Lucky one [miraculum]
- Marinette, musimy porozmawiać.
Wiedziała, co czeka dalej.
Jak się czujesz? - zapyta zaraz, a Marinette odpowie, że dobrze.
Na pewno wszystko w porządku? - Oh tak, w jak najlepszym.
Wydajesz się jakaś blada... Mało śpisz? - A czy dwie godziny dziennie to mało?
Może powinnaś iść do lekarza? - To nic poważnego.
A jak z jedzeniem? - Wzruszyłaby ramionami i mruknęła, że nie jest głodna.
Bo nie była. Na samą myśl, chciało jej się rzygać.
I chyba nie tylko na myśl o jedzeniu. Mdłości po prostu były i targały od dłuższego czasu, raz mocniej, raz słabiej. Ale to nic. Stres, nadmiar kawy i energetyków, wieczny pośpiech. Nic takiego.
Przechodziła przez tę rozmowę często, zdecydowanie zbyt często w ciągu ostatnich miesięcy. Ludzie pytali, a ona odpowiadała, śmiała się, zbywała ich obawy machnięciem ręki.
To przecież nic takiego.
Spojrzała w ciemne oczy Alyi. Zaraz zapyta. Jak wszyscy inni. Zapyta, posłucha, a potem zapomni, do czasu, aż znowu odezwie się w niej jakiś opiekuńczy, irytujący instynkt.
Marinette nie była dzieckiem.
Ale nie rozumieli tego ani rodzice, ani nauczyciele, dyrektor, psycholog, a nawet mistrz. Wszyscy chcieli rozmawiać. Jakby to mogło cokolwiek zmienić.
Przywołała na twarz uśmiech.
- Tak? - zapytała lekko, beztrosko.
Alya zamknęła usta.
- Już nic - stwierdziła, chociaż zdecydowanie wciąż było coś.
Coś było niebywale ciężkie i zawisło między nimi, stawiając bolesną granicę.
Marinette poprawiła torbę na ramieniu. Była lekka. Znów nie miała czasu spakować książek - większość została na biurku, na którym zalegała już wysoka sterta.
Na ulicy kłębił się tłum. Ludzie poszturchiwali się i tłoczyli, wgapieni w jeden punkt wysoko na wieży Eiffla.
Kolejny, stąd maleńki punkt, w rzeczywistości coś wielkiego i strasznego - nawet nie do końca ludzkiego.
Alya nie zauważyła, jak jej przyjaciółka kluczy między gapiami, byle dotrzeć w ustronniejsze miejsce na tyłach, zbyt skupiona na filmowaniu ofiary akumy, zwieszającej się z czubka metalowej konstrukcji.
Wkrótce Marinette była sama w pustej uliczce. A potem nie było już Marinette.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro