Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Like home [gravity falls]

Dzień był ciepły, słoneczny, dopiero przyjechali. Przyjemny, letni wietrzyk harcował wśród drzew otaczających Tajemniczą Chatę, tego dnia zamkniętą dla turystów ze względu na ich przybycie. Soos jr wybiegł przed dom z twarzą umazaną czekoladą i szerokim uśmiechem na twarzy. Za jasnowłosym chłopcem wyszła Melody z córeczką na rękach. Roczna dziewczynka ciamkała drewnianą łyżkę.

- Mabel! Dipper! - Soos jr uwiesił się na szyi dziewczyny, która śmiejąc się radośnie, okręciła się wokół własnej osi.

Dipper poczochrał go po włosach.

- Urosłeś, młody.

- Widzisz? Widzisz, mamo? Mówiłem, że zauważy- cieszył się sześcioletni chłopiec.

Melody uśmiechnęła się serdecznie.

- Dobrze, że jesteście. Ciasto prawie gotowe. Trzeba je tylko udekorować.

- Lować- potwierdziła Ellie.

- Tak wcześnie mówi? - zdziwiła się Mabel, odstawiając Soosa jr na ziemię.

- Moja zdolna dziewczynka- oznajmił dumnie Soos.

Mężczyzna w wiekowej, zielonej koszulce z pytajnikiem wysiadł z golfowego wózka noszącego jeszcze ślady ataku krasnali, z czasów pierwszych wakacji bliźniąt w Wodogrzmotach.

- Soos!

- Tata!

Mabel i Soos jr z rozpędu wpadli na Soosa seniora, który cudem utrzymał się na nogach i z czułością przytulił oboje.

- Jak minęła podróż? - zapytała Melody.

Dipper wzruszył ramionami.

- Nie było źle.

- Ale?

Zastanowił się przez moment. Obserwował paplającą w najlepsze siostrę, podekscytowanego Soosa jr i dobrego, swojskiego Soosa, choć nieco poważniejszego i szczuplejszego niż dawniej. Patrzył na czyste niebo nad wierzchołkami drzew i same drzewa pyszniące się swą zielenią. Wszystko było na miejscu. Tak, jak powinno być, ale nie do końca. Brakowało znaczącego elementu, bez którego Wodogrzmoty Małe już nigdy nie będą takie same.

- Co u Wendy? - zapytał.

Melody wyglądała, jakby zrozumiała.

- Kończy studia w Kalifornii, przyjeżdża na święta... Rzadko się widujemy, ale często dzwoni. Ostatnio mówiła, że może da radę wpaść pod koniec lipca.

- Miło będzie ją zobaczyć.

- Idziecie? Ciasto się samo nie udekoruje. - przerwała im Mabel.

Powrót na stare śmieci okazał się przyjemnym doświadczeniem. Budynek nie zmienił się od poprzedniego roku. Wciąż był stary, drewniany, pełen sekretów i zakamarków. Nawet przekrzywione S pozostało na swoim miejscu, ale Dipper nie potrafił w nim zostać dłużej. Czuł, jak Tajemnicza Chata przytłacza. Potrzebował powietrza.

Tuż po udekorowaniu ciasta, kiedy lukier i czekolada zastygały, obsypane wszelką możliwą posypką i jadalnym brokatem, wyszedł z domu. Balustrada werandy odpowiedziała żałośnie na nowy ciężar, kiedy bezlitośnie się o nią oparł.

Westchnął i przetarł twarz dłonią. Słońce zbliżało się do linii drzew, niemal jej dotykając. Wdychał przesiąknięte igliwiem powietrze i charakterystyczną wilgoć lasu.

Skrzypnęły drzwi, a ubrana w różowy sweter Mabel, oparła się obok niego.

- Cicho tu jakoś, prawda? - zapytała, ale najwyraźniej nie oczekiwała odpowiedzi. - To, że tęsknisz, jest zrozumiałe. Ja też za nimi tęsknię.

- No wiem, ale...

- Rany, Mason, wujkowie nie umarli przecież. Wyprawa międzywymiarowa nie oznacza, że nigdy nie wrócą- wypaliła.

- Wiem- powiedział i odepchnął się od barierki. - Skoro już udekorowaliśmy to ciasto, wypadałoby je zjeść.

Mabel się uśmiechnęła i pokiwała głową.

Ciasto było przepyszne.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dzisiaj wyjątkowo dwa teksty będące owocem moich zmagań z oryginalnym billdip. Prace projektowe nadal trwają, choć zapewne niedługo rozpocznie się etap realizacji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro