Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

It will be all right [la casa de papel]

Dedykuję LedyLilia

Świat wirował. Obrazy kłębiły się - wyraźne i rozmazane. Kolorowe plamy niczego pośród szumów, których nie potrafiła rozpoznać. Huk. Coraz cichszy. Gdzieś daleko. Ktoś krzyczał? Może. A może nie? Te plamy były takie dezorientujące.

- Nie zamykaj oczu. Zostań ze mną, słyszysz? Musisz...

Nie usłyszała, co takiego musi. Bo był huk. Blisko. I nagle wszystko wywróciło się do góry nogami, a ona padła na twardą podłogę jak szmaciana lalka i jak szmaciana lalka leżała tak, nie rozumiejąc, co się dzieje. Potrafiła tylko rozpaczliwie łapać hausty drażniącego gardło powietrza i zaciskać oczy, gdy przeszywający ból rozrywał jej bok.

Potem było bardzo ciemno i bardzo spokojnie. I trochę chybotało, jakby płynęła statkiem, jak kiedyś z tatą, gdy o odrapane burty szkutra rozbijały się fale, ochlapując jej dziecięcą buźkę słonymi kropelkami.

- Ankara, hej Ankara. Słyszysz mnie? Musisz otworzyć oczy. Tylko na chwilę. Spójrz na mnie i wszystko będzie dobrze, tak? Była strzelanina, wiesz? Nie chciałaś słuchać Palermo... Cała ty - zaśmiał się słabo: - I wyszłaś tam. Nie wiem, co myślałaś. Po prostu się na nich rzuciłaś. Bez kamizelki. Tak jak stałaś. Wyrwałaś się przed zakładników, zignorowałaś nasze krzyki... Próbowałem cię złapać, wiesz? Ale się wyrwałaś. Jakbyś nas nie rozpoznawała. I no... Zabrałaś mi broń. Po prostu zerwałaś z paska i zaczęłaś strzelać, a kiedy skończyły ci się kule, wyjęłaś nóż... Rzuciłaś i... - Kolejne słowo zamieniło się w rwany szloch. - Trafili cię. Patrzyłem i... A ty tam leżałaś. I Tokio zabiła gnoja, ale ty tam leżałaś. I się śmiałaś. Jak nie ty. Śmiałaś się tak bardzo. - Kto to mówił? Kto płakał? Nie rozpoznawała głosu. Był taki ciepły, przyjemny. Brzmiał, jakby naprawdę mu na niej zależało. - I myślałem... myślałem, że się wykrwawisz. Że stracimy cię jak Nairobi i... - Zmarszczyła brwi. Bolała ją głowa. - Kula minęła tętnice o milimetry. Nie mogliśmy jej wyciągnąć. Nie tutaj... Ankara, musisz wytrzymać, słyszysz? Jeszcze dzień może dwa i Profesor nas wyciągnie. Obiecał. Obiecał.

Drżący oddech i pochlipywanie zmieniło się w szloch. Nie rozumiała słowa, ale ten głos był taki miły... Nie rozumiała, ale nie chciała, aby tak się łamał. Wolałaby słyszeć, jak się śmieje. Śmiech był dobry, prawda? Ludzie lubili się śmiać. Śmiech... Mówił, że się śmiała. Chyba... Chyba pamiętała. To nie był przyjemny śmiech. To ta druga się śmiała. Ta chora, szalona. Ta druga. Nie ona. Na chwilę przejęła kontrolę. Czemu? Czemu teraz? Czemu musiała wrócić? Czemu musiała? Minęło tyle lat... Miała zniknąć. Lekarze mówili, że zniknęła. Że już jest zdrowa. Że jest tylko jedna. A może wciąż tu była? Może wciąż trzymała stery?

Czerń pod powiekami była zbyt ciemna. Czuła się jak w potrzasku. Musiała się obudzić. Wyrwać. Za ciasno. Za ciemno. Niedobrze. Ona lubiła ciemno.

- Hej, hej! Oddychaj. Spokojnie. Już po wszystkim. Tokio! Coś jest nie tak. Pomocy!

- Nie! - wychrypiała, łapiąc coś mocno. Coś ciepłego, ludzkiego. Nadgarstek? Chyba tak. Ten ciepły, miły głos ucichł. Otworzyła oczy. Stał nad nią zamarły, przestraszony, ze łzami wciąż spływającymi po policzkach, trzymała jego rękę, palce miał otarte, przez plecy przewieszone coś dużego i czarnego... broń? Tak, to była broń. Kim był? Musiała wiedzieć. Ona, nie ta druga. Znała to imię. No dalej. Tak często je powtarzała. Musiało tam być. Gdzieś w głowie. Poza jej zasięgiem, poza zasięgiem tej drugiej, żeby nie mogła go skraść. Rio...? Rio. Rio! - Rio? - zapytała.

Skinął głową. Ciemne loki tak uroczo kręciły się koło uszu, a kiedy ruszał głową, tak słodko podskakiwały. Rio. Jej Rio. Nie tej drugiej. Tylko jej. Rio.

Chłopak powoli usiadł na krześle postawionym obok łóżka, na którym leżała. Nie wyrwał nadgarstka z jej uścisku. Wciąż czuła jego ciepło. Takie kojące...

- Jak się czujesz? - zapytał. Jak nieśmiało. Jakby naprawdę mu zależało. Jakby wcale nie widział tej drugiej.

- Bywało lepiej - próbowała się uśmiechnąć. Nawet trochę się udało. Na pewno nie wyglądała jak ta druga. - Kula... kula wciąż jest... - spojrzała na swoją obandażowaną nogę. Bandaż był lekko czerwony.

Odwrócił głowę, jakby nie mógł patrzeć. Nie dziwiła mu się. W końcu widział jak...

- Tak, ale... Wyjdziesz z tego, rozumiesz? Wytrzymasz, uciekniemy, a potem będzie dobrze. Tak?

Był taki spanikowany, taki zmartwiony. Podniosła dłoń. Była taka ciężka, a ona taka słaba, ale się udało. Dotknęła jego włosów. Sprężynki były miękkie i przyjemne, mimo że w jednym miejscu posklejała je krew. Nie jego krew. Na szczęście.

- Będzie... dobrze. Będzie dobrze - powtórzyła, chociaż wcale nie była tego taka pewna. Ta druga mogła się pokazać w każdej chwili. Mogła stracić nad nią kontrolę i zrobić komuś krzywdę, tak samo, jak... - Będzie dobrze.

Rio wyrwał się szloch. Cały drżał. Tak wiele przeszedł... Nie mogła sobie nawet wyobrazić. I chociaż to ona leżała z kawałkiem zabójczego metalu w ciele i to ona omal się nie wykrwawiła, miała ochotę przygarnąć go do siebie i nie puszczać. Jakby był jej tratwą, a ona jego sterem.

- Będzie dobrze - powtórzyła twardo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro