Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I don't want to lose you again [trials of apollo]

Blade styczniowe słońce ledwo rzucało przytłumiony blask na gęstą sieć ulic Manhattanu. Mimo chłodu, przechodniów nie brakowało. Gonili to tu, to tam, zajęci własnymi sprawami. Nikt się nie zatrzymał i nie zapytał "Oh potężny Apollinie, czy pozwolisz mi doświadczyć łaski usługiwania ci?", nikt też nie padł na kolana i nie złożył mu hołdu, co było oczywiście irytujące. Gdzie igrzyska? Gdzie świątynie i modły? W tamtym momencie zadowoliłby się nawet marną ofiarą całopalną.

Jakby Apollo nie czuł się dostatecznie paskudnie, z napęczniałego, ciemnofioletowego nosa ciekła krew, tworząc czerwony wąs na pokrytej trądzikiem twarzy i wcale nie zamierzała przestać kalać jego niegdyś idealnego oblicza. Żebra wciąż niemiłosiernie piekły, nogi trzęsły się z zimna i zmęczenia. Skostniałymi palcami pocierał przedramiona. Jeśli Zeus już musiał posyłać go na ziemię, czy nie mógł wybrać cieplejszej pory? Albo chociaż zaopatrzyć syna w coś więcej niż cienka koszulka polo?

Śmiertelne ciało było zupełnie niepraktyczne i mimo że próbował, nie był w stanie uwierzyć, jak ludzie są w stanie żyć w czymś takim cały czas. Śmiertelny był od niecałej godziny, a już czuł się gorzej niż przez ponad cztery tysiące lat. To o czymś świadczyło.

Obok chłopaka podskakiwała wesoło, obcięta na pazia dziewczynka, ubrana w pstrokate połączenie barw sygnalizacji świetlnej. Cyrkonie jej kocich okularów lśniły zadziornie, kiedy podnosiła z chodnika zdeptane monety lub skakała z kostki chodnikowej na kostkę, starając się nie nadepnąć na łączenia.

Przechodnie rzucali dziwacznej parze nieprzychylne lub po prostu zdziwione spojrzenia. Pod ich naporem były bóg, jakby kurczył się w sobie. Nie przywykł do niechęci- zazwyczaj ludzie go podziwiali, uwielbiali i czcili. Nawet przy poprzednich dwóch śmiertelnych epizodach, był na tyle olśniewający, aby wzbudzać zachwyt, nie obrzydzenie, które definitywnie malowało się na twarzach najbliższych śmiertelnych istot. A potem przypomniał sobie, jak bardzo jego śmiertelne ciało przesiąknęło zapachem kompostu i wszelkiego rodzaju obrzydliwość, znajdujących się w śmietnikach i odrobinę przestawał im się dziwić. Odrobinę.

Meg miała wszystko w głębokim poważaniu- beztrosko łapała płatki śniegu na różowy, zdecydowanie ludzki język.

- Daleko jeszcze do domu tego całego Perry'ego?

- Percy'ego. I nie, nie daleko. Jakoś za tym zakrętem...

- Lester?!- zapytał ktoś z niedowierzaniem.

Apollo również nie dowierzał- to imię brzmiało gorzej, niż mógł przypuszczać. Zdecydował, że kiedy tylko na powrót zostanie bogiem, zakaże śmiertelnikom nazywania tak dzieci, by nikt już nie musiał znosić podobnego upokorzenia.

Meg zatrzymała się i popatrzyła na Apollina z niemym pytaniem "Znasz ją?".

Ludzka pamięć była zawodna, ale Apollo z całą pewnością wiedział, że nigdy nie spotkał atrakcyjnej blondynki w obcisłych, czarnych legginsach. Zapamiętałby.

Była dość wysoka, na pewno wyższa od niego, nawet bez obcasów, co musiał przyznać, okazało się niezwykle dołujące. Mogła mieć siedemnaście albo nawet dwadzieścia parę lat. Gruba warstwa makijażu tuszowała prawdę, a to jej oczy... Jej oczy miały identycznie niebieski odcień jak niebo w południe, a Apollo wiedział doskonale, jak wygląda niebo w południe, więc miał prawo do takiego porównania. Krótkie, nastroszone włosy oklapły nieco od śniegu.

- Lester?- powtórzyła z niedowierzaniem.- Jak to możliwe? Myślałam, że... O Boże...

Może jego boska aura zaczęła wracać? Jedno szybkie zerknięcie na pokryte gęsią skórką ramiona rozwiało wątpliwości.

- Umm... Czy my się znamy?- zapytał niepewnie.

- Jestem Katie.

- Katie?

W jej oczach stanęły łzy.

Uścisnęła go z całej siły.

Załkała w jego śmierdzącą, pozbawioną gustu koszulkę, brudząc ją czarnymi plamami tuszu. Jeśli wcześniej był zaskoczony, teraz zastygł z szoku.

- Lester... L... Lester- łkała.

Jego szesnastoletni, ułomny umysł analizował wszystko w zwolnionym tempie. Jej silnie kwiatowe perfumy, lakier do włosów, futerkowa kurtka, łaskocząca go w szyję. Poklepał dziewczynę delikatnie po plecach. Prawdopodobnie na jego twarzy widniał głupkowaty wytrzeszcz.

- Kim jesteś?- wtrąciła się zniecierpliwiona ignorowaniem jej osoby Meg.

Blondynka odsunęła się od Apollina i pociągając nosem. Nawet z rozmazanym pod oczami tuszem wyglądała zadziwiająco dobrze.

- Katie Papadopoulos. Jestem siostrą Lestera. A ty jak masz na imię?

- Meg- odparła nieufnie Meg.

Apollo wciągnął gwałtownie powietrze. To był błąd. Zaniósł się charkotliwym kaszlem. Jak to możliwe, że ta piękna, atrakcyjna śmiertelniczka jest siostrą... Nie, to by było zbyt okrutne nawet jak na Zeusa. Chociaż jeśli domysły Apollina były słuszne, jego ojciec okazał się większą sadystyczną mendą, niż kiedykolwiek ktokolwiek mógłby przypuszczać.

- Katie... Umm... Ja... Niewiele pamiętam. Czemu płakałaś?

Katie wysiąkała nos i starannie złożyła chusteczkę.

- Bo się strasznie o ciebie martwiłam. Z dnia na dzień zniknąłeś bez słowa. Rodzice wyłazili ze skóry, rozwieszaliśmy ogłoszenia... Pół roku, Lester. Pół roku i nic.- Zabrzmiała gorzko.- Straciłam nadzieję, a potem... Nie wierzyłam własnym oczom, kiedy cię zobaczyłam. To jest jak sen.

Apollo odnotował w myślach, aby kiedy już zostanie bogiem definitywnie, nigdy nie wysyłać kartek na dzień ojca. To było ponad wszystko. Mógł zrozumieć zsyłanie plagi na nieposłuszny naród czy szaleństwa na wyjątkowo wkurzających ludzi, ale to... Katie wydawała się miła. Nie zasłużyła na to, co ją spotkało. On oczywiście również nie zasługiwał na swoją karę, ale chwilowo, jedynie chwilowo był w stanie uznać, że może jednak w porównaniu jego sytuacja nie jest aż tak potworna.

Zastanawiał się, jak wyjaśnić kim naprawdę jest i czy w ogóle powinien. Może lepiej zacząć żyć dawnym życiem Lestera? Ale teraz był związany z Meg, a ona nie zwolniłaby go ze służby po niecałej godzinie. Na tyle, na ile zdołał poznać pannę McCaffrey, mógł być pewien, że to nie w jej stylu. Ucieczka i tak nie była rozwiązaniem. Musiał odzyskać boskość.

- Katie, to skomplikowane...

- Lester musi iść ze mną- oświadczyła stanowczo Meg.

Apollo niechętnie pokiwał głową.

- Obiecuję, że wszystko ci wytłumaczę, ale teraz naprawdę muszę iść.

- Nie! Nie pozwolę... Wplątałeś się w złe towarzystwo? Grożą ci? Mogę ci pomóc. Tylko mi pozwól. Nie mogę cię znowu stracić.

Katie chwyciła go kurczowo za nadgarstek. Apollo próbował się odsunąć, ale trzymała mocno.

- Katie, proszę- spróbował ponownie.

Pokręciła głową. Łzy ciekły jej po policzkach.

- Już raz straciłam brata. Nie znow...

Niebieskie oczy dziewczyny wywróciły się białkami do góry. Jej uścisk zelżał, ciało bezwładnie opadło na ziemię. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Złota kluskowata zjawa wyłoniła się z jej klatki piersiowej niczym obcy i sięgnęła rozmytą ręką w kierunku Apollina.

- Biegnij!- krzyknęła Meg, wyrywając go z odrętwienia.

Jego nogi same wiedziały co robić. Motywowane rozkazem i buzującą adrenaliną pozwalały na więcej, niż był w stanie z siebie wykrzesać. Zrównał się z Meg McCaffrey. Z łatwością zwiększyli dystans od kluchowatej zjawy.

Gdy Apollo spojrzał przez ramię, tłumek śmiertelników otaczał nieprzytomną.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Małe wyjaśnienie co do treści: Lester Papadopoulos to zaginiony i zmarły nastolatek, do którego ciała Zeus wtrącił Apollina.

Bo Zeus to menda i mógłby coś takiego zrobić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro