Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

House on the cliff [kiribaku]

Dom rodzinny Kirishimy był dużym, murowanym budynkiem z werandą otwierającą się na morze. Miał pobielane ściany, spadzisty dach kryty czarną dachówką, a niedaleko Eijiro urządził sobie prowizoryczne boisko do koszykówki.

Fale rozbijały się o wybrzeże poniżej wysokiego klifu, na którym stał dom. Wyrzeźbione w skale schodki, prowadziły na kamienistą plażę, a ubita droga dojazdowa wiła się w dół trawiastego zbocza, za linią drzew łącząc się z nieco szerszym pasmem asfaltu biegnącym przez niedalekie miasteczko.

Na samym początku Bakugou obawiał się trochę reakcji babci Kirishimy. Nie wiedział, jak zareaguje na wieść, że jej siedemnastoletni wnuk zabrał ze sobą na weekend, bez wcześniejszego zapytania, swojego koleg... swojego chłopaka, jak zareaguje na wieść, że jej wnuk w ogóle ma chłopaka. To wszystko było cholernie stresujące i liczył się już z powrotem do własnego domu, jeszcze tego samego dnia, lecz pani Nakamura powitała go z uśmiechem i potraktowała jak gościa, a nie intruza.

— Bakugou Katsuki, miło panią poznać — przedstawił się grzecznie, kątem oka obserwując Kirishimę, który próbował powstrzymać śmiech.

— O, to ten chłopak, o którym tyle mówisz, Eiji? — zapytała starsza, choć krzepka i pełna widocznego w oczach życia kobieta.

Eijiro zarumienił się i kiwnął głową.

— Tak, babciu. Będziemy u mnie, dobrze? — powiedział i nie czekając na odpowiedź, ciągnąc Bakugou po trzeszczących schodach.

— Tylko zadbaj o swojego gościa, Eiji — zawołała za nimi.

Pokój Eijiro był pełen plakatów i kaset ze starą muzyką. Przeboje z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych piętrzyły się na półkach, a kilka leżało na zagraconym biurku. Czerwony blask zachodu wpadał przez okno na duże łóżko przykryte kraciastą narzutą. Sądząc po widoku, przytulne pomieszczenie znajdowało się na piętrze z tej samej strony weranda. Kojący szum wpadał przez otwarte okno.

— Chcesz coś do picia? — zapytał Kirishima.

— Nie, dzięki — mruknął, siadając na łóżku.

— Do jedzenia?

— Wolałbym ciebie.

Eijiro zamrugał.

— Idziesz ciołku czy mam cię przynieść?

— Tak, tak. Już...

Kirishima wciąż wyglądał na zaskoczonego, ale usiadł na brzegu łóżka i uśmiechnął się szeroko.

Bakugou prychnął i złapał go za ramię.

— Nie tak daleko. Chcesz spaść?

Posłusznie przysunął się bliżej, tak że siedzieli naprzeciw siebie. Czerwony blask sprawiał, że jasne kosmyki Bakugou wyglądały, jakby wybuchały w nich malutkie eksplozje, podczas gdy czerwone pasma Kirishimy, opadające luźno wokół głowy przypominały rzeki lawy, spływające wolno w dół zboczy wulkanu.

Patrzyli sobie w oczy. Bakugou miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi.

— Zrobisz to wreszcie czy nie? — wychrypiał zduszonym głosem.

Kirishima nachylił się, ale zamiast załączyć ich usta od razu, delikatnie potarł nosem o nos Bakugou, a kiedy ten sam spróbował zainicjować pocałunek, odsunął się z figlarnym uśmieszkiem.

Katsuki spiorunował go wzrokiem.

— Co ty...

— Kocham cię, wiesz? — przerwał mu Kirishima. - Kocham cię, Suki.

— Tsk — syknął. — Jesteś zbyt dramatyczny.

— Suki, nie bądź niemiły. — W jego głosie brzmiał wyrzut.

Chciał zapewne dodać coś jeszcze, ale Bakugou skutecznie go uciszył.

Palce Eijiro wplotły się w jasne włosy i szarpnęły, odchylając jego głowę w bok, pogłębiając pieszczotę. Bakugou warknął gardłowo, kiedy Kirishima przygryzł jego wargę ostrymi zębami. Chwilę łapali oddechy, by wrócić do poprzedniej czynności z jeszcze większym zapałem i zawziętością. Droczyli się, podgryzali, a przy tym czuli tak swobodnie, jakby byli sami na świecie.

Nie byli.

Drzwi nagle się otworzyły, a oni odskoczyli od siebie jak oparzeni. Po brodzie Kirishimy ciekła strużka śliny, krwawy półksiężyc zadrapań zdobił wargi Katsukiego.

— Babciu — wyjąkał Eijiro.

Kobieta uniosła brew.

— Nie to miałam na myśli, kiedy mówiłam, żebyś zajął się gościem — powiedziała, stawiając na zagraconym biurku dzbanek lemoniady i dwie szklanki.

— To nie tak. My tylko...

— Nie jestem głupia, Eiji. Nie próbuj mi wciskać kitu. Też byłam młoda. Macie siedemnaście lat, to wasza odpowiedzialność. Nie jestem pewna, jak to dokładnie wygląda w przypadku par jednopłciowych... Tylko się zabezpieczcie, dobrze? Idę do miasta na zakupy. Wrócę za trzy do czterech godzin i chcę zastać dom w jednym kawałku — pogroziła im palcem, chociaż nie mogli brać groźnego tonu na poważnie, kiedy jej usta drgały od powstrzymywanego uśmiechu, a w kącikach oczu pojawiły się kurze łapki.

Wyszła, a niedługo później usłyszeli szczęk zamka.

Bakugou odwrócił się w kierunku czerwonego jak pomidor Eijiro i oblizał wargi.

— To na czym skończyliśmy?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro