Green lipstick on my face [mabcyfika]
Dla koszmarny, która kocha yuri. To dla Ciebie, M.W.S.C.
- Wyglądasz okropnie- powiedziała Mabel, przepuszczając ją w progu. Trzymała miskę kolorowych, rozmoczonych w marchewkowym soku płatków, co jakiś czas łyżka kleistej, słodkiej masy wędrowała do jej ust, z cichym mlaśnięciem spoczywając na języku.
Pacyfika wywróciła zaczerwienionymi oczami i ocierając nos rękawem swetra, usiadła na kanapie. Tajemnicza Chata niewiele się zmieniła. Pojawiły się dziecięce zabawki dla bliźniaczych pociech Soos'a, nowszy telewizor (choć nadal przedpotopowy) i lodówka, która naprawdę mroziła, zamiast jedynie pikać i warczeć, i doprowadzać ludzi do szału.
Na zewnątrz panował upał, w pomieszczeniu było niewiele chłodniej, ale gospodyni paradująca w grubym, wełnianym swetrze z naszytą na niego brokatową gwiazdką, nie wydawała się umierać z gorąca.
Stary mebel zatrzeszczał w proteście, gdy szatynka usiadła obok niej i delikatnie ujęła jej zadbane dłonie w swoje obwieszone plastikowymi pierścionkami i dzwoniące od tanich, kolorowych bransoletek ręce. Miała nierówno przycięte paznokcie. Lakier odprysnął w kilku miejscach (zapewne nie zdążyła go zmyć po misji albo uznała, że nie ma ochoty tego robić i w końcu lakier sam zejdzie).
- Co się stało?- zapytała Pines, odkładając miskę na niski stolik.
Pacyfika pokręciła głową. Nie chciała mówić. Już czuła narastający szloch, a przyszła do Tajemniczej Chaty się uspokoić. Przysparzanie zmartwień Mabel nie było jej celem, choć ona zwykle nie miała problemu z odwrotnym układem. Z takim też nie, tylko rzadziej się zdarzał.
Po brodzie pociekła jej strużka krwi, z przegryzionej wargi. Mabel delikatnie starła ją dłonią, pozostawiając czerwoną smugę na porcelanowej skórze Northwest.
- Rodzice?- Jej głos był kojący i spokojny. Ona chciała tylko wiedzieć, nie oceniała. Przed nią Pacyfika mogła się odsłonić bez obawy o wykorzystanie jej słabości w przyszłości. Mabel po prostu była i sama jej obecność sprawiała, że człowiek chciał jej wszystko powiedzieć.
Blondynka potaknęła, spuszczając wzrok. Nie chciała płakać.
Pacyfika nie oczekiwała akceptacji ani zrozumienia ze strony rodziców, ale gdzieś w środku bardzo tego pragnęła. Nie wychowano jej w duchu tolerancji, za niedoskonałość była karana. Jednak skoro Dipper mógł być z demonem, ona mogła całować inną dziewczynę i ludzie nie powinni mieć z tym problemu... prawda? Idealni, choć biedni państwo Northwest nie chcieli nawet o tym słyszeć. Ich córka miała być perfekcyjna, miała kiedyś wyjść za przystojnego mężczyznę z dobrego domu, najlepiej chirurga, bankiera albo prawnika i założyć z nim idealną rodzinę. Nie widzieli w jej życiu miejsca dla dziecinnej, choć niesamowicie odważnej tropicielki istot nadprzyrodzonych i jej dziwacznej świni domowej, ani dla jej brata i jego nierozgarniętego, nieco psychicznego chłopaka-demona, który kiedyś próbował zniszczyć świat, ale ostatnio był bardzo grzeczny i nawet nie podpalił niczego od tygodnia.
- Hej- szepnęła łagodnie Mabel, ujmując jej brodę i delikatnie ją podnosząc, by ich oczy się spotkały. Pocałowała policzek Pacyfiki, a potem znowu i znowu. Scałowywała każdą łzę, aż w końcu policzki dziewczyny były zielone od jej szminki.- Jesteś moim ufoludkiem. Jesteś wspaniała i kocham cię bez względu na wszystko.
Pogłaskała jej policzek, rozcierając pigment. Pacyfika wtuliła się w ciepłą dłoń i przymknęła oczy. Zielona, fioletowa, żółta czy niebieska- dla Mabel nie miało to żadnego znaczenia. I tak dla niej była.
- Dziękuję- wychrypiała przez ściśnięte gardło.
Mabel objęła ją i mocno przytuliła. Pacyfice zabrakło tchu. Niepewnie otoczyła ramionami talię dziewczyny i oddała uścisk. Pociągnęła nosem, chowając twarz w miękkim, puszystym swetrze, brudząc go szminką. Skoro Dipper i Bill jakoś dawali radę, to związek dwóch w miarę zwyczajnych nastolatek nie mógł być trudniejszy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro