Fireworks [Boruto x Mitsuki]
Dedykuję Kiro_Kira
Niebo nad Wioską Ukrytą W Liściach jaśniało od setek kolorowych rozbłysków. Migotliwe kwiaty fajerwerków rozkwitały i więdły w jednej chwili, przetykane bladymi punkcikami niegasnących gwiazd. Huk wystrzałów, śmiechy dzieci i gwar jarmarku docierały nawet na szczyt Skały Hokage, skąd rozpościerał się zapierający dech w piersiach widok na ustrojone lampionami miasto i spektakl iskier w górze. Ciepły wiatr tańczył wśród drzew i ludzi, mierzwiąc im włosy, niosąc radosny śmiech w dal. Niektórzy shinobi odwracali się za tym podmuchem, po czym spoglądali w żywe niebo i uśmiech wracał na zazwyczaj poważne twarze. Istniał przesąd, jakoby wiatr nie był prawdziwie wiatrem, lecz dotykiem zmarłych, chcących bawić się z żywymi w Letni Festiwal Latarni. Ile było w tym prawdy, a ile ludzkiego pragnienia nie miało znaczenia. Dla tych ludzi, mimo mijających lat wojna i strata były wciąż ledwo zabliźnionymi ranami.
Wyrzeźbione w kamieniu twarze kolejnych Hokage obserwowały wioskę opiekuńczo, a nad nimi, na skraju urwiska stali dwaj chłopcy ze wzrokiem pozornie utkwionym w fajerwerkach, lecz w istocie kierowanym ukradkiem jeden na drugiego. Dzięki tańczących blaskach i cieniach krwiste rumieńce zlewały się z jasną skórą, kiedy nieśmiało wyciągnięte ręce zderzyły się palcami i splątały.
- Boruto, czy to jest to, co nazywa się radością? - zapytał Mitsuki, ściskając dłoń blondyn nieco mocniej i kierując żółte, świecące oczy wprost na zawstydzonego chłopaka.
W chwilach takich jak ta zadziwiająco upodabniał się do matki za jej lat w akademii i niedługo potem. Nie potrafiąc wydusić słowa, skinął głową. Oczy Mitsukiego wwiercały się w niego, a przerażający momentami uśmiech nabrał ciepła latarni.
- T-to trochę więcej, d-dat-tebasa- wyjąkał.
Mitsuki przechylił głowę w zastanowieniu. Gdyby Boruto miał znaleźć słowo, którym można by zdefiniować Mitsukiego, byłoby to zapewne "niebo". Choć imię podpowiadało księżyc, Mitsuki był jak niebo- skóra w odcieniu chmur, włosy jak niezmierzony błękit, a oczy jak dwa bliźniacze słońca. Odległy i fascynujący, czasem straszny, innym razem zachwycający. Mitsuki był dziwny i chyba to Boruto tak bardzo w nim urzekło.
- Widzę- powiedział w końcu Mitsuki i pogładził piekący policzek blondyna.
- M-m-mitsuki!
Stali teraz przodem do siebie, wokół pustka, tylko przyjemny wiatr bawiący się połami yukat i włosami. Jedna z dłoni Mitsukiego głaskała gorący policzek, badała fakturę przypominających lisie wąsiki znamion, druga trwała w silnym uścisku. Boruto, mimo ogarniającego go zawstydzenia, podobał się taki stan zawieszenia. Nieprzekraczając pewnych granic czuł się bezpieczniej i pewniej, a jednocześnie bardzo chciał je przekroczyć. Błękitne i żółte oczy spotkały się, wystarczyło jedno spojrzenie i już wiedzieli, czego chcą. Wystarczył ułamek sekundy, by nawiązać niewerbalną nić porozumienia.
Mitsuki przestał gładzić policzek Boruto. Długie, zadbane palce musnęły jego szyję i pewnym ruchem złapały za brzeg yukaty. Na co dzień Boruto wiódł prym, teraz to Mitsuki przejął stery sytuacji, biorąc na siebie odpowiedzialność za wszystko, co się wydarzyło, gdy przeraźliwie zawstydzone, ale w pewien niewyjaśniony sposób również pewne oczy przymknęły się, usta zetknęły z ustami.
Ledwie muśnięcie, nieśmiały, nieumiejętny gest próbujący przekazać wszystko wypełniające serca i umysły- sekrety, tajemnice, lęki i radości. Boruto czuł, że leci i zapada się w ziemię jednocześnie. Zmiękły mu kolana, krew zakotłowała się na równi z nieskładnymi myślami oraz jednym, przebijającymi je wszystkie pragnieniem. Zebrał się na odwagę i znów ich usta się spotkały, musnęły, rozłączyły.
Gdzieś w oddali, chociaż blisko, wybuchały fajerwerki, trwał jarmark, ludzie tańczyli i rozmawiali, bawiły się dzieci. Dla nich ten odległy świat odgradzała gruba, dźwiękoszczelna zasłona.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro