Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Fate [percy x piper, jason x annabeth/pjo, ooh]

Szkoła Dziczy nie była miejscem dla dobrej młodzieży i Piper doskonale to wiedziała. Wiedziała też, że trafiła tam nie bez powodu. Nawet jeśli się z tym nie zgadzała, musiała zaakceptować rzeczywistość w ówczesnej formie i mieć nadzieję, że rok czy dwa w towarzystwie innych młodocianych kryminalistów nie okaże się tak zły, jak zapowiadały pierwsze tygodnie.

Nie dość, że wyraźnie przyczepiła się do niej popularna paczka, trener Hedge również uwziął się na nią, jakby nikogo innego nie było w klasie. Zawsze musiała biec szybciej, musiała zrobić więcej pompek, więcej przysiadów. Miała tego dość i zaczynała poważnie rozważać telefon do ojca, ale nie chciała dokładać mu zmartwień ani dawać satysfakcji złamania jej głośnemu trenerowi. No i był jeszcze Percy.

Pojawił się pewnego dnia, chyba pod koniec października. Wszedł do klasy, a właściwie wpadł w połowie lekcji całkiem zdyszany.

- O, pan Jackson. Jak miło, że zaszczycił nas pan swoją obecnością.- Głos nauczycielki ociekał jadem, ale brunet zdawał się nie wychwytywać powagi sytuacji.

Wszyscy wstrzymali oddech. Anglistka miała opinię osoby, która nawet największych twardzieli rozbraja jednym palcem. Nikt nie chciał jej podpaść, bo to oznaczało piekło przynajmniej do końca roku dla całej klasy.

- Przepraszam, zaspałem- Percy posłał kobiecie niewinny uśmiech, a ta o dziwo, zamiast wlepić mu jedynkę, po prostu machnęła z irytacją ręką i wróciła do wykładu o antycznej mitologii w kulturze współczesnej.

Percy podszedł do ławki Piper.

- Wolne?- zapytał, wskazując na puste krzesło.

- Umm, tak- odpowiedziała niepewnie.

- Jestem Percy, tak w ogóle- szepnął, aby nie prowokować nauczycielki.

- Piper.

W sali były przynajmniej trzy całkowicie wolne ławki, a Alison- jedna z najładniejszych i najbardziej popularnych dziewczyn, mrugała do chłopaka sugestywnie, od kiedy tylko wszedł. Teraz posyłała nienawistne spojrzenie Piper. Miejsce obok niej pozostało jednak wolne, a to obok Piper w drugiej ławce środkowego rzędu zajmował nowy, przystojny chłopak.

Oczy Percy'ego rażące intensywnym odcieniem morza zalśniły. Chłopak szybko wyciągnął z plecaka zeszyt i zaczął bazgrać po jego marginesie. Piper po prawdzie nie pamiętała zbytnio, o czym była tamta lekcja, za to mogła dokładnie powiedzieć, ile rzęs okala te niesamowite oczy.

Po lekcji Percy zaczepił ją na korytarzu.

- Wiesz, gdzie jest sala trzynaście?- zapytał.- Zgubiłem gdzieś mapkę.

- Jasne. To na parterze, na prawo od schodów. Masz teraz matematykę?

- Tak. A ty?

- To samo- przyznała, po chwili wahania. Jeszcze nie do końca opanowała rozkład zajęć.

- To ekstra. Usiądziemy razem?

- Okej- wzruszyła ramionami.

Poczuła popchnięcie, zachwiała się i omal nie wywróciła. Usłyszała złośliwy, dobrze znany chichot.

- Niezdara z ciebie, Piper- zachichotała Isabel.- Lepiej uważaj piękny chłopcze.- Posłała Percy'emu kokieteryjny uśmiech.- Nie wiadomo czy to nie przywlokło jakiejś choroby z rezerwatu. Szkoda by było, gdybyś się zaraził.

Isabel jak zwykle miała na sobie obcisłe ciuchy, stylizowane na cheerleaderkę. Czarna spódniczka ledwo zakrywała jej pośladki i na pewno nie była zgodna z regulaminem. Jasne, kręcone włosy spięła w wysoki kucyk. Makijaż, jak zawsze oklejał jej twarz centymetrową warstwą, do której ściągnięcia dziewczyna musiała chyba używać szpatułki do tynku.

Percy przez chwilę wyglądał na przestraszonego i bardzo zdezorientowanego- cofnął się, mrugając szybko, a jego ręka powędrowała do kieszeni i zacisnęła się na jakimś przedmiocie. Szybko się jednak zreflektował.

- Jak myślisz, Piper, czy to zwracało się do mnie?- zignorował słowa Isabel, której twarz przybrała odcień wina, kiedy Percy wskazał na nią niedbale kciukiem.

- Nie wydaje mi się, by to w ogóle mówiło.

- W takim razie idziemy?

- Z chęcią.

Percy wystawił jej ramię, które ujęła. Minęli Isabel i zeszli po szerokich, starych schodach.

Z jakiegoś powodu, a może po prostu uśmiechu losu, za który Piper z każdym dniem była bardziej wdzięczna, Percy miał niemal identyczny plan co ona, a ponieważ dotychczas zawsze siedziała sama, od teraz towarzystwa dotrzymywał jej Percy.

Dla niego mogła znieść więcej, biegać szybciej, robić więcej pompek- przy nim była silniejsza. Jego śmiech sprawiał, że jej serce biło szybciej, powietrzem jakoś łatwiej się oddychało i nawet zadupie w Nevadzie ze szwankującym zasięgiem i znikomym urokiem nie było aż tak straszne.

...

- Annabeth!? Ann, tu jesteś- ucieszył się.

Jason Grace odetchnął z ulgą, lądując miękko na piasku obok blondynki w skupieniu przeglądającej pliki na lśniącym laptopie Dedala.

- Zniknęłaś po kolacji bez słowa. Zaczynałem się martwić. Harpie sprzątające zaraz zaczną latać.

Córka Ateny popatrzyła na niego ze zdziwieniem, a potem zerknęła na godzinę.

- Oh, zasiedziałam się- stwierdziła i wygasiła ekran.

Jason pokręcił głową. Kiedy Annabeth wciągnął jakiś projekt, zupełnie traciła poczucie czasu i gdyby nie głód mogłaby nie ruszać się z miejsca przez kilka dni. Czasem Jason miał wrażenie, że chociaż była najmądrzejszą osobą, jaką znał, gdyby nie on czasem nie miałaby pojęcia o Minotaurze dobijającym się do drzwi.

Usiadł obok niej na miękkim, drobnym piasku. Fale łagodnie lizały wybrzeże, odbijając srebrzystą tarczę księżyca.

- Hm?- Uniosła brew.

- Najwyżej polecimy- stwierdził, bawiąc się rzemykiem koralików zawieszonym na szyi.

- Jason Grace łamie zasady? Nie wiedziałam, że spotykam się z niegrzecznym chłopcem.

- Powiedziała największa łamaczka zasad siedząca na plaży po ciszy nocnej.

Zachichotała i cmoknęła go w policzek. Jason był pewny, że się rumieni. Mógł pokonywać wielkie morskie węże bez mrugnięcia okiem, opierać się czarowi syren i sprzeczać z Panem D., ale zwykły całus sprawiał, że stawał się bezsilny, zdany na łaskę i niełaskę niesamowitej Annabeth, córki bogini mądrości, pogromczyni tytanów, jego niemal pełnoletniej dziewczyny. Nie wierzył we własne szczęście.

Annabeth oparła się o jego klatkę piersiową i odetchnęła głęboko wieczorną bryzą. Noc była ciepła i przyjemna, daleko w lesie porykiwały potwory, ale plaża była spokojna i cicha.

Objął ją ostrożnie, uważając na sztylet przypięty do pasa. Zaciągnął się zapachem jej złotych włosów- mieszaniną soli, oliwek i starych książek. Lubił ten zapach, bardziej niż był skłonny przyznać.

W pewnym momencie Annabeth zwróciła się twarzą do jego twarzy i zagryzła wargę, spoglądając na niewielką bliznę- pamiątkę po próbie konsumpcji zszywacza we wczesnym dzieciństwie.

Całowali się bez pośpiechu, rozkoszując obecnością drugiej osoby. Jason wzniósł się w powietrze, trzymając blisko Annabeth, która oplotła go nogami w pasie.

Mogliby tak zostać na zawsze, zamrożeni w jednym, nigdy niekończącym się momencie.

Bogowie, przepowiednie, potwory- nic nie mogło im zagrozić. Nie, kiedy byli razem.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tak, tak wiem, że Percy jest starszy od Piper. I tego nie zmieniałam. Pomyślałam tylko, że bez Annabeth mógł nie zdać kilku klas i dlatego może chodzić na lekcje w roczniku Piper.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro