Clever Boy [viggo x hiccup]
Dedykuję FlamesAndGold, która najwyraźniej ma równie dziwny gust do shippów, co ja.
- Chciałeś mnie widzieć.
Czkawka nie pytał. Doskonale wiedział, jaką wiadomość kazał przekazać mu Viggo, zdawał się nawet domyślać celu niespodziewanej pobudki i ściągnięcia go na drugi kraniec obozu w środku nocy. Wszedł do namiotu z wysoko podniesioną głową. Nie było w nim niepewności ani przestrachu, który zwykle odczuwali ludzie, wchodząc do namiotu dowodzenia Łowców. Smocze skóry potrafiły onieśmielić niejednego śmiałka, szczególnie jeśli stawał przed człowiekiem, któremu udało się upolować tyle ziejących ogniem jaszczurów, aby zrobić sobie z nich namiot podobnie imponujących rozmiarów.
Czkawka poruszał się jak kot - rozluźniony, ale czujny. Jakby obserwował mysią norę i czekał, aż gryzoń wychyli czubek ogona.
Ciężka płachta smoczej skóry opadła za nim, odcinając ciemne wnętrze namiotu od księżycowego blasku. Na biurku Viggo stała jedna, wypalająca się świeca. Rzucała ograniczone światło, skupiając wzrok Czkawki na nienaturalnie wyostrzonych rysach starszego mężczyzny. Na jego wąskich ustach gościł delikatny uśmiech. Wydawał się w pełni odprężony, niemal niedbale opierając przedramię na drewnianym podłokietniku skromnego, a mimo to budzącego szacunek tronu. Viggo nie lubił otaczać się przepychem złota, dużo bardziej podobało mu się wzbudzanie szacunku poprzez trofea wojenne. Złoto mógł mieć każdy, czaszkę Koszmara Ponocnika nad łóżkiem - jedynie wybraniec, który przeżył wystarczająco długo, aby ją tam zawiesić.
Viggo uważnie śledził każdy jego płynny ruch. Metalowa proteza stukała miarowo o ubitą ziemię. Dźwięk ustał, kiedy Czkawka wszedł na dywan wyścielający część przeznaczoną dla gospodarza.
Młody wiking bez skrępowania wziął do ręki jeden z pionków "Szponów i toporów" rozłożonych na brzegu służącego za biurko stołu.
- Więc? - zapytał, gładząc dłonią miniaturową tarczę łowcy. - Nic nie powiesz?
- A oczekiwałeś, że coś powiem? - Viggo uniósł brew. - Nie widzę potrzeby w ganieniu cię, jeśli doskonale znasz znaczenie swoich czynów i karę, jaka cię czeka. Nie pierwszy raz przez to przechodzimy, czyż nie?
- Wezwałeś mnie.
- Wezwałem cię - przytaknął Viggo.
- Otrułem twoich łowców i próbowałem uwolnić smoki - powiedział neutralnym tonem, nie patrząc na Viggo.
- Owszem. Zostaniesz za to ukarany tak jak ostatnie dwa razy.
Ręce Czkawki na moment zatrzymały się, oddech na ułamek sekundy zgubił rytm.
- Znowu zamkniesz mnie pod rzeźnią?
- Może. - Viggo wzruszył ramionami. - Jeszcze nie zdecydowałem.
- Aha.
Czkawka starał się utrzymać neutralny wyraz twarzy, ale spięte ramiona zdradzały jego prawdziwe uczucia. Sama myśl o powrocie do małej, ciemnej klitki i słuchania agonalnych wrzasków zarzynanych smoków, sprawiała, że miał ochotę rzucić się do ucieczki. Wiedział, że mu się nie uda i że nawet nie spróbuje, jeśli wcześniej nie uda mu się znaleźć i uwolnić Szczerbatka, ale pokusa była zniewalająca.
Viggo wstał, delikatnie wyciągnął z dłoni Czkawki pionek i odstawił go na planszę. Odgarnął kasztanową grzywkę z czoła chłopaka i złożył na jasnej skórze krótki pocałunek. Czkawka ani drgnął. Przymknął powieki i zupełnie znieruchomiał, pozwalając, aby duże dłonie objęły opiekuńczym gestem jego policzki.
- Sam mnie do tego zmuszasz. - Oddech Viggo omiótł ciepłym podmuchem jego ucho. - Każdy inny by się poddał, a ty wciąż próbujesz. Te kreatury aż tyle dla ciebie znaczą? Jesteś dla nich w stanie poświęcić życie swoje i swoich drogich łowców? Wiesz, że prędzej czy później przylecą... Mógłbym kazać wziąć ich żywcem, ale, widzisz, strasznie utrudniają mi prowadzenie interesów i nie widzę żadnej korzyści ze wzięcia ich za jeńców.
- Mój ojciec... Wódz mógłby zapłacić okup.
- Skarby Berk nic mnie nie obchodzą. Macie zbyt mało złota, aby znacząco wpłynęło na stan moich kieszeni, a przy tym sprawiacie tyle problemów... Z robactwem się nie układa, a tępi bezlitośnie, zanim nadto się nie rozpanoszy.
Szorstki zarost drapał Czkawkę po odsłoniętej szyi, kiedy Viggo wilgotnymi pocałunkami znaczył szlak od wystającego spod rozchylonej koszuli obojczyka aż do wrażliwej małżowiny. Nie śpieszył się, dając chłopakowi czas na znalezienie kolejnego argumentu, tym razem trafniejszego.
- Skoro nie pożądasz złota to...
- Tak? - zapytał Viggo.
Czkawka pokręcił lekko głową. Jego zielone oczy rozszerzyły się, kiedy zrozumienie uderzyło go jak ostrze topora, a blask świecy sprawiał, że szmaragdowe tęczówki zdawały się zasnute gęstym dymem. Wargi były delikatnie rozchylone, oddech przyspieszony jak u przestraszonego jelonka.
Viggo znowu nachylił się do jego szyi, ale tym razem Czkawka wzdrygnął się, jakby dotyk mężczyzny palił żywym ogniem.
- Coś nie tak? Może masz ochotę napić się wody?
Pytania Viggo były aż nazbyt uprzejme, przychodziły mu nazbyt naturalnie. Doskonale się bawił, obserwując, jak kolejne fragmenty zbroi kruszą się i odpadają, roztrzaskując się na boleśnie ostre fragmenty. Przez szczeliny wydostawało się na powierzchnię coraz więcej strachu, przyspieszając tylko całkowite zniknięcie opanowanego dziedzica Haddocków.
- Nie... Wszystko w porządku - odparł cicho.
Viggo uniósł kącik ust w krzywym uśmiechu zadowolenia.
Mądry chłopak.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro