Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Almost too late [Percy x Penelope]

Dedykuję Rasowyrudylis

W Świętym Mungu zawsze panowała przygnębiająca, posępna atmosfera. Nie była tak przytłaczająca, jak w mugolskich szpitalach, lecz przekraczając wrota kremowego budynku, nie sposób było jej uniknąć. Zapach magicznych mikstur odkażających i leczniczych wywarów kręcił w nozdrzach, idealnie czyste podłogi i jasne światło raziło nieco oczy. Krążąc po korytarzach, można było odnieść wrażenie, że wszystko w budynku zostało zaprojektowane, aby podsycać nerwy oczekujących. Nie był to oczywiście zamiar architekta, lecz silne przeświadczenie zdenerwowanej Penelopa Clearwater, która prawie biegiem zmierzała do białych drzwi w głębi drugiego piętra.

Serce Penelopy biło zdecydowanie zbyt szybko i głośno. Z trudem łapała oddech- przebiegła chyba pół miasta w ekspresowym tempie na niewygodnych obcasach, bo sieć fiuu była zablokowana, nie posiadała odpowiedniego świstoklika, a jak na złość zaklęcie teleportacji nie chciało zadziałać, gdy była zdenerwowana. A obecnie była i to bardzo.

Dopadła do drzwi z numerem trzysta dziesiątym. Ręce pociły jej się ze stresu. Otarła je szybko o spodnie i już miała z nacisnąć klamkę, gdy pielęgniarka złapała ją za rękę. Była to ta sama kobieta, którą Penelopa spotkała przy wejściu- chuda jak patyk, z ciemnymi jak węgiel włosami przetykanymi siwizną i ciemnymi, błyszczącymi oczami.

- Panno Clearwater, obawiam się, że nie mogę pani wpuścić- powiedziała, jednocześnie zagradzając dziewczynie drzwi do szpitalnego pokoju.

Blondynka popatrzyła na kobietę wzrokiem, którego nie powstydziłby się bazyliszek.

- Pani nie rozumie.- Z trudem powstrzymywała się od krzyku.- Tam jest mój chłopak.- Wskazała na drzwi.

- Nie mogę pani wpuścić, póki rodzina pacjenta nie potwierdzi pani słów. Będą tu za niedługo. Proszę poczekać. Zrobię pani herbaty.

- Nie chcę herbaty!- krzyknęła oburzona.

Jak ta kobieta śmiała proponować coś tak przyziemnego? Jak mogła odgradzać ją od Percy'ego? Teraz kiedy pokonała przeklęty deszcz, schody i przynajmniej piętnaście kilometrów i myślała, że chociaż tę walkę wygrała. Otarła policzki rękawem narzuconego w pośpiechu płaszcza.

- Penelopo, nic mu nie będzie. Jeśli złamiemy procedury, będziesz miała kłopoty. Percy by tego nie chciał.

Miała ochotę wykrzyczeć, że Percy nie chciałby też kuli w brzuchu, ale tylko zacisnęła mocno wargi.

- Może... może ta herbata to nie taki zły pomysł.

Pielęgniarka skinęła spokojnie głową. Delikatnie, acz stanowczo skierowała roztrzęsioną Penelopę do poczekalni. Po kilku machnięciach różdżką na małym stoliku obok dziewczyny stanęła filiżanka gorącej melisy.

- Gdy tylko przybędzie rodzina, od razu cię do nich skieruję i razem odwiedzicie pacjenta- obiecała kobieta, a potem wyszła zająć się poszkodowanymi.

Penelopa zacisnęła dłonie w pięści. Była pewna, że na wnętrzu dłoni zostanie rządek krwawych półksiężyców, ale tylko ból powstrzymywał ją od wyciągnięcia różdżki i przedarcia się do drzwi siłą. Po czymś takim personel z pewnością by jej nie wpuścił, a musiała być przy Percym. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby było inaczej.

Uderzenia zegara odliczały sekundy, które trwały całą wieczność. Trudno jej było myśleć, gdyby spróbowała coś powiedzieć, zapewne wyszedłby z tego nieskładny bełkot. Miała nadzieję, że pani Weasley pojawi się, zanim do reszty zwariuje.

Ktoś musiał wysłuchać jej modłów, bo po nie więcej niż pięciu minutach do poczekalni wpadła jak pocisk czerwona na twarzy Molly, a za nią Ginny i dość zdezorientowany Harry Potter z czekoladą rozmazaną na brodzie.

Wystarczyło, że Penelopa spojrzała na Molly, a ta zamknęła ją w ciepłych, matczynych objęciach. Nigdy nie dogadywały się idealnie, ale teraz liczył się Percy i to, że Penelopa naprawdę potrzebowała kogoś, kto pokaże jej, że będzie lepiej, a że tym kimś była jej przyszła teściowa, nie miało znaczenia, bo Molly nie potrafiła zostawić żadnego dziecka, jeśli to potrzebowało jakiejkolwiek pomocy.

- Gdzie?- zapytała Molly.

- Trzysta dziesięć.

Kobieta pomogła Penelopie wstać i wszyscy podeszli do wskazanych drzwi. Penelopa nacisnęła klamkę.

Percy leżał z wymalowanym na twarzy spokojem na szpitalnym, metalowym łóżku. Powieki miał zamknięte, oddychał miarowo. Słońce tańczyło miedzianymi rozbłyskami w jego rudych, kręconych włosach. Wyglądał dobrze. Bardzo dobrze, jak na kogoś, kto godzinę wcześniej otarł się o śmierć, postrzelony w brzuch przez jakichś mugolskich złodziei.

Penelopa załkała z ulgi. Ginny złapała mocno Harry'ego za rękę, a pani Weasley zacisnęła mocniej palce na ramieniu prawie synowej.

- Percy...- wyszeptała Penelopa.

Powieki chłopaka drgnęły. Mruknął coś niewyraźnie i nieznośnie powoli otworzył oczy.

-...lopa?

- Jestem tu.

Ulga, jaka na nią spłynęła, wycisnęła z oczu łzy. Pogładziła narzeczonego po wierzchu dłoni. Ginny podsunęła jej krzesło, na którym z wdzięcznością usiadła, nie puszczając dłoni Percy'ego. Omal go nie straciła. Omal.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro