After that all [jeith/vld]
Dedykuję Agg_07
Keith przeciągnął się, ziewając. Nie był w stanie określić pory dnia, w jego tymczasowej kwaterze w Garnizonie nie było okien, ale zgadywał, że dochodzi ósma rano. Z korytarza dobiegały przytłumione kroki, a Garnizon ożywał około siódmej. Każdy z paladynów dostał swoją kwaterę, co zważywszy na stan bazy, nieprzystosowanej do takiej ilości ludzi, było wygodne, lecz niepotrzebne. Byli żołnierzami, próbowali zapobiec globalnej dominacji kosmitów i spali sobie w mięciutkich łóżkach w kwaterach dla dowództwa, podczas gdy cywile gnieździli się w małych pokoikach dla studentów. Okazywane im względy w pewnym sensie go irytowały. Zmrużył oczy. Będzie musiał porozmawiać o tym z Iversonem, ale to potem, kiedy rozwiąż najpilniejsze problemy. Zmarszczył brwi i przekrzywił lekko głowę.
Odkąd pamiętał, szczycił się dobrym wzrokiem, wręcz nadludzko dobrym, o ironio. Nigdy nie pozwalał sobie na folgowanie z alkoholem, nie brał żadnych psychotropów, ani nawet tabletek przeciwbólowych o halucynogennych właściwościach, więc nie było mowy o pomyłce, ani omamach. No, chyba że z przemęczenia.
- Ej, James. Ej, obudź się.- Szturchnął nagie ramie Griffina.
Chłopak skrzywił się przez sen i lekko przesunął na łóżku. Keith nawet nie próbował zgadywać, jak przynajmniej półnagi James się w nim znalazł, wolał zdać się na prawdę niż swoje domysły. Mimo to rozważył kilka możliwych scenariuszy, nim James otworzył zaspane oczy i poderwał się do siadu z szokiem w oczach.
- Co do cholery? Coś mi zrobił?!- Spojrzał pod kołdrę i odetchnął z ulgą.- Jeśli to jakiś głupi dowcip to obiecuję, paladyn czy nie, pożałujesz. Nie puszczę ci płazem, jasne?! Czyj to był pomysł? Lance'a, tak? Ten gnojek...
- Zamknij się- warknął Keith.
James spojrzał na niego niechętnie, ale posłusznie przestał krzyczeć. Poprawił włosy. Keith odetchnął, zbierając myśli.
- Wiem tyle, co ty- zaczął.- Nie rozumiem, co komu odbiło, ale odgrywanie się za dziecinne dowcipy jest teraz nie na miejscu. Nie mamy na to czasu.
- Jakbym nie wiedział- mruknął Griffin, nieco się rozluźniając i opierając o metalowy zagłówek.- Masz szlugi?
- Palisz?- zdziwił się Keith.
James wzruszył ramionami.
- Kto tego nie robi?- Zaśmiał się gorzko.- Mamy wojnę, jakbyś nie zauważył. Może ciebie i twoich koleżków to nie dotyczy, bo siedzicie w wielkim, niezniszczalnym robocie, ale my możemy zginąć w każdym momencie.
- MFE dają podobną ochronę.
- Nadii jakoś na niewiele się zdała. Nawet nie odzyskaliśmy ciała, wiesz? Zostawiliśmy ją we wraku, bo była zbyt blisko statków wroga. Kazali nam uciekać, a myśmy posłuchali. Lepiej stracić jedno ciało niż wszystkie statki...- jego głos zadrżał.- Masz te szlugi?
Keith sięgnął do szuflady i wyciągnął srebrne, obłe pudełeczko nieco mniejsze od dłoni. Ze środka wyciągnął dwa wąskie ruloniki w białym papierze.
- Smakują inaczej niż ziemskie, ale nie są złe.
Zapalił oba zapalniczką i podał jeden Griffinowi. James podziękował skinieniem głowy, po czym zaciągnął się głęboko. Pod sufit wzniósł się zielonkawy dymek o ziołowym zapachu. Keith powitał drapiący dym w gardle z nutą nostalgii. Rzadko palił, ale czasem drobna dawka sztucznego odprężenia pomagała nie zwariować.
- Bez was Voltron byłby bezużyteczny...
- Już dostatecznie nasłuchałem się, jacy to jesteśmy ważni i niezastąpieni. Daruj sobie. Nienawidzę, kiedy włącza się tryb wielkiego i wspaniałego pana lidera. Gadasz jak nawiedzony.
- I kto to mówi?- obruszył się Keith.
- Ktoś, kto pobił twój rekord na symulatorze.- James uśmiechnął się złośliwie.
- Niemożliwe.
- A jednak.
- W sumie... Teraz pewnie sam bym go bez problemu pobił.
- Nie bądź zaraz taki ważniak. Nie dam sobie łatwo odebrać tytułu mistrza.- James wypuścił z ust kłąb dymu.- A tak właściwie... Twoja mama to kosmitka, nie? Czyli wśród ludzi ja jestem najlepszym pilotem tak czy inaczej.
Keith wywrócił oczami, ale jego kąciki ust podniosły się nieznacznie. Nie rozmawiał prywatnie z Griffinem od ponad czterech lat, zdążył zapomnieć, jak to jest. Tuż, zanim został wyrzucony z Garnizonu, nawet zaczęli się dogadywać. Trudno było to nazwać przyjaźnią, ale czasem zamienili kilka słów, trochę pożartowali. Brakowało mu tego.
- Co zrobisz po wojnie?- zapytał James.
- Pewnie polecę z matką i Colivanem. Pomogę Ostrzu w wywiadzie, trzeba zorganizować misje humanitarne do poszkodowanych planet. Nie wymażemy dziesięciu tysięcy lat terroru w miesiąc. Mogą minąć wieki, nim wszechświat się ustatkuje. Wygranie z Galrą to dopiero początek. A ty?
- Odnajdę rodziców i siostrę. Pewnie teraz strasznie się boją... Potem pewnie sprowadzę ich tu i dalej będę latał. Chciałbym to wszystko rzucić w cholerę, zostawić innym cały ten bajzel, ale zostanę, bo gdybym uciekł, nie mógłbym spojrzeć w lustro.
- Szlachetnie.
James parsknął.
- Pieprzenie.- Zaciągnął się mocno i zgasił niedopałek o metalową szafkę.- Zbieram się. Jeszcze tego brakuje, żeby ktoś nas tak zobaczył.- Wstał.- Dzięki za kosmiczne papierosy, Kogane.
Keith skinął głową.
- Trzymaj się, Griffin.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro