Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

After that all [jeith/vld]

Dedykuję Agg_07

Keith przeciągnął się, ziewając. Nie był w stanie określić pory dnia, w jego tymczasowej kwaterze w Garnizonie nie było okien, ale zgadywał, że dochodzi ósma rano. Z korytarza dobiegały przytłumione kroki, a Garnizon ożywał około siódmej. Każdy z paladynów dostał swoją kwaterę, co zważywszy na stan bazy, nieprzystosowanej do takiej ilości ludzi, było wygodne, lecz niepotrzebne. Byli żołnierzami, próbowali zapobiec globalnej dominacji kosmitów i spali sobie w mięciutkich łóżkach w kwaterach dla dowództwa, podczas gdy cywile gnieździli się w małych pokoikach dla studentów. Okazywane im względy w pewnym sensie go irytowały. Zmrużył oczy. Będzie musiał porozmawiać o tym z Iversonem, ale to potem, kiedy rozwiąż najpilniejsze problemy. Zmarszczył brwi i przekrzywił lekko głowę.

Odkąd pamiętał, szczycił się dobrym wzrokiem, wręcz nadludzko dobrym, o ironio. Nigdy nie pozwalał sobie na folgowanie z alkoholem, nie brał żadnych psychotropów, ani nawet tabletek przeciwbólowych o halucynogennych właściwościach, więc nie było mowy o pomyłce, ani omamach. No, chyba że z przemęczenia.

- Ej, James. Ej, obudź się.- Szturchnął nagie ramie Griffina.

Chłopak skrzywił się przez sen i lekko przesunął na łóżku. Keith nawet nie próbował zgadywać, jak przynajmniej półnagi James się w nim znalazł, wolał zdać się na prawdę niż swoje domysły. Mimo to rozważył kilka możliwych scenariuszy, nim James otworzył zaspane oczy i poderwał się do siadu z szokiem w oczach.

- Co do cholery? Coś mi zrobił?!- Spojrzał pod kołdrę i odetchnął z ulgą.- Jeśli to jakiś głupi dowcip to obiecuję, paladyn czy nie, pożałujesz. Nie puszczę ci płazem, jasne?! Czyj to był pomysł? Lance'a, tak? Ten gnojek...

- Zamknij się- warknął Keith.

James spojrzał na niego niechętnie, ale posłusznie przestał krzyczeć. Poprawił włosy. Keith odetchnął, zbierając myśli.

- Wiem tyle, co ty- zaczął.- Nie rozumiem, co komu odbiło, ale odgrywanie się za dziecinne dowcipy jest teraz nie na miejscu. Nie mamy na to czasu.

- Jakbym nie wiedział- mruknął Griffin, nieco się rozluźniając i opierając o metalowy zagłówek.- Masz szlugi?

- Palisz?- zdziwił się Keith.

James wzruszył ramionami.

- Kto tego nie robi?- Zaśmiał się gorzko.- Mamy wojnę, jakbyś nie zauważył. Może ciebie i twoich koleżków to nie dotyczy, bo siedzicie w wielkim, niezniszczalnym robocie, ale my możemy zginąć w każdym momencie.

- MFE dają podobną ochronę.

- Nadii jakoś na niewiele się zdała. Nawet nie odzyskaliśmy ciała, wiesz? Zostawiliśmy ją we wraku, bo była zbyt blisko statków wroga. Kazali nam uciekać, a myśmy posłuchali. Lepiej stracić jedno ciało niż wszystkie statki...- jego głos zadrżał.- Masz te szlugi?

Keith sięgnął do szuflady i wyciągnął srebrne, obłe pudełeczko nieco mniejsze od dłoni. Ze środka wyciągnął dwa wąskie ruloniki w białym papierze.

- Smakują inaczej niż ziemskie, ale nie są złe.

Zapalił oba zapalniczką i podał jeden Griffinowi. James podziękował skinieniem głowy, po czym zaciągnął się głęboko. Pod sufit wzniósł się zielonkawy dymek o ziołowym zapachu. Keith powitał drapiący dym w gardle z nutą nostalgii. Rzadko palił, ale czasem drobna dawka sztucznego odprężenia pomagała nie zwariować.

- Bez was Voltron byłby bezużyteczny...

- Już dostatecznie nasłuchałem się, jacy to jesteśmy ważni i niezastąpieni. Daruj sobie. Nienawidzę, kiedy włącza się tryb wielkiego i wspaniałego pana lidera. Gadasz jak nawiedzony.

- I kto to mówi?- obruszył się Keith.

- Ktoś, kto pobił twój rekord na symulatorze.- James uśmiechnął się złośliwie.

- Niemożliwe.

- A jednak.

- W sumie... Teraz pewnie sam bym go bez problemu pobił.

- Nie bądź zaraz taki ważniak. Nie dam sobie łatwo odebrać tytułu mistrza.- James wypuścił z ust kłąb dymu.- A tak właściwie... Twoja mama to kosmitka, nie? Czyli wśród ludzi ja jestem najlepszym pilotem tak czy inaczej.

Keith wywrócił oczami, ale jego kąciki ust podniosły się nieznacznie. Nie rozmawiał prywatnie z Griffinem od ponad czterech lat, zdążył zapomnieć, jak to jest. Tuż, zanim został wyrzucony z Garnizonu, nawet zaczęli się dogadywać. Trudno było to nazwać przyjaźnią, ale czasem zamienili kilka słów, trochę pożartowali. Brakowało mu tego.

- Co zrobisz po wojnie?- zapytał James.

- Pewnie polecę z matką i Colivanem. Pomogę Ostrzu w wywiadzie, trzeba zorganizować misje humanitarne do poszkodowanych planet. Nie wymażemy dziesięciu tysięcy lat terroru w miesiąc. Mogą minąć wieki, nim wszechświat się ustatkuje. Wygranie z Galrą to dopiero początek. A ty?

- Odnajdę rodziców i siostrę. Pewnie teraz strasznie się boją... Potem pewnie sprowadzę ich tu i dalej będę latał. Chciałbym to wszystko rzucić w cholerę, zostawić innym cały ten bajzel, ale zostanę, bo gdybym uciekł, nie mógłbym spojrzeć w lustro.

- Szlachetnie.

James parsknął.

- Pieprzenie.- Zaciągnął się mocno i zgasił niedopałek o metalową szafkę.- Zbieram się. Jeszcze tego brakuje, żeby ktoś nas tak zobaczył.- Wstał.- Dzięki za kosmiczne papierosy, Kogane.

Keith skinął głową.

- Trzymaj się, Griffin.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro