Small talks [tomco]
- Co ty w nim w ogóle widzisz? To tylko człowiek, kruchy i głupi, bez żadnej mocy, w dodatku młody. On ma pryszcze, Tom! I to chłopak. Chyba. Nigdy za dobrze nie orientowałam się w cechach płci u ludzi...- westchnęła i popatrzyła na niego ponaglająco swoimi wszystkimi ośmioma, czarnymi oczami.
Stacy leżała wyciągnięta na jego łóżku, przeglądając od niechcenia kolorowe pisemko, które teraz zamknęła, podczas gdy Tom stroił gitarę i wciąż zawzięcie przy niej dłubał.
- Jest młody, ale wcale nie głupi. I nie taki słaby, jak się wydaje. Walczy ze Star ramię w ramię i świetnie sobie radzi, a mocy może nie ma, ale nadrabia wolą walki.
- Yhm.- Wyszczerzyła ostre kły w szerokim, niewinnym uśmiechu.- A ty go przypadkiem nie nienawidziłeś?
- No niby tak... Ale teraz już nie- przyznał niechętnie.
Stacy zachichotała. Nasłuchała się wielu opowieści o Marco, odkąd chłopak spotkał się z Tomem. Wpierw były przepełnione niechęcią, odrazą i poirytowaniem związanym z relacją człowieczka z księżniczką Mewni, potem Tom stopniowo przestał wciąż wyklinać istnienie Marco, a ostatnio bąknął coś, że go lubi... A Stacy swoje wiedziała. Znała Toma nie od dziś, w końcu był jej kuzynem, i wiedziała, że kiedy "lubi" towarzyszy czerwonym policzkom i spoglądającym twardo w jej oczy oczom ma o wiele większe znaczenie. Do tej pory Tom wyraził się w ten sposób tylko raz, w odniesieniu do Star, a teraz mówił tak o ludzkim chłopaku... Nawet nie chodziło tu o płeć, ale człowiek... Bała się, że może nieświadomie zranić Toma, po prostu się starzejąc.
- A co na to rodzice?
Tom parsknął.
- Nie potrzebuję ich zgodny. Jestem cholernym księciem.
- A oni cholerną parą królewską.
Wzruszył ramionami.
- I co z tego?
- Nie boisz się, jak zareagują?
- Jakby kiedyś obchodziło ich, z kim się spotykam- prychnął.
- Oooo. Czyli chcesz chodzić z Marco?
- Co?- Do Toma dopiero doszło, co powiedział. Momentalnie jego trzecie oko się otwarło, a policzki przybrały wściekle truskawkowy kolor.- T-to nie tak!
- Nie, oczywiście, że nie- ironizowała.
Ogon Toma uderzył z impetem o podłogę, aż zatrzęsły się meble. Postać demona otoczyły czerwone, widmowe płomienie, jego oczy świeciły. Pokój wydawał się nagle o wiele mniejszy i bardziej duszny, mimo że Tom nie urósł ani o centymetr, a płomienie były zimne i bezdymne. Skończyły się żarty.
- Musisz tak wszystko od razu przekręcać?!- wydarł się.
Stacy spoważniała. Śmiertelników przerażała mistyczna aura Toma, ale spędzała z nim tyle czasu, że zdążyła się przyzwyczaić, a jako demon z natury była bardziej odporna. Odłożyła gazetkę i powoli wstała z łóżka, mierząc wzrokiem szczupłą sylwetkę demona pod różnymi kątami.
- Przestań na mnie krzyczeć. Niczego nie przekręciłam. Sam przyznałeś, że go lubisz, więc przestań się łaskawie wściekać i zaproś go na randkę, zanim osiwieję przez te twoje nieme rozterki. Jesteś księciem, jak sam powiedziałeś. Jak masz rządzić Podziemiem, skoro nie potrafisz zagadać do człowieka?
Tom zamrugał. Płomienie przygasły, by po chwili zupełnie zniknąć.
- Stacy...
- Znikaj.
Tom zawahał się, ale pod naporem ośmiu par oczu, sięgnął po nożyce.
- Ja... Ten no... Dzięki.
Machnęła ręką.
- Opowiesz mi potem, jak było.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro