Rozdział 6: Wyprawa w nieznane
Zaplanowaliśmy kolejną wyprawę tylko tym razem skierujemy się na wschód gdzie do tej pory nawet nie próbowaliśmy się zapuszczać. Pewnie jesteście ciekawi dlaczego, a odpowiedź jest banalnie prosta. Otóż nie posiadaliśmy żadnej mapy, która by świadczyła jak daleko mamy się udać by trafić na cokolwiek przydatnego. Lecz musieliśmy już zapuszczać na coraz bardziej oddalone tereny. W miastach często odwiedzanych już zebraliśmy wszystko co mogliśmy, więc nie mieliśmy innego wyboru.
Westchnąłem ciężko rozmyślając co może tam nas czekać. Pustkowie? Już dawno splądrowane miasto? Mogłem tak wyliczać w nieskończoność, gdyż była cała gama możliwych opcji. Ale musieliśmy zaryzykować inaczej po jakimś czasie zostaniemy na przysłowiowym lodzie, nie mając jakichkolwiek zapasów. Dlatego musiałem schować swoje wszelkie obawy do kieszeni i przełknąć jakoś ten wysoki wskaźnik ryzyka.
Siedziałem na krześle obmyślając plan działania, nie znosiłem bezmyślności dlatego też zawsze miałem coś w zanadrzu. Większość improwizacji niestety kończyły się śmiercią któregoś z nas, a naprawdę nie chciałem tracić kolejnych bliskich mi osób. Zwłaszcza jednej, która nie była bezpośrednio związana z pozyskaniem zapasów, ale o nią bałem się najbardziej. Od razu strzeliłbym sobie w łeb gdyby mojemu biednemu Yoongiemu coś się stało, nie wybaczyłbym sobie tego. Dlatego bardziej się skupiłem na nim planując to wszystko, bo trzeba było pamiętać, że nie tylko zombie są dla nas zagrożeniem. Niestety ludzie, którzy stąpają po tej przesiąkniętej krwią ziemią także stwarzają niebezpieczeństwo może nawet większe niż te chodzące trupy.
Gdy skończyłem układać cały harmonogram było już bardzo późno. Wstałem, więc od biurka kierując się na swoje łóżko, musiałem być wypoczęty by zachować jasność umysłu. W końcu wszyscy polegali na mnie ofiarowując jako karty przetargowe swoje cenne życie. Leżąc już na swoim materacu zamykałem powoli oczy, a w głowie huczały mi słowa, które powtarzałem je by w nie uwierzyć.
"Wszystko będzie dobrze, wrócicie wszyscy do domu"
Nawet nie zauważyłem kiedy zasnąłem, bo już zaczęły mnie budzić promienie słoneczne, które niemiłosiernie dobijały się przez nie do końca zasłonięte okno. Przetarłem powolnymi ruchami oczy, po czym od razu podniosłem się do siadu by nie dopuścić do ponownego wyłączenia się na kolejną niby drzemkę.
Oczywiście czekały nas standardowe procedury zanim mogliśmy wyruszyć. Sprawdziłem dodatkowo każdego z osobna czy na 100% posiada ze sobą 2 rodzaje broni. Nawet podarowałem taki sam zestaw Minowi, by miał się w razie czego jak bronić pomimo, że był tylko kierowcą. Spojrzał na mnie wtedy z niemałym zaskoczeniem
- W razie czego musisz się bronić - powiedziałem całkiem poważnie. Ostatnio nie dostał chociażby noża, ale tamte tereny były nadzwyczaj spokojne, a tutaj może się wszystko zdarzyć. On tylko kiwnął głową i pośpiesznie schował ofiarowany sprzęt. Wcześniej robiłem mu małe szkolenie z posługiwaniu się bronią palną. By nie panikował, bo to właśnie był najgorszy wróg kogoś kto miał strzelać. Posłałem mu jeszcze uśmiech, który nie był dość przyjacielski, a pełny troski, zaś ponownie skrzyżował ze mną swój wzrok. I mogłem wyczytać z jego oczu jakby chciał powiedzieć dumnie, że sobie poradzi i nie muszę się o nic martwić. Dlatego miałem cholerną nadzieję, że to prawda.
Oczywiście nie mogłem sobie odpuścić siedzenia w samochodzie, który prowadził nie kto inny niż Yoongi. Mimo, że zawsze moja uwaga była skupiona tym co się dzieje za szybą to jego obecność mnie uspokajała. Tylko na moment o ile nie wysiądę z pojazdu zostawiając go samego z innym członkiem załogi. Może i moi kompani byli wyszkolonymi żołnierzami, ale i tak uczucie niepokoju, które towarzyszy Ci jak musisz zostawić ukochaną osobę w tak niebezpiecznym miejscu od razu Cię wręcz zabija.
Gdy dotarliśmy na miejsce serce zabiło mi mocniej, a ja już wiedziałem czemu. Wysiedliśmy z samochodów, które były idealnie schowane pomiędzy krzakami.
- Uważaj na siebie - poczułem jak Min chwyta mnie za rękaw kurtki. Odwróciłem się do niego i robiąc to nieświadomie przytuliłem chłopaka chłonąc jego delikatny zapach
- Nie martw się - pogłaskałem go po plecach uspokajająco - wrócę zanim się obejrzysz~ - oderwałem się po chwili od niego - ty też za to uważaj
- Tak jest kapitanie - powiedział szeptem spuszczając głowę, ale mogłem dostrzec ten uroczy uśmiech, który pojawił się na jego bladej twarzy
- Schowajcie się gdzieś~ jak z max 3 godziny się tutaj nie zbierzemy to macie wracać.
- Ale... - widać, że Yoongi chciał zaprotestować, ale nie mogłem dać mu robić co chce, bo to za bardzo narazi wszystkich
- Żadnego ale~ po 3 godzinach wracacie z taką ekipą jaka wróci... koniec kropka - widziałem jak zaciska usta w cienką linie.
"To dla twojego dobra skarbie" dodałem w myślach po czym ruszyliśmy w stronę wąskich uliczek opustoszałego miasta.
Jak zawsze trzymaliśmy się blisko ścian, by zawsze mieć kontrolę nad swoim bezpieczeństwem. O dziwo uliczki były wręcz puste, idąc spokojnie nie natknęliśmy się na żadnego umarlaka. Rozumiem, że nie wszędzie muszą być ich setki czy tysiące, ale przemierzając dosłownie chyba piątą ulice i nie napotkać żadnego zombie to już jest coś nie tak. Poza tym jak widać było miasto nie było pozbawione zapasów, dlatego poczułem, że coś się święci. I niestety miałem racje, bo w pewnym momencie do naszych uszu dobiegł dźwięk eksplozji, który musiałem przyznać wystraszył nas nie na żarty. Odwróciłem się w stronę wybuchu, a wtedy mogłem dostrzec, że zombie niczym fala zaczęły wyłaniać się z kłębów kurzu, które zostały wzniesione w powietrze.
- Jasna cholera - szepnął Namjoon stojąc obok mnie. Zamurowało mnie, że nawet nie mogłem wydusić jakiekolwiek słowa, ale musiałem się ogarnąć. Dając sobie w umyśle z liścia w twarz obudziłem się i dałem wszystkim znać, że mamy jak najszybciej opuścić to miejsce. Natomiast cała horda tych szkarad podążała za nami, ale najgorsze było to, że jakimś cudem zamiast snuć się powoli jak to każdy przedstawiciel tego "gatunku" miał w zwyczaju, niektóre wręcz biegły prosto na nas. Dlatego i my zaczęliśmy z każdym krokiem przyspieszać, chyba adrenalina zrobiła swoje, bo wydaje mi się, że jeszcze nigdy tak szybko nie biegliśmy jak dzisiaj. Ale niestety nie było nam dane cieszyć się tym, że już powoli gubiliśmy są przeklętą zarazę, bo dosłownie przed nami wybuchła kolejna bomba, która dzięki swojej sile rzuciła naszymi ciałami niczym szmacianymi lalkami.
Kto to do cholery robi i dlaczego?!
Podniosłem się na łokciach i odetchnąłem z ulgą nie czując u siebie większych obrażeń niż trochę podarty mundur jak i jakimiś zadrapaniami. Wstałem, więc rozglądając się po towarzyszach, którzy także powoli wstawali. Jedynie nie mogłem dostrzec Namjoona. Rozejrzałem się gwałtownie w poszukiwaniu przyjaciela, odwróciłem się w stronę ściany jednego z budynków. To co zobaczyłem wyryło się w mojej pamięci i wiedziałem, że zostanie ze mną do końca życia.
- Namjoon! - nie myślałem o konsekwencjach krzyków, skoro i tak przed chwilą spowodowany hałas był głośniejszy od mojego głosu, a kostucha i tak stała za naszymi plecami niemalże śmiejąc się pod nosem. Czekała tylko by okryć każdego swoim płaszczem, który mógłby dać nam błogi spokój na wieki. Lecz mimo wszelkich cierpień na tej ziemi nikt nie chciał zniknąć i zostać zapomniany.
Podbiegłem do niego kucając zaraz obok. Siedział oparty o ścianę, a w jego ciało były wbite dwa metalowe pręty, oba były w klatce piersiowej. Zaś z jego ran sączyła się szkarłatna substancja. Nie wyglądało to dobrze, nie znałem się może na medycynie, ale ogarniałem podstawowe zasady dlatego pod żadnym pozorem nie mogliśmy wyciągnąć z niego tych metalowych kawałków. Zwiększylibyśmy tylko krwawienie, które szybciej przybliżałoby go do śmierci.
Spojrzałem na jego twarz i zauważyłem jak z jego ust kapie spora strużka krwi, którą co chwile dławił się wydając okropne odgłosy charczenia.
- Błagam trzymaj się stary - Kurczowo próbował łapać powietrze patrząc na mnie jakbym był jego ostatnią deską ratunku - Będzie dobrze tylko nie umieraj - mówiłem do niego ostro, jakbym dawał mu rozkaz. Nie zamierzałem dać mu umrzeć. Zawołałem Jungkooka, który dosłownie w momencie pojawił się obok mnie. Musieliśmy się śpieszyć, bo dosłownie sekundy dzieliły nas od wymarcia całego naszego oddziału. Wzięliśmy mężczyznę z obu stron przerzucając jego ramiona na nasze barki i zaczęliśmy ciągnąć go w stronę samochodów - Nie dam Ci umrzeć... nie na mojej zmianie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro