Rozdział 2: Nowi Towarzysze
Na ulicach było sporo chodzących ciał, więc broń palna odpadała. Zwłaszcza, że odcięlibyśmy sobie drogę ucieczki wchodząc do sklepu. Przez to, że w grupie miałem tylko 2 osoby, kazałem im stanąć na zewnątrz trzymając się na uboczu, nie tuż przy drzwiach, w razie gdyby miał wybiec jakiś umarlak.
Sam zaś wyciągnąłem nóż, i cichutko niczym mysz kierowałem się do środka. Mój oddech przyśpieszył, przez co moja maseczka robiła się wilgotna, ale nie zwracałem na to większej uwagi. Wsłuchiwałem się w odgłosy. Niby panowała tu idealna cisza, ale nigdy nic nie wiadomo.
Ostrożnie mijając kolejne półki, chciałem się upewnić, że zanim zaczniemy pakować lekarstwa, apteka jest całkowicie pusta. Po chwili niestety usłyszałem jakby małe pudełko, które spadło na ziemię i ciche "uważaj co robisz". Od razu zlokalizowałem, skąd pochodził owy dźwięk i musiałem się nastawić na minimum 2 nieprzyjaciół. Tylko jak to teraz rozegrać, by nie ściągnąć na siebie uwagi? Wydawało się, że Ci dwaj ogarniają jakieś zasady dotyczące bezpieczeństwa, skoro starali się być bardzo cicho. Gdy im bliżej nich byłem, usłyszałem też, że ktoś zaczął sapać, najciszej jak potrafił.
Jak tylko udało mi się ich jakoś podejrzeć, zobaczyłem 3 mężczyzn. Jeden siedział oparty o ścianę i wyglądał na chorego, z trudem łapiąc powietrze. Dwóch pozostałych, prawdopodobnie jego przyjaciele, próbują mu pomóc. Nie wyglądali na jakiś łotrów, który zaraz by się rzucili na mnie z maczetami. Schowałem więc nóż, bo to mogło od razu ich wystrzaszyć. Mogłoby dojść do szarpaniny i krzyków, a musiałem unikać tego jak ognia. Podszedłem bliżej i wręcz szeptem musiałem zainicjować moją obecność.
- Mam nadzieję, że jesteście pokojowo nastawieni. - chłopcy od razu rzucili swoje spojrzenia w moją stronę, ale nas szczęście nie zaczęli krzyczeć tylko kiwnęli głową bardzo powoli. - Pomogę wam, ale macie być cicho jasne?
- A skąd mamy wiedzieć, czy jesteś po naszej stronie?
- O to samo mogę się was zapytać? Co się stało waszemu koledze? - spojrzałem na zmęczonego chłopaka - został ugryziony?
- Nie... Dostał wysokiej gorączki - dotknąłem jego czoła i faktycznie był bardzo rozpalony.
- Poczekajcie tutaj - poszedłem po swoich i kazałem im od razu zabierać wszystkie leki. Gdy wróciłem do tamtej trójki, patrzyli zdezorientowali.
-Spokojnie. Jesteśmy wojskowymi, zabierzemy was do naszej bazy. Ale macie się mnie słuchać, jasne? - ponownie kiwnęli głowami, ja zaś zdjąłem z siebie plecak i podałem jednemu z nich - Zabierz wszystkie leki, jakie znajdziesz. Bierz tylko te, które jeszcze mają aktualny termin ważności. Jak powiedziałem, tak chłopak zrobił. Skierowałem się do drugiego. Miał na sobie czapkę, a jego twarz okalała bandamka. - Ty idź koło drzwi i patrz, czy ktoś się nie zbliża. Jeśli zobaczysz jakiegoś zombie kierującego się w naszą stronę, to nie krzycz tylko powiadom jednego z moich ludzi - chłopak kiwnął i bezszelestnie wykonał moje polecenie. Ja zaś wstałem i przez chwilę szukałem w szafkach maseczek. Musiałem stłumić jego sapanie, bo czekała nas teraz trudna przeprawa. Z hordami umarlaków na karku będzie nam ciężko. Po chwili znalazłem upragnioną rzecz i skierowałem się do chłopaka.
- Postaraj się być najciszej jak możesz. -chłopak patrzył tylko na mnie, ale wiedziałem, że mnie rozumie. Założyłem mu maseczkę na twarz, po czym sięgnąłem do szafki, wyciągając bandaże. Ułożyłem się tak by wziąć go na barana. Gdy przerzucił przeze mnie ręce by objąć mnie w szyi, związałem jego ręce i nogi bandażami. Wtedy miałem pewność, że nie spadnie mi tak łatwo. Choć też dużo tym ryzykowałem, ale całe nasze życie teraz polegało na postawieniu wszystkiego na jedną kartę.
Podniosłem chłopaka trzymając go mocno za uda, po czym podszedłem do jednego z moich ludzi. Ogarnął szybko sytuacje, że teraz to on musi nas poprowadzić. No, mi będzie teraz ciężko wykonać to zadanie. Skinął tylko głową i dokończył szybko pakowanie ostatnich pudełek leków przeciwbólowych. Zasunął bezszelestnie plecak i poszedł sprawdzić, na jakim etapie pakowania jest reszta. Skierowałem się, więc do drzwi i przykucnąłem tuż za chłopakiem z bandamką. On nawet nie odwrócił się by na mnie spojrzeć, tylko bacznie dalej obserwował sytuacje za oknem.
Po niemalże chwili wszyscy już byli gotowi, by wyjść. Ustawiliśmy się gęsiego. Nowy prowadzący na przodzie, chłopaki zaraz za nim, potem byłem ja, a mój kolega za mną chroniąc tyłu.
Lawirowanie między tymi wszystkimi budynkami nie należało do przyjemnych, czując na sobie oddech śmierci. Teraz musieliśmy być bardziej ostrożni, bo mieliśmy 3 cywilów, z czego ja też byłem pozbawiony możliwości obrony. Choć nie byliśmy zwykłymi żołnierzami i nie z takich sytuacji wyszliśmy cało, zawsze trzeba dmuchać na zimne. Na szczęście udało nam się bez większych przeszkód dotrzeć do samochodów. Wtedy Jungkook pomógł mi włożyć chorego chłopaka do pojazdu i od razu przypiął go pasami. Na szczęście nie miały one drzwi, więc każdy się zmieścił (był to pojazd marki Kia Rocsta 1991).
- Mają jeszcze 10 minut - powiedziałem, mimo wszystko cicho spoglądając na zegarek.
- Wiesz, że Namjoon lubi się spóźniać. - odpowiedział mi Jungkook, opierając się o maskę samochodu.
- Zabije go kiedyś za to - zaśmiałem się, gdy zauważyłem jedną z grup zbliżających się do nas. - Trzeba będzie szybko wrócić do bazy, ten jeden nie wygląda najlepiej.
- Jin się nim zajmie -Skwitował Sehun podchodząc do nas - przy okazji sprawdzi tamtą dwójkę... czy na sto procent nas nie okłamują i nie są zarażeni.
- Przezorny zawsze ubezpieczony
- Niestety w tym świecie nie można nikomu ufać, nawet swoim ludziom - westchnąłem, ale niestety taka była prawda. Każdy chciał zataić fakt, że jest zarażonym. Wiąże się to w końcu z odrzuceniem od grupy. Nikt nie chce być sam, a tym bardziej zostać rzuconym tym wygłodniałym bestiom na pożarcie, nawet jak zostało mu ostatnie chwile życia. Gdyby jeszcze istniało antidotum, żyłoby się o wiele spokojniej. Co prawda nie przywróciłoby ono umarłych do życia, ale istniała szansa, że zarażony mógłby się wyleczyć.
Po chwili nasi koledzy dołączyli do nas i wrzucili plecaki do samochodów.
-Gdybym za każdym razem się zakładał, że Namjoon się spóźni byłbym bogaty. - usłyszałem śmiech Wonho
- Tylko na co Ci teraz pieniądze, co?
- To też racja, ale wiesz on się spóźniał nawet przed tym wszystkim.
- Aż serio się dziwie, że nigdy się nie spóźnia na zebrania i odjazdy - przyznałem, spoglądając na zegarek.
Czekaliśmy jeszcze trochę, ale niepokoiło mnie, że spóźniali się już 13 minut. Nie mieliśmy też jak się skomunikować z jego frakcją, więc pozostały nam dwie opcje. Pierwsza- dalej czekać i modlić się by wrócili, albo bardziej ryzykowna opcja- iść i ich znaleźć. Tylko gdybyśmy się minęli, stworzylibyśmy sobie dodatkowe problemy. Postanowiłem zaufać Namjoonowi, bo co jak co, ale on był na takim poziomie wyszkolenia co ja i nie chciało mi się wierzyć, że poległ.
Choć z każdą minutą byłem coraz bardziej poddenerwowany.
W końcu się zjawił pan spóźnialski, a on już widział w moich oczach chęć mordu.
-Sorki sorki mieliśmy mały problem.
- To twoje sorki w dupe se wsadź, Namjoon... zawsze twój oddział się spóźnia... ale opieprz dostaniesz w bazie, a teraz pakować się i wracamy, ale już - warknąłem. Miał cholerne szczęście, że siedział w drugim samochodzie, bo przez całą drogę słyszałby, jakim jest nieodpowiedzialnym idiotą. Dodatkowo musieliśmy się śpieszyć, bo stan chłopaka był poważny i Jin musiał natychmiast się nim zająć.
Jak tylko zajechaliśmy na miejsce, wysiadłem biorąc ponownie chłopaka tym razem na ręce, a pozostałej dwójce kazałem iść za sobą. Posłusznie podreptali za mną, po czym znaleźliśmy się w gabinecie blondyna. Położyłem chorego na łóżko, a Jin od razu podszedł do niego i zaczął go dokładnie badać. Wtedy przypomniało mi się, że w natłoku całej sprawy nie przedstawiłem się nowo spotkanym, więc zdjąłem swoją maseczkę i skierowałem się w ich stronę.
- Jung Hoseok, główny dowódca jednostki wojskowej, miło mi was poznać - chłopcy spojrzeli po sobie.
-Kim Taehyung - podał mi dłoń. Uścisnąłem ją, po czym chciałem skierować się do drugiego chłopaka. On nie wystawił do mnie ręki, ale zaczął ściągać bandamkę.
- My się już znamy, prawda Hobi? - gdy odsłonił swoją twarz nie mogłem uwierzyć w to, co widzę.
- Yoongi?!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro