Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8: Razem

"Hobi~~ Pamiętasz jak byliśmy dzieciakami? Jak włóczyliśmy się bez celu po osiedlach?  Chciałbym byś pamiętał... Dla mnie te wspomnienia wydają się tak odległe, a jednocześnie tak bliskie. Nic wtedy mnie nie interesowało kiedy byłeś koło mojego boku. Zawsze byliśmy tylko we dwójkę, dlatego miałem pewność, że twój szczery uśmiech był zarezerwowany tylko dla mnie. A ja bezkarnie mogłem się w niego wpatrywać, dzięki czemu i na mej twarzy gościł niewinny uśmieszek.

Dlatego gdy dowiedziałem się,  że muszę wyprowadzić się do innego miasta, mój cały świat legł w gruzach. Wiedziałem wtedy, że nie będzie Cię przy mnie, a ja będę musiał żyć jakby nic się nie stało. Nie potrafiłem tego znieść... Błagałem rodziców byśmy zostali, lecz to nic nie dało. A czas naszej rozłąki zbliżał się tak szybko i przelatywał mi przez palce niczym piasek. 

A gdy ten dzień nadszedł to mimo, iż przy tobie zgrywałem twardziela mówiąc, że mnie to nie rusza... To nie była prawda... Tylko bezczelne kłamstwo, które miało uchronić... ale właśnie kogo? Ciebie, bo nie chciałem byś był smutny tylko uśmiechał się do mnie jak każdego dnia? Czy mnie, bo już wtedy zdałem sobie sprawę jak bardzo dla mnie ważny byłeś, lecz nie jako przyjaciel, a jako ktoś więcej? Szczerze... Nie umiem na te pytanie odpowiedzieć...

Lecz bez względu na to co się teraz stanie... Wiedz, że od samego początku i aż do samego końca... byłeś i będziesz dla mnie tym jedynym, który zawładnął mym chłodnym sercem... 

Dziękuję Ci... za to, że pojawiłeś się w moim życiu i wprowadziłeś do niego słońce... które zawsze było ze mną"

~~

W końcu podszedł do mnie i co prawda ledwo co widziałem, to mogłem się założyć, że ten psychol właśnie się uśmiechał. 

- To będzie tylko lekkie ukucie~ obiecuje, że nie będzie bardzo boleć - wyszeptał perfidnie zbliżając igłę do żyły w okolice zgięcia łokcia. Wiedziałem, że to już koniec. Teraz mogłem się modlić o szybkie zakończenie moich męczarni. 

Sehun miał racje... Naprawdę wierzyłem, że to może się udać? Jestem bezmyślny... Nie... Jestem skończonym kretynem myśląc, że sam jeden uratuje kogoś... Nie jestem ani żołnierzem, ani zbawicielem... I teraz przez własną głupotę podpisałem na siebie wyrok śmierci, gdzie łudziłem się, że zakończy się to wszystko happy endem. Takie rzeczy istnieją w filmach, a nie w prawdziwym świecie...

Ahh Yoongi... - mówiłem do siebie w myślach odchylając głowę do tyłu - Przynajmniej... Twój ukochany żyje - uśmiechnąłem się przez łzy.

- Wiesz... - zacząłem gdyż już nie miałem nic do stracenia - mam nadzieję, że będziesz smażył się w piekle... - i już przygotowałem się na ból spowodowanego igłą, lecz nic takiego się nie stało.

Uchyliłem oczy podnosząc lekko głowę by rozeznać się w sytuacji. I jakie było moje zdziwienie jak Hoseok właśnie wbijał strzykawkę prosto w szyje psychicznego doktorka, a po chwili jego ciało osunęło się na ziemie. 

Co tu się do cholery działo? To jakiś żart?

Hobi spojrzał na mnie i zaczął się powoli do mnie zbliżać wyciągając ze swojego paska nóż. Czyżbym spadł z deszczu pod rynnę? Naprawdę nie miałem siły już nawet błagać o litość. Chyba już wolałbym zostać chodzącym trupem niż umierać z rąk ukochanej osoby, bo to bolało jeszcze bardziej. 

Nachylił się nade mną patrząc prosto na moją zaczerwienioną twarz. W mojej głowie toczyła się chwilowa walka o to jakie wspomnienie jako ostatnie chciałbym widzieć zanim moje oczy zamkną się już na wieki. Lecz chyba nie musiałem się nad tym długo zastanawiać. 

Przymknąłem powieki i widziałem to. Uśmiech Hoseoka skierowany tylko do mnie, bo to wspomnienie było moim największym skarbem...

- Nie wiem kim jesteś, ale czuję, że jesteś dla mnie cholernie ważny - mówił, gdy nagle rozciął pasy jednym pociągnięciem noża. Ja zaś otworzyłem szeroko oczy w zdumieniu jakby ktoś właśnie wylał na mnie kubeł zimnej wody. I tępo patrzyłem jak uwalnia moje kończyny. 

 Gdy po chwili ogarnąłem co do mnie powiedział to jednocześnie jego słowa cieszyły mnie jak i zadawały kolejny cios. Lecz jestem dla niego ważny jak to sam przyznał i to się teraz dla mnie liczy. Wyciągnę go stąd i choćbym miał do końca życia mu przypominać kim jestem to zrobię to bez najmniejszych oporów.

Podniosłem się powoli z metalowego łoża, a gdy stanąłem na równych nogach spojrzałem na lekarza, który leżał nieruchomo na zimnej posadzce. Potem przeniosłem wzrok na ukochanego, który nie był nawet zainteresowanym tym faktem.

- Czy on...?

- Żyje~ choć zostało mu kilkanaście godzin. Zaś teraz jest po prostu nieprzytomny - no tak w końcu wstrzyknął mu wirusa, który był zarezerwowany dla mojej osoby - chodź - złapał mnie za rękę uważając na moje nadgarstki - musisz uciekać

- Jak to muszę? A ty?... Hobi nie zostawię Cię tutaj... 

- Po co chcesz bym z tobą jechał?

- Sam powiedziałeś, że jestem dla Ciebie ważny prawda? To tak samo jak ty dla mnie... i nie wrócę do bazy bez Ciebie... - widząc, że chciał coś powiedzieć od razu mu przeszkodziłem dopowiadając kolejne zdanie - jestem strasznie upierdliwy, więc musiałbyś mnie zabić bym dał Ci spokój... - próbowałem brzmieć groźnie, choć z twarzą, która jeszcze nie dawno wyrażała strach oraz na której odbiło się piętno płaczu... ciężko było.

- Przypomnisz mi kim jesteś? 

- Dowiesz się wszystkiego kiedy tylko stąd wyjdziemy... - westchnął i podrapał się po karku jakby intensywnie myślał nad moją wypowiedzią.  W końcu zaczął prowadzić mnie prawdopodobnie do wyjścia - nikt nas nie złapie? - zapytałem szeptem gdy zamierzaliśmy po różnych wąskich korytarzach.

- Jak wiesz jak iść to nie - również mi odszeptał dalej ciągnąc mnie za sobą. Mimo, że nad nami dalej krążyła chmura zagrożenia to jakoś odzyskałem w tej chwili niesamowitą błogość. Mając nadzieję, że to niewiarygodne fatum, odejdzie w zapomnienie i naprawdę wrócimy cali i zdrowi. Na niczym innym mi nie zależało jak właśnie na tym. I miałem cholerną nadzieję, że tym razem znowu nie będzie to jedynie moja wybujała wyobraźnia.

Labirynt obskurnych korytarzy w końcu się zakończył, a gdy Hoseok otworzył drzwi prowadzące na zewnątrz uderzyła we mnie fala świeżego powietrza, która natychmiast wypełniła moje płuca. Zaciągnąłem się bardziej pozbywając się z nozdrzy tego okropnego zapachu stęchlizny, który nam towarzyszył. 

Rozglądając się czy w pobliżu nie ma jakichkolwiek osób niepożądanych zablokowaliśmy metalowe wejście tak by nikt nie mógł się z niego wydostać. Ci ludzie za dużo zła wyrządzili by pozwolić im tak łatwo uciec. A dodatkowo zarażony doktor załatwi za nas wszelkie formalności. 

- Hobi... - spojrzałem na niego - wracajmy już do domu... razem 

- Dlaczego krzyknąłeś do mnie "kochanie" - całkowicie zignorował moją wypowiedź, choć po części mogłem go zrozumieć. Jakby nie patrzeć dosłownie nic nie pamięta i nagle zjawia się jakiś chłopak mówiąc mu, że ma za nim iść.

- Bo nie traktuję Cię jak swojego przyjaciela - prawdopodobnie tak właśnie myślał, że jesteśmy przyjaciółmi, dlatego byliśmy dla siebie ważni - jesteś dla mnie ważny, bo Cię kocham... A wiem... że czułeś to samo, bo zanim odszedłeś sam mi to powiedziałeś - nie wiedziałem czy też dobrze zrobiłem mówiąc to tak otwarcie. Najpierw się dowiedział, że ktoś taki jak ja jest dla niego kimś więcej niż zwykłym wrogiem, a ja tu mu wyjeżdżam, że się kochamy. Lecz nie mogłem tego powstrzymać. 

Patrzyliśmy się na siebie w ciszy, ale musiałem mu jakoś to udowodnić iż nie jesteśmy dla siebie obcymi. Ale jak? 

- Inaczej skąd bym na przykład znał twoje imię? 

- Chociażby z nieśmiertelnika...

- Tak czy inaczej... To myślisz, że narażałbym życie dla kogoś kogo bym nie znał? - Liczyłem w duchu, że ten kiepski argument pomoże mi go przeciągnąć na swoją stronę - Poza tym poczułeś to prawda? Inaczej byś mnie nie uratował tylko pozwoliłbyś bym umarł... 

- Tu masz racje - westchnął - Ale nadal nie mogę sobie przypomnieć kim jesteś... 

- Hoseok... - bolało mnie to okropnie, ale musiałem być dzielny właśnie dla niego - Nieważne, że teraz mnie nie pamiętasz... Ja... Ja pomogę Ci odzyskać pamięć... Może właśnie jak wrócisz ze mną to sobie coś przypomnisz? - powiedziałem z nadzieją w głosie. Choćby małymi krokami, ale dojdziemy do tego, bo będziemy razem - Sehun i cała reszta na Ciebie czekają... Jungkook, Kai, Wonho... - zacząłem wyliczać - błagam wróć ze mną... Nie zostawiaj mnie ponownie... - czułem jakbym znowu miał się rozpłakać. Nie wiem czy byłem już po prostu żałosny czy tak zdesperowany, ale nie mogłem się poddać.

Chłopak wyglądał jakby próbował przypomnieć sobie choć jedną rzecz z mojej wypowiedzi. Nie chciałem go pośpieszać, by niepotrzebnie poczuł jakąkolwiek presje z mojej strony. W końcu byłem jego ukochanym, a nie wrogiem. 

- Zgoda... - popatrzył na mnie z nutą zawstydzenia - ale jeśli mi się coś nie spodoba od razu odejdę - powstrzymując się od wszelkich gwałtownych ruchów, a przede wszystkim chęci rzucenia się mu na szyje, pokiwałem głową przygryzając wargę.

- Za miastem mam ukrytego crossa... dzięki niemu wrócimy o wiele szybciej 

Szliśmy ramie w ramie i wtedy znowu przypomniałem sobie o tym dziwnym "zjawisku". W końcu w mieście nie było żadnego chodzącego truchła.

- Hobi... Mogę Cię o coś zapytać?

- Jasne - powiedział cały czas patrząc przed siebie

- Czemu w tym mieście nie ma zombie... To wręcz nienaturalne 

- Wszystkie zostały wybite

- Tak po prostu? Przecież musiały być ich tutaj tysiące jak w każdym większym mieście...

- Jak masz dużo ładunków wybuchowych to nie tak trudno tego dokonać~ dodatkowo tamta grupa uwielbiała polowania, więc przy okazji wybijała zombie dla zabawy

- Rozumiem - "chore pojeby" tak tylko mogłem skwitować tą całą grupę niby ludzi. Czy oni wszyscy urwali się z więzienia, że tacy nienormalni byli? Najpierw naszą grupę zaatakowano dla zabawy, jakiś chory psychol robił sobie eksperymenty, a teraz słyszę, że trenowali swoją agresje na tych trupach. Nigdy bym nie uwierzył, że przyjdzie mi się z takim czymś zetknąć.

Droga do naszego pojazdu nie trwała zbyt długo i chwała niebiosom za to, że nasz środek lokomocji dalej czekał na swojego właściciela. Bo iść taki kawał drogi piechotą wykończyłby nas całkowicie, a nie chciałbym myśleć co by było gdybyśmy natknęli się na te potwory. 

Niebo przyjmowało powoli kolor ciemnego granatu, dlatego bez zbędnych gierek wsiedliśmy na maszynę. Hoseok usiadł za kierownicą, więc ja dokładnie przekazywałem mu gdzie ma jechać. Lecz nie mogłoby być tak kolorowo jak myślałem. Co prawda nikt nas nie zaatakował, ale jak można było się domyśleć gdzieś w połowie drogi zabrakło nam paliwa. 

Przekląłem pod nosem, mogłem o tym pomyśleć zanim się rzuciłem na tą całą wyprawę. Świetnie... Zmuszeni byliśmy porzucić nasz transport i iść dalej pieszo. Choć było szkoda zostawić tak maszynę na środku drogi to ukryliśmy ją w krzakach, może jak kiedyś wybierzemy się na wyprawę po zapasy to zabierzemy go z powrotem. 

- Jest sens byśmy szli tak po ciemku? - zapytałem gdy zaczęliśmy oddalać się od crossa. 

- W nocy lepiej wszystko słychać, a dodatkowym plusem jest to, że zawsze można się gdzieś schować - sprostował, niby logiczne argumenty, ale czy wystarczające? Choć to on był żołnierzem, a nie ja.

- M-Mogę Cię trzymać za rękaw? Boje się, że w pewnym momencie się rozdzielimy... - nagle zatrzymał się i już się bałem, że moje słowa spowodowały u niego gniew. Lecz on złapał mnie za rękę. Jego dłoń była taka ciepła i delikatna, a jednocześnie na tyle duża by schować w niej tą moją. Idealnie do siebie pasowały, dawał mi coś czego mi cały czas brakowało, czyli poczucie bezpieczeństwa. Nie mogłem się powstrzymać pomimo szalejącego ognia na mych policzkach i splotłem nasze palce ze sobą. On zaś nie zareagował na to co dało mi niemy przekaz, że mój gest nie jest dla niego niczym złym. 

Więc może jego umysł mnie nie pamięta, lecz jego ciało mnie nie odrzucało, a wręcz akceptowało. To wywołało w moim sercu niemałe poruszenie, które pod wpływem radości znalazło chęć do życia. 

Hobi do mnie wrócił i to było dla mnie ważne.

////

I zamiast się uczyć wole pisać kolejne rozdziały... kill me please ;A;

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro