Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter Six Prisoner's escape/Rozdział Szósty Ucieczka więźniów

Siedzieliśmy już kilka godzin w tej cholernej klatce. Jak zwierzęta. Zabrali nam wszystko. Broń, apteczki, jedzenie, krótkofalówki. Czasami nam przynosili wodę, ale do tej pory nic nie wypiliśmy. Nie wiedzieliśmy, czy w piciu jest trucizna czy nie, więc zachowaliśmy środki ostrożności. Byłam wkurzona bardziej niż podczas okresu. "Jakim cudem Marlene przeżyła?! I czego do jasnej cholery ode mnie chce?! I czemu chce znaleźć figurę tego zwierza?! Czemu chce wywołać śmiertelną epidemię?!" rozmyślałam. Kopnęłam ze złości w pręty.
— Zluzuj trochę. To nie piłka nożna — powiedział mi Sam.
Popatrzyłam na niego ze złością.
— Nawet w takich momentach sobie żartujesz?! — zapytałam zdenerwowana.
— Sorry! Chciałem rozluźnić atmosferę! — odpowiedział mi Samuel.
— Bracie, pragnę zauważyć, że siedzimy w tej klatce już cztery godziny, a ty chcesz rozluźnić atmosferę?! — nawrzeszczał na niego Nate.
— Cicho! Strażnik przyszedł — powiedziała Lara.
Wszyscy podeszliśmy do prętów. Ku naszym oczom ukazał się strażnik ubrany w czarny mundur z logiem Trójcy naszytym na lewej barce.
— Williams ma się spotkać z szefową — powiedział głosem Agenta Smitha z Matrixa.
— Powiedz szefowej, że mam w dupie, że chce mnie widzieć — odpowiedziałam ozięble.
— To nie prośba, tylko rozkaz — po tych słowach otworzył drzwi i pociągnął mnie za ramię.
— Au, au, au! Dobra, już idę! — krzyknęłam, a on mnie dalej ciągnął.
Przechodziliśmy obok różnych (jak ja to nazywam) stoisk. Przy każdym po czterech lub pięciu żołnierzy. Na jednych były mapy, na innych broń, a jeszcze innych jedzonko. Najwyraźniej trafiliśmy do głównego obozu. Dotarliśmy do wielkiego namiotu, w którym zapewne urzędowała Marlene. Ochroniarz mnie "wciągnął" do środka. Był on na planie prostokąta. Z lewej strony znajdował się stół, a na nim była lampa i mapa, zaś obok był śpiwór. Śpiwór? Myślałam, że hersztowie mają łoża jak z Hogwartu. Po prawej stronie było kilka szafek, zapewne z bronią, lub jedzeniem.  Na środku stało krzesło, na którym leżała lina. Strażnik mnie popchnął na krzesło i związał. I tak nie mam jak uciec więc po co ta lina? A no tak. Każdy złoczyńca kiedy schwyta bohatera musi go związać liną. Klasyk. Strażnik ze swoją giwerą stanął przede mną. W tym momencie do namiotu weszła Marlene.
— Po wielu latach nareszcie się spotykamy — powiedziała.
— Stęskniłaś się? — zapytałam.
— Zwątpiłam w uczucie tęsknoty po tym jak twój tatusiek mnie postrzelił — odpowiedziała oschle.
— Jakim cudem przeżyłaś? — spytałam.
— Każdy ma prawo posiadać ukrytą kamizelkę kuloodporną — odparła.
— Miałaś chyba koszulkę na ramiona, a Joel by zauważył kamizelkę i strzelił w głowę — powiedziałam.
— Był za głupi by ją zauważyć — zarzuciła.
Przyjrzałam się jej twarzy. Miała lekkie zmarszczki i siwiejące włosy. Po tylu latach nadal wygląda dość młodo. Obecnie nosiła granatową bluzkę na ramiona, brązowe spodnie i czarne buty do chodzenia po dżungli. Jak widać jej styl ubierania się nie zmienił się za bardzo.
— Czy miejsce na mapie, którą nam podłożyliście faktycznie wskazuje miejsce skarbu? — zapytałam, z nadzieją, że odpowie prawdą.
— Owszem. Sok z cytryny był idealnym pomysłem na zasadzkę — odparła.
— Niech zgadnę. Macie kretów w wiosce? — spytałam.
— Dwóch. To oni was śledzili — wygadała się.
— Och, jak miło — odparłam ironicznie. — Po co wysłałaś jednego pachołka do mojego domu? — dopytała.
— Miał cię zabić, ale jak widać żyjesz — odpowiedziała z rozczarowaniem. — Z Joelem było o wiele łatwiej. Muszę na przyszłość sama zabijać.
"Chwila, co? Czy ona.... nie, to nie może być. A może jednak?" pomyślałam.
— Czy ty... czy ty zabiłaś... czy ty zabiłaś Joela? — to pytanie ledwo mi przeszło przez gardło.
— Owszem. Miałam nadzieję cię złamać. Rozerwać od strony psychologicznej. I to mi się udało -% odparła.
— Ty... ty szma... — miałam skończyć słowo, ale oberwałam od strażnika.
— Zaprowadź ją do celi. Rozmowa skończona — zarządziła.
Strażnik mnie odwiązał i pociągnął mnie do wyjścia. Dotarliśmy do celi, a on mnie wrzucił do środka. Upadłam na posadzkę i straciłam przytomność. Zasnęłam.
   Obudziłam się i zauważyłam, że jest noc. Nate coś kombinował przy zamku, a Lara siedziała obok mnie, zaś Sam się rozglądał.
— Co się dzieje? — spytałam brunetki, podnosząc się.
— Ogólnie rzecz biorąc, to plan jest taki, że Nate za pomocą moich wsuwek do włosów otworzy zamek, po czym zakradniemy się do składziku z naszymi rzeczami. Później uciekniemy z obozu i udamy się do miejsca położenia figury i ją zniszczymy. Jeszcze zanim opuścimy teren, musimy zdobyć kilka ładunków wybuchowych — odpowiedziała szeptem.
— Jasne — powiedziałam.
— Czy coś się stało? Nie wyglądasz dobrze — zapytała.
— Nie, po prostu... dowiedziałam się kto zabił Joela. To była Marlene — odpowiedziałam niechętnie.
— I pewnie... masz zamiar ją zabić? — dopytała.
Pokiwałam głową na tak. Lara mi nie odpowiedziała.
— Gdzie jest strażnik? — zapytałam, gdyż nikogo obok klatki nie było.
— Stwierdził, że nie uciekniemy, więc sobie poszedł. Jak na strażnika to dość głupi — powiedziała.
— Tadam! Otwarte — powiedział radośnie Nate, po czym popchnął lekko drzwi.
— Nie ma odwrotu. Idziemy — stwierdził Sam, wychodząc z więzienia.
Po nim wyszła Lara, potem ja, a na samym końcu Nate, który oddał brunetce wsuwki do włosów.
— Według moich obserwacji, musimy się przekraść na lewo, by odnaleźć składzik z naszym sprzętem. - zasugerował Samuel.
Pokiwaliśmy głowami na tak, po czym zaczęliśmy ostrożnie iść w lewą stronę. Przyczailiśmy się na tyły Jeep'ów. Z przodu stało kilku żołnierzy, więc musieliśmy bardzo uważać jak idziemy. Kucnęliśmy przy ostatnim Jeep'ie, który dzielił nas od sprzętu. Jedyny haczyk jaki był, to żołnierz Trójcy, który nie chciał się ruszyć. Pewnie odpowiadał za ochronę tego namiotu. Musieliśmy odwrócić jego uwagę. Po chwili zauważyłam kamień, który leżał pod autem. Wzięłam go i lekko się wychylając, wycelowałam w auto po drugiej stronie głównego przejścia. Żołnierz to usłyszał i poszedł sprawdzić co się stało, a my szybko wślizgnęliśmy się do namiotu. Było dużo metalowych półek, na których znajdowały się bronie, ładunki wybuchowe i kilka toreb. Zaczęliśmy przeszukiwać torby, zaglądając do każdej z nich. Udało nam się odzyskać torbę z prowiantem i torbę z rzeczami chłopców. Nie odzyskali jednak Walkie-Talkie. Następnie udało mi się znaleźć mój plecak, który po przeszukaniu miał wszystkie rzeczy, które spakowałam, a karabin, łuk i maczeta nadal były przyczepione do plecaka. Szukałam jeszcze pistoletu, który wyjęłam jak odkryliśmy zasadzkę. Bardzo mi zależało na tym, by go odnaleźć, gdyż była to pamiątka po mojej zmarłej przyjaciółce - Riley. Zmarła kilka miesięcy przed tym jak poznałam Joela. Byłyśmy nierozłączne. Niestety, zachorowała i zmarła. Jedyne co mi po niej zostało to ten pistolet. W końcu udało mi się odszukać srebrny pistolet i przyczepiłam go do pasa. Larze udało się znaleźć jej sprzęt, oraz mapę i kompas, ale krótkofalówek nadal nie było. Pewnie je zabrali do innego namiotu. Otworzyłam jedną z większych toreb i okazało się, że jest pełna ładunków wybuchowych. W środku też był pilot, który umożliwiał uruchomienie nastawionych ładunków.
— Ej — szepnęłam do reszty. — Mam ładunki wybuchowe.
— Dobra wiadomość. Ile ich tam jest? — spytała zaciekawiona brunetka.
Policzyłam ładunki. Było ich trzydzieści.
— Trzydzieści. Zostanie jeszcze na wysadzenie tego przeklętego obozu — odpowiedziałam, po czym założyłam plecak. — Wezmę tę torbę.
Wzięliśmy jeszcze liny do wspinaczki i poprzypinaliśmy do pasów. Jeden ładunek podłożyliśmy i nastawiliśmy w składziku. Wyślizgnęliśmy się z namiotu i zabrałam jeden ładunek do naszej klatki, a korzystając z okazji, że nikt jej nie pilnował podłożyłam i nastawiłam tam ładunek. Wróciłam do znajomych, po czym zaczęliśmy się skradać dalej, co jakiś czas zatrzymując się zostawiając i nastawiając ładunki. Przemykaliśmy między prawą, a lewą stroną, że tak powiem "głównej ulicy". Dzięki temu mieliśmy pewność, że obóz wybuchnie prawie w całości. Po około godzinie, opuściliśmy teren wroga, akurat kiedy zorientowali się, że uciekliśmy. Oddaliliśmy się na kilka metrów i przycupnęliśmy w wyższej trawie.
— Gotowi? — zapytałam, gotowa by uruchomić ładunki.
Przyjaciele w odpowiedzi pokiwali głowami na tak. Trzy... dwa... jeden...
— Hasta la vista baby — powiedziałam i nacisnęłam guzik na pilocie.
W obozie rozległo się pikanie, po czym wszystko zaczęło wybuchać. Dało się usłyszeć krzyki i wołania o pomoc. Z obawy o własne bezpieczeństwo, oddaliliśmy się na jeszcze bardziej zalesiony teren.
— Z mapy wynika, że już mało brakuje do odnalezienia figury. Na oko dwie godziny drogi — powiedziała Lara.
— Mamy godzinę dwudziestą trzecią piętnaście. Czyli o pierwszej nad ranem będziemy na miejscu — powiedział Sam spoglądając na swój zegarek.
— To co? Idziemy! — powiedziałam, po czym odpięłam maczetę od plecaka.
Zaczęliśmy iść zgodnie ze wskazówkami Lary.
—————————————————————————————————————————
Kolejny rozdział za nami. Według mnie tak średnio wyszedł. Ogólnie rzecz biorąc myślę, że jeszcze dwa/trzy rozdziały i skończymy. Jeśli są jakieś błędy możecie o nich pisać w komentarzach. Do następnego!😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro