"hold me, thrill me, kiss me"
- Doskonale wiesz, że ja tutaj wcale nie chciałam przychodzić
- Przesadzasz.
- Tutaj jest za… głośno. Nie słyszę własnych myśli.
- Daj spokój, Candice. To tylko mała impreza dla ludzi z pubu, wiesz, tego pubu, gdzie się poznaliśmy, myślałem, że uznasz to za rycerski gest romantyzmu.
Ashton westchnął i przewrócił oczami, a Candice niemal równocześnie zrobiła to samo, dodając od siebie warkotliwe „dobra, dobra”, dlatego też Irwin postanowił bez słowa wciągnąć dziewczynę w sam środek tańczącego tłumku.
- Nie jesteś rycerzem.
- Skąd wiesz?
- Nie masz konia.
- To się da załatwić.
Ashton parsknął śmiechem, zadowolony z własnego, nieco ubogiego, żartu, po czym objął Candice w talii i delikatnie do siebie przysunął, uśmiechając się w sugestywny sposób.
- Zapomnieliśmy się przywitać, no nie?
- Chwilami zadziwiasz mnie swoją przytomnością umysł, Ashton.
- Wiem.
- Ta piosenka jest śliczna.
Candice, albo jak lubiła nazywać samą siebie gdy nikt nie słyszał, Wielka Mistrzyni Subtelnej Zmiany Tematu, zarzuciła ręce na ramiona Ashtona i zaczęła powoli kołysać się do jakiejś nowoczesnej przeróbki piosenki Mela Cartera, którym Irwin katował swoje siostrzenice wcale nie tak dawno temu.
- Widzisz gdzieś tutaj całą butelkę wina?
- Po co ci cała butelka wina?!
- Po prostu powiedz, czy widzisz.
- Stolik, na szóstej, obok Wielkiego Baza i jego nowej zdobyczy.
Candice nawet nie zamierzała komentować kolejnego genialnego pomysłu Irwina, gdy ten nagle przestał tańczyć i ruszył w stronę wcześniej wspomnianego stolika, ciągnąc za sobą nieco zagubioną Candice i rzucając co jakiś czas „cześć” w stronę znajomych.
- Ashton, oświeć mnie. Po co ci wino.
- Do ratowania dzieci z trzeciego świata. Widziałaś gdzieś łazienkę?
- Ashton?!
- Łazienka!
Ashton niemal rozpływał się nad szatańskością swojego planu i tym, jak chytrze wszystko ułożył; gdy w końcu dopadł drzwi jednej z łazienek dla gości, wciągnął Candice do środka i zamknął drzwi na klucz.
- ASHTON.
- Raz, nie masz co wrzeszczeć, technicznie rzecz biorąc, to wino jest nasze.
- …
- Dwa, wskakuj do wanny.
Ashton, zadowolony z siebie chyba jeszcze bardziej, niż chwilę wcześniej, poluzował nieco krawat i ściągnął marynarkę, po czym rzucił ją na jakąś dziwną odmianę łazienkowej komody; potem zabrał od Candice jej torebkę i rzucił w kąt łazienki.
- Pomyślałem, że tutaj usłyszysz swoje myśli. No i mamy wino dla siebie.
- Ale… chwila. Ty to planowałeś.
- Owszem.
- Daj mi tę butelkę.
Candice wyszarpnęła butelkę z dłoni Ashtona, wyciągnęła korek i wzięła łyk wina, czując jak przyjemne ciepło rozlewa się po gardle. Chociaż tyle szczęścia, że wino było słodkie, a nie wytrawne.
- I jak? O czym myślisz?
- Siedzę w wannie w mojej najlepszej sukience, pijąc wino. Zgadnij.
- Może o… wyższości świnek morskich nad chomikami?
- Mam podstawy przypuszczać, że to nie pierwsza butelka, którą dzisiaj złapałeś.
Candice parsknęła śmiechem, pomimo usilnych prób zachowania pokerowej twarzy i spokoju absolutnego; mimowolnie odkręciła też kran, przez co wanna zaczęła napełniać się wodą.
- ASHTOOOON I CO TERAZ.
- Siedź na tyłku, jak Bóg i inni przykazali.
- Ale… sukienka… mokro…
- Ja, tak przykładowo, myślę teraz o tym, że ślicznie wyglądasz.
Ashton zarechotał, gdy Candice spojrzała na niego spode łba; zawsze tak robiła, gdy Irwin rzucił którąś ze swoich złotych odzywek rodem z książki „idiotyczne komplementy dla jeszcze większych idiotów”. Wziąwszy łyk wina, oddał butelkę naburmuszonej Candice.
- I co teraz, przecież nie wyjdziemy mokrzy na parkiet.
- A po co wychodzić?
- No bo… impreza… sam mnie, no wiesz. Wyciągnąłeś.
- Nie musimy wychodzić. Wpadłaś kiedyś na to, że patrząc na gwiazdy cofasz się w czasie?
Ashton rozsiadł się wygodnie – na tyle, ile było możliwe – i niepomny wody, która zdążyła nalecieć do wanny, wyciągnął rękę w stronę nieco zagubionej i zdenerwowanej jednocześnie, Candice.
- Chodź tutaj.
- Jesteś mokry.
- Chodź tutaj.
- Ale…
Candice ostatecznie się poddała i przesunęła – niech wszelcy bogowie błogosławią przestronne wanny dla dwojga – w stronę Ashtona, robiąc to nieco nieporadnie i rozchlapując wodę na podłogę; gdy w końcu usadowiła się na miejscu, pociągnęła długi łyk wina.
Ashton był zadowolony, że Candice przestała przejmować się swoją sukienką – której, swoją drogą, nienawidził, bo wyglądała jak wymiociny króla Neptuna – i w końcu postanowiła po prostu sobie być, jakkolwiek to filozoficznie nie brzmi.
A brzmi na pewno, przez wino w tle.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro