Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"hold me, thrill me, kiss me"

- Doskonale wiesz, że ja tutaj wcale nie chciałam przychodzić

- Przesadzasz.

- Tutaj jest za… głośno. Nie słyszę własnych myśli.

- Daj spokój, Candice. To tylko mała impreza dla ludzi z pubu, wiesz, tego pubu, gdzie się poznaliśmy, myślałem, że uznasz to za rycerski gest romantyzmu.

Ashton westchnął i przewrócił oczami, a Candice niemal równocześnie zrobiła to samo, dodając od siebie warkotliwe „dobra, dobra”, dlatego też Irwin postanowił bez słowa wciągnąć dziewczynę w sam środek tańczącego tłumku.

- Nie jesteś rycerzem.

- Skąd wiesz?

- Nie masz konia.

- To się da załatwić.

Ashton parsknął śmiechem, zadowolony z własnego, nieco ubogiego, żartu, po czym objął Candice w talii i delikatnie do siebie przysunął, uśmiechając się w sugestywny sposób.

- Zapomnieliśmy się przywitać, no nie?

- Chwilami zadziwiasz mnie swoją przytomnością umysł, Ashton.

- Wiem.

- Ta piosenka jest śliczna.

Candice, albo jak lubiła nazywać samą siebie gdy nikt nie słyszał, Wielka Mistrzyni Subtelnej Zmiany Tematu, zarzuciła ręce na ramiona Ashtona i zaczęła powoli kołysać się do jakiejś nowoczesnej przeróbki piosenki Mela Cartera, którym Irwin katował swoje siostrzenice wcale nie tak dawno temu.

- Widzisz gdzieś tutaj całą butelkę wina?

- Po co ci cała butelka wina?!

- Po prostu powiedz, czy widzisz.

- Stolik, na szóstej, obok Wielkiego Baza i jego nowej zdobyczy.

Candice nawet nie zamierzała komentować kolejnego genialnego pomysłu Irwina, gdy ten nagle przestał tańczyć i ruszył w stronę wcześniej wspomnianego stolika, ciągnąc za sobą nieco zagubioną Candice i rzucając co jakiś czas „cześć” w stronę znajomych.

- Ashton, oświeć mnie. Po co ci wino.

- Do ratowania dzieci z trzeciego świata. Widziałaś gdzieś łazienkę?

- Ashton?!

- Łazienka!

Ashton niemal rozpływał się nad szatańskością swojego planu i tym, jak chytrze wszystko ułożył; gdy w końcu dopadł drzwi jednej z łazienek dla gości, wciągnął Candice do środka i zamknął drzwi na klucz.

- ASHTON.

- Raz, nie masz co wrzeszczeć, technicznie rzecz biorąc, to wino jest nasze.

- …

- Dwa, wskakuj do wanny.

Ashton, zadowolony z siebie chyba jeszcze bardziej, niż chwilę wcześniej, poluzował nieco krawat i ściągnął marynarkę, po czym rzucił ją na jakąś dziwną odmianę łazienkowej komody; potem zabrał od Candice jej torebkę i rzucił w kąt łazienki.

- Pomyślałem, że tutaj usłyszysz swoje myśli. No i mamy wino dla siebie.

- Ale… chwila. Ty to planowałeś.

- Owszem.

- Daj mi tę butelkę.

Candice wyszarpnęła butelkę z dłoni Ashtona, wyciągnęła korek i wzięła łyk wina, czując jak przyjemne ciepło rozlewa się po gardle. Chociaż tyle szczęścia, że wino było słodkie, a nie wytrawne.

- I jak? O czym myślisz?

- Siedzę w wannie w mojej najlepszej sukience, pijąc wino. Zgadnij.

- Może o… wyższości świnek morskich nad chomikami?

- Mam podstawy przypuszczać, że to nie pierwsza butelka, którą dzisiaj złapałeś.

Candice parsknęła śmiechem, pomimo usilnych prób zachowania pokerowej twarzy i spokoju absolutnego;  mimowolnie odkręciła też kran, przez co wanna zaczęła napełniać się wodą.

- ASHTOOOON I CO TERAZ.

- Siedź na tyłku, jak Bóg i inni przykazali.

- Ale… sukienka… mokro…

- Ja, tak przykładowo, myślę teraz o tym, że ślicznie wyglądasz.

Ashton zarechotał, gdy Candice spojrzała na niego spode łba; zawsze tak robiła, gdy Irwin rzucił którąś ze swoich złotych odzywek rodem z książki „idiotyczne komplementy dla jeszcze większych idiotów”. Wziąwszy łyk wina, oddał butelkę naburmuszonej Candice.

- I co teraz, przecież nie wyjdziemy mokrzy na parkiet.

- A po co wychodzić?

- No bo… impreza… sam mnie, no wiesz. Wyciągnąłeś.

- Nie musimy wychodzić. Wpadłaś kiedyś na to, że patrząc na gwiazdy cofasz się w czasie?

Ashton rozsiadł się wygodnie – na tyle, ile było możliwe – i niepomny wody, która zdążyła nalecieć do wanny, wyciągnął rękę w stronę nieco zagubionej i zdenerwowanej jednocześnie, Candice.

- Chodź tutaj.

- Jesteś mokry.

- Chodź tutaj.

- Ale…

Candice ostatecznie się poddała i przesunęła – niech wszelcy bogowie błogosławią przestronne wanny dla dwojga – w stronę Ashtona, robiąc to nieco nieporadnie i rozchlapując wodę na podłogę; gdy w końcu usadowiła się na miejscu, pociągnęła długi łyk wina.

Ashton był zadowolony, że Candice przestała przejmować się swoją sukienką – której, swoją drogą, nienawidził, bo wyglądała jak wymiociny króla Neptuna – i w końcu postanowiła po prostu sobie być, jakkolwiek to filozoficznie nie brzmi.

A brzmi na pewno, przez wino w tle. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro