Rozdział XXIV
Noc na drzewie, jednak nie okazała się dobrym pomysłem, miałam problemy z utrzymaniem, na dłuższą metę równowagi i po jakimś czasie zeszłam na ziemię. Nadal czując na sobie jedwabistą powłokę, nieco już brudna ułożyłam się na ściółce, po czym zmorzył mnie sen.
Rano obudził mnie mokry dotyk na moim policzku, powoli otworzyłam oczy i pierwsze co zobaczyłam, to ogromną łapę. Obróciłam głowę, okazało się, że nade mną stoi, moja, kochana Black. Szybko podniosłam się do pionu i uświadomiłam sobie, że ogar jest już conajmniej dwa razy większy ode mnie.
- Hej maleńka, ale ty urosłaś - powiedziałam, drapiąc jej bark - Co tutaj robisz?
W odpowiedzi usłyszałam tylko radosne dyszenie i wymachiwanie ogonem.
- Jeżeli chcesz iść ze mną, to musisz się jakoś kamuflować Black.
Ona tylko zaszczekała i pomachała ogonem, jakby na znak, że zrozumiała. Westchnęłam i liczyłam na to, że mgła zrobi swoje.
Podczas drogi Black cały czas zerkała w moją stronę, uśmiechałam się wtedy i nic nie mówiłam.
Po kilku godzinach las zaczął się przerzedzać i dostrzegałam drogę. Teren wydawał się dziwnie znajomy, wyszłam do ulicy, przy której, o dziwo był chodnik, ruszyłam prosto mając nadzieję, że dotrę w miejsce, gdzie będę mogła spokojnie przespać noc.
Po 30 minutach marszu zaczęłam dostrzegać budynki, znajome budynki. Dopiero po chwili zorientowałam się, że jestem zaledwie kilka przecznic od własnego domu. W tym momencie zawahałam się, nie wiedziałam czy powrót jest dobrym pomysłem, znaleźli by mnie odrazu. Jednak w tej chwili w mojej głowie był jeden wielki bałagan, nie wiedziałam co chcę, dokąd mam iść i co zamierzam zrobić. Uświadomiłam sobie, że to wszystko nie ma sensu, ucieczka nic mi nie da, znajdą mnie wcześniej czy później.
Po mojej twarzy zaczęły płynąć łzy, jedna za drugą spływały po policzkach, jednak nic poza tym. Nie wzdychałam, nie zaciągałam nosem, nie miałam problemów ze złapaniem oddechu, po prostu pozwalałam łzom płynąć w ciszy.
Nie wiem ile tak siedziałam, może 5 minut a może 50, w każdym razie przestałam już płakać i czułam się pusta, jak balonik z którego spuszczono powietrze. Black pobiegła ulicą dalej, jednak ja nie miałam jej siły wołać, czy ją gonić.
Nagle poczułam czyjąś rękę na moim ramieniu, szybko obróciłam głowę, zaniepokojona kto to jest, jednak po chwili zaniepokojenie ustąpiło miejsca zdziwieniu. Stał za mną chłopak, z którym się przyjaźniłam jeszcze za czasów przedszkolnych, ledwo go poznałam, jednak co się dziwić ludzie nie wyglądają całe życie jak przedszkolaki.
- Olimpia? - Na dźwięk mojego prawdziwego imienia cała się spięłam.
- Tak - powiedziałam cicho.
- Tyle lat minęło... Co u ciebie?
- Dużo się teraz dzieje w moim życiu, już sama nie wiem co mam sadzić o tym. A u ciebie jak tam? Czy spełniłeś już swoje marzenie o locie pegazem? - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Byłem tego bliski, jednak jeszcze mi wie nie udało, poza tym u mnie chyba wszytko dobrze. - Uśmiechnęłam się. Ta rozmowa była taka niezobowiązująca i przyjemna, że mogłam na chwile zapomnieć o problemach.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, wspominając gdy urządziliśmy na stołówce walkę ma budyń, ach to były piękne czasy.
- Muszę już spadać - powiedział - mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, tutaj masz mój numer jak coś.
Obserwowałam jak jego sylwetka oddała się, gdy zupełnie zniknęła z pola widzenia do mojej głowy znów napłynęły miliony myśli i pytań, na które chciałbym znać odpowiedzi.
Zmieszana, nie wiedząc co robić stwierdziłam, że wrócę do domu, da mi to chociaż trochę wytchnienia.
Po kilku, może kilkunastu minutach marszu byłam już u siebie na podwórku. Sięgnęłam pod doniczkę na parapecie, tak jak myślałam, były tam zapasowe klucze do domu. Otworzyłam drzwi i odrazu ruszyłam w stronę łazienki, potrzebowałam długiej kąpieli. Ku mojemu zdziwieniu na podłodze, przy wannie, leżała mała, czarna, oddychająca kulka. Podeszłam bliżej by zobaczyć co to, bałam się, że to jakiś łysy stwór, który może mnie zabić. Nie zrobiłam jednak dwóch kroków jak owa kulka poruszyła się, a moim oczom ukazał się kot, malutki, czarny sfinks z niebieskimi oczami. Na swój osobliwy sposób był przeuroczy, zastanawiało mnie jedno, skąd on się tutaj wziął. Mamy na pewno nie stać na takiego kotka, a też nigdy nie mówiła, że chciałaby takiego. Zbyt zmęczona ostatnimi wydarzeniami, nie zastanawiałam się nad tym dłużej, nalałam do wanny cieplej wody i weszłam do niej, czując jak rozluźniają mi się wszystkie mięśnie. Zanurzona po szyje leżałam i starałam się jak najmniej myśleć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro