Rozdział XIV
Od kłótni z Michaelem minęło pięć dni. 120 godzin płaczu i użalania się nad sobą. Byłam wrakiem człowieka, gdyby nie Nico prawdopodobnie nie tknęłabym jedzenia. To on wymuszał na mnie bym cokolwiek zjadła. Nie mogłam na siebie patrzeć, potrzebowałam kogoś kto mnie przytuli i powie, że wszystko się ułoży. Nico czuwał przy mnie dzień i noc na zmianę i z moją maleńką Black. Nie wychodziłam wcale z domku, często słyszałam nawoływanie Chejrona bym wyszła i porozmawiała. Ja jednak nieugięta pozostawałam w środku. Syn Hadesa groził każdemu, kto zechciał mnie odwiedzić, swoim pięknym mieczem. Byłam mu za to wdzięczna, nie chciałam nikogo wokół siebie. Oprócz niego oczywiście. Co noc miałam ten sam koszmar, widziałam w nim siebie. Byłam tam szczęśliwa, chodziłam powoli po trawie bosymi stopami. Wyglądałam na starszą, byłam dorosła. Trzymałam ręce na lekko zaokrąglonym brzuchu, co chwila go głaszcząc. I w tedy zza krzaków zaczęły wychodzić dziwne stworzenia. Niby wilki, garbate psopodobne stworzenia o nieco krótszych przednich łapach. Byłam przez nie otoczona, krzyczałam by ktoś mi pomógł. Mijały minuty i wtedy pojawiał się on, stał z mieczem w ręku. Wszystkie stwory spojrzały się w jego stronę, a potem ruszyły w kierunku chłopaka. Z ręki Luke'a wypadł miecz i został sam na sam ze sforą niby-wilków. Za to ja stałam nie mogłam się ruszyć, a te..te...te...Zmiechy( przyp.aut. igrzyska śmierci tak bardzo), tak to odpowiednie słowo, zaczęły atakować chłopaka. Krzyczałam jeszcze głośniej, stworzenia szarpały ciało syna Hermesa a ja nie mogłam nic zrobić, tylko krzyczeć. W ostatniej chwili było słychać wrzask Luke'a "Chroń go!" i budziłam się zlana potem. I tak noc w noc.
***
Po raz kolejny obudziłam się zdyszana i mokra od potu, jednak tym razem nikogo przy mnie nie było. Wstałam z łóżka i rozejrzałam się, byłam sama. Postanowiłam wyjść na dwór. Stanęłam na ganku domku nr 13 i zaciągnęłam się świeżym powietrzem. Był środek nocy, dookoła nic nie było słychać, nic oprócz mojego cichego pociągania nosem. Księżyc był tak wielki, że miało się wrażenie, że można go dotknąć. Gwiazdy świeciły tak jasno, że pomimo mroku widziałam wszystko wyraźnie. Mój wzrok skupił się na domku nr 5 w którym zaświeciło się światło. W oknie stanął chłopak z blizną, który dał mi, w tedy na ulicy, szpilki do włosów. Spojrzał się na mnie i pomachał ręką. Odmachałam mu z wymuszonym uśmiechem. Po chwili jednak światło w domku dzieci Aresa zgasło. Chłopak zniknął z okna a ja znów byłam sama. Wiatr szelescił liśćmi i gwizdał w uszch. W oddali słychać było uderzanie wody o brzeg i ciche pohukiwanie sowy. Wsłuchana w te odgłosy, nie zauważyłam kiedy przede mną zmaterializował się Nico z Black. Uśmiechnęłam się do nich słabo i mocno przytuliłam chłopaka.
- Znowu koszmary? - spytał.
W odpowiedzi pokiwałam głową i mocnej przytuliłam. Po kilku sekundach a może minutach tkwienia w swoich ramionach weszliśmy do środka. Usiedliśmy razem przy stole a ja po raz kolejny opowiedziałam mu swój sen.
_______________________________________
Hej, wstawiam wam oto i ten rozdział. Nazwijmy go świątecznym(26 grudnia to jeszcze święta XD). Piszcie opinie w komentarzach. I jak ktoś zna jakieś fajne opowiadanko na wattpadzie(yaoi miło widziane), nie muszą być związane z Percy'm, to niech podrzuci.
Wesołych :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro