Rozdział 8
POV Legolas
Zsiadłem z konia i z uśmiechem podniosłem ukochaną. Dobry nastrój prysł. Poczułem, iż moje zaciśnięte wokół talii Mriel ręce, są mokre. Widziałem czerwień spływającą na ziemie. Nie zdążyłem nic powiedzieć, gdy jej ciało zwiotczało. Upadłaby, gdyby nie to, że dalej ją trzymałem. Delikatnie położyłem żonę na miękkiej trawie.
-Pomocy!- krzyknąłem do przyjaciół. Spojrzeli na mnie i w jednej chwili klęczeli nad bezwładnym ciałem blondwłosej elfki.
-Co jej jest?- zapytał przestraszony Pippin. Nie odpowiadałem, tylko przewróciłem ukochaną na bok. Aragorn przytrzymał ją w tej pozycji, a ja w tym czasie rozerwałem jej przesiąkniętą krwią bluzkę. Wszyscy znajdujący się wokół, aż sapnęli z zaskoczenia. Plecy Miriel były, można by rzec przecięte na dwie niezbyt równe połówki. Na całej ich długości, od szyi do bioder widniała szeroka rana. Z początku się przeraziłem, jednak szybko otrząsnąłem się z początkowego stanu i czym prędzej pobiegłem do mojego wcześniejszego konia. W małej kieszonce przy siodle znajdowało się królewskie ziele. Wyjąłem je i sekundę później znowu klęczałem przy ukochanej. Chciałem położyć lekarstwo na jej ranach, jednak przeszkodził mi tata.
-Daj mi to- szepnął, wyciągając z mych dłoni roślinkę, następnie kucnął obok Miriel- na mocy króla, którą mi dano- mówił, trzymając ręce na jej ranie. Miał zamknięte oczy, a jego ciało świeciło- uzdrówcie ją, Valarowie... ojcowie świata i elfów. Uzdrówcie ją...- spojrzał na moją ukochaną- wróć do światła, Miriel z Lothlorien, córko Mrocznej Puszczy. Moja córko...
Spostrzegłem, że jego powieki opadły. Uzdrowieniem mojej żony, zużył całą swą energie i upadłby, gdyby w ostatniej chwili nie złapał go Gimli. Na naszych oczach rany na plecach Miriel zaczęły się zasklepiać, tworząc jedną, długą bliznę. Westchnąłem. Ja, jako książę mógłbym, co najwyżej zatrzymać krwawienie. Nagle moja ukochana zaczęła delikatnie poruszać powiekami.
-Co się stało tacie?- szepnęła delikatnie.
-Miriel!- zawołałem szczęśliwy, przytulając ją mocno i podnosząc do pozycji siedzącej. Po chwili odsunąłem się i trzymając ją na wyciągniętych rękach, powiedziałem poważnie- dlaczego nic nie mówiłaś?
-Ja nie chciałam...- zaczęła, jednak jej przewałem.
-Czego nie chciałaś?- warknąłem- martwić nas? Spowolnić? Czego?
-Wszystkiego- szepnęła, po czym spojrzała na każdego z nas po kolei- poza tym, nie wiedziałam, że jestem ranna.
-Jak mogłaś nie wiedzieć, że jesteś ranna?- zapytał Merry.
-To musiało strasznie boleć!- dodał Sam.
-Zabolało tylko przez chwilę- odparła moja ukochana- wtedy, gdy jeden z orków mnie zranił. Potem już tylko piekło. Myślałam, że to po prostu zwykłe otarcie.
-Trudno mi w to uwierzyć- powiedziałem, wstając. Wszyscy oprócz Gimliego, dalej przytrzymującego tatę, dołączyli do mnie.
-Naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, że to jest poważne- rzekła ostro Miriel.
-Uspokójcie się- próbował załagodzić sytuację Aragorn- ważne, że już wszystko jest dobrze.
-Takie rany nie bolą przez chwilę- warknąłem, spojrzałem na nią gniewnie.
-Bolą przez chwilę- powiedziała Miriel. W jej oczach zaczęły pojawiać się łzy- jeśli przez sześćdziesiąt lat, bez przerwy, czujesz tylko ból i nic więcej, to taka rana nie boli zbytnio- z każdą chwilą mówiła coraz pewniej i głośniej- przeżyłam podpalanie, łamanie kości, topienie, oraz rzeczy, o których nawet ci się nie śniło- była wściekła- nie wmawiaj mi, co to jest straszny ból, bo o takim nie masz pojęcia!- odwróciła się na pięcie i pobiegła, przed siebie. Chciałem ją zatrzymać, jednak wyrwała mi się.
-Co ja zrobiłem- szepnąłem, upadając na kolana.
-Jednym słowem?- zapytał Gimli, patrząc na mnie z wściekłością- czy całą litanią?
-Idź za nią- rzekł Aragorn- nie powinna być teraz sama- wstałem, jednak nie wiedziałem, w którą stronę się udać. Ruszyłem po prostu przed siebie, w nadziei, że uda mi się ją znaleźć. Niedużo później zobaczyłem przed sobą bardzo wysokie, rozłożyste drzewo. Już wiedziałem, gdzie jest moja ukochana. Zawsze, gdy się denerwowała, lub po prostu chciała być sama, wspinała się na korony najwyższych drzew i wpatrywała się w niebo. Rozpocząłem wspinaczkę i już po chwili usiadłem przy niej. Nie dotknąłem jej, sądziłem, że sobie tego nie życzy.
-Przepraszam, kochanie- powiedziałem cicho, jednak nie otrzymałem żadnej reakcji- zachowałem się, jak ostatni idiota. Nie myślałem, tylko mówiłem. Naprawdę nie chciałem cię zranić. Ja... jestem złym mężem. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, co przeżywasz w środku. Myślałem, że wszystko jest w porządku, a tak nie jest. Ty cierpisz, a ja nic nie robię- spojrzałem na nią- jeśli mi wybaczysz, postaram się poprawić. Będę robić wszystko, żebyś poczuła się lepiej.
-Nic nie musisz robić- szepnęła, spoglądając na mnie. W jej oczach nadal widniały ślady łez- jesteś najlepszym mężem, jakiego mogłam sobie wyobrazić.
-Wybaczysz mi moje słowa?
-Nie mam czego, najdroższy- położyła mi dłoń na policzku. Na jej piękną twarz wpłynął delikatny uśmiech- martwiłeś się o mnie.
-Zawsze będę- rzekłem poważnie- kocham cię tak mocno, że aż czasem mnie to boli.
-Też cię kocham. Na wieki- uroniła dużą, samotną łzę, którą szybko starłem- gdyby tobie, albo Daenerys coś się stało ja...- pokręciła głową- nie wiem, czy zdołałabym, żyć dalej.
-Będziemy zawsze razem- wyszeptałem z uśmiechem- we trójkę.
-Tęsknie za nią- powiedziała cicho.
-Ja też. Na szczęście pojutrze powinniśmy dojechać do Rivendell.
-Wiem- szepnęła. Pocałowaliśmy się, po czym przytuleni wpatrywaliśmy się w rozgwieżdżone niebo.
-Legolas?- powiedziała cicho moja ukochana.
-Tak, piękna?- odparłem, całując ja w czoło.
-Ty mnie przeprosiłeś, a tobie także należą się przeprosiny- rzekła smutno- nie powinnam była na ciebie krzyczeć.
-Nie musisz mnie za nim przepraszać!
-Muszę- szepnęła, po czym pocałowała mnie namiętnie- przepraszam!
-Możesz jeszcze raz?- zapytałem z uśmiechem. Roześmiała się i nachyliła się, do drugiego, długiego pocałunku.
-Musimy wracać- powiedziała po chwili i spojrzała na mnie przestraszona- co z tatą? Zupełnie zapomniałam, że...
-Uzdrowił cię- przerwałem jej delikatnie- stracił dużo energii i zemdlał.
-Chodźmy do niego- odparła, jednocześnie zwinnymi ruchami schodząc z drzewa. Ruszyłem za nią. Jakiś czas później byliśmy już z powrotem. Moja ukochana miała na sobie moją koszulę, bowiem jej była całkiem podarta. Weszliśmy do obozu, trzymając się mocno za ręce.
-Ada! (tata)- krzyknęła Miriel, wbiegając w jego wyciągnięte ramiona- hannon le (dziękuję).
-Nie ma za co, yende (córko)- odparł z uśmiechem Król Mrocznej Puszczy. Usiedliśmy przy ognisku, opowiadając sobie nawzajem różne interesujące historie i przygody.
-Miriel?- zaczął nagle Pippin.
-Tak, przyjacielu?
-Co oni ci tam robili?- zapytał cicho. Nastała cisza. Nie powiedział, o jakie miejsce chodziło, jednak każdy się tego domyślił. Spiorunowałem hobbita wzrokiem, na co schylił zaczerwienioną głowę- przepraszam.
-Nic się nie stało, mój drogi- odparła moja ukochana, po czym spojrzała na każdego z nas po kolei- co chcecie wiedzieć?
-Nie musisz nic mówić, mellina (kochana)- powiedziałem szybko.
-Chyba już czas, żebym to z siebie wyrzuciła- szepnęła- jakieś pytania?
-Co się stało po tym, jak Bolg mnie przebił?- zapytałem.
-Byłam wściekła, obolała i wiedziałam, że nie dam rady go pokonać- odparła- myślałam, że nie żyjesz, więc rzuciłam się na niego. Sądził, że go atakuję, jednak odepchnęłam się od skał i razem z nim stoczyłam z góry. Przed samym rozbiciem rzuciłam nim o skały, a sama spadłam na ziemię.
-Bolało?- powiedział cicho Sam, na co ona pokręciła głową.
-Nie. Nawet nie zdążyłam poczuć bólu- westchnęła- nie wiem, ile czasu minęło, ale ocknęłam się w jednej z wież Mordoru. Rozmawiałam z Sauronem, chciał, żebym wyjawiła mu, gdzie jest pierścień, jednak niczego mu nie powiedziałam. Rozkazał orkom torturować mnie, do chwili, aż wszystkiego nie zdradzę. Nie chcę mówić wam o tym, jak mnie potraktowano, bo wiem, że nie chcielibyście tego słuchać. Powiem tylko, że ich niektóre pomysły były tak wymyślne, że łamanie kości to przy tym niewinna zabawa. Trwało to wszystko przez sześćdziesiąt lat, jak wiecie. Za każdym razem, gdy byłam już u kresu sił, Sauron uzdrawiał mnie odrobinę, abym mogła dalej to wszystko znosić. Pewnego razy, gdy straciłam przytomność, ujrzałam przed sobą Manwe. Rzekł, iż za swą dzielność mam do dyspozycji jedno życzenie. Gdy byłam z powrotem na jawie, nie znajdowałam się już w Mordorze, a w Isengardzie. Saruman uleczył mnie. Nie odrobinę, tylko całkowicie. Na niewiele jednak to się zdało, bowiem „przesłuchania" trwały nadal. Resztę już znacie- po jej słowach zapadła cisza. Uścisnąłem mocno jej dłoń. Gdy tylko sobie wyobraziłem, co moja ukochana musiała przeżywać, targnęła mną ogromna wściekłość. Jak oni mogli robić coś takiego mojej pięknej, dzielnej Miriel?
-Przykro mi- powiedział cicho Aragorn.
-Nie trzeba- odparła moja ukochana- było, minęło.
-Miriel?- zaczął Gimli.
-Tak?
-Jesteś najodważniejszą i najdzielniejszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem- rzekł z podziwem- a w dodatku najładniejszą!- zaśmialiśmy się wszyscy- ja wcale nie żartuję!
-Ani myśl krasnoludzie, spróbować odbić ją mojemu synowi- rzekł, udając poważnego tata- będziesz miał ze mną do czynienia!- śmialiśmy się jeszcze głośniej.
-Phi!- machnął ręką syn Gloina- i tak by mnie nie chciała!
-Dziwisz się?- mrugnął do niego Król Mrocznej Puszczy. Roześmiali się oboje, jednak reszta z nas nie dołączyła do nich tym razem. Kto by pomyślał. Mój ada (tata)wcześniej nienawidzący krasnoludów, a teraz przekomarzający się z jednym z nich.
-A wy co tak ucichliście?- zwrócił się do nas Gimli.
-Po prostu zastanawiamy się, jak długo tak wytrzymacie- odpowiedział z uśmiechem Król Gondoru.
-Jak?- zapytali, patrząc na nas zdziwieni. Wyglądali śmiesznie. Mój wysoki nawet jak na elfa tata i mały, krasnoludzki przyjaciel.
-W pokoju- rzekł Merry. Nie mogliśmy się powstrzymać i wybuchnęliśmy głośnym śmiechem, nie zważając na wściekłe spojrzenia, którymi zostaliśmy obdarowani. Zwróciliśmy się do siebie z ukochaną i z uśmiechem na ustach pocałowaliśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro