Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział trzeci

Starzec miał gęstą brodę, spadającą na pierś ukrytą pod ozdobną szatą z jasnoniebieskiego materiału. Siedział w cieniu namiotu i patrzył przed siebie niewidzącymi oczami. Wydawał się wiedzieć wiele; wyglądał jak mędrzec, który zmęczony nieustanną podróżą na drodze wiedzy, przysiadł, by odpocząć.

Przed nim stał Syn, podobny do Ojca, a jednocześnie bardzo młody – miał gęste, ciemne włosy i ciemne oczy. Trzymał laskę i był przepasany torbą. Jego młodość i wiara były jak piętno, które odciśnięto na jego obliczu – niczym znamię, które z daleka mówiło, że Jahwe jest jego bogactwem.

Obok stała jego Matka, a żona niewidzącego – zalewała się łzami. Jej delikatna twarz zaorana zmarszczkami trzęsła się od spazmów.

Potem Syn ruszył w drogę i dołączył do niego w drodze mężczyzna podobny mu wiekiem. I mówili o Pismach i o bielmie na oczach Starca. Mówili o Bogu i celu podróży Syna. Mówili o wielu rzeczach.

A ten, który zwał się Azariaszem, odwrócił się do niej i wielkimi, niebieskimi oczami patrzył prosto na nią. Oczy te były czyste jak letnie niebo. Były tak żywe, że niemal niemożliwe by istniały naprawdę.

Był piękny w całkowitym znaczeniu tego słowa. Miał szlachetne rysy i wiedziała, że nawet jeśli kiedyś się zestarzeje, zachowa swoją urodę i będzie piękny. Piękniejszy niż ktokolwiek, kto stąpał po ziemi. Choć wątpiła, by ktoś tak urodziwy mógł się zestarzeć.

- Powinnaś pozwolić łuskom opaść z oczu, Noelle.

***

Niczym ryba wyciągnięta z wody, głośno nabrała powietrza, siadając gwałtownie, a woda w wannie zakołysała się niespokojnie, liżąc brzegi.

Noelle odgarnęła sobie z twarzy włosy, oddychając płytko i próbując zrozumieć, co właśnie miało miejsce. Złapała się za szyję, próbując unormować oddech, a jej palce natrafiły na cienki łańcuszek.

Zdumiona spojrzała na siebie i zobaczyła, że ma na piersi srebrny wisior. Ten sam wisior, który oddała jej dziwna kobieta pod sklepem.

Wzięła ozdobę w dwa palce i przyjrzała się mu dokładnie, unosząc go do twarzy. Była to misterna robota jakiegoś starego, doświadczonego w swoim fachu rzemieślnika. Przybliżyła wisiorek do twarzy i dostrzegła, że na krawędziach były wyryte inskrypcje w jakimś języku. Jeżeli się nie myliła, mógł być to hebrajski, ale nie dałaby sobie ręki za to uciąć.

Kątem oka dostrzegła jakiś ruch po lewej stronie i odwróciła głowę, ale niczego tam nie dostrzegła.

W całym domu panowała idealna cisza i zakłócał ją jedynie jej coraz spokojniejszy oddech i dźwięk deszczu uderzającego o szyby w oknach.

Noelle wstrząsnął delikatny dreszcz. Najpierw babcie z magicznymi wisiorkami, a teraz jakieś koszmary. Naprawdę była zmęczona i przepracowana.

Wyszła z wanny, wyjmując od razu korek i wytarła się dokładnie miękkim ręcznikiem. Potem w białym, puszystym szlafroku na boso, zeszła na dół.

Na stole czekały nierozpakowane zakupy.

Westchnęła, związując włosy na czubku głowy w chaotyczny kok i wzięła się za rozpakowywanie ich.

Każda, nawet najdrobniejsza rzecz miała swoje miejsce w jej domu i rozmieszczenie wszystkich zakupionych produktów, tak by stały dokładnie w swoim miejscu, zajęło jej sporą chwilę.

Noelle usiadła przy mahoniowym stole i przyjrzała się dokładnie kuchni.

Podłoga w całym domu poza łazienkami była wykonana z miłorzębu japońskiego i miała kolor gorzkiej czekolady. Ściany były obite zdobną tapetą w ciemnozielonym, niemalże granatowym kolorze ze złotymi nićmi wszytymi na kształt roślinnych pędów. Ściany w części kuchennej pokryto karmelowymi płytkami. Po jej lewej znajdowały się drzwi do garażu, przy których stał śmietnik.

Wzrok Noelle powędrował w prawo na szafki, które spotykały się na rogu. Wszystkie były drewniane, w kolorze burgund z czarnym blatem z granitu. Stały na nich srebrne, wypolerowane na błysk roboty kuchenne i inne dziwaczne przedmioty, których Noelle od dawna nie używała, zwarzywszy na to, że bywała w domu na noc, ale czasem tylko po to, by się przebrać.

Kiedyś, jeszcze przed odejściem Jima, uwielbiała spędzać czas w kuchni, jak ta stereotypowa kobieta, i wszystkie potrawy, które wychodziły spod ręki Noelle były niczym raj w ustach, według słów jej byłego męża.

Ale teraz, widząc te wszystkie lśniące nowością sprzęty, czuła tylko pustkę i smutek, bo nie wierzyła, że komukolwiek smakowały jej potrawy.

Skoro Jim skłamał, mówiąc, że będzie ją kochał wiecznie, to tak samo mógł kłamać na temat jej dań.

Były tam dwa okna. Pod jednym był zlew, a pod drugim metalowy stojak z winem. Noelle nie miała w zwyczaju upijać się w rozpaczy. Nie alkoholem w każdym razie.

Jej własny żal, żal do samej siebie, o to, że nie potrafiła zatrzymać miłość swojego życia przy sobie, wprawiał jej w stan gorszy od upojenia alkoholowego. To był stan podobny do letargu, bo potrafiła nieruchomo siedzieć całymi godzinami w fotelu, pustymi oczami wpatrywać się w przestrzeń i rozmyślać o byłym mężu, którego nadal kochała całym sercem. Obwiniała się o powód odejścia, osądzała się o to, choć w gruncie rzeczy miała tę świadomość, że nie miała na to wpływu i nawet nie wiedziała. Poza tym, od lat wydawało jej się, że wszystko jest w porządku...

Noelle podniosła się z drewnianego krzesła i podeszła do blatu, do okna, pod którym stał stojak z winem.

Trzymała je na specjalne okazje. Zazwyczaj piła lampkę do rodzinnego obiadu albo oddawała jako prezent.

Większość trunków pochodziła z egzotycznych krajów, do których jej bracia co rusz wyjeżdżali – Andrew by głosić wiarę Kościoła Katolickiego, a Henry w biznesowych sprawunkach.

Wybrała Bordeaux z 2001 roku, które rok temu przywiózł jej z Francji Henry.

Po drugiej stronie pokoju ciągnął się kolejny blat, nad którym wisiały szafki z oszklonymi drzwiczkami, w których trzymała zastawę.

Postawiła butelkę koło stojaka i wyjęła z szuflady otwieracz. Z brzdękiem wylądował na granitowym blacie.

Przeszła do drugiego blatu i wyjęła z szafki, wspinając się na palce kieliszek do wina.

Obejrzała go pod światło żyrandola i z niezadowoleniem mruknęła na widok paru pyłków osiadłych na szkle.

Nagle ciemne nocne niebo przeszyła błyskawica, a szkło roztrzaskało się o drewnianą podłogę.

Osłupiała Noelle nie zwróciła uwagi na szklane odłamki, które rozmieściły się po całej podłodze i dotarły aż pod drzwi wejściowe.

Wpatrywała się w okno, bojąc się mrugnąć.

Grzmot był tak silny, że otrząsnęła się z szoku.

Wyciągnęła smukłą nogę i niczym łania, przeskoczyła nad pobitym kieliszkiem, przyklejając nos do szyby.

Miała wrażenie, że serce wyskoczy jej z piersi ze strachu, gdy wpatrywała się w przeciwległą stronę ulicy.

Dałaby sobie rękę uciąć, że przed chwilą pod latarnią ktoś stał, a teraz – nikogo tam nie było.

- Noelle, naprawdę należy ci się urlop – szepnęła do siebie, kładąc dłoń na szyi i bawiąc się łańcuszkiem od tajemniczego wisiorka.

Wyjęła go spod szlafroka i wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę, studiując jego wykonanie.

- Pewnie to twoja wina, co? I jeszcze gadam do ciebie. Jak nic nadaję się do klasyfikacji jako F05*- prychnęła do siebie i schowała wisior pod ubranie.

Odwróciła się, ogarniając wzrokiem bałagan i z westchnieniem ruszyła w stronę wysokiej szafki narożnikowej, w której trzymała środki czystości.

Wyjęła z nich szczotkę i szufelkę. Bardzo dokładnie oraz ostrożnie zmiotła to, co kiedyś było kieliszkiem i wyrzuciła to do kosza.

Gdy już była pewna, że nie wbije jej się żadne szkło w bose stopy, podeszła znowu do blatu i wyjęła kolejny kieliszek, tym razem nie patrząc czy jest brudny, tylko od razu biorąc go do ręki.

Do kieszeni szlafroka wcisnęła telefon i ładowarkę wygrzebaną z odmętów torebki. Wraz z butelką i otwieraczem w drugiej ręce, ruszyła do gabinetu.

Biodrem pchnęła niedokładnie zamknięte drzwi, pytając się samej siebie w myślach, dlaczego rano ich nie zamknęła dokładnie.

Jej gabinet w domu niewiele różnił się od tego w pracy. Kiedyś, podczas remontu całej przychodni, tutaj przyjmowała pacjentów i pragnęła, by czuli, że znają miejsce spotkań i są w nim bezpieczni.

Postawiła alkohol i kieliszek na biurku, które było najmasywniejszym meblem w pokoju i podeszła do półki z książkami, wzrokiem szukając grzbietu książki, który by ją dzisiejszego wieczoru zainteresował.

Przechyliła głowę, wpatrując się w najbardziej zniszczony egzemplarz w jej zbiorach.

Jej dłoń mimowolnie powędrowała do książki i wyjęła je spomiędzy pozostałych, wygładzając zagięte rogi i poplamioną okładkę.

„O miłości i innych demonach" Gabriela Gracii Marqueza było ulubioną książką Noelle, pomimo, że poglądy polityczne pisarza były dalekie od jej własnych.

Położyła opowieść na blacie biurka i zabrała się za otwieranie wina.

Gdy korek z charakterystycznym dźwiękiem wyskoczył z butelki, miała ochotę dać pstryczka w nos tym wszystkim seksistom, którzy twierdzili, że silna i niezależna kobieta kończy się tam, gdzie trzeba otworzyć wino.

Po chwili ciemnoczerwony trunek znalazł się wewnątrz kieliszka, a Noelle zasiadła w skórzanym fotelu o kolorze przypominającym kolor wina i z książką, której treść znała na pamięć, starając się zrelaksować.

***

Gdy zanurzysz się w ciemność niczego nie zobaczysz. Nie usłyszysz też niczego. Ciemność nie jest po to, by coś usłyszeć, czy zobaczyć. Ciemność łączy się z ciszą, bo ciemność przytłacza, a jak ma przytłaczać, gdy ty wciąż słyszysz jakieś pokrzepiające dźwięki, które dają ci nadzieję?

Teraz ta sama ciemność, która odbierała życie samobójcom i zamykała się wokół tonących, gdy ostatnia w ich lichych życiach wiązka światła znikała ponad powierzchnią wody, przetaczała się przez małą miejscowość pod Londynem.

Holy Church wbrew pozorom nie było chronione przez żadne boskie siły, gdy ciemność zamykała swoją pięść wokół umysłów śpiącego miasta.

Lubiła myśleć o sobie w kategoriach ludzkiego umysłu. Może dlatego, że wtedy czuła swoją wyższość ponad ludźmi.

Oni byli słabi, a ona potężna i prawie nieskończona. Była silna, a jej siłą była ciemność, z której uformował ją jej pan. Ludzie nie lubili ciemności, bali się jej. Słusznie, że się jej bali. Czaiły się w niej takie siły, których ich wątłe umysły nie miały prawa, ani możliwości zrozumieć. A ona pochodziła z ciemności. Nic co z niej powstało, nie było jej obce. Ciemność była ojczyzną, a strach pożywieniem.

Lubiła myśleć o sobie w rodzaju żeńskim. Chociaż nie można było określić jej rodzaju, no bo jak tu określić rodzaj czegoś, co wyłoniło się z ciemności? Ale dzięki temu jeszcze bardziej odczuwała swoje istnienie, gdy mogła opisać się w pewnych kategoriach. Może brało się to ze zbyt częstego żerowania na ludzkich umysłach.

Chłopiec mieszkał na końcu ulicy. Samotny, uważany za dziwaka od najmłodszych lat, bo nauczono go w domu wyrażasz siebie i nigdy nie wstydzić się rodziny. A potem jego ojciec utonął i chłopiec zdziwaczał jeszcze bardziej.

Tacy byli najlepsi.

Z nimi była najlepsza zabawa.

Byli tak silni, że momentami bała się, że utraci nad nimi kontrolę, ale jednocześnie tak słabi, że nie potrafili się wyzwolić spod jarzma ciemności.

Wszyscy ludzie byli słabi. Byli mali, głupi, ociemniali. Nic nie warci, ale zabawa nimi sprawiała jej największą przyjemność. Męczyli się tak długo, aż wreszcie dochodziło do tego, czego jej pan chciał.

Dochodziło do śmierci.

Zdarzały się takie przypadki, że jednak nie umierali. Niektórzy choć byli słabi, mieli potężne plecy w postaci klech i innych pomazańców Bożych. A czasem mieszali się w to nawet oni.

Na samą myśl o nich przystanęła, tracąc na chwilę rezon.

Po chwili jednak ruszyła dalej, o ile ona może ruszać.

Gdy znalazła się przed oknem chłopaka, bez zbędnych przemyśleń weszła do środka, ale zatrzymała się, gdy natrafiła na stróżkę światła po drodze do jego łóżka.

Gdy coś urodzi się w ciemności i z niej powstaje oraz kształtuje cały swój byt, nawet najmniejsze spotkanie ze światłem, nawet sztucznym daje efekt domina. Mały promyczek światła jakiejś wątłej, ledwo widocznej gwiazdeczki może zniszczyć całą kolosalną i długotrwałą pracę tysięcy złych duchów, często budowaną krok po kroku przez całe dekady, która miała osiągnąć swój finał i uśmiercić tak wiele istnień, a została zniszczona przez jedno takie istnienie.

Prychnęła poirytowana, co dla człowieka mogło skojarzyć się z dźwiękiem, który zostaje wydobyty z tablicy szkolnej przy pomocy szponów matematyczki. Machnęła kończyną na akwarium, a światło zgasło. Małe rybki schowały się płochliwie za kamieniami, wiedząc i wyczuwając, co właśnie nadeszło.

Odszukała myśli chłopca, wyszukując, dlaczego zostawił zapalone światło.

Ach tak. Więc tak pani doktor sobie zaczęła pogrywać?

Zbliżyła się do chłopaka i zasiadła powyżej jego głowy, długim szponem dotykając jego czoła.

Na początku się stawiał, próbował walczyć, nie oddać się ciemności, ale poddał się, jak wszyscy i jego największe strachy, lęki i żałości wylazły na żer.

A pani psycholog to ona się z pewnością odwdzięczy.

Doktor Harris nie miała świadomości, że właśnie wypowiedziała wojnę siłom, których jej mały ludzki umysł nie ogarnie.

____

*F 05 – Majaczenie – zespół zaburzeń świadomości,któremu towarzyszą iluzje, omamy wzrokowe, słuchowe, dotykowe i inne oraz lęk ipobudzenie psychomotoryczne, zaburzenia snu, przy czym objawy te nasilają sięczęsto wieczorem i nocą. Omamy układać się mogą w niezwykle żywe wizjeprzypominające film, którym towarzyszą urojenia "dziania się" (tzn.chory ma poczucie uczestnictwa w rozgrywających się przed jego oczami wydarzeniach).Po przeminięciu stanu majaczeniowego stwierdza się zwykle częściową lubcałkowitą niepamięć okresu chorobowego. (Źródło: Wikipedia)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro