Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział czternasty

Czytał jakieś naprawdę ważne papiery, ale nie potrafił się na nich skupić. Był tak zdenerwowany faktem, że ciemność wypchnęła go z realnego świata i urwała jego kontakt z jego podopieczną.

Był archaniołem do jasnej ciasnej Anielki! Archanioły się tak łatwo nie dadzą wypchnąć z rzeczywistości jakiejś byle ciemności! Gdyby to chociaż był Lucifer, och, przełknął by to, bo wiedział dobrze, że Michael ledwo go pokonał milenia temu, więc on nie miałby z nim szans, ale nie jakiś zwykły szeptacz!

- Rafael?

Podniósł głowę, patrząc na Hope, która stanęła przed nim posyłając mu lekki uśmiech. Trzymała w dłoni kolejne papiery.

Hope była dość młodą anielicą, znaczy z krótkim stażem. Miała złociste włosy, które falami spadały na jej ramiona, jej twarz była w kształcie serca, a wielkie, brązowe oczy błyszczały. Posiadała raczej dziecięcą urodę, ale to dodawało jej uroku.

- Hm? O co chodzi, Hope?

- Mam dla ciebie jeszcze to. – Podała mu kolejne papiery.

Westchnął, spoglądając na drobno zapisany dokument. Zarządzanie tym wszystkim było naprawdę ciężkie, a już pomijając fakt, że pierwszy raz od nie wiadomo jak dawna, dostał pod swoją opiekę duszę.

- Dziękuję. – Posłał jej uśmiech, a Hope przechyliła głowę, wpatrując się w niego intensywnie.

- Jesteś taki spięty – powiedziała i obeszła jego biurko, stając za nim.

Rafael wypuścił głośno powietrze przez nos i opuścił ramiona luźno, odczytując jej zamierzenia.

Hope położyła mu dłonie na ramionach i zaczęła delikatnie je rozmasowywać palcami.

- I taki sfrustrowany – westchnęła, gdy jej anielski dotyk pozwolił jej dotrzeć do jego uczuć – Chodzi o twoją podopieczną?

- Jakiś szeptacz mnie wypchnął z realnego świata i nie mogę teraz się z nią skontaktować! Poprosiłem Daniela, by cały czas miał ją na oku, a gdy tylko będę mógł znów wskoczyć do jej głowy, sprawdzę, czy wszystko z nią w porządku.

- Nie martw się. Jest silniejsza, niż myślisz. Sądzę, że jeśli teraz jej powiesz o szeptaczach, pobudzi w sobie siłę walki..

- Przecież nie mogę jej tego powiedzieć, dobrze wiesz, jakie panują zasady. – Wziął ją za rękę i pocałował ją w palce – Dziękuję ci, ale teraz muszę wrócić do tego wszystkiego...- Podniósł jedną kartkę, w tej samej chwili, gdy otworzyły się drzwi, a do środka wpadł Daniel.

- Rafa... Rafael... – wycharczał, łapiąc oddech – Możesz... Się...Z Nią... Skontaktować!- wyrzucił z siebie.

- Nareszcie! Dziękuję, Danielu! – Rafael zerwał się z fotela i rzucając wszystkie papiery, wybiegł z pomieszczenia, by skontaktować się z duszą, którą miał pod swoją opieką.

***

- Dziękuję ci. – Noelle uśmiechnęła się lekko, przyjmując od Grace torebkę mrożonego groszku owiniętego w kwiaciastą ścierkę i przyłożyła ją do czoło, w miejscu, gdzie rósł jej guz.

Westchnęła, czując jak chłód mrożonki delikatnie łagodzi ból spowodowany upadkiem. Naprawdę mocno rąbnęła o tę podłogę.

- Nie ma za co. – Grace uśmiechnęła się pięknie do niej i skocznym krokiem przeszła do swojego brata i wpakowała mu się na kolana.

Trevor też trzymał przy głowie mrożonkę.

- Ale najedliśmy się strachu. Dobrze, że Zara zareagowała i zaczęła się dobijać do drzwi twojego pokoju, bo mogło być z wami słabo – westchnęła pani Riceman.

Noelle posłała jej uspokajający uśmiech.

- Nic się nie stało – odpowiedziała i przeniosła wzrok na swojego pacjenta.

Czy aby na pewno nic się nie stało? Przecież ona i jej pacjent zemdleli w tym samym momencie, uderzając głowami o podłogę. Ponad to, kiedy nie kontaktowali, przyśnił im się ten sam sen, choć czy to był na pewno sen?

Trevor odwzajemnił spojrzenie i pociągnął siostrę za jeden z warkoczy.

- Odrobiłaś lekcje?

- Nie, bo musiałam sprowadzić cię z powrotem do tego świata, durniu! – odpowiedziała, zeskakując z jego kolan i spojrzała na niego, widocznie rozwścieczona.

- Grace, zachowuj się – zbeształa córkę Amanda, a dziewczynka zaczerwieniła się jeszcze bardziej.

- Dziesięć wdechów – poradziła jej Noelle, mrugając do niej porozumiewawczo – Starsi bracia potrafią doprowadzić szewskiej pasji.

- Zwłaszcza ten tutaj. – Grace skrzyżowała ręce na piersi, patrząc na brata wilkiem, ale jednocześnie uśmiechała się półgębkiem w kierunku doktor Harris, co dało komiczne połączenie.

- Idź, odrób lekcje – powiedziała pani Riceman – I zdejmij z siebie mundurek, nie będę go znowu prała.

Zadziwiające dla Noelle było to, co wydarzyło się na twarzy jedenastolatki. Na początku sądziła, że zacznie się wykłócać z matką, ale im z każdą chwilą na jej twarzy malowało się coraz większe zrezygnowanie i w końcu złamała się, a mina jej zrzedła.

Westchnęła i wyszła z kuchni w kierunku schodów.

Noelle obróciła mrożonkę.

- Mam pytanie, dość osobiste – powiedziała, przenosząc wzrok z matki na syna.

- Proszę się nie krępować. – Amanda chciała uśmiechnąć się zachęcająco, ale uśmiech nie sięgnął jej wystraszonych oczu.

Noelle odjęła od czoła zimny okład i przez chwilę ważyła woreczek w dłoni, szukając w sobie odwagi na zadanie pytania.

- Czemu nie wynieśliście się z tego domu zaraz po morderstwie pani męża? Czemu go nie sprzedaliście?

Amanda otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale Trevor ją uprzedził.

- Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze.

Matka spojrzała na niego zdumiona i odchrząknęła, przenosząc wzrok z powrotem na lekarkę.

- Mamy zaciągnięty kredyt, dość duży. Jeśli bym sprzedała dom, więcej niż 90% trafiło by w łapy banku, a nam by nie starczyło na wynajęcie małego mieszkania w Camden.

Noelle pokiwała głową, odkładając mrożonkę na stół.

- Trevorze, dlaczego nie zmieniłeś pokoju? Dom wydaje się duży, na pewno znalazłbyś kąt dla siebie.

Przechylił głowę, wpatrując się w swojego psychiatrę i przez chwilę zawzięcie żuł swoją dolną wargę. Wiedziała, że myśli o ich śnie. O tym, że wzięli się za ręce, by nie być samotnym w chwili, której każdy się bał.

- Wspomnienia – szepnął wreszcie – Tylko tam potrafię znaleźć tatę. – Spuścił wzrok, a Noelle wypuściła cicho powietrze przez usta, zastanawiając się, co ma z tym zrobić.

- Zanim nie wymyślę, co zrobić dalej, proszę cię, dla twojego zdrowia, nie kombinuj niczego sam w tym pokoju.

Kiwnął głową, a Noelle wstała z krzesła.

- Dziękuję. Odpocznij. Spróbuję się pojawić pojutrze. Sądzę, że najpierw muszą opaść emocje. Potem zaczniemy działać dalej. – Uśmiechnęła się blado.

Pani Riceman i Trevor również wstali, odprowadzając ją do drzwi, gdzie ubrała się w swój płaszcz. Głowa ją bolała w miejscu, gdzie rósł jej guz.

Była naprawdę zmęczona, ale chciała załatwić jeszcze jedną sprawę, więc czym prędzej okręciła szyję szalikiem i nałożyła rękawiczki.

- Ach i jeszcze jedno.- Podniosła głowę, spoglądając na pacjenta – Przenieś się do innego pokoju na najbliższe noce.

Kiwnął głową, przełykając ślinę.

- Do widzenia, dobranoc – pożegnała się, otwierając przed sobą drzwi i wyszła na powoli zapadającą w wieczornym zmierzchu ulicę, oświetloną bladym światłem latarni. Doszła do samochodu i wsiadła do niego, patrząc na światło prześlizgujące się przez kotary w domu Ricemanów.

Jej wzrok prześlizgnął się po tylnym lusterku i westchnęła, odpalając silnik. Wyjechała do tyłu, odjeżdżając w stronę Londynu.

- Jeśli rzucisz jakimś sucharem na temat jeżdżących tyłem kobiet, to słowo daję, że wywalę cię z samochodu, nie ważne, że jesteś aniołem.

- Nawet nie miałem zamiaru. – A zariah uniósł ręce w geście niewinności.

- Zapnij pasy – mruknęła, kierując się na drogę dojazdową do drogi szybkiego ruchu, która miała wyprowadzić ją z Holy Church do Londynu.

Kątem oka zobaczyła, że posłuchał się jej i zapiął pasy, kładąc swoje długopalczaste wielkie dłonie na kolanach. Wiedziała, że się w nią wpatruje, ale nie miała siły nawet powiedzieć słowa. Czuła, że gdyby coś powiedziała, wybuchła by jak wulkan, mieszanina złości i strachu, który wciąż pulsował gdzieś w tyle jej głowy razem z rosnącym guzem.

- Jesteś bardzo zła.

To było bardzo proste stwierdzenie. Oczywiście, że była zła. I była przerażona i nic nie wiedziała, a Azariah jej nie pomagał.

Zacisnęła mocniej ręce na kierownicy, aż pobielały jej knykcie. Chciała ukryć drżenie dłoni. Chciała się uspokoić, ale z każdą chwilą czuła jak do tej pory ukrywane emocje, wychodzą na wierzch.

- Nie zdejmuj nogi z gazu. – Otworzyła oczy, z których zaczęły płynąć jej niepohamowane łzy.

Azariah trzymał kierownicę stabilnie, prowadząc samochód.

Noelle opuściła ręce, czując jak burzą się wszelkie sztucznie stawiane mury spokoju, jakimi próbowała się obudować, które miały ją bronić przed paniką.

- Czekaj – jęknęła, widząc, że skręca w stronę Richmond – Muszę jechać do pracy. Chciałam wziąć namiary na Yamasha. Muszę... Dzisiaj... Jeszcze... – Uniosła dłonie, ale Azariah drugą ręką złączył jej nadgarstki, zamykając je w uścisku.

- Nawet mi się nie waż. Jedziesz do domu. Jeśli sądzisz, że pozwolę ci jeszcze na takie rozmowy po tym, jak ten szept... – Noelle nacisnęła mocno hamulec, by nie wpakować się w tył samochodu jadącego przed nimi, który zatrzymał się przed zjazdem z szosy.

- Zjedź na pobocze, nie jesteś w stanie prowadzić – szepnął Azariah. Odwróciła zapłakane oczy od drogi spojrzała w jego niebieskie oczy.

Wydawał się taki opanowany, a jednocześnie na dnie tego oceanu widziała zmartwienie... zmartwienie o nią. Azariah się o nią martwił.

Położyła dłonie na kierownicy i po wjechaniu na teren miasta, zjechała na stację benzynową.

Azariah wysiadł i po chwili otworzył drzwi po jej stronie, łapiąc ją za ramię. Ledwo stała na nogach.

- Już, już. Spokojnie. – Azariah posadził ją na fotelu pasażera, zapiął jej pas i po chwili siedział za kierownicą.

Z jej oczu płynęły łzy, czuła dławiącą panikę. Bała się! Cholernie się bała. Nawet obecność Azariaha jej nie uspokajała. Jedyne, co jej dał, to uwolnienie uczuć. Nagle przestała postrzegać je jako zagrożenie, które mogło zniszczyć jej jednostajny i szary świat, ale jednak bezpieczny.

- Przepraszam, że musiałaś przez to przejść – powiedział Azariah i jedną rękę zdjął z kierownicy, biorąc ją za ukrytą w rękawiczce dłoń. Zacisnęła palce na jego ciepłej skórze.

Noelle zamknęła oczy, opierając głowę o szybę.

- Nie wiedziałam, że anioły potrafią prowadzić samochody.

- Zdarza się nam nawet pilotować samoloty i sterować tankowcami.

Uśmiechnęła się przez łzy i otworzyła oczy, patrząc na Azariaha.

- Czy jest szansa?

- Dla Trevora? Dla ciebie? Zawsze. – Uśmiechnął się i puścił jej dłoń, zakrywając jej oczy – Spróbuj zasnąć. Porozmawiamy, gdy się już uspokoisz.

Posłuchała go, odpływając powoli w objęcia Morfeusza.

***

- Wydaje się pani zła.

- Emm... Przyjaciel obiecał mi coś i nie dotrzymał swojej obietnicy.

August Yamash spojrzał na nią z dziwnym uczuciem w oczach.

- Dziękuję, w każdym razie, że znalazła pani dla mnie czas.

Kiwnęła głową, gdy prowadził ją przez korytarz policyjnego departamentu. Dopiero co pozwoliła się przesłuchać w związku z próbą samobójczą Lyanne. Teraz musiała jeszcze złożyć swoje dane i odciski palców oraz wypełnić jakieś dokumenty, bla, bla, bla...

- Pan pewnie też nie ma najwięcej wolnego czasu.

- Gus. Wszyscy mówią mi Gus.

Spojrzała na jego delikatny uśmiech, który majaczył na jego wąskich ustach, wokół których miał lekki, dwudniowy ciemny zarost.

- Nawet interesanci? – Przeleciało jej coś przez myśl, coś, co sprawiło, że jej serce zabiło szybciej, a kroki poprowadziły ją bliżej inspektora Yamasha, ale zaraz odgoniła od siebie tę myśl, czerwieniąc się.

- Zwłaszcza interesanci, którzy ratują życie innym. Bohaterzy. – Pochylił się w jej stronę, a jego zielone oczy zabłyszczały, gdy posłał jej uśmiech.

- To moja praca – odpowiedziała – W takim razie mów mi Noelle. Ale nie Noe, zabiję za Noe. – Podniosła głowę, nie odrywając wzroku od jego oczu, które w jakiś sposób przypominały jej własne, choć jej miały nieco bardziej dziki, koci wyraz, podczas gdy yamashowe oczy były niczym soczysta trawa.

Spróbował ukryć uśmiech, który wpełznął mu na usta. Odwróciła wzrok zakłopotana. Dawno nie musiała rozmawiać z mężczyzną w taki sposób. Dawno nie odezwała się w niej ta potrzeba... flirtu?

Czy to było właśnie to? Dziwny mętlik w głowie i uścisk w okolicach jelit? Przyśpieszone bicie serca? Kiedy ostatni raz czuła, że jej kroki powinny być stawiane bliżej mężczyzny? Kiedy jej dłonie drętwiały i kostniały z zimna, ale jednocześnie czuła na karku palące gorąco?

August otworzył przed nią drzwi do pokoju biurowego, gdzie mieli swoje boksy policjanci i przy komputerach pracowali nad swoimi sprawami.

Yamash jako starszy inspektor miał oddzielne biurko i oddzielne biuro, przez którego oszklone ściany widział, co robią jego podwładni.

Otworzył przed nią drzwi, wcześniej zwracając się do dziewczyny siedzącej przy biurku.

- Monico, byłabyś tak miła i przyniosła te dokumenty, które musi wypełnić doktor Harris...

- Już się robi. – Wstała, potrząsając swoimi bujnymi, hebanowymi lokami i wyciągnęła folder dokumentów – To papiery z jakiejś sprawy, które odrzucił nadinspektor Smith. Podobno ma pan jeszcze raz uzasadnić zamknięcie dochodzenia.

Przyjął je z westchnieniem plik i wskazał czekającej w drzwiach Noelle, by weszła do środka.

- Usiądź proszę. – Wskazał jej fotel, sam podsuwając się do biurka na krześle na kółkach – Zanim Monica przyniesie tą całą papierologię, musimy poczekać, a ja przejrzę, co temu staremu capowi nie pasowało.

Obserwowała jak wertuje teczkę, mrucząc niewyraźnie na widok jakiś zapisek po boku.

Noelle przypatrywała mu się, wciąż nie mogąc zrozumieć, co nią kierowało. Patrzyła na policjanta, a im dłużej mu się przypatrywała, tym była pod większym wrażeniem jego niezwykłej urody. Zaczesane do góry, blond włosy o słomianym odcieniu były w misternie ułożonym nieporządku. Łagodne łuki brwi – teraz zmarszczonych – opadały poniżej szerokiego czoła. Miał mocno zarysowany, klasyczny nos oraz wąskie usta. Jego zarost był ciemny, co dziwnie komponowało się z jego jasną czupryną i zielonymi oczami, ale rzęsy okalające jego oczy były równie czarne, lekko zakręcone i gęste.

Yamash wyczuł jej wzrok i podniósł na nią oczy, uśmiechając się łagodnie. Poczuła, jak po jej bladej skórze wspina się krwisty rumieniec, przez co inspektor uśmiechnął się jeszcze szerzej, mrugając do niej.

A więc tak chciał grać?

- Jesteś psychiatrą, może mi wytłumaczysz to, czemu stary facet upiera się na dokończeniu sprawy sprzed 11 lat?

Wzruszyła ramionami.

- Można podejrzewać, że ta sprawa miała związek z ludźmi mu bliskimi albo wywoła wiele kontrowersji i rozwiązanie jej mogło by wpłynąć korzystnie na opinię publiczną na temat efektywności policji – odpowiedziała, ale zaraz się skrzywiła – Ale po 11 latach, to nie świadczy na waszą korzyść.

- Dokładnie! No i jak mam rozwiązać wielką zagadkę, skoro dowód numer jeden, czyli martwy ojciec dawno gnije na cmentarzu, a założę się, że jego syn nic nie pamięta albo wspomnienie martwego ojca w wannie jest dla niego mgliste i niewyraźne. Dla mnie na pewno by było.

Podniosła raptownie głowę, wpatrując się w Augusta z uwagą.

- Ojciec martwy w wannie? Znaleziony przez syna?

- Normalnie ta wanna była wypełniona zabawkami tego dzieciaka. Prawdopodobnie ten mężczyzna został zabity przez dzikiego lokatora, jeśli dobrze pamiętam. Boże, ile lat temu to było. Dopiero skończyłem studia i zacząłem pracę...

- Gus? – szepnęła, zwracając na siebie jego uwagę. Na początku się do niej uśmiechnął, ale widząc jej poważny wyraz twarzy, szybko dobry humor go opuścił.

- Coś się stało?

- Czy ta sprawa ma związek ze śmiercią Davida Ricemana? W Holy Church pod Londynem?

Znieruchomiał, wpatrując się w nią ze zdumieniem.

- Skąd wiesz o śmierci Davida Ricemana?

- Bo leczę jego syna. Tego, który go znalazł. Trevora Ricemana. – Opadła na fotel, czując narastający ból głowy.

Nic nie miało sensu.

- Chłopak nie zapomniał. Wydaje mu się, że spędzanie czasu, w miejscu, gdzie swoje ostatnie chwile spędził jego ojciec, pomaga mu przywołać jego wspomnienia. – Dotknęła nerwowo guza ukrytego pod włosami zaczesanymi na czoło – On nie zapomniał i teraz przez to cierpi – powiedziała, składając palce i zamknęła oczy.

Przeszła jej cała złość na Azariaha, że rano obudziła się w swoim łóżku, ale jego nigdzie nie było i nie odzywał się do niej. Gdzieś podświadomie miała nadzieję, że zaraz jednak wyskoczy z jakimś głupim komentarzem na temat Gusa.

Nic nie rozumiała i wszystko coraz bardziej się plątało, a ona go potrzebowała. Ile by dała, by nagle się odezwał i nakierował jej tok myślenia na dobrą drogę.

Mówisz, masz.

Otworzyła oczy, niemal podskakując na miejscu.

Czuła na sobie spojrzenie zielonych oczu inspektora, który obracał w dłoni pióro, otwierając je i zamykając, wciąż ją obserwując z dziwnym spojrzeniem. W końcu przygryzł bokiem końcówkę pióra, a drugą ręką przeczesał roztrzepane włosy.

- Jak blisko jesteś wyleczenia tego chłopaka?

Chciała powiedzieć, że obejmuje ją tajemnica lekarska. Że nie ma prawa mu tego powiedzieć...

Zaufaj mu, Noelle.

- Raczej bliżej, niż dalej.

- Hmmm... – Ponownie zaczął obracać pióro – Sądzisz, że na sprawa jest ściśle związana z problemami chłopaka? – Zastukał przyborem piśmienniczym w rozłożony przed nim plik dokumentów, które zawierały domysły policji na temat tajemniczej śmierci ojca Trevora.

Nawet jeśli jest mężczyzną.

- To oczywiste. Bardzo to wstrząsnęło jego psychiką, czego efektem jest to, że jestem dwudziestym z kolei lekarzem, który próbuje mu pomóc.

Gus spojrzał jeszcze raz na papiery i przeniósł wzrok na nią.

- Sądzisz, że tu możesz znaleźć jakąś podpowiedź, co dalej?- Znów filok powędrował do jego ust, co niesamowicie denerwowało Noelle.

Dekoncentrował ją, czuła dziwne uczucia, które wzbierały się w niej, a sądziła, że zakopała je dawno temu w dawnej sobie.

Wierzy w anioły.

- Jestem tego pewna.

Gus uśmiechnął się, poprawnie siadając i złożył ręce na biurku, splatając palce ze sobą. Jego oczy błyszczały w sposób, który sprawił, że znów się zarumieniła.

- Okej. Mogę ci to dać. Mogę poświęcić swój czas. Mogę podarować ci, mam nadzieję, pomocne informacje. Pytanie jest jedno. – Uniósł palec w górę – Co ty możesz dać mi w zamian?

Bo jest aż i tylko mężczyzną.

- Swój jeden wieczór – odpowiedziała, starając się zabrzmieć jak najbardziej przekonywująco – A kto wie. Może i więcej? – Uśmiechnęła się, pierwszy raz od lat, w kokieteryjny sposób.

Usiadła prosto, gdy do gabinetu weszła Monica ze stertą papierów.

Gus z wrażenia otworzył pióro i zacisnął palce na stalówce, barwiąc palce niebieskim atramentem. Spojrzał z wyrzutem na Monicę.

- Przestraszyłaś mnie.

Kobieta o okrągłej buzi uśmiechnęła się zadziornie.

- Coś ty taki strachliwy – odpowiedziała i podeszła do biurka od strony Noelle, kładąc na nim dokumenty oraz pudełko z atramentem.

- Potrzebujemy pani odcisków palców, no i parę podpisów. – Spojrzała na Noelle wielkimi, brązowymi oczami, a doktor Harris wstała, podchodząc do biurka.

Położyła palec na nasączonej w atramencie poduszeczce i zostawiała odcisk kciuka w wyznaczonym miejscu.

Yamash nie spuszczał z niej oczy, gdy podsunął w jej stronę paczkę chusteczek, z których chwilę wcześniej wyciągnął jedną, by wytrzeć ubrudzone dłonie.

Starła atrament ze skóry, podczas gdy Monica wertowała papiery, by znaleźć miejsce, gdzie musiała podpisać.

- Nie przyniosłam długopisu...

- Proszę. – Inspektor wyciągnął w jej stronę pióro, a Noelle uśmiechnęła się, przyjmując je.

- Dziękuję. – Przeszło jej przez myśl, co sądzi Azariah. W końcu nie miała z nim flirtować, tylko mu zaufać.

- Tu i tu.- Składała swój niechlujny, lekarski podpis w miejscach, które wskazywała jej Monica – I jeszcze na ostatniej stronie. – Policjantka jeszcze raz przekartowała wszystkie dokumenty i uśmiechnęła się – Tak, to wszystko. Odprowadzisz panią do wyjścia, Gus? – Uśmiechnęła się, a Noelle poczuła jak palą ją policzki, bo widziała w tym uśmiechu, że kobieta wyczuła co się dzieje między inspektorem a doktor Harris.

Yamash kiwnął głową, wstając, a Monica zabrała papiery i wyszła z gabinetu.

Noelle chciała ruszyć do wieszaka, na którym przed przesłuchaniem inspektor uprzejmie powiesił jej płaszcz, ale blondyn w kilku krokach znalazł się przy wieszaku i zdjął z niego jej ubranie.

- Dziękuję – mruknęła, gdy pomógł jej się ubrać, przytrzymując płaszcz. Uwolniła włosy spod płaszcza i okręciła szyję szalikiem, patrząc na policjanta przed nią.

W błękitnej koszuli i czarnych spodniach oraz z odznaką przewieszoną przez szyję sprawiał wrażenie groźnego. Zwłaszcza, że skrzyżował ręce na piersi i napiął mięśnie ramion, które prawie rozsadzały mu koszulę, co dało nieco komiczny efekt w oczach Noelle.

Uśmiechnął się do niej łagodnie, widząc rozbawienie w kocich oczach, podczas gdy palce zapinały guziki płaszcza.

Wsadziła sobie niesforny kosmyk za ucho i posłała mu uśmiech.

- To jak...? Z tą pomocą?

Pochylił się w jej stronę, by ich oczy znalazły się na tym samym poziomie i uśmiechnął się, ukazując rząd białych zębów.

Noelle pierwszy raz od dawna doświadczyła dziwnego uczucia, że dusza jej ucieka. Dosłownie. Czuła się tysiąc razy lżejsza, jakby zdjęła bardzo ciężkie buty po przejściu kilku kilometrów.

- Odprowadzę cię – powiedział, wyprostowując się i zrobił krok w tył, otwierając przed nią drzwi.

Wyszła z jego gabinetu, przechodząc między biurkami policjantów, którzy podnosili wzrok, widząc idącego za nią Gusa. Czuła za sobą Yamasha i słyszała jego głośne kroki, gdy kierowali się na schody, by wyjść z budynku.

Zrównał się z nią na szerokich schodach, po których kursowali w tą i z powrotem funkcjonariusze, którzy rzucali mu czasem zdziwione, czasem rozbawione spojrzenia. Noelle czuła, że z każdą mijaną podczas wędrówki na parter, osobą, robi się coraz bardziej czerwona.

Doszli do drzwi wejściowych, zza którymi Londyn przykrywała kurtyna deszczu.

Doktor Harris wpatrywała się w wodę lejącą się z nieba i uśmiechnęła się na myśl o tym, że jakieś dwa tygodnie temu w taką pogodę spotkała kobiecinę pod sklepem, która dała jej pomarańczę-wisior, który teraz zwisał z jej szyi.

Dotknęła go dłonią i odwróciła twarz w stronę inspektora Yamasha.

- Wiesz, że policja ma na ciebie namiary? – zapytał, widząc jej uśmiech.

- Wiem.

- To dobrze. – Zrobił nieokreślony ruch dłonią w jej stronę, ale z niego zrezygnował w ostatniej chwili i uśmiechnął się – Do zobaczenia, Noelle.

- Do zobaczenia. – Spojrzała mu w oczy – Gus. – Wyszła, biegnąc w kierunku swojego auta, by ukryć się przed deszczem.

Piękna, angielska jesień dobijała ją.

Westchnęła, odpalając samochód i dołączyła się do ruchu, przy okazji włączyła radio w samochodzie. Pomimo, że częściej puszczali reklamy niż samą muzykę, Noelle czuła gdzieś potrzebę przerwania nieustannie otaczającej ją ciszy.

Uśmiechnęła się do siebie.

Co właściwie się z nią działo? Właściwie skąd wzięły się te nagłe zmiany w jej zachowaniu? Miała wrażenie, że jej świat nabierał kolorów w zaskakującym tempie, a ona nie miała nic przeciwko temu.

Nagle deszcz przestał być taki przygnębiający, a miasto dookoła niej takie szare. Stojąc na światłach, dostrzegła między płaszczami spieszących się biznesmenów dziewczynkę, która przechodziła przez pasy w różowym płaszczu przeciwdeszczowym i kaloszach w kwiatki, skacząc przy tym.

Gdy zapaliło się światło skręciła w ulicę, gdzie była przychodnia i zaparkowała przed nią. Deszcz przestał prawie padać, ledwo mżyło. Spokojnym krokiem weszła do pracy, uśmiechając się w stronę Murii.

- Czy Ibrahim jest teraz wolny? – zapytała, zdejmując z siebie przemoczony płaszcz.

- Dopiero co wyszła od niego pacjentka – odpowiedziała dziewczyna, pocierając nos i zaczęła wpisywać coś do komputera – Zrobić pani herbatę? Ta pogoda jest okropna.

- Gdyby to nie był problem. – Noelle ruszyła przez korytarz, mijając pustą poczekalnię, co zdarzało się niezwykle rzadko i zapukała cicho do drzwi Ibrahima.

- Proszę.

Otworzyła delikatnie drzwi, wsuwając głowę do środka.

- Witaj, Ibrahimie – przywitała się, nawet szefowi posłała uśmiech.

Ibrahim poprawił się w fotelu, głaszcząc się po bujnej brodzie, która nie wiadomo skąd się wzięła na jego twarzy.

- Witaj, Noelle. – Uśmiechnął się do niej zachęcająco – Proszę wejdź.

Wślizgnęła się do środka, kierując się w stronę fotela stojącego naprzeciwko jego biurka.

- Co cię do mnie sprowadza?

- Chyba... potrzebuję pomocy przy Trevorze Ricemanie. – Spojrzała na niego niepewnie, siadając na fotelu.

Ibrahim spojrzał na nią zdziwiony, a w jego ciemnych oczach dostrzegła dziwny błysk. Pomijając maślany wzrok, Ibrahim chyba wziął ją na poważnie.

- Dokładniej mówiąc?

„Zaufaj mu, Noelle. Wierzy w anioły." Czy to była miara Azariaha? Wiara?

Ibrahim był wierzącym muzułmaninem. Nie jadł wieprzowiny, nie pił alkoholu, obchodził ramadan i wszystkie inne święta. Była nawet pewna tego, że codziennie nawiedzał meczet. W islamie mieli anioły, no bo przecież ktoś musiał nawiedzić Mahometa i tak dalej...

- Ibrahimie, wierzysz w anioły?

Przechylił głowę, opierając brodę na splecionych dłoniach i zmarszczył brwi.

- W anioły?

Kiwnęła głową.

- W anioły.

Uśmiechnął się lekko i zaczął wędrować wzrokiem po pokoju.

- Wierzę. Skąd to pytanie?

Właśnie. Skąd jej się wzięło to pytanie? Po co tu w ogóle przyszła?

Ogarnęła ją złość na samą siebie i wstała gwałtownie.

- Wybacz, po prostu coś mnie naszło, coś mi się wydawało, ale ... Chyba po prostu szukam jakichkolwiek rozwiązań i to głupota... Przepraszam, że przeszkodziłam ci... – Ruszyła do wyjścia.

- Noelle, poczekaj.

Odwróciła w stronę doktora Jonsona głowę, kładąc dłoń na zimnej klamce.

Ibrahim stał, opierając dłonie na stole i wpatrywał się w nią. Był dziwnie blady i mrugał szybciej, niż zwykle.

- Nie chciałem ci tego mówić, ale mam własne podejrzenia, co do powodu problemów Trevora Ricemana.

Chciała mu powiedzieć, że już słyszała, że chciał zamknąć jej pacjenta w szpitalu psychiatrycznym, bo według niego był niebezpieczny dla społeczeństwa. Chciała mu powiedzieć, że w dupie ma takie podejrzenia i że nic jej to nie pomoże.

Och, Boże. Chciała tylko stamtąd wyjść!

Jednak stała, czekając, aż jej szef się wysłowi. Zagryzała wargę, wpatrując się w niego.

- Trevor Riceman może być opętany.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro