Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział dwudziesty czwarty

Noelle wpadła do przychodni, strzepując z włosów śnieg.

- Powinni ostrzegać przed opadami śniegu. Nikt w Londynie nie potrafi jeździć przy takiej pogodzie – rzuciła na powitanie Murii.

Dziewczyna uśmiechnęła się pięknie, a w oczach odbił się blask lampek, które położyła na blacie kontuaru. Dodało to jej ciemnemu spojrzeniu więcej magii.

- Mocno się pani doktor i tak nie spóźniła – odpowiedziała wesoło – Zrobić herbaty?

- Z chęcią – odpowiedziała Noelle, rozpłaszczając się – Byłabym wcześniej, ale sama rozumiesz...

Muria machnęła dłonią, wstając i biorąc do ręki czajnik.

- Przyszedł ktoś poza robotnikami? – zapytała, robiąc ruch w stronę odnogi korytarza, gdzie kończono wyrabianie gabinetu dla nowego lekarza-psychiatry.

- No, pani doktor to się zdziwi. – Muria uśmiechnęła się tajemniczo.

Noelle pokręciła głową i ruszyła w stronę gabinetu, strzepując z płaszcza śnieg. W momencie, gdy weszła na korytarz do jej uszu dotarł śmiech. Śmiech młodych ludzi. Nieznanych jej młodych ludzi.

Instynktownie podniosła głowę, a szczęka jej mało nie wypadła ze zdumienia.

Na kanapie przed drzwiami jej gabinetu siedziała obok siebie para nastolatków. Chłopak miał zaczesane płowe włosy i najciemniejsze oczy, jakie tylko Pan Bóg miał dostępne w kolekcji. Przewyższał dziewczynę, a jego usta rozciągały się w szerokim, szczerym uśmiechu. Jego dotychczas blada skóra nabrała blasku, a na policzki zakradły się delikatne rumieńce. Za to jego towarzyszka zmieniła się jeszcze bardziej. Wciąż była chuda i niska z kremowobiałą cerą, ale do ciemnych oczu napłynął blask. Wydawały się być nasączone barwą nocnego nieba. Zmieniła też kolor włosów. Zniknęła ponura czerń, za to przefarbowała się na truskawkowy blond o wiele lepiej współgrający z jej delikatnymi rysami twarzy. Otulona w biały sweter z subtelnym wycięciem na biodrze, wymachiwała nogą obutą w brązowy kozak.

Co jak co, ale Noelle nigdy by nie pomyślała, że Trevor i Lyanne będą sobie tak po prostu siedzieć pod drzwiami jej gabinetu, śmiejąc się do siebie jak starzy znajomi.

Gdy już otrząsnęła się z pierwszego szoku, nie mogła powstrzymać ogromnego uśmiechu. Widziała zmianę w swoich pacjentach, ale nigdy by nie pomyślała, że posadzenie ich obok siebie tak bardzo uwydatni zmiany. Chyba, że te zmiany pojawiły się w momencie ich spotkania.

- Cześć. – Uśmiechnęła się, podchodząc, a Lyanne zerwała się z kanapy i rzuciła się jej w objęcia. Noelle poklepała ją po plecach.

- Wróciłam do Londynu! – pochwaliła się dziewczyna z dumą.

- Nie domyśliłam się – odparła z sarkazmem doktor Harris, ale z jej twarzy nie znikała radość – Widzę, że poszłaś o krok dalej, niż zamierzał Lloyd.

- Może po prostu znudził mi się tamten kolor – stwierdziła Dwen i delikatnie spąsowiała, rzucając Trevorowi ukradkowe spojrzenie. Oczywiście nie umknęło to ich lekarce.

- Poczekasz tu chwilę. Z Trevorem załatwimy rozmowę w 15 minut. – Mrugnęła do pacjenta, dobrze wiedząc, że on i ona płoną rumieńcem.

Ach, te zalążki młodzieńczej miłości!

Wyciągnęła klucz i otworzyła drzwi do gabinetu, zapalając światło.

Pod oknem stała choinka, a za jej pozwoleniem, Muria rozwiesiła tu i ówdzie girlandy i lampki. W powietrzu unosił się zapach żywego drzewka dumnie błyszczącego w kącie. Na jego czubku przycupnął aniołek ze złotymi włosami i srebrzystą aureolą.

- No witam, Casanovo – przywitała go, gdy zamknął drzwi, odruchowo kierując się na kozetkę, ale pokiwała na niego palcem. Oparła się o biurko, patrząc jak zasiada w fotelu.

- Znowu urosłeś – dodała, a Trevor zaśmiał się.

- Może troszeczkę – odpowiedział.

- Podobno w miłości się chudnie i rośnie. Kurczę, chyba muszę się zakochać – rzuciła, odwracając się, by wygrzebać z torebki notatnik i długopis.

Na wolnej stronie zapisała imię pacjenta i datę, patrząc na niego z wyczekiwaniem.

- Leki działają – przyznał – Chociaż chyba ich dawka jest już trochę za duża.

- Okej... – Zapisała jego słowa i przez chwilę zastanowiła się – Ostatnio też je zmniejszaliśmy, wydaje mi się, że teraz zejdziemy do minimum. Przy takiej opcji, proponowałabym przejść na naturalne odpowiedniki.

Uniósł brew, bo chyba nie dotarło do niego za wiele z tego lekarskiego bełkotu.

- Od dzisiaj pijesz meliskę, kochasiu – powiedziała, zapisując wniosek swoim niechlujnym pismem – Żadnych koszmarów? Nawrotów depresji? Ogrzewanie w pokoju działa?

- Nic się nie dzieje. Jest dobrze – odparł, a Noelle mu wierzyła, patrząc w ciemne oczy.

Jeszcze miesiąc temu nie byłaby taka pewna. Często zdarzały mu się ataki paniki i stany lękowe przed powrotem szeptaczy, ale powoli, krok po kroku udało im się okiełznać kolejny problem. Wszystko spokojnie, bez pośpiechu, dając sobie czas.

Teraz na przełomie listopada i grudnia mogła z stwierdzić, że jej pacjent był zdrów jak ryba i póki co nie groził mu powrót do dawnych problemów. Dlatego odłożyła notatnik, zamknęła pióro i wzięła się pod boki.

- Jak nowa szkoła?

Namówiła go, by podjął szkołę średnią i spróbował swoich sił, przygotowując się do matury. Jeśli mu się nie uda, to trudno, ale zawsze mógł pokazać matce, że chce ją odciążyć. Powiedział jej, że chciałby zostać strażakiem, tak jak jego ojciec.

- Super, naprawdę. Jeszcze w takiej nie byłem – przyznał – Twój brat jest świetnym nauczyciel religii.

Parsknęła śmiechem.

- A nie opowiada ci naszych wspólnych wybryków z dzieciństwa?

- Powiedział, że jak zdamy maturę, to nas weźmie wszystkich na piwo i poopowiada co nieco o tym, jak razem ze starszą siostrą doprowadzali starszego brata do białej gorączki.

Zacisnęła usta w cienką linię, by nie roześmiać się. W porównaniu do niej, Andy miał co opowiadać, zwłaszcza, gdy chodziło o braterską rywalizację Harrisów.

- No i Lyanne jest ze mną w klasie – dodał, a Noelle uśmiechnęła się na widok jego uroczego rumieńca.

- Sądziłam, że jest młodsza.

- Bo jest, ale przecież ja przez rok odpuściłem sobie szkołę całkowicie, a raz nie zdałem. Pod koniec grudnia kończę osiemnaście lat.

- Racja. – Pokiwała głową – No właśnie. Widzę, że coś się kroi.

Milczenie, które zapadło było bardzo wymowne, dodatkowo Riceman zaczerwienił się po same koniuszki uszu i spojrzał na nią niepewnie.

Noelle westchnęła.

- Macie moje błogosławieństwo – stwierdziła, unosząc ręce – Oboje przeszliście bardzo wiele. To dobrze, że się dobraliście, będziecie umieli się wesprzeć w razie czego. Ja nie zawsze jestem, dlatego dobrze, że na siebie trafiliście. Uważajcie na siebie. Żadnego skakania z dachu. Żadnego topienia się po pokojach. Żadnych samotnych walk, okej?

Trevor pokiwał głową.

- Dziękuję ci, Noelle – powiedział – Stoczyłaś największą walkę.

- Nie zrobiłam tego sama – odpowiedziała – Powiedz, Trevorze, czy jesteś teraz szczęśliwy? Czy już się nie boisz?

- Nie, jest zupełnie inaczej. Nie boję się życia, tylko czerpię z niego i z mojej młodości. – Jego uśmiech był szczery, widziała w jego oczach nie tylko szczęście i ulgę z zakończenia kłopotów.

Widziała w nich niewypowiedzianą nadzieję. Coś więcej, niż tylko wzrok zawieszony w przyszłości i oczekiwanie kolejnego dnia. To była czysta chęć życia dobrym życiem. Pragnienie szczęścia.

- Powodzenia – odpowiedziała – Idź teraz i przyprowadź mi tę recydywistkę od dachów!

***

- Muszę przygotować się na lekcję – powiedział Andy, wrzucając do torby buty do wspinaczki – Chyba przeczytam im księgę Tobiasza.

- To ten jedyny romans w Biblii?- zapytała.

- Poza Pieśnią Nad Pieśniami – odpowiedział, zapinając zamek i przewiesił worek przez ramię – Powiedziałbym, że to raczej biblijna „Moda na Sukces".

Noelle uniosła brew.

- No wiesz, masz na imię Tobiasz, kochasz Boga i tak dalej, rodzi ci się syn i nazywasz go Tobiasz. Logiczne, co nie?

- Wciąż nie rozumiem, czemu porównujesz tę historię do „Mody na Sukces"

- Stary Tobiasz traci wzrok i wysyła swojego syna, Tobiasza Juniora, żeby odebrał jakieś pieniądze daleko za górami za lasami. No i ten idzie. W międzyczasie jego matka robi wyrzuty ślepemu. No i Tobiasz spotyka tam wędrowca, który idzie razem z nim. Po drodze Junior ratuje dziewczynę od powieszenia się, okazuje się, że miała siedmiu mężów i każdy kopnął w kalendarz zanim zdążyli dopełnić małżeństwa i chciała się zabić. Miała na imię Sara.

- Jak mama – szepnęła Noelle, zapinając się pod samą szyję.

- Tak. No i Tobiasz chce ją poślubić. I biorą ten ślub, ale zanim skonsumowali małżeństwo, za radą towarzysza podróży się modlą. Rano wszyscy żyją. Wiesz, Żydzi nie mogli brać ślubu z obcymi, więc okazuje się, że Sara to kuzynka Tobiasza. No i jak wracają do domu, do ślepego Tobiasza, to przewodnik Młodego, leczy jego oczy rybą. I okazuje się, że to archanioł Rafał. Nie spodziewałaś się tego, co?

- Czy czasem twoja parafia nie jest pod wezwaniem tego archanioła?

- No. Ale ten to jest konfident, mówię ci. – Ruszyli do wyjścia. Andrew przepuścił ją w drzwiach i wyszli w zimową noc.

- Niby dlaczego?

Szli po świeżym śniegu w kierunku parkingu, odciskając swoje stopy na ukrytym pod białą pierzyną podłożu.

Wszystko wydawało się takie przytłumione, takie senne i czarujące. Śnieg błyszczał, wirując wokół rodzeństwa przedzierającego się do samochodu. W tej niezwykłej ciszy, która panowała, Andy bez zastanowienia odpowiedział:

- Ukrywał się pod imieniem, które oznacza „Jahwe wspomaga".

- Mhm.

Andrew nachmurzył się, widząc, że kompletnie nie zainteresował siostry tematem. Otworzyła bagażnik i wrzuciła do niego torbę.

- No co ty, Noelle! – jęknął, ciągnąc za klamkę od strony pasażera – Nie chciałabyś mieć na imię Azariah?!

Prawie sobie przytrzasnęła palce. Spojrzała na brata, który uśmiechnął się tryumfalnie. Przez chwilę miała w głowie pustkę.

Co on powiedział?

- Azariah? – powtórzyła cicho.

- No, ładne, prawda? – Podrapał się po brodzie – Gdybym miał syna, to bym go tak nazwał.

- Ale nie masz – skwitowała, zamykając bagażnik i otwierając drzwi od strony kierowcy – Dziwne imię – dodała.

Tak? A to czasem nie ty masz na imię „Boże Narodzenie" po hiszpańsku?

Znieruchomiała, nasłuchując. Czy aby na pewno dobrze słyszała? Znowu usłyszała głos jej anioła w głowie? Przez ostatnie dwa miesiące nie odezwał się ani słowem i sądziła, że to koniec. Że zrobiła co trzeba i teraz miała grzecznie kierować się po drodze Zbawienia, jak porządna nawrócona chrześcijanka.

- Noe? – zapytał zaniepokojony Andy.

No co ty, Noe, sądziłaś, że tak łatwo ci odpuszczę? Dajże spokój...

- Chyba się przesłyszałam – stwierdziła, wsiadając do środka.

Chciałabyś.    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro