Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9. Podobno bardziej żałuje się rzeczy, których się nie zrobiło.

Za błędy przepraszam, już tak długo patrzę na ten rozdział, że wszystkie literki wyglądają tak samo. Kiedyś poprawię!

Nawet lubię ten rozdział.

***

Marcel milczał, już od przeszło tygodnia nie dawał oznak życia. Zero informacji na temat spotkań na komendzie, zero wiadomości odnośnie naszej schadzki przy opuszczonej fabryce. Nic. Przez chwilę zaczęłam się zastanawiać, czy aby tamtej nocy na pewno w całości dotarł do domu. Jednak po przekopaniu internetu nie znalazłam żadnych artykułów na temat wypadku z udziałem policjanta, a także oficjalna strona policji naszego miasta nie ogłosiła żałoby z powodu straty funkcjonariusza.

Nie miałam zielonego pojęcia czemu w ogóle to sprawdziłam.

Cisza ze strony Marcela spowodowała, że poczułam nieznaczną ulgę, jakby część ciężaru opadła z moich ramion. Mimo, że gdzieś w najciemniejszy zaułkach umysłu tliła się nutka niepokoju.

Przecierałam stoliki na sali, zbierając przy okazji puste butelki i kufle. Otarłam wierzchem dłoni czoło i skierowałam się na bar, aby odstawić szkło na zmywak. Gdy przeszłam przez drzwiczki dla personelu, skrzywiłam się, odruchowo zasłaniając usta ręką. Śmierdziało okrutnie, żołądek skurczył mi się do miniaturowych rozmiarów przez ten swąd.

Blanka uniosła na mnie spojrzenie znad faktur, które leżały na blacie, przygryzając końcówkę długopisu.

– Coś tu się rozkłada? – wybełkotałam, próbując powstrzymać odruch wymiotny. Tackę z brudnymi naczyniami postawiłam przy odpowiednim okienku.

– Poprzednia zmiana nie wyniosła po sobie śmieci – wycedziła rozzłoszczona, opierając dłonie na biodrach. – Miałam się tym zająć, ale okazało się, że mi się dostawa z fakturą nie zgadza – jęknęła sfrustrowana.

Pokiwałam głową w zrozumieniu.

– Ogarnę to.

Wstrzymując oddech, wyciągnęłam wszystkie kubły znajdujące się za barem na środek podłogi. Związałam worki, powstrzymując się przed zwróceniem treści żołądka. Nie miałam pojęcia, co oni nawrzucali do tych koszy, ale zalatywało co najmniej jakimś trupem. Łapiąc w dłonie śmieci, ruszyłam na zaplecze do tylnego wyjścia, za którym mieliśmy kontenery na odpadki.

Złapałam głęboki oddech prawie świeżego powietrza, gdy moja stopa zetknęła się z asfaltem. Przyjemny wiatr owiał moją twarz. Nie tracąc czasu zamachnęłam się, wrzucając odpowiednie worki do odpowiednich kontenerów. Otrzepałam dłonie z niewidzialnego kurzu i zaczęłam kierować się w stronę drzwi.

Ktoś nagle szarpnął moim ramieniem. Zmarszczyłam gniewnie brwi, gdy kolejnym pociągnięciem zmusił mnie do odwrócenia się w swoją stronę.

Wstrzymałam oddech, widząc bursztynowe tęczówki.

Serce na moment przestało bić.

– Gratuluję odwagi, jestem pod wrażeniem, że jednak to zrobiłaś. – Niski, ciężki tembr zapiekł mnie w uszach. Zanim sens jego słów do mnie dotarł, rozchyliłam wargi, łapiąc haust powietrza w ściśnięte płuca.

Nadal trzymał zaciśnięte palce na mojej ręce. Mierzył mnie przez chwilę nieodgadnionym wzrokiem.

– O czym ty, do cholery, mówisz? – Ściągnęłam brwi w zdziwieniu, starając się, aby wyraz mojej twarzy pozostał beznamiętny. Ledwo zauważalnie przełknęłam ślinę, czując suchość w gardle przez gorąc, który zalał moje ciało. Z nerwów zapiekła mnie skóra.

– Och, nie rób ze mnie idioty – prychnął, kręcąc w pobłażaniu głową na boki. Pochylił się nade mną. Znajdował się blisko. Zdecydowanie zbyt blisko. – Oboje dobrze wiemy, o czym mówię.

– Nie mam magicznej kuli, która czyta ci w myślach, więc albo doprecyzujesz, albo uważam tę rozmowę za zakończoną – warknęłam, próbując wyszarpać rękę z jego uścisku, który wzmacniał się przy każdym ruchu.

Wewnętrznie odprawiałam modły do nieistniejących bóstw, abym się myliła. Aby to nie było to, co przeszło mi przez myśli. Może Aleksandrowi się coś uroiło. Czasami stawał się zbyt podejrzliwy i wymyślał niestworzone rzeczy, dlatego teraz naprawdę potrzebowałam, by to jego chora głowa wykreowała scenariusz, który nigdy się nie ziścił.

Nie mógł przecież wiedzieć o tym, co pokazałam policjantowi, bo niby skąd. Przecież byliśmy tam sami. Nikt nie mógł na nas donieść. Chyba, że...

Nie. Nie mógł tego zrobić.

Musiałam się mylić.

– Muszę przyznać, że gdyby nie ten policjant, to bym się nie domyślił. – Groźna nuta w jego głosie sprawiła, że po ramionach przeszły mi ciarki.

Czułam jak cała krew odpływa z mojego ciała. Zrobiło mi się słabo.

– Połączyłem kropki – zacmokał, teatralnie układając dłoń na mostku. Stałam w miejscu, nie potrafiąc się ruszyć, a przez zaciśnięte gardło nie chciał przejść żaden dźwięk. – Najpierw to przesłuchanie bez powodu. – Udawał, że się zastanawia, uderzając palcem w brodę, jednak widziałam jak po jego wargach błąkał się perfidny, pewny siebie uśmiech. – Rzucał dość oczywistymi pytaniami, wiedziałem, że coś wie, ale nie wiedziałem skąd.

Wzruszył niewinnie ramionami.

– Nie masz dowodów, że cokolwiek powiedziałam – zauważyłam, starając się brzmieć na znużoną i wcale nieprzejętą sytuacją, chociaż kolana zaczynały mi drżeć z nerwów.

Przewrócił ostentacyjnie oczami.

– Nie musiałaś mówić, wystarczy, że mu pokazałaś – ledwo słyszalny szept opuścił jego usta, gdy przybliżył się jeszcze bardziej. Ciepłe powietrze wplątało się między moje kosmyki, a niekontrolowane wzdrygnięcie przetoczyło się po kręgosłupie. – Niezła robota z tymi kablami, jednak uczeń jeszcze nie przerósł mistrza.

Zaklęłam siarczyście w duchu, jednak moja twarz pozostała niewzruszona. Aleksander wyprostował się, unosząc do góry brew.

– Blondi wie, że ją wykorzystałaś? – Uśmiech pełen satysfakcji zaczął rysować się na jego ustach. – Wiem, że ma długi jęzor, którym klepie na lewo i prawo, ale wątpię, że pomogłaby ci dobrać się do mojej dupy. Pęknie jej to małe serduszko, gdy się dowie, co zrobiłaś.

– Nie wykorzystałam – zaprzeczyłam przez zaciśnięte ze złości zęby. Parsknął szyderczym śmiechem.

– Spokojnie, odpowiednio jej to przekaże, aby na pewno poczuła się zdradzona przez przyjaciółkę.

– Czego chcesz? – Słowa ledwo przeszły mi przez gardło.

– Nic, co mogłabyś mi dać.

I pomyśleć, że zaledwie kilka miesięcy temu byliśmy dla siebie wszystkim.

Błąd.

To on był dla mnie wszystkim. Wszystkim, co znałam. Wszystkim, co pragnęłam mieć na własność.

– Będziesz milczeć, bo dobrze wiesz, że nawet jak sama się przyznasz, to straci do ciebie zaufanie, prawda? – zapytał retorycznie, nawet nie czekając na odpowiedź, bo przecież dobrze wiedział, że miał rację. - A teraz módl się, by ta sprawa rozeszła się po kościach, bo pociągnę cię na samo dno razem ze sobą. Gdy zaczną mnie ciągnąć na przesłuchania, po sądach i inne policyjne szmery bajery, przyjdę po ciebie.

Nie patrzyłam na niego. Wzrok utkwiłam w pustej przestrzeni. Nie mogłam spoglądać na człowieka, który tyle dla mnie znaczy i sprawiał wrażenie, że nawet ja, przez głupią chwilę znaczyłam dla niego coś więcej. A teraz stał przede mną, całkowicie obcy, niepodobny do tego, którego znałam.

Złapał za moją szczękę, boleśnie wbijając w nią palce i zmuszając abym spojrzała na jego twarz, na której malował się obojętny, niewzruszony wyraz.

– Mała, naiwna Rozalia – westchnął z odrazą.

Palce mężczyzny poluźniły ucisk na szczęce. Ciepła dłoń nieśpiesznie przesunęła się na policzek. Zadrżałam pod wpływem jego dotyku, a przez ciało przeszły drobne dreszcze, chociaż tak bardzo nie chciałam żeby wiedział, co jego bliskość ze mną wyprawiała.

Kciukiem kojąco potarł stęsknioną skórę. Miałam ochotę wtulić się w ten gest, przymknąć powieki, zatracić się w chwili. Byłam gotowa zrobić wszystko, by został, aby mnie więcej nie zostawiał. Patrzyłam w bursztynowe tęczówki z nadzieją, że mi wybaczy. Skarci, powie, że popełniłam głupstwo, ale to nic. I przytuli mnie do siebie tak mocno, jak nigdy wcześniej.

Przetoczył kciukiem po moich wargach, a niepohamowane wzdrygnięcie wstrząsnęło ciałem. Chciałam aby nie przestawałam, bym mogła się zatracać w każdym najmniejszym geście i czerpać zachłannie garściami z tej marnej chwili.

Gwałtowny ruch sprawił, że z moich ust zdążył wydostać się jedynie przerażony pisk, gdy Aleksander z całą siłą cisnął moją głową w kontener śmieci. Upadłam na kolana, a oczy zasnuła czarna plama. Nagły, przeszywający ból rozlał się w najgłębszych zakamarkach umysłu, palące uczucie rozchodziło się pulsacyjnie po nogach i twarzy, a w kącikach oczu zgromadził się niechciany płyn. Nie byłam w stanie złapać oddechu. Drżącą dłoń położyłam na gardle, jakby miało to jakkolwiek pomóc. Dławiłam się powietrzem, które nie mogło dostać się ani wydostać z płuc. Naparłam zębami tak mocno na dolna wargę, aż krew rozlała się na języku. Nie chciałam wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Nie chciałam dać mu satysfakcji, że właśnie złamał mnie w każdy możliwy sposób.

Zapach krwi i śmieci dotarł do nozdrzy, przez co żółć podeszła mi do gardła. Miałam ochotę zwymiotować.

Ponownie poczułam zaciskające się palce na żuchwie, szarpnięciem zmuszające mnie do spojrzenia na Starskiego. Zdusiłam w sobie chęć panicznego cofnięcie głowy. Przełknęłam przeraźliwy krzyk, który cisnął mi się na usta. Powolnie zamrugałam powiekami, próbując wyostrzyć jego podłą, a zarazem najpiękniejszą twarz, na której widok głupie serce wybijało niespokojny rytm. Wszystko bez ustanku wirowało przed oczami.

Pokręcił głową z obrzydzeniem, a pełen zadowolenia uśmiech rozświetlał jego wargi. W oczach iskierki zamigotały niebezpiecznie. Wewnętrznie umierałam z każdą upływającą sekundą, chcąc go nienawidzić, jednak nie potrafiłam tego zrobić. Nawet teraz.

Świszczący oddech wpadł do gardła, zaczęłam niekontrolowanie kaszleć, gdy Aleksander poklepał mnie po policzku.

– No, nie zdechnij mi tutaj – parsknął sucho, kucając naprzeciw mnie. Przechylił głowę na bok i spokojnym ruchem odgarnął mi włosy, które opadły na twarz. Było mi tak cholernie niedobrze. – Wypadki chodzą po ludziach, pamiętaj.

Uniósł się do pionu, strzepując niewidoczny kurz z ubrania. Posłał mi ostatnie spojrzenie bursztynowych tęczówek, w których na próżno szukać było skruchy. Odwrócił się i odszedł.

Przez jeszcze kilka chwil klęczałam na asfalcie, zanim zdecydowałam się wstać. Ociężałym ruchem oparłam dłoń o brudny kontener na śmieci, zapierając się na nim i unosząc powoli. Nogi miałam jak z waty. Dygotały przy każdym napięciu mięśni. Pół twarzy pulsowało okrutnie, jednak ból rozpłynął się gdzieś w odmętach podświadomości. Prawa powieka piekła nieprzyjemnie.

Wypuściłam drżący oddech. Serce w szalonym tempie obijało się o żebra.

Spojrzałam na spodnie, na których poza brudem, nie znalazłam dziur na kolanach. Otrzepałam je i chwiejnym krokiem wróciłam na zaplecze. Otworzyłam swoją szafkę, nerwowo szukając w niej podkładu. Musiałam zakryć zaczerwienienia na twarzy. Gdy złapałam opakowanie w dłonie, zatrzasnęłam drzwiczki i przeszłam do łazienki, zakluczając drzwi. Tubka wyślizgnęła mi się z roztrzęsionej dłoni, wpadając do zlewu.

Westchnęłam przeciągle, opierając ręce na umywalce. Zacisnęłam z całej siły powieki, chciałam wymazać całą tę sytuację z głowy.

Przygryzając wnętrze policzka otworzyłam oczy. Rozchyliłam nieznacznie opuchnięte wargi, przez który ulatywał niespokojny oddech. Opuszkami palców przejechałam po zaczerwienionym kąciku oka i powieki. Policzek również różowił się w świetle łazienkowej lampy. Podejrzewałam, że jeszcze chwila, a moja skóra będzie koloru pomidora, zapuchnięta od uderzenia.

Patrzyłam w swoje ciemne, puste tęczówki, które spoglądały na mnie w odbiciu z politowaniem. Oczy zaszły niechcianymi łzami, jednak mimo to nadal hardo wpatrywałam się w samą siebie. Próbowałam zrozumieć kiedy to wszystko się tak spieprzyło. Kiedy moje życie zaczęło przypominać marny dramat i nieśmieszną komedię.

Ochlapałam twarz zimną wodą, łudziłam się, że to choć w nieznacznym stopniu złagodzi opuchliznę.

Roztrzęsionymi dłońmi rozprowadziłam po skórze grubą warstwę podkładu, licząc, że uda mi się uniknąć pytań i nie patrząc już w lustro, wyszłam z łazienki.

Musiałam porozmawiać z Marcelem. Aż mnie świerzbiło aby obić mu tę pozbawioną wyrazu twarzyczkę, która wyglądała jakby wyrzeźbił ją sam Michał Anioł. Byłam na niego wściekła, bo gdyby tylko trzymał się tego, co mu powiedziałam, to całe szambo z Aleksandrem by nie wystrzeliło. Ale on wiedział lepiej. Musiał zrobić po swojemu, mając gdzieś zdanie kogoś innego, w szczególności, gdy to zdanie należało do mnie.

Zazgrzytałam ze złości zębami, ponownie pojawiając się za barem.

– Muszę wyskoczyć na chwilę – rzuciłam w stronę rudowłosej, starałam się, aby mój głos brzmiał lekko. Blanka spojrzała na mnie uważnie, marszcząc brwi w zastanowieniu.

– Coś się stało? – spytała niepewnie, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

– Jakbym miała jakiegoś trupa do ukrycia, to będę dzwonić.

Dziewczyna parsknęła śmiechem, machając na mnie ręką. Nie przedłużając rozmowy, wyszłam przez drzwi dla personelu i ruszyłam w stronę wyjścia.

Złość coraz bardziej wypalała moje żyły. Czułam nieprzyjemne mrowienie w każdym koniuszku ciała. Nie zorientowałam się nawet, kiedy stanęłam przed komendą. Złapałam za klamkę od drzwi wejściowych, wchodząc do wnętrza budynku i skierowałam się pod dobrze znany mi pokój o numerze dwieście trzynaście.

– Jak mogłeś... – niepohamowanie wypłynęło z moich ust. Nie trudziłam się kulturą osobistą, gdy wpadłam do środka bez pukania. Zaskoczony wzrok funkcjonariusza chłonął przez moment moją osobę. Przetarł rozgoryczony twarz i pożegnał się z mężczyzną, z którym zaledwie kilka sekund wcześniej prowadził rozmowę. Blondwłosa głowa minęła mnie w pośpiechu, trzaskając za sobą drzwiami.

Serce tłukło mi się tak mocno w klatce piersiowej, że wydawany przez niego dźwięk to jedyne, co słyszałam. Miałam wrażenie, że z każdym uderzeniem roztrzaskuje się na mniejsze kawałeczki, a jego odłamki boleśnie wbijają się w mostek, przez który z trudem uchodził zduszony oddech.

– Rozalia. – Marcel zwrócił się do mnie, wkładając z niewzruszeniem dłonie do kieszeni munduru. – Nie spodziewałem się tu ciebie – odetchnął znużony, przysiadając na brzegu biurka. Obserwował. Błądził wzrokiem jakby próbował znaleźć odpowiedzi na pytania, których nie zdążył jeszcze wypowiedzieć.

– Miałeś się w to nie mieszać – wycedziłam przez zaciśnięte ze złości zęby, czując ból w szczęce. – Prosiłam cię, żebyś zostawił Aleksandra w spokoju – dodałam z naciskiem, hardo wpatrując się w mężczyznę. Dotarło do mnie, że byłam zbyt naiwna wierząc, że przystanie na mój warunek. Po raz kolejny mogłam za wszystko winić tylko i wyłącznie siebie. Trzeba było pójść tam samej, zrobić zdjęcia i rzucić nimi policjantowi w twarz.

– Dzieciaku – parsknął lekceważąco i pokręcił głową na boki w rozbawieniu. – Mam sprawę do skończenia i wasze sercowe problemy mało mnie obchodzą. Nadarzyła się okazja, to z niej skorzystałem.

Sercowe problemy? Skąd mu się to w ogóle wzięło w głowie.

– A pomyślałeś przez chwilę o konsekwencjach?

– Jakich konsekwencjach? Dla Starskiego? – Ton jego głosu zasnuło zdezorientowanie. Patrzył na mnie z niezrozumieniem, a po moim ciele przetoczył się zimny dreszcz.

Nie mógł być tak głupi, że nie wziął pod uwagę tego, że Aleks będzie szukał winnego i będzie się mścić. Może inaczej, był zbyt zapatrzony w siebie i swój czubek nosa, więc nawet nie pomyślał o tym, że jego decyzje i działania niosą za sobą konsekwencje, które mogą odbić się na innych. Po prostu to nie był zakres, który go w tamtej chwili interesował. Ba, to nie był zakres, który zainteresowałby go w jakiejkolwiek innej chwili.

– O mnie, o tym jak to się skończy dla mnie. – Płaczliwy jęk nieproszenie wypadł spomiędzy warg. Czułam niemoc przepływającą przez żyły. Emocje po raz kolejny próbowały zawładnąć moim ciałem i umysłem. Ostatnimi czasy działo się to zbyt często i nie wróżyło niczego dobrego. Nie potrafiłam nad tym zapanować, okiełznać. Były jak niszczycielski żywioł, który zaczynał trawić mnie od środka, kawałek po kawałku, wyżerając dziury w bezpiecznym pancerzu.

– Nie wspomniałem o tobie ani słowa, nie panikuj – prychnął pogardliwie. Na jego twarzy coraz bardziej widoczne było zniecierpliwienie. Nogą wybijał rytmiczny dźwięk na posadzce. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, w międzyczasie pocierając opuszkami żuchwę.

– Matko, ty jesteś taki głupi, czy udajesz? – syknęłam bezsilnie, nerwowo chodząc po pomieszczeniu. Przytknęłam dłoń do ust, próbując zebrać chaos, który tlił się w moim umyśle. – Nie musiałeś nic mówić.

– Rozalia, do brzegu – ponaglił stanowczo.

Wyrzuciłam chaotycznie ręce do góry, by po chwili schować twarz w dłoniach. Rozpalony policzek pulsował pod opuszkami palców. Wypuściłam dwa głębokie oddechy, próbując się uspokoić. Zapiekły mnie oczy, a żołądek zacisnął się w supeł.

Cała odwaga wyparowała ze mnie jak z balonika. To po prostu nie miało większego sensu. Rozmowa z Marcelem nie miałam sensu. Nie wiem, po co tu przyszłam, co chciałam osiągnąć. Przecież moje słowa niczego już nie zmienią, a dla niego od początku w ogóle nie miały jakiegokolwiek znaczenia. Więc co ja tu w ogóle robiłam?

– Dzieciaku.

Poczułam ciepłe dłonie na swoich ramionach. Uniosłam wzrok do góry. Ciężar jego spojrzenia osiadł na mojej duszy. Przy nim, za każdym pierdolonym razem, czułam się jak małe, niechciane dziecko. Nie byłam w stanie pozbyć się tego cholernego, wypalającego żyły, uczucia.

Miałam ochotę się zaśmiać. Śmiać się do rozpuku z tej bezsilności i poczucia zażenowania. Marcel gwałtownie zaczerpnął powietrza, gdy jego tęczówki przesuwały się po mojej twarzy. Zmarszczył czoło w zamyśleniu. Zirytowanie zastąpiła dezorientacja. Zacisnął szczękę, a na całym jego ciele spięły się mięśnie. Bezdźwięcznie zazgrzytał zębami. Oczy, te szafirowe oczy zasnuły się burzą, niszczycielskim huraganem. Pociemniały w złości.

Poczułam dziwną satysfakcję, gdy zorientowałam się, co właśnie zobaczył. Drwiący uśmiech rozświetlił moje usta.

– Takie konsekwencje miałam na myśli – odparowałam sucho, wpatrując się w niego pełnym pogardy wzrokiem. Wypuścił ciężki oddech z ust. – Interesuje cię tylko czubek własnego nosa, po trupach do celu, co? – prychnęłam obrzydzona. Mierzyliśmy się przez chwile na spojrzenia, a jego twarz zastygła, jakby ktoś zmył z niej każdą emocję. Był jak zimny, wyrachowany głaz, od którego bił chłód obojętności. Wzdrygnęłam się z niepokojem, a po kręgosłupie przetoczył się nieprzyjemny dreszcz, gdy szafirowe tęczówki zasnuły się obezwładniającą nicością. Puste, intensywne spojrzenie sprawiało, że kurczyłam się z każdą upływającą sekundą coraz bardziej.

– Tak, dokładnie tak – zakpił, unosząc prowokująco brew do góry. Pochylił się nade mną. Czułam jak jego oddech zaczął rozbijać się na moich rozpalonych policzkach. Z trudem zdołałam przełknąć ślinę. – Cel uświęca środki, a jeżeli jedynym trupem na mojej drodze ma być marna przestępczyni, to zaryzykuję. – Chrapliwy szept rozbił się w powietrzu.

W spowolnionym tempie zamrugałam powiekami, rozchylając nieznacznie usta.

Czy ja się, do cholery, przesłyszałam?

Wszystko we mnie zawrzało. Każda komórka zaczęła gotować się w obezwładniającej furii. Zmrużyłam złowrogo oczy.

– Ale z ciebie dupek! – wrzasnęłam rozgoryczona. Złapałam w dłonie poły jego bluzki, odpychając go do tyłu. Zachwiał się, a ciszę przerwał jego niski, gardłowy śmiech. Zacisnęłam szczękę tak mocno, aż poczułam ból w stawach. Przestałam nad sobą panować. Zaczęłam okładać policjanta rękoma zwiniętymi w pięści. Uderzałam w jego rytmicznie unoszącą się i opadającą klatkę piersiową, a z moich ust wypadały wyzwiska, których mózg nie był w stanie zarejestrować.

Tym razem nawet nie drgnął.

Obraz przed moimi oczami zaszedł mgłą. Policjant stał się tylko rozlaną plamą.

Pulsowanie kostek wzmagało się z każdym kolejnym ciosem. Okładałam tors mężczyzny z całą mocą, jaką w sobie posiadałam. Miałam ochotę wyrwać mu te poskręcane kłaki z głowy i napchać wprost do gardła, aby się nimi udławił. Jak w amoku wyprowadzałam kolejne uderzenia, obijając mu żebra.

Poczułam jak nagłym ruchem złapał moje nadgarstki w silnym uścisku. Zdezorientowana uniosłam wzrok do góry, natrafiając na jego pełną dezaprobaty twarz. Dyszałam głośno, przygryzając wnętrze policzka.

– Puść mnie! Nie dotykaj mnie! Niech nikt więcej mnie po prostu nie dotyka!

Miałam serdecznie dość Marcela, Aleksandra, tej popieprzonej sytuacji, a najbardziej samej siebie.

Wzrokiem przewiercał duszę na wylot, uważnie przyglądając się mojej rozpalonej twarzy, podczas gdy jego pozostawała tak bardzo martwa. Miałam ochotę krzyczeć, płakać, skopać go, aby cokolwiek się na niej pojawiło. Emocje rozsadzały mnie od środka, próbując znaleźć jakieś ujście. Jak na jeden, marny żywot, było tego zdecydowanie zbyt dużo, a ja nie radziłam sobie z tym kompletnie.

Puścił moje nadgarstki. Gorączkowo zaczęłam pocierać dłońmi obolałe kostki.

Zbyt dużo uczuć kłębiło się w moim wnętrzu. Rozbijały się boleśnie w każdej komórce ciała, raniły jak opiłki, które wdzierają się pod skórę i nie istnieje sposób, aby się ich pozbyć. Nie chciałam tego. Chciałam to zagłuszyć, wyrzucić z siebie, zdusić w zarodku zanim rozleje się po całym organizmie jak wstrętna zaraza.

Podobno bardziej żałuje się rzeczy, których się nie zrobiło. W tym przypadku dobrze wiedziałam, że zdecydowanie bardziej żałować będę, gdy myśl, która przemknęła przez moją głowę, stanie się faktem. Jednak świadomość tego nie powstrzymała mnie przed popełnieniem jednej z większych głupot jakich mogłam się dopuścić.

Po prostu chciałam żeby przestało tak cholernie boleć.

Wspięłam się na palce i niewiele myśląc, oparłam drżące dłonie na policzkach policjanta. Spojrzałam głęboko w jego zasnute zdezorientowaniem spojrzenie. Patrzył na mnie z nieukrywaną ciekawością. Nie mówił nic. Czekał. Czekał na kolejny ruch, wtaczając w płuca nerwowy oddech, a jego twarz pozostawała spokojna, beznamiętna. Przeszywające tęczówki wypalały boleśnie miejsca, w które spoglądały. Tylko pojedynczymi chwilami ocierały się o usta, niby przypadkiem, niby od niechcenia, niby niechętnie. Czułam pod palcami drobny zarost, który łaskotał opuszki, nieśpiesznie badające jego skórę. Zbliżyłam się, niepewnie złączając nasze wargi w delikatnym, jak muśnięcie skrzydeł, pocałunku. Niepokojące napięcie chwyciło mnie za gardło.

Mężczyzna zastygł na ułamek sekundy, nie odwzajemniając pełnego desperacji gestu.

Co ja sobie w ogóle wyobrażałam?

Jednak, gdy ręce Marcela nakryły moje, byłam pewna, że to przerwie. Powinien to przerwać. Nigdy nie powinien mi na to pozwalać.

Delikatnym ruchem potarł moje dłonie, niespodziewanie pogłębiając pocałunek. Wplątał palce w kosmyki włosów, przyciągając tak blisko siebie, że czułam wygrywany przez jego serce niespokojny rytm.

Zaszumiało mi w głowie.

Jego usta łapczywie spijały każdą odwzajemnioną uciechę, jakby tęsknie próbowały odurzyć się tym uczuciem. Żarliwie łapał każde westchnienie, które niepohamowanie uciekało spomiędzy warg. W mojej klatce piersiowej serce wygrywało najgłośniejsze marsze. Obijało się boleśnie o każde napotkane żebro. Oddech był tak przyśpieszony, jakbym właśnie kończyła biec maraton.

Dłonie pochłaniały każdą krzywiznę ciała, zaciskając się boleśnie na nawet najmniejszym skrawku skóry. Wdzierały się naprędce pod materiały ubrań. Pragnęłam być bliżej, czuć bardziej, przeżywać mocniej. Oddawałam każdy gest z desperacką zachłannością.

Chciałam w tym nieprzemyślanym akcie zatracić wszystkie zmysły, zgubić wszystkie troski, zapomnieć o trawiącym wnętrze bólu.

Niespokojne ciepło kumulowało się w każdej komórce mojego ciała, gotowe w każdej chwili zalać żyły palącym uczuciem.

Nie było w tym czułości, wzniosłych doznań, przelewanych skrytych uczuć. Był czysty jak łza zwierzęcy instynkt dążący do spełnienia erotycznej uciechy. Każdy samolubnie kradł to, czego najbardziej potrzebował, nie licząc się z drugą stroną. Złaknieni pieszczot, wykorzystywaliśmy siebie nawzajem.

Chaos, między nami panował chaos.

Jego rozpalone wargi muskały moją żuchwę, by zaledwie kilka westchnień później, znaleźć się na złaknionej pieszczot szyi. Jednym ruchem zrzucił wszystko z biurka, popychając mnie na jego blat. Zacisnęłam z całą siłą palce na drewnie, gdy mężczyzna stanął pomiędzy moimi nogami, nie przerywając naszego erotycznego tańca. Nie zdążyłam się nawet zorientować, kiedy moja koszulka znalazła się na podłodze.

Dłonie Marcel opuszkami palców malowały na mojej skórze hieroglify pożądania, sunęły gładko pozostawiając palące uczucie wyczekiwania. Szum przepływającej w żyłach krwi mieszał się z niekontrolowanymi westchnięciami, wyrywającymi się desperacko spomiędzy warg. Roztrzęsione ręce przeniosłam na pasek od jego spodni.

Pragnęłam wszystkiego, byle tylko przestać czuć.

Mężczyzna spowolnił pocałunek. Sunął rękoma do zapięcia biustonosza, jednak jego palce nie dotarły do celu swojej wędrówki. Zatrzymały się w połowie drogi, niespiesznie badając zgrubienia pokrywające skórę.

Odsunął się i posłał mi nieme pytanie, które zawisło w powietrzu. Spoglądał na mnie zaskoczony. Jego włosy pozostawały w nieładzie, rozwichrzone w każdą możliwą stronę. Koszulka częściowo wysunęła się ze spodni, pasek pozostawał do połowy rozpięty.

Nie zdążyłam zareagować, byłam zbyt oszołomiona, rozchyliłam jedynie wargi, gdy Marcel, łapiąc za moje przedramię, odwrócił mnie bokiem, aby móc spojrzeć na niedoskonałości okalające plecy.

– Rozalia. – Moje imię pomiędzy jego opuchniętymi od pocałunków ustami po raz pierwszy nie zabrzmiało jak paląca język obelga. – Co...

Przerwałam mu.

– Matko Marcel, miałeś okazję się pieprzyć, to trzeba było się pieprzyć – warknęłam, wyrywając się z jego uścisku. Cała się trzęsłam. Pochyliłam się, łapiąc z podłogi koszulkę i pośpiesznie ją ubierając. – Nie zgrywaj teraz, pożal się boże, bohatera.

Nie zaszczycając go już ani jednym spojrzeniem, wyszłam z pomieszczenia. Mój oddech nie mógł się unormować. Czułam zażenowanie zaistniałą sytuacją. Przetarłam dłońmi twarz, nie zwalniając kroku.

Udręczony jęk wyrwał się z mojego gardła.

Do czego ja właśnie dopuściłam.

***

Pocałunek z Marcelem nie sprawił, że poczułam się lepiej. Wręcz przeciwnie. W jeszcze podlejszym nastroju wróciłam do pracy, gdzie stłukłam trzy kufle, co zostanie potrącone z wypłaty.

Nie wiem, czemu to zrobiłam. Naiwnie liczyłam, że erotyczny upust emocji cokolwiek pomoże. Nie pomogło, bo do niczego nie doszło, a skomplikowało i tak już ciężką relację. Jeżeli można mówić o jakiejkolwiek relacji.

Przecież my się nawet nie lubiliśmy! Chociaż w tym byliśmy zgodni.

Zegarki wskazywały trzecią w nocy, a ja dopiero dotarłam do domu. Kilku mężczyzn uznało, że środek tygodnia to idealny czas na świętowanie z jakiegoś gównianego powodu i nie byłyśmy w stanie ich wyprosić.

Miałam ochotę płakać ze złości.

Moją powiekę przyozdobiła dorodna opuchlizna, a białko w oku zalało się plamą krwi. Blance wcisnęłam, że po prostu niefortunnie się uderzyłam. Nie uwierzyła, ale nie zadawała też więcej pytań. Przyniosła mi jedynie worek z lodem do przyłożenia.

Kotłowało się we mnie tyle uczuć, że przestałam sobie z nimi radzić. Nienawidziłam tego. Nienawidziłam czuć. Już dawno opanowałam sztukę spychania emocji na dalszy plan. Panowałam nad nimi, ukrywałam w najciemniejszych zaułkach, chowałam głęboko w wypaczonym sercu, ale to przestało działać, przestało wystarczać.

Wpadłam gorączkowo do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Zaczynało brakować mi tchu, a coś nieprzyjemnie zawiązywało się na moim gardle. Wplątałam palce w kosmyki włosów, ciągnąc za nie nieadekwatnie mocno. Chodziłam w kółko po pokoju, nie potrafiąc przestać, nie potrafiąc uspokoić rozszalałego w pędzie serca.

Wydałam z siebie niemy krzyk.

Musiałam się tego pozbyć, okiełznać demona, który rozbudzał się powoli w moim wnętrzu, wprawiając we wrzenie krew, która przetaczała się przez żyły.

Zaczęłam uderzać pięścią w ścianę. Coraz szybciej, coraz mocniej, jednak ból nie nadszedł. Nie czułam nic. Zero. Akurat wtedy, gdy tego potrzebowałam!

Dopiero gdy na ścianie zaczęły pojawiać się ślady krwi, ocknęłam się z amoku. Z trudem rozprostowałam palce, spoglądając na zdarte kostki, z których leniwie sączyła się krew.

Wypuściłam powietrze z płuc, przyglądając się przez chwilę czerwonej cieczy. Przeniosłam wzrok na ścianę, klnąc pod nosem.

Jeżeli twierdziłam, że mój ojciec jest popierdolony, to nie wiem, co ja w takim razie mogłam mieć w głowie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro