7. Puszka pandory.
Dopisywał mi humor, chyba pierwszy raz od aresztowania i całego tego szamba, które w tamtym momencie wylało. Nie ukrywałam, że po części na taki stan rzeczy składał się wybitnie okropny nastrój policjanta. Widząc go tak bardzo zirytowanego i wkurzonego, moje serce podskakiwało radośnie w klatce piersiowej.
Jego cierpienie było miodem na moje życiowe rozterki. Znalazłam lek na własne zło.
Ostatnie kilka spotkań na komendzie przesiedziałam w ostatniej ławce z uważnością pisząc konspekt i obserwując jak Marcel co chwila czymś rzucał, przeklinał, albo unosił głos. Cała ta sprawa chyba wymykała mu się spod kontroli, a co gorsza, stanęła w miejscu. Brak nowych tropów, złapanych ludzi, informacji. A czas płynął dalej, handel kwitł, a on nic nie mógł zrobić.
Nasza relacja ograniczyła się do posyłania sobie co najwyżej nienawistnych spojrzeń. On skutecznie starał się ignorować moją osobę, a mi to odpowiadało.
Natomiast ojciec siedział w pracy do późnych godzin wieczornych, toteż nasz kontakt ograniczył się do minimum. Siniaki na szyi były już prawie niewidoczne, a ja całą tę sytuację wepchnęłam w najczarniejszy kąt umysłu, zaraz koło wspomnień o Aleksandrze. Nie dało się zaprzeczyć, że momentami tak po prostu, po ludzku, brakowało mi Starskiego. Był skończonym kretynem, ale czasami, gdy nikt nie patrzył, był naprawdę przystępnym facetem. I chociaż część mnie rwała się aby może nie przekreślać całej znajomości, ugryźć się w język, schować dumę do kieszeni i wyciągnąć do niego dłoń, jednak to ta druga część miała rację. On też mógł to zrobić, ale przez cały ten czas nie zrobił nic.
Przemierzałyśmy spokojnym krokiem instytut przyrodniczy, w którym miała odbyć się umoralniająca pogadanka o narkotykach. Nadal nie miałam pojęcia dlaczego się tu znalazłam i jakim cudem Melanii udało się mnie tu ściągnąć po zajęciach, marnując czas, który mogłabym wykorzystać na leżenie i wpatrywanie się w sufit w swoim pokoju.
– O kurwa – wyrwało się niepohamowanie z ust blondynki, która nerwowo złapała mnie za rękę, zaciskając na niej swoje drobne dłonie.
– Gdzie? – odwróciłam się w jej stronę, mrużąc oczy ze zdziwienia i rozglądając się na boki, bo nie miałam pojęcia, co wzbudziło w niej takie emocje. Jej usta pozostawały rozchylone, a klatka piersiowa unosiła się w pośpiechu.
– Z takim to chętnie bym poszła na rewizję osobistą – rozmarzone tchnienie wyrwało się jej z gardła, a ruchem głowy wskazała na grupkę mężczyzn. Powiodłam w tamtym kierunku wzrokiem, zastygając na moment w bezruchu. Oniemiałam. Cała krew odpłynęła z mojej twarzy, a w uszach słyszałam tylko zdesperowane obijanie się serca o żebra. Pomimo mojego braku wiary w cokolwiek poza pewną śmiercią, miałam wrażenie, że wszechświat w ostatnich dniach dość mocno kpił sobie z mojej osoby.
Rektor stał w towarzystwie komendanta, blondwłosego policjanta, którego widywałam na spotkaniach i, o zgrozo, Marcela. Zamrugałam kilkukrotnie powiekami, licząc, że to jakaś okropna fatamorgana. Niestety mężczyźni nie mieli zamiaru rozpłynąć się w powietrzu jak nocna mara.
Mogłam to przewidzieć. Na pogadankę o narkotykach kogo innego mogli wziąć jak nie policjantów z wydziału antynarkotykowego?
– Z rektorem? – wykrztusiłam z siebie z trudem, ciągnąc ją w stronę auli, starając się pozostać niezauważona. Melania fuknęła coś niezrozumiałego pod nosem, flegmatycznie przebierając nogami. Jej głowa jednak ciągle pozostawała skierowana na mężczyzn, odnosiłam wrażenie, że obróci ją zaraz o trzysta sześćdziesiąt pięć stopni, jak jakaś sowa, czy inny zwierz.
Gdy niepostrzeżone zniknęłyśmy za drzwiami, wypuściłam z siebie pełen ulgi oddech. Blondynka natomiast obrzuciła mnie pretensjonalnym spojrzeniem, unosząc z dezaprobatą brew do góry.
– Co to miało być? – wycedziła z oburzeniem, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
– Podobno spotykasz się z bratem Blanki, a ślinisz się na widok randomowego policjanta? – odgryzłam się z wyrzutem. W tym momencie wydało mi się to idealną wymówką. Nie wiedziałam do końca, czy bardziej sponiewierał ją widok kręconowłosego, czy blondwłosego policjanta. Oczywiście wątpiłam, że był to komendant.
Naparła zębami na dolną wargę, jakby walcząc sama ze sobą. Opuściła zrezygnowana dłonie wzdłuż ciała, wzdychając przeciągle.
– Tylko patrzyłam – przewróciła oczami z politowaniem. Zacisnęła palce na moim przedramieniu. – Chodź, popatrzymy sobie z bliska. Za gapienie się nie zamykają za kratkami – parsknęła śmiechem, prowadząc nas w stronę jednego z pierwszych rzędów w auli. Miałam ochotę uderzyć głową w ścianę. Nie mogłam jej powiedzieć, że za wszelką cenę chciałam uniknąć konfrontacji, nawet tej wzrokowej, z jednym z tych policjantów. Może nie miałam powodów aby pozostać niezauważona, ale wolałam dmuchać na zimne. Po co bezsensownie rzucać się w oczy i kusić i tak już rozjuszony wszechświat?
Przecisnęłyśmy się przez zgromadzonych w sali studentów i zajęłyśmy miejsce w drugim rzędzie. Melania zatarła z podekscytowania ręce. Nie podzielałam jej radości. Wiedziałam, że pójście na ten wykład było błędem, jednak nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Starałam się uspokoić nerwowy oddech, przecież nie miałam powodu do stresu. Nie wyciągną mnie na środek pomieszczenia, przestawiając jako żywy przykład osoby handlującej środkami odurzającymi i tego jakie konsekwencje za to grożą. Układ, w który zostałam wmanewrowana w świetle prawa raczej nie był dostateczną karą za moje grzechy. W dodatku miałam wątpliwości, czy takie rozwiązanie zaistniałej sytuacji było legalne. Nie podniosło mnie to na duchu, jednak na ten moment musiało wystarczyć.
Schowałam dłonie w kieszeń za dużej bluzy, łapiąc w nie talię kart, która tam leżała.
Melka miała wzrok utkwiony w swoim telefonie, zawzięcie opuszkami palców wystukując do kogoś wiadomość. Poruszyła się, gdy przez główne wejście na aulę wszedł rektor z wcześniej widzianymi przez nas policjantami oraz dwoma kobietami. Odłożyła urządzenie, śledząc uważnie przybyłych. Przełknęłam niekomfortową gulę, która narosła w moim gardle, coraz bardziej nerwowo przebierając kartami między dłońmi.
Po szybkim powitaniu i podziękowaniu za tak liczną frekwencję, która oczywiście była sztucznie napompowana obietnicami, które złożyli nam wykładowcy, głos został oddany dwóm kobietom, które, jak się okazało, pracowały w ośrodku leczenia uzależnień.
Opuściłam się niżej na swoim miejscu, powstrzymując się przed rzuceniem choćby jednego, marnego spojrzenia w stronę policjantów, którzy wraz rektorem zasiedli w pierwszym rzędzie po drugiej stronie sali. Dziękowałam w tym momencie, że jedyne co mogłam zobaczyć to tył głowy kręconowłosego, jeżeli oczywiście zdecydowałabym skierować wzrok w tamtą stronę.
A przecież nie miałam ochoty tego robić.
Wykład terapeutek skupiał się na negatywnych skutkach przyjmowania narkotyków, etapów wychodzenia z uzależnienia i tego, jak pomóc osobie uzależnionej. Nie specjalnie skupiałam się na wypowiadanych przez nie słowach. Nadal bez ustanku bawiłam się talią, wpatrując się tępo we własne buty. Melanii ta część spotkania również nie interesowała.
Dopiero gdy kobiety usiadły, a na ich miejsce wyszedł Marcel, cała sala poruszyła się niespokojnie, co w moim odczuciu było po prostu żenujące. Oczywiście nie mogłam policjantowi odmówić aparycji, jednak nie przesadzałabym z tymi westchnieniami, które zasnuły aule. Rektor odwrócił się za siebie posyłając kilka zdegustowanych spojrzeń. Blondynka wbiła podekscytowana paznokcie w moje kolano, na co syknęłam cicho, starając się oderwać jej rękę od mojej nogi.
Kręconowłosy oparł się nonszalancko o stojące biurko, przyjmując swoją firmową postawę znudzonego życiem i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Omiótł chłodnym wzrokiem salę i odchrząknął cicho. Powitał się niskim, niebezpiecznie brzmiącym tonem, tak bardzo nie pasującym do typowego dobrego policjanta. Cichy pomruk rozszedł się po sali, gdy wibrujący tembr zaczął leniwie wypadać z jego ust. Mówił spokojnie, wręcz z zimną obojętnością, przeszywającym wzrokiem niespiesznie przeskakując po twarzach studentów. Melania wpatrywała się w niego jak w obrazek, bałam się, że z kącika jej dolnej wargi zacznie spływać ślina.
Trampki, które dzisiejszego ranka założyłam na stopy, wydały mi się nad wyraz interesującym eksponatem. Jednak z niezrozumiałych dla mnie powodów, kierując się dziwną, niewyjaśnioną siłą, na zaledwie mikrosekundę uniosłam tęczówki do góry, od razu żałując tego gestu. Przenikliwy, szafirowy wzrok pochłonął doszczętnie moje oczy, odnajdując je wśród tłumu ludzi. Kącik ust drgnął mu w cynicznym uśmiechu, a brew uniosła się w górę malując na jego twarzy cień zdziwienia. Poczułam suchość w gardle.
Pokręcił nieznacznie głową na boki, odwracając się i kontynuując wykład, jednak ten konspiracyjny uśmieszek nie zniknął z jego warg. Nieświadomie z ulgą wypuściłam powietrze z płuc. Monolog kręconowłosego dotyczył prawnych konsekwencji posiadania przy sobie narkotyków. Przystanął na moment i klasnął w dłonie, a następnie rozłożył ręce na boki.
– A może ktoś chętny na pokazową kontrolę osobistą? – rzucił mimochodem propozycję w tłum studentów. Po auli rozszedł się stłumiony szmer, by po chwili las damskich rąk zasnuł salę. Parsknął śmiechem pod nosem, kręcąc głową z dezaprobatą. Zaczął leniwie rozglądać się po sali, chowając ręce w kieszenie munduru. Zastygłam, gdy jego spojrzenie spoczęło na mnie, a jego brew powędrowała wyzywająco ku górze.
No chyba sobie jaja robił.
Oboje dobrze wiedzieliśmy, że kontrolę osobistą może przeprowadzić jedynie osoba tej samej płci. Jeżeli chciał zostać profesjonalny i merytoryczny, za chwilę rozczarowanie echem rozejdzie się po pomieszczeniu. Chociaż nigdy nie można mieć pewności, co siedzi w jego czaszce.
Założyłam ręce na klatce piersiowej, posyłając mu uśmiech pełen satysfakcji. Przecież nie mógł tego zrobić.
Prawda?
– Przykro mi drogie panie – zaczął pełnym ubolewania głosem – kontrolę osobistą może przeprowadzić jedynie osoba tej samej płci, w dodatku w miejscu niedostępnym dla osób postronnych – tłumaczył powoli, przechadzając się w tę i z powrotem, nawet na moment nie tracąc kontaktu w tłumem – nawet jeżeli jesteście podejrzewani o posiadanie przy sobie narkotyków, pamiętajcie, że macie również swoje prawa, które należy egzekwować.
Miałam ochotę parsknąć żałosnym śmiechem. Szkoda, że na co dzień nie jest tak wyrozumiały jak w momencie, gdy wpatruje się w niego tyle damskich, zachwyconych par oczu.
– Kolega po fachu się dla was poświęci – odparł lekko, przywołując gestem dłoni blondwłosego policjanta, który nie kryjąc znużenia, podszedł do Marcela.
Oboje byli podobnego wzrostu. Blondyn miał zdecydowanie łagodniejszy i bardziej przystępny wyraz twarzy. Już na komendzie zauważyłam, że muszą być przynajmniej dobrymi kolegami, często dyskutowali we własnym gronie, w dodatku on jako jedyny potrafił posprzeczać się z Marcelem, albo wygłosić coś, co sądzili wszyscy inni, ale nikt nie miał tyle samozaparcie, aby przeciwstawiać się durnym pomysłom kręconowłosego.
– Policjant dokonujący kontroli powinien na początku podać wam podstawę prawną i przyczynę kontroli, przedstawić swoje imię, nazwisko i stopień. Gdy dokonuje kontroli po cywilnemu musi pokazać wam swoją legitymację w taki sposób, abyście mogli spisać wszelkie dane. Musi was także poinformować, że po odbytej kontroli macie prawo do złożenia zażalenia na sposób jej przeprowadzenia.
Przestałam słuchać. Miałam kilka kontroli osobistych, znałam ten temat aż za dobrze, by rozbudzać uśpione wspomnienia. Ponownie skupiłam się na przekładaniu z dłoni do dłoni kart.
Melania szturchnęła mnie w ramię, pochylając nieznacznie w moją stronę.
– Teraz już wiem, czemu faceci tak lubią obmacujące się kobiety – zniżyła głos do ledwo słyszalnego szeptu – widok policjantów jest również pochłaniający – zachichotała, a mnie zażenowanie zaczęło tulić do swych ramion.
Przewróciłam oczami z dezaprobatą.
– Jesteś niepoprawna – wycedziłam cicho – jak tam twój facet, Mel?
Rozchyliła zdezorientowana usta, jednak po chwili zacisnęła je w cienką linię, gromiąc mnie spojrzeniem.
– Świetnie – skwitowała, obrażona prostując się na swoim miejscu.
Kompletna dziecinada.
Gdy skończyli pokaz, Marcel przeszedł do konsekwencji jakie grożą za posiadanie i tego, z czym wiąże się popełnienie wykroczenia bądź przestępstwa pod wpływem środków odurzających. Cały ten wykład ciągnął mi się okrutnie, więc gdy w końcu wyszedł na środek sali rektor, dziękując zaproszonym gościom, poczułam ulgę, że zaraz będę mogła wrócić do domu.
Niestety moja radość nie trwała długo. Poczułam wibracje telefonu, a gdy spojrzałam na urządzenie, zacisnęłam na nim mocniej palce, aż pobielały z nacisku.
Marcel: zostań chwile w sali
Zdusiłam w sobie żałosny jęk. Nie miałam na to ochoty.
Po chwili aulę otulił rozgardiasz, każdy wstawał ze swojego miejsca w celu opuszczenia pomieszczenia. Złapałam blondynkę na rękę.
– Komendant chciał żebym została – skłamałam. Nie było to do końca kłamstwo, ale prawda też nie. Po prostu nie chciałam się przed nią tłumaczyć.
Omiotła mnie lekko zdenerwowanym spojrzeniem.
– Coś znowu się stało? – spytała nieznacznie drżącym głosem.
– Nie mam pojęcia, Mel. Dam ci potem znać – uśmiechnęłam się pokrzepiająco, puszczając jej ciepłą dłoń. Pokiwała głową w zrozumieniu i posłała mi współczujący uśmiech, podnosząc się do góry i ruszając w stronę wyjścia.
Obniżyłam się na swoim miejscu, przymykając na moment powieki i pocierając pulsujące z nerwów skronie. Nie wiedziałam, czego chciał ode mnie policjant, nie miałam nawet pojęcia, czego mogłam się spodziewać. Pustka zasnuła mój umysł.
Rozchyliłam na powrót oczy, odwracając głowę w stronę miejsca, które jeszcze chwile temu zajmowała Melania. Teraz siedział tam Marcel z założonymi na klatce piersiowej rękami. Posłał mi znużone spojrzenie, gdy zauważył, że się na niego patrzę.
Nie odzywał się.
– Cześć, ciebie też niezbyt miło widzieć. Co u mnie? Beznadziejnie, dzięki, że pytasz – rzuciłam z przekąsem, nie odrywając od niego wzroku.
– Musimy pogadać – wychrypiał niskim, oschłym tonem, podnosząc się w górę.
– No co ty nie powiesz, myślałam, że będziemy tu tak siedzieć i gapić się na siebie – prychnęłam pogardliwie idąc w jego ślady. Otrzepałam się z niewidzialnego kurzu, kierując za nim swoje kroki.
Posłałam niepewny uśmiech w stronę komendanta, gdy mijałam go, próbując nadążyć za Marcelem. W pośpiechu opuściliśmy salę, a następnie budynek instytutu, w którym się znajdowaliśmy, wychodząc na tyły uczelni, gdzie prawie nikogo już nie było. Na zewnątrz panowała całkiem przyjemna temperatura, pomimo całodniowego zachmurzenia.
Policjant trzymał dłonie schowane w kieszeniach spodni, zdenerwowany kąpiąc niewielki kamyk, który leżał koło jego stóp. Podły humor chyba nadal go nie opuszczał. Kącik ust drgnął mi w zadowoleniu. Nie wiedziałam czemu jego okropny nastrój poprawiał mój.
– Nie mam czasu owijać w bawełnę – wycedził przez zaciśnięte zęby – jakbyś nie zauważyła, utknęliśmy w martwym punkcie w naszym dochodzeniu, więc z łaski swojej wyśpiewaj wszystko, co wiesz, bo nie mam czasu ani nastroju na bycie miłym – jego niski, chrapliwy ton zmroził mi krew w żyłach. Ciężki, szafirowy wzrok mknął po moim ciele, czułam jak struga potu nieprzyjemnie spłynęła po moim kręgosłupie, powodując niekontrolowane wzdrygnięcie.
– Co mam ci powiedzieć? – parsknęłam żałosnym śmiechem, uciekając spojrzeniem w bok. – Od momentu jak mnie aresztowali w barze, odsunęli mnie od wszystkiego – rozłożyłam bezradnie ręce na boki – Nie, poprawka, sama się od wszystkiego odsunęłam nie chcąc wkopać się w większe gówno niż to, w którym tkwię – sprostowałam z naciskiem. – Nic nie wiem na ten moment – ściszyłam głos. Kłamstwo, które wypadło z moich ust zapiekło mnie w język. Wiedziałam o dostawie, pobieżnie, ale wiedziałam, że ma być. Nie chciałam o tym wspominać. Nie wydało mi się to odpowiednie. Może miałam idealną okazję do odpłacania się Aleksandrowi za wszystko, co mi zrobił, w jaki sposób mnie potraktował. Ale nie potrafiłam tego zrobić. Słowa ugrzęzły w moim gardle, nie mogąc go opuścić.
Czy ja w dalszym ciągu byłam tak żałośnie zakochana, że próbowałam go chronić nawet po tym wszystkim?
Niepokojące napięcie zacisnęło się na mojej krtani. Szafirowe tęczówki pozostawiały na mojej twarzy palące ścieżki. Czułam się przy nim taka bezwartościowa.
– Wiesz dlaczego akurat tobie komendant zaproponował układ? – wypuścił ciężki oddech z płuc, nie spuszczając ze mnie wzroku, nogą bez przerwy kopiąc niewielki kamyk.– Nie dlatego, że widzi w tobie szansę, że jest w tobie coś dobrego. O nie – kącik jego warg uniósł się w pogardliwym uśmiechu. Z trudem przełknęłam ślinę. – Wybrał cię, bo masz powiązania, bo jesteś pionkiem w maszynie, do której od dawna próbujemy się dostać – cedził z odrazą, a moje dłonie zaczęły trząść się niemiłosiernie. Podszedł do mnie w dwóch krokach, stając tak blisko, że musiałam zadrzeć głowę do góry, aby utrzymać kontakt. Patrzył na mnie pełnym obrzydzenia wzrokiem. – Przydaj się, kurwa, w końcu na coś to skończymy tę błazenadę – warknął bez krzty łagodności. Oddech na kilka chwil uwiązł mi w gardle. – Wystaw nam tego swojego koleżkę z baru, sypnij jakimiś nazwiskami, pokaż miejsca przechowywania towaru. Cokolwiek – fuknął z rozgoryczeniem. Miałam wrażenie, że miał ochotę mną potrząsnąć, zmusić do tego, bym zrobiła to, co chciał. Bym dała mu informacje, na które liczył. Znowu dla kogoś byłam tylko kolejnym pionkiem, który należy przestać, albo poświęcić, by wygrać rozgrywkę. – I będziesz, kurwa, wolna. Choć raz zrób coś dobrze, przydaj się na coś, zasłuż na szansę jaką dostałaś.
Patrzyłam otumaniona jak odsuwa się, a następnie odchodzi, pozostawiając w powietrzu wypowiedziane słowa. Biłam się z myślami, które zaczęły krążyć po moim umyśle. Mogłam to zakończyć. Dać mu to, co chciał i zapomnieć o wszystkim. Wiedziałam, że powiedział to specjalnie, aby dotknęło tam, gdzie powinno zaboleć.
I udało mu się. Zabolało. Ciekawe, czy czuł satysfakcję, gdy ranił innych.
Przetarłam twarz drżącymi dłońmi. Chaos zasnuł moje wnętrze. Nie miałam pojęcia, co robić. Nadal osłaniać Starskiego własnym ciałem, czy po prostu dać policjantowi to, co chciał. Każda z tych decyzji poniesie za sobą konsekwencje. Czego bym nie zrobiła, w obu tych przypadkach będę na przegranej pozycji.
Nie chciałam czuć się tak bezwartościowa jak w momencie, gdy Marcel na mnie patrzył, gdy mówił do mnie. Czy chciałam w końcu na coś zasłużyć? Tak jak nie zasługiwałam na matkę? Na kochającego ojca? Dobry dom? Nawet odwzajemnione uczucie Aleksandra? Czy obudziło się we mnie to małe, poranione dziecko, które chciało tylko zasłużyć?
Przyłożyłam rozdygotana dłoń do ust, próbując osłonić żałosny jęk, który wypadł z moich warg. Palący ból rozlał się po mojej piersi, gdy serce zaczęło kołatać w klatce tak szybko, jakby miało za moment rozbić się na małe kawałeczki.
Złapałam bez namysłu telefon, opuszkami palców wybierając numer do Melanii.
– Powiedz mi, kiedy dokładnie Aleksander będzie odbierał towar? – rzuciłam jakby od niechcenia, czując zaciskającą się na krtani pętlę.
Emocje zawsze były kiepskim doradcą. Jeżeli wcześniej myślałam, że wraz z aresztowaniem otworzyłam własną puszkę pandory, byłam w błędzie. Nie otworzyłam jej. Była tylko nieznacznie uchylona. I chociaż jeszcze w tym momencie tego nie wiedziałam, podjęcie tej decyzji było równoznaczne z rozbiciem puszki w drobny mak, a zło, które wraz z tą decyzją wsiąknęło w mój krwiobieg, będzie trawić mój żywot, aż poniosę odpowiednią karę za swoje błędy. To była ta iskra, która zaczęła niewidocznie tlić się w moim życiu, aby po chwili spalić je na popiół.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro