Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. Ograniczenia lub pozbawienia.

Gdyby ktoś mnie zapytał jak się czułam, nie umiałabym znaleźć odpowiednich słów, aby opisać swój stan. Byłam zdecydowanie przytłoczona, ale to i tak nie oddawało nawet w niewielkim stopniu mojego samopoczucia. W głowie miałam chaos, jedna myśl goniła drugą, a potem trzecia goniła poprzednie, żadna chociaż na moment nie zaprzestając szaleńczego pędu. Szumiało mi od tego w uszach. Chciałam zrozumieć to, co wydarzyło się felernego wieczoru w czwartek. Ale nie potrafiłam. Nie mogłam zrozumieć dlaczego w tamtym momencie dałam się tak bardzo ponieść emocjom, dlaczego to strach zaczął grać pierwsze skrzypce. Gdzie podziała się zimna kalkulacja? Gdzie zdroworozsądkowy osąd?

Przerażało mnie to, że pozwoliłam emocjom zapanować nad ciałem.

Chciałam za wszystko winić Marcela, ale dobrze wiedziałam, że nie mogłam tego zrobić. Miał rację. To był mój pomysł, nawet jeżeli mnie do tego podpuścił to ja wpadłam na tę genialną inscenizację, zrobiłam to z własnej, nieprzymuszonej woli. Zażalenia i pretensje mogłam składać do własnego odbicia w lustrze. I choć po tym wszystkim sprawa z Aleksandrem wydawała mi się dziecinnie błaha i nieistotna, to po wieczornej kąpieli, gdy liczyłam na odrobinę wyciszenia i odpoczynku, przed oczami stawała mi twarz Starskiego. Jego obrzydliwe spojrzenie przewiercało na wylot moją duszę, która w tamtym momencie tęskniła do jego bursztynowych tęczówek i ciepłych ramion. Dopiero nocami wszystko nabierało dziwnej ciężkości, coś co w blasku dnia wydawało się tak nieznaczące, w świetle księżyca budziło ukryte demony.

A ja tylko chciałam żeby ktoś ściągnął ten przytłaczający ciężar z moich ramion i klatki piersiowej, abym ponownie mogła wziąć chociaż jeden, pełny oddech.

Smętnie ciągnęłam jedną nogę za drugą, powodując przeszywający uszy dźwięk, gdy podeszwa butów zetknęła się w płytkami. Nie miałam sił unosić stóp wyżej. I choć starałam się, to nie potrafiłam skupić się na rozmowie z Melanią, która od kilkunastu minut prowadziła zawzięty monolog, nawet nie zauważając, że moją jedyną reakcją są ciche potakiwania.

Blondynka jednym pchnięciem otworzyła drzwi wyjściowe, by po chwili znaleźć się na dziedzińcu instytutu. Ciepłe promienie słońca zaczęły podszczypywać policzki.

Poczułam szturchnięcie w ramię na co zdezorientowana zaczęłam rozglądać się dookoła. Mel pokręciła głową z politowaniem, niemo wskazując na plakat znajdujący się na drzwiach.

Parsknęłam śmiechem.

"NARKOTYKOM MÓWIMY NIE - edukacyjne spotkanie dla studentów"

– Zaśmiane, nie? – pogodny, rozbawiony głos przyjemnie rozpłynął się w moich uszach. Przeniosłam tęczówki na blondynkę, która ostentacyjne żuła gumę. – Nie wiem, czy to wszechświat śmieje się nam w twarz, czy my jemu – wzruszyła ramionami i skierowała się w stronę wyjścia z kampusu, energicznie przebierając nogami. Westchnęłam ciężko, próbując zrównać z nią kroku. Zdecydowanie powinnam jej zasugerować, że trzy kawy z automatu to przesada, może teraz nie szła by tak szaleńczym tempem nad których chyba powoli zaczynałam nie nadążać.

– W ogóle w związku z tym, że nie było cię na zajęciach organizacyjnych – odwróciła się w tył spoglądając na mnie wymownie. Na ten ruch jej włosy zafalowały na wietrze iskrząc się w promieniach słońca. Wyglądała tak niewinnie. – Nasza dyrektora instytutu powiedziała, że za obecność na tym spotkaniu – kiwnęła głową w stronę plakatu, który zostawiłyśmy za sobą – dostaniemy dodatkowe punkty na egzaminie semestralnym z jej wykładów.

– Co za prymitywny sposób na ściągnięcie publiczności – obruszyłam się zdegustowana próbą przekupstwa kobiety, która z racji swojej pozycji powinna raczej wstrzymywać się od tego typu propozycji. W końcu oceny otrzymujemy w teorii za wiedzę, a nie obecność w jakiś śmiesznych umoralniających spotkaniach.

– Wiadomo przecież, że nikt z własnej woli nie przyjdzie na to gówno – prychnęła – połowa ludzi pali trawkę, a druga bierze coś mocniejszego – zaszydziła z nutką radości błąkającą się w tonie jej głosu.

Dziewczyna przystanęła w miejscu, orientując się, że moje tempo przebierania nogami było co najmniej o połowę mniej wydajne niż jej. Przewróciła zblazowana oczami, czekając aż do niej dołączę. Gdy znalazłam się wystarczająco blisko, złapała mnie pod ramię i pociągnęła ze sobą w stronę bramy wyjściowej. Jęknęłam, bo zdecydowała się przyspieszyć nasz spacer.

– Oczywiście my, jako zagorzałe przeciwniczki używek wybierzemy się i będziemy siedzieć w pierwszym rzędzie – oznajmiła pewnym głosem. Spojrzałam na nią z konsternacją, ściągając ze sobą brwi. Liczyłam, że zaraz się zaśmieje, powie, że żartowała, albo zironizuje, że nie mówiła poważnie. Jednak nic takiego się nie stało.

– Co? – rzuciłam głupio, nadal nie odrywając wzroku od blondynki.

– Przestań – machnęła lekceważąco wolną ręką, a jej twarz rozpromienił konspiracyjny uśmiech – nie odpuszczę łatwych punktów. Będzie fajnie.

Wypuściłam z ust udręczone westchnienie. Jej poczucie fajności budziło moje wątpliwości.

– Jest jeszcze jedna sprawa, o której chciałam ci powiedzieć – ściszyła głos do ledwo słyszalnego szeptu, przyciągając mnie bliżej siebie. – Nie powinnam – mruknęła niepewnie, zagryzając dolną wargę – Aleksander marudził, żeby ci nie mówić, ale nie potrafię – odetchnęła rozżalona, lustrując mnie uważnym spojrzeniem. Ściągnęłam czoło w grymasie nie do końca rozumiejąc, co chciała powiedzieć. – Dwa tygodnie – wyszeptała wprost do mojego ucha, a napięcie w jej głosie wybrzmiewało echem w moich bębenkach. Odsunęła się, patrząc na mnie wyczekująco.

– Dwa tygodnie do czego – spytałam zdezorientowana, posyłając jej skołowane spojrzenie.

Naprawdę nie rozumiałam.

Machnęła chaotycznie ręką w przypływie złości, a po chwili zacisnęła palce na grzbiecie nosa. Pokręciła głową z bezsilnością, która malowała się na jej twarzy, a następnie ułożyła dłonie na moich ramionach, ponownie się do mnie przybliżając.

– Za dwa tygodnie będzie towar – wycedziła przez zęby. Rozchyliłam wargi, chcąc coś powiedzieć, jednak nie mogłam z siebie nic wykrztusić. Zdusiłam w sobie jęk, przecież nie mogłam. – Wiem, że z Aleksandrem macie ciężkie dni, wiem też, że potrzebujesz kasy – obdarzyła mnie wymownym spojrzeniem – możemy to rozegrać inaczej, podzielę się z tobą swoim przydziałem, podzielimy się pieniędzmi – kącik jej ust powędrował do góry w niepewnym, pocieszającym geście.

Przełknęłam nerwowo ślinę, przymykając na chwilę powieki. Czułam nieprzyjemny ucisk w żołądku.

– Nie mogę, wspominałam ci – odparłam cicho, kręcąc na boki głową – Aleksander mnie wystawił, bo miał ogon, teraz ja go mam, policja siedzi mi na karku, to byłoby samobójstwo – jęknęłam udręczona, obserwując jak blondynka otwiera usta, jednak po chwili zaciska zęby, a na jej twarzy rysuje się czysta złość.

– A to chuj – warknęła, zwężając złowrogo oczy. – Co teraz?

– Nic – odetchnęłam znużona, wzruszając od niechcenia ramionami. Poklepałam ją po barku, posyłając pocieszający grymas i złapałam pod rękę, kontynuując nasz spacer.


***


Olałam zebranie na komendzie i w tym przypadku nie miałam zamiaru sobie wyrzucać podjęcia takiej decyzji. Ostatnim na co miałam ochotę to oglądanie tej beznamiętnej twarzy z niebieskim do porzygu wzrokiem. Po naszym czwartkowym spotkaniu poziom odurzenia policjantem jeszcze nie odpadł, a ja nie miałam zamiaru dostarczać sobie kolejnej dawki. Pewnie na to liczył, że odpuszczę i się nie pojawię, postanowiłam nie wyprowadzać go z błędu. Niech się pławi w swojej racji, miałam to gdzieś.

Leżałam na łóżku wpatrując się ze znużeniem w sufit. W głowie w dalszym ciągu miałam huczną dyskotekę myśli. Przygryzłam wnętrze policzka, czując ten nieznośny ucisk, który przypominał mi o tym, że moje życie wywróciło się do góry nogami. Miałam wrażenie, że aresztowanie w barze otworzyło jakąś puszkę pandory, która niespiesznie zaczęła trawić mój marny żywot. Nic nie było takie jak wcześniej, nic nie szło tak, jak powinno.

Przetarłam twarz rozdygotanymi dłońmi.

W pomieszczeniu rozległ się dźwięk przychodzącego połączenia, na co z moich ust wyrwał się cichy, umęczony jęk, zanim złapałam do ręki urządzenie. Przesunęłam zieloną słuchawkę, przykładając telefon do ucha.

– Rusz się – ciepły głos rudowłosej rozlał się wzdłuż mojego kręgosłupa. – Jutro mamy popołudniową zmianę, więc dzisiejszy wieczór musimy dobrze wykorzystać – zarządziła z przekonaniem, a w urządzeniu rozbrzmiała wyczekująca cisza.

Wykrzywiłam wargi w grymasie, chociaż wiedziałam, że nie mogła tego zobaczyć. Tak bardzo nie miałam ochoty wychodzić z łóżka, chociaż oderwanie na moment szalejących myśli brzmiało kusząco.

– O której? – spytałam beznamiętnie, zawieszając pusty wzrok na suficie. Może faktycznie to nie był zły pomysł.

– Za godzinę będę po ciebie – odparła rozentuzjazmowana – ale – dodała pospiesznie, akceptując wypowiadany wyraz. Odnosiłam wrażenie, że gdyby mogła, w tym momencie wytknęła by we mnie palec – Ty dziś prowadzisz, ja muszę się napić – zacmokała radośnie, chociaż jej ton brzmiał jakby odmowa nie wchodziła w grę.

Przewróciłam oczami z politowaniem, dobrze wiedziała, że alkohol piję od wielkiego dzwonu.

– Jasne – odetchnęłam znudzona, a w odpowiedzi usłyszałam przerwane połączenie. Przekręciłam się na bok, łapiąc w dłoń pokiereszowany kabel od ładowarki i podłączyłam do niego telefon. Dziwiłam się, że jeszcze ani razu nie popieścił mnie prąd, zważywszy na stan urządzenia. Odłożyłam go na szafkę nocną i uniosłam się do siadu, przecierając twarzy.

Wypuściłam ze świstem powietrze z ust i odbijając się od łóżka, podniosłam się do pionu, leniwie podchodząc do szafy i otworzyłam ją na oścież. Przyglądałam się przez moment niezbyt obfitej zawartości po czym złapałam za wieszak z czarnym kompletem.

Wędrując któregoś razu z Blanką po lumpeksach w moje ręce wpadł komplet marynarki i spodni w oversizowym rozmiarze. Stwierdziłam, że dzisiejsze wyjście będzie dobrą okazją do ubrania tego stroju. Był luźny, dobrze maskował kolejne nieplanowanie zgubione kilogramy. Nie chodziło w tym wszystkich o to, jak ludzie będą patrzeć na chodzący wieszak, to ja nie chciałam oglądać siebie w odbiciach witryn, w lustrach, we wszystkim, co po spojrzeniu przypominałoby mi o kolejnym nie zjedzonym posiłku.

Czarny komplet zestawiłam z koronkowym topem i szpilkami. Rękawy marynarki podwinęłam do łokci i przez moment przyglądałam się swojemu odbiciu, poprawiając nieład na głowie.

Było znośnie.

Odświeżyłam też znoszony makijaż, a gdy byłam gotowa, zeszłam na dół i wyszłam przed dom, zamykając go na klucz. Ojca nie było, nadal mnie unikał, a ja unikałam jego.

Blanka czekała na podjeździe.

Pomachałam do niej przez przednią szybę, a następnie szybko znalazłam się we wnętrzu samochodu, zapinając pas bezpieczeństwa.

– Dzisiaj szofer proponuje – zaczęła wesoło rudowłosa, zerkając w lusterko wsteczne, wycofując z podjazdu i wyjeżdżając na osiedlową drogę – upodlić się w eleganckim stylu – uniosła zadziornie kącik ust i zerknęła na mnie, mrugając okiem.

Wypuściłam ze świstem powietrze spomiędzy warg, czułam, że stracę na tym wyjściu całą tygodniową wypłatę.

– Porwij mnie gdzieś daleko stąd, więcej wymagań nie mam – w moim głosie pobrzmiewała wyważona doza radości, jednak musiałam stwierdzić, że towarzystwo Blanki było kojące dla moich zszarganych nerwów i nadpobudliwych myśli.

Widziałam jak pokiwała głową, wyraźnie zadowolona z moich słów. Mknęłam spojrzeniem po jej zgrabnym ciele ubranym w śliczną, połyskującą bieliźnianą sukienkę na cienkich ramiączkach, odkrywającą szczupłe nogi i zarysowane obojczyki. Włosy jak zwykle pozostawione w dzikim nieładzie, podskakujące sprężyście przy każdym ruchu i ocierające się o talię.

Naparłam zębami na dolną wargę, odwracając tęczówki na boczną szybę. Zazdrość zaczęła podgryzać moje wnętrzności. Czy żeby tak wyglądać wystarczyło, że zaprzedałabym duszę diabłu, czy byłam już na straconej pozycji?

– Rozalia – dziewczyna przerwała panującą między nami ciszę, a w jej tonie wyczuwałam odrobinę niepewności. – Co to ostatnio było z tym starszym facetem?

Rzuciła mi krótkie, zmartwione spojrzenie i powróciła do obserwowania drogi.

Przełknęłam ślinę.

Jasna cholera.

– Powiedzmy, że musiałam coś sprawdzić – odparłam nieśpiesznie, ważąc każde słowo. Nie chciałam jej uświadamiać o bagnie w jakim tkwiłam. Musiałam się sama z niego pozbierać.

– Tylko proszę powiedz, że nie wpakowałaś się w jakieś nowe gówno – jęknęła przeciągle, akcentując swój brak poparcia dla mojej umiejętności pakowania się w kłopoty. – Jak sypiasz z facetami dla kasy to spoko, rozumiem, nie oceniam, ale nie chcę żebyś narobiła sobie problemów – dodała troskliwie, ponownie krótko na mnie zerkając, aby wybadać, czy mówiłam prawdę.

Czułam się jak niegrzeczne dziecko przyłapane na czymś bardzo złym i nieodpowiednim. Miałam ochotę uderzyć głową w szybę. Jej troska powodowała nieprzyjemny ucisk na moim żołądku, bo dobrze wiedziałam, że byłam ostatnią osobą, o którą powinna się martwić.

– Nie, naprawdę, wszystko jest okej, to była tylko głupia i żenująca sytuacja – mruknęłam niepewnie, odchylając się na fotelu. Liczyłam, że widziała tylko mnie i tego dyrektora. Nie chciałam, żeby w to wszystko wplątał się jeszcze policjant. Nie chciałam jej bardziej okłamywać niż już to robiłam.

Rudowłosa nic nie odpowiedziała, pokiwała jedynie głową dając znać, że rozumie i skupiła się na prowadzeniu pojazdu. Kilkanaście minut później parkowała pod klubem. Jednym z droższych w tym mieście. Zakręciło mi się w głowie na samą myśl ile będzie kosztować wejściówka. Jednak nie miałam zamiaru komentować tego na głos.

Pół godziny później siedziałyśmy przy barze, Blanka sączyła wymyślnego drinka, a ja wodę z cytryną i mięta. Obserwowałam parkiet z pięknie ubranymi kobietami. Krótkie sukienki, długie sukienki, garnitury, kombinezony, każda wyglądała z klasą tańcząc wśród wirujących w powietrzu światełek. Tu był inny poziom, zero menelstwa, wymiotujących przy ubikacjach, naprutej młodzieży. Za to więcej było erotycznej lubieżności i rozsypanej na stolikach kokainy.

Rudowłosa w hukiem odstawiła pustą szklankę na bar. Spojrzała na mnie paraliżującymi, siwymi tęczówkami, a na jej policzki wypłynęły alkoholowe rumieńce. Wplątała swoje palce w moją dłoń i pociągnęła w stronę parkietu. Nie oponowałam. Gdy znalazłyśmy się w tłumie, przylgnęła do moich pleców, rękoma sunąc po ciele. Uśmiech niekontrolowanie zaczął błąkać się po wargach, gdy delikatnymi muśnięciami zaczęła malować ścieżkę na szyi. Przymknęłam powieki, czułam drżenie na każdym zakończeniu nerwów. Przygryzła płatek ucha, chichocząc do niego uroczo. Otworzyłam oczy, bezwiednie wędrując tęczówkami po pomieszczeniu, podczas gdy Blanka z namaszczeniem splątywała nasze dłonie, kołysząc się do taktów piosenki. Gorąc dmuchnął mi prosto w twarz, gdy mój wzrok został pochwycony przez szafirowe tęczówki. Ciężar jego spojrzenia mknął po naszych splecionych sylwetkach, językiem, jakby nieświadomie, musnął swoją dolną wargę.

Oddech na moment uwiązł mi w gardle.

Blanka odwróciła mnie raptownie przodem do siebie, łapiąc twarz w ciepłe dłonie i złożyła na wargach kilka delikatnych muśnięć. Po kręgosłupie rozlał się zimny dreszcz. I gdy spojrzałam kątem oka w bok, po policjancie nie pozostało nawet wspomnienie.

Może miałam halucynacje.

Kilka piosenek później rudowłosa spotkała swojego znajomego, z którym spędziłyśmy resztę imprezy. Gdy już miałyśmy wychodzić, poinformowała, że wraca do niego, a ja spokojnie mogłam zabrać się jej samochodem do domu. Przynajmniej nie musiałam ich odwozić i oglądać jak obściskują się na tylnej kanapie.

Chłodne powietrze uderzyło w moje policzki. Mocniej otuliłam się marynarką, kierując kroki w stronę parkingu.

– Czyli tak się bawisz zamiast pojawić się na obowiązkowym spotkaniu – rzucił znużony policjant, opierając się o samochód i trzymając między wargami papierosa.

Wypuściłam ciężki oddech z płuc.

Czyli to nie były halucynacje.

– Nie miałam ochoty oglądać twojej parszywej mordy, ale jak widać – rozłożyłam bezradnie ręce na boki – wszechświat mnie nienawidzi.

– Nie tylko on – zaszydził drwiąco, wypuszczając kłęby dymu tytoniowego prosto w moją stronę.

Posłałam mu pełne politowania spojrzenie.

– Żadna nowość – wzruszyłam od niechcenia ramionami, wyciągając z kieszeni spodni klucz do samochodu. Nie miałam zamiaru prowadzić dłużej tej konwersacji. Chciałam znaleźć się już w domu, w swoim ciepłym łóżku, licząc na kilka nic nieznaczących godzin snu.

– Co ty robisz? – jego głos zawibrował złowrogo. Przeniosłam wzrok z kluczy, które trzymałam w dłoni, na jego napiętą w skupieniu twarz. Uważnie skanował każdy mój ruch.

– Jadę do domu? – nie wiedziałam, czy bardziej pytałam, czy stwierdzałam. Byłam zdezorientowana. Podniosłam do góry rękę, brzdękając trzymanym między palcami przedmiotem. Odskoczyłam przestraszona, gdy mężczyzna szybkim szarpnięciem wyrwał mi kluczyki. Rozchyliłam wargi, jednak po chwili zasznurowałam je w cienką linię. – Czy ciebie Jezus Chrystus opuścił? – warknęłam przez zaciśnięte żeby, machając niekontrolowanie rękoma ze złości.

– Nie pozwolę ci prowadzić pod wpływem alkoholu.

– Za rzucanie bezpodstawnych oskarżeń grozi kara grzywny lub pozbawienia wolności do dwóch lat!

– Ograniczenia lub pozbawienia – poprawił mnie znudzony.

Oszaleje!

Ścisnęłam grzbiet nosa w przypływie niekontrolowanej furii, zamykając na moment powieki. Myśl o czymś przyjemnym - kotkach, pieskach, zarzynaniu policjanta, wydłubywaniu mu oczu łyżeczką, wsadzaniu twarzy do kwasu.

Nie, to nie działało.

Otworzyłam oczy, posyłając mu pełne mordu spojrzenie. Przyglądał mi się beznamiętnie, kończąc palić papierosa.

– Oddasz mi kluczyki? – spytałam, starając się przybrać jak najspokojniejszy ton głosu. Nie odrywając ode mnie wzroku, zgasił peta i wyrzucił go do pobliskiego kosza.

– Nie – odpowiedział oschle. Miałam ochotę tupnąć nogą jak małe, rozzłoszczone dziecko.

Powstrzymałam się.

– Co proponujesz? – wycedziłam wściekła, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

– Mam alkomat w samochodzie – odparł ze znużeniem.

– No to na co czekasz! – z ust wypadł mi pełen pretensji głos, wyrzucając ekspresyjnie ręce w powietrze.

Policjant parsknął śmiechem na moją zbyt emocjonalną reakcję, ale nie zdawał sobie sprawy, że właśnie stałam nad krawędzią przepaści, a rzucenie się w nią oznaczało wpadnięcie w objęcia obłędu. Balansowałam na cienkiej granicy, która oddzielała mnie od ataku nieokiełznanej złości.

Niespiesznie wyciągnął urządzenie ze schowka w samochodzie i ponownie oparł się o pojazd, klikając coś na ustrojstwie, a następnie wyciągnął go w moja stronę. Nabrałam haust powietrza w płuca i dmuchnęłam w alkomat. Po zaledwie chwili iskrzące zera podświetliły się na wyświetlaczu, a kąciki moich ust powędrowały ku górze w triumfalnym uśmiechu. Wyciągnęłam w jego kierunku dłoń, pośpieszając go, aby oddał mi kluczyki. Przewrócił zblazowany oczami i położył na mojej ręce przedmiot. Zacisnęłam na nim palce, na odchodne wyciągając w jego stronę środkowy palec.

– Za znieważenie funkcjonariusza grozi ci do roku! – krzyknął za mną. Przystanęłam na moment, odwracając się w jego kierunku i unosząc brew do góry.

– Ograniczenia lub pozbawienia – przedrzeźniałam go, próbując naśladować jego niski, chrapliwy ton głosu. Nawet z tej odległości widziałam jak po jego wargach błąkał się uśmieszek. – Albo grzywna. W dodatku tylko wtedy, gdy pełnisz obowiązki służbowe – mrugnęłam do niego okiem i odwróciłam tyłem, zmierzając do samochodu i nie czekając na jego reakcję.


------------


Dla zainteresowanych spoilerami, informacjami o ewentualnych rozdziałach, czy innych projektach zapraszam na twittera siegacgwiazd :)

Dzięki, że jesteście i czytacie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro