Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

33. I żyli długo i szczęśliwie.


Stanęłam przed lustrem i przygładziłam materiał gładkiej sukienki. Dwie warstwy satyny, która pięknie niosła się przy tańcu, kończyły się tuż za kolanem, idealnie maskując brakujące kilogramy. Długie, luźne rękawki zapinane na słodki guziczek i bufki na ramionach chowały zbyt chude ręce. Było lepiej. Nie było jeszcze dobrze, ale było lepiej. Minęło półtora miesiąca od wręczenia zaproszenia, a my powoli szykowaliśmy się do wyjazdu na tę uroczystość.

Nie ukończyłam semestru z ekonomii. Nie zawracałam sobie nawet tym głowy, całkowicie zapomniałam, że cokolwiek studiowałam. Dopiero Marcel przypomniał mi o tym fakcie z życia, sugerując, że może chciałabym zacząć coś nowego, znaleźć dla siebie nowy początek. Wybrałam papiery z poprzedniej uczelni. I bez jakichkolwiek oczekiwań złożyłam na kryminologię i kryminalistę w sąsiadującym mieście w drugiej, czy nawet trzeciej turze naboru. I się dostałam, co całkowicie mnie zaskoczyło. Dojeżdżałam pociągiem, bo miałam naprawdę dobre połączenie, a na stację wcale nie tak daleko. Czasami z rana podwoził mnie Marcel. Szukałam również jakiegoś zajęcia, aby dorobić sobie parę groszy i w końcu zacząć dorzucać się policjantowi. Musiałam wreszcie stanąć na nogi i się usamodzielnić.

– Gotowa? – dotarł do mnie głos Marcela. Odwróciłam się w momencie, kiedy stanął w progu pokoju. Oparł się nonszalancko o framugę i wykrzywił wargi w figlarnym uśmiechu, a intensywnym spojrzeniem zlustrował moją sylwetkę. Jego ciało zdobił czarny, prosty garnitur z klasyczną białą koszulą i muchą zapiętą pod szyją.

– Gotowa – potwierdziłam, łapiąc leżącą na łóżku torebkę.

– Wyglądasz całkiem znośnie, dzieciaku – parsknął rozbawiony, na co przewróciłam z pobłażaniem oczami i ruszyłam w jego stronę.

– A ty – przystanęła na moment i obrzuciłam go ostentacyjnym spojrzeniem – może nawet obejrzałabym się za tobą na ulicy – rzuciłam bez emocji i wyminąłem w drzwiach, odprowadzana jego zachrypniętym śmiechem.

Uwielbiałam gdy taki był. Radosny, beztroski i po prostu szczęśliwy. To sprawiało, że serce puchło mi do niewyobrażalnych rozmiarów.

W ostatniej chwili owinął palce wokół mojego nadgarstka i zanim zdążyłam się zorientować, zamknął w niedźwiedzim uścisku. Ucałował czubek głowy, a ja pozwoliłam sobie roztapiać się pod tym ciężarem czułości.


***


Chciałam narzekać. Naprawdę, chciałabym móc wypowiedzieć choć jedno niepochlebne słowo na temat uroczystości zaślubin Natalii i Natana, ale nie mogłam. Myślałam, że będzie kiczowato, z odrażającym przepychem, wystrojoną po uszy salą. Ale tak nie było. Z trudem musiałam przyznać, że było naprawdę ładnie, z klasą i dobrym smakiem. A Natalia wyglądała ślicznie, miała piękną, kremową sukienkę, która podkreślała jej karnację i idealnie dopasowaną do błogosławionego stanu. Wydawała się szczęśliwa. Nawet Marcel zatrzymał na niej dłużej wzrok, niż chciałby.

Ucałowałam policzek policjanta i wyszeptałam do ucha, nie chcąc przerywać konwersacji w którą wdał się z mężem Leny i Felicją, z którymi siedzieliśmy przy stoliku, że idę skorzystać z ubikacji. Zbyt figlarny uśmieszek rozświetlił jego policzki, gdy szybkim ruchem skradł jedno muśnięcie warg z moich ust. Pokręciłam jedynie głową, gdy puścił mi zaczepne oczko i udałam się za potrzebą.

Posłałam Natalii niezręczny uśmiech, gdy mijałyśmy się na korytarzu prowadzącym do łazienki. Nie wiedziałam, jak zachować się w tak krępującej sytuacji. Zignorować ją? Udawać, że jej nie widzę? Wyminąć jak gdyby nigdy nic nie zaszczycając nawet spojrzeniem? Wystarczająco najadłam się stresu przy składaniu życzeń, o ile z Natanem nie miałam problemu tak zdawało mi się, że Panna Młoda zdecydowanie zbyt długo obejmowała swojego ex narzeczonego.

– Znudzisz mu się – rzuciła mimochodem. Zatrzymałam się w pół kroku, nie będąc pewna, czy słowa opuszczające jej wargi były skierowane w moją stronę.

– Słucham?

– Znudzisz mu się – powtórzyła kobieta, przystając naprzeciw mnie. Mierzyła mnie wzrokiem z wymalowanym zadowolonym uśmieszkiem. Ramiona opadły mi z bezsilności. Powinnam ją wyminąć i sobie pójść. Nie doprowadzić do eskalacji, do której zapewne dążyła. I już miałam to zrobić, drgnęłam, wykonałam krok, ale jej ręka zaciskająca się na moim łokciu i uniemożliwiła mi ruch.

Cholera, nie chciałam się z nią szarpać. Była w ciąży, nie miałam zamiaru jej uszkodzić, ani tym bardziej zaszkodzić dziecku. Od nagłego ruchu mogła stracić równowagę, potknąć się, przewrócić, cokolwiek, za co nie chciałam ponosić odpowiedzialności.

– Czy mogłabyś mnie puścić? – spytałam, nie zawiązując w ogóle do tego, co powiedziała. Spojrzałam wymownie na jej dłoń, która w dalszym ciągu przytrzymywała mnie za łokieć.

– Och, Rozalia – zacmokała, a ten gest wykręcił mi nieprzyjemnie wnętrzności – nie wiem, co Marcel naopowiadał ci o mnie, ale pamiętaj, że każda historia ma przynajmniej dwie perspektywy. Jesteś młodziutka, zakochana, a on pewnie sprawia, że cały świat nabiera barw, jest opiekuńczy, szarmancki, ale to kawał szmaciarza.

W zdumieniu rozchyliłam wargi, a w żołądku poczułam narastającą wściekłość. Nie chciałam tego słuchać, ich konflikt nie powinien obejmować mnie. Znalazłam się pomiędzy dwoma zranionymi kochankami, których gryzło pełno niewypowiedzianych słów, niezagojonych ran.

– Nie mam zamiaru...

Nie pozwoliła mi dokończyć myśli. Coraz mocniej zaciskała palce na moim przedramieniu.

– Nie przerywaj mi. Skończę i zrobisz z tym, co chcesz, ale nie pozwolę sobie na oczernianie mnie, podczas gdy on pozostaje ucieleśnieniem skrzywdzonego chłopca – fuknęła rozzłoszczona, mrużąc w gniewie powieki. Zacisnęłam usta z kamienną miną wpatrując się w filigranową blondynkę, w jej idealnie skrojoną twarz, piękne, zdrowe pukle włosów, perfekcyjne kształty nawet w ciąży. I coś ukuło mnie we wnętrzu, bo zewnętrznie wyglądała jak kobieta ściągnięta z okładki magazynu, taka, którą ja nigdy nie będę miała nawet szansy być. – Marcel roztacza wokół siebie tę pieprzoną aurę miłości, każdego dnia przepadasz dla niego coraz bardziej, aż do momentu w którym wręcz topisz się w tym uczuciu, nie mogąc złapać tchu, a on się po prostu nudzi tobą. Potrzebuje wrażeń, silnych emocji, adrenaliny. Czemu z drogówki przeszedł na interwencje, a potem do antynarkotykowej? Wspominał już o kryminalnej, czy na ten moment przestał myśleć o kolejnej zmianie? Nie jest stały. Potrzebuje bodźców, coś, czego ty mu nie dasz, bo będziesz marzyć o stabilnym, bezpiecznym życiu. Znam go lepiej niż ktokolwiek inny. To manipulator. Skurwysyn jak ich mało. Czemu poszedł do łóżka z inną kobietą, zanim zakończył poprzedni związek? – Bo mu nie pozwoliłaś odejść, bo nie słuchałaś jak mówił, że między wami koniec przeszło mi przez myśl, ale nie odezwałam się. Zaciskałam coraz mocniej szczękę, a serce kołatało mi się głośno w piersi. Niech już kończy mówić, proszę, nie się zamknie, bo piętrzący się w krtani szloch w końcu opuści bezpieczne schronienie. – Bo potrzebował skrajnych, niszczących emocji. Jeżeli wierzysz w jego zapewnienia, to wybacz, jesteś po prostu głupia, Rozalia. Zainteresował się tobą, bo jesteś zagadką, ciekawym przypadkiem postawionym na jego drodze, dziewczyną o wątpliwej reputacji, pakującej się w kłopoty. Tak, wiem o różnych rzeczach, ludzie gadają. Nie masz mu nic innego do zaoferowania niż kolejny wyrzut adrenaliny i zawsze gotowe nogi do rozłożenia. – Wzruszyła od niechcenia ramionami. Po prostu wzruszyła ramionami, jak gdyby to, co wytaczało się z jej ust nie było pieprzonym pociskiem o ogromnej skali rażenia. – Nie będę przepraszać za szczerość – dodała, po czym poluzowała dłoń. Szklanym spojrzeniem odprowadziłam oddalającą się sylwetkę. W uszach zamiast weselnej muzyki słyszałam uporczywy pisk i szum spowodowany zbyt wysokim ciśnieniem.

Jej słowa ubodły mnie do żywego. Na policzkach czułam pieczenie, jakbym po prostu dostała w twarz.

Nie wiem czego ode mnie chciała, czego oczekiwała. Nic jej nie zrobiłam. Nie skrzywdziłam jej. Jeśli uważała, że została skrzywdzona przez Marcela podczas gdy sama doprowadziła go do stanu, w którym desperacja wypełniła mu żyły, miała do tego prawo. Ale nic nie tłumaczyło wyrzygania na mnie tego wszystkiego, co powiedziała. Ułożyła sobie życie, zakochała, założyła rodzinę, była w ciąży. Czego jeszcze chciała? Pokuty w postaci pielgrzymki na klęczkach na Jasną Górę? Przepraszania za to, że Marcel żyje i ma czelność układać sobie życie?

Nie rozumiem, Boże, tak bardzo nie rozumiem w czym jej zawiniłam.

Miała prawo do własnej perspektywy, bólu, cierpienia, nikt jej tego nie odbierał ani nie zabraniał. Ale ja miałam prawo nie wierzyć w tę wersję. Wątpić w jej słowa, a nie w Marcela.

Przesunęłam dłoń do ust, napierając palcami na wargi, aby zdusić chcące wydostać się na wolność dźwięki zwiastujące płacz. Czułam jak ramiona mimowolnie mi drgają, ale nie byłam w stanie nad tym zapanować.

Oddychaj, po prostu skup się na oddychaniu.

Brałam kolejny, cholerny oddech, kiedy poczułam dłoń na ramieniu, a po chwili stanęła przede mną kobieca postać z wyraźnym zaniepokojeniem na pięknej twarzy. Drżące powietrze uciekło mi z płuc. Przesunęła rękę na moje przedramię i ścisnęła tuż nad łokciem, pocierając materiał rękawka kciukiem. Musiała widzieć naszą rozmowę.

– Wszystko w porządku? – spytała troskliwie. Zamrugałam, aby odgonić napływające pod powieki łzy. Nie chciałam się rozbeczeć, nie powinnam poświęcać tylu emocji osobie, która nic nie znaczyła w moim życiu.

Przytaknęłam, rozpościerając wargi w uśmiechu i modląc się w duchu, aby nie wyglądało to jak niesmaczny grymas. Nie zdołała bym wydusić z siebie ani jednego słowa bez załamania głosu, dlatego wolałam milczeć, niż rzucić chociażby cień wątpliwości, co do mojego samopoczucia. Nie chciałam nikogo martwić. Musiałam się pozbierać zanim wrócę do stolika, zanim w ogóle zobaczę Marcela, on był ostatnią osobą, która powinna się dowiedzieć o zaistniałej sytuacji.

Kobieta odwzajemniła niepewnie mój gest, po czym uniosła wzrok, który opadł na kogoś za mną. Gdy poczułam na plecach ciepło drugiego ciała, cały obraz przysłonił mi się łzawą mgłą.

– Mamo, coś się stało? – zachrypnięty i przesiąknięty zaniepokojoną nutą tembr policjanta sprawił, że żołądek skręcił mi się boleśnie, a hamulce, które zaciągnęłam, zaczynały puszczać.

Kobieta wyminęła nas, a on zajął jej miejsce przede mną, ściągając uważnie brwi. Ujął moje policzki w dłonie i zmusił do uniesienia głowy, przemknął ostrożnym spojrzeniem po całej twarzy, aż w końcu zatrzymał się na oczach ze zmartwioną miną.

– Co się stało?

Kciukiem musnął skórę, a ja zastygłam w bezruchu. Próbowałam z trudem przełknąć ślinę dławiącą gardło. Nie chciałam mu nic mówić, to nie było aż tak ważne. Nie chciałam go niepotrzebnie denerwować. Nie wierzyłam w żadne słowo Natalii, byłam ostatnią osobą, która uwierzyłaby jej w jakiekolwiek niepochlebne słowo na temat Marcela, więc nie było powodu, aby mu o tym mówić, sprawiać, że poczuje się po prostu źle, wymuszać na nim chęć wytłumaczenia się. Bo nie było takiej potrzeby.

Ale gdy tak patrzył na mnie z przejęciem i zatroskaniem wymalowanym w szafirowych tęczówkach, gdy stał tu ze mną tak naprawdę nie wiedząc, co się działo, w tym cholernym garniturze, w którym wyglądał zdecydowanie zbyt dobrze, powieki mimowolnie zaczęły mnie piec od zbierającego się w kącikach płynu.

I w tym momencie uświadomiłam sobie, że byłam wściekła na Natalię. Wściekła na siebie, że pozwoliłam jej na doprowadzenie do takiego stanu. I jednocześnie przerażona tym, jak bardzo zależało mi na tym facecie. Za bardzo.

– Rozalia – szepnął miękko, nadal nie przestając lawirować spojrzeniem po mojej twarzy – powiedz mi, co się stało.

– Nic – przyznałam, pilnując, aby brzmieć najpewniej jak tylko potrafiłam. Wypuścił ciężko powietrze z ust i delikatnym ruchem odgarnął mi włosy lecące na twarz.

Nie uwierzył mi.

– Znam twoje nic, dzieciaku.

Przymknęłam poddańczo powieki i zwiesiłam ramiona ze zrezygnowaniem.

– To tylko Natalia – wymamrotałam i byłam wręcz pewna, że usłyszałam syk wciąganego oddechu, czułam jak jego dłonie na mojej twarzy paraliżują spięte mięśnie.

– Co mówiła? – spytał bez cienia emocji, choć w jego wnętrzu zapewne grasował wręcz nadmiar.

– To naprawdę nic takiego...

– Mów – zażądał, wchodząc mi w słowo, ale w jego głosie nie pobrzmiewała agresja, nie było w nim nawet cienia złości, bardziej nazwałabym to bezsilnością.

Unikałam jego wzroku. Nie byłam pewna, czy jestem w stanie powtórzyć to na głos, bez rozklejenia się jak dziecko.

– Mówiła o tobie – wyrzuciłam w końcu z siebie, czując jak zaczyna drżeć mi dolna warga – niepochlebnie, wręcz okropnie.

– Nie interesuje mnie, co mówi o mnie, może wyklinać mnie na cały wszechświat, wyzywać od szmaciarzy, jeżeli jakkolwiek jej to pomaga i przynosi ulgę, ale nie pozwolę, aby doprowadzała ciebie do takiego stanu, są granice, których nawet ona w swojej nienawiści powinna się trzymać, więc proszę cię, konkretnie, co powiedziała Natalia.

Rozkleiłam się. Kompletnie. Szlochając dukałam tylko wyrywkowe słowa, nie mogąc opanować spływających łez.

– Że potrzebujesz adrenaliny... że zmieniasz wydziały, bo brakuje ci silnych emocji... – łkałam żałośnie – jesteś manipulatorem, bo gdy będę chciała stabilnego życia, dla ciebie będzie to za mało. Że zainteresowałeś się mną bo jestem zagadką, dziewczyną o wątpliwej reputacji, pakującej się w kłopoty i że nie mam nic innego do zaoferowania niż kolejny wyrzut adrenaliny i zawsze gotowe nogi do rozłożenia. – Słowa spływające po moim języku potęgowały mdłości palące żołądek. Twarz Marcela nie wyrażała niczego, jakby żadna emocja nie była w stanie przedrzeć się przez pancerz, który przybrał. Na moment nawet przestał oddychać. Jedynie oczy pociemniały mu i zamajaczyła się w nich ledwo widoczna iskra skrzywdzenia. Pragnienie pocieszenia go wykręciło mi trzewia. Nie mogłam odczytać z jego postawy, co działo się w jego wnętrzu i to mnie niepokoiło. Pokryłam jego dłonie, które nadal opierały się o moje policzki, swoimi i wbiłam przenikliwe spojrzenie pełnych łez tęczówek. – Nie wierzę jej, nie wierzę w żadne jej słowo. To mnie po prostu złości, że nawet w dniu, w którym rozpoczyna się jej i żyli długo i szczęśliwie, myśli o tobie i o tym jak cię skrzywdzić jeszcze bardziej. Jest mi jej szkoda, bo jest w niej dużo żalu, z którym nie potrafi sobie poradzić. A przede wszystkim jest mi tak bardzo przykro, bo nie zasłużyłeś na żadne ze słów, które wypowiedziała.

– Boże, dzieciaku – zdołał wymamrotać, po czym pochwycił mnie między swoje ramiona, obejmując tak mocno, jakby już nigdy nie miał zamiaru wypuścić z rąk. Objęłam ciasno jego kark i zdusiłam w sobie kolejną falę płaczu, wydając jedynie ciche, rozpaczliwe sapnięcie, i schowałam głowę w jego szyi. – Naprawdę mam gdzieś jakich epitetów używa co do mojej osoby. Sam chcę i potrzebuję stabilnego życia, zmiany wydziałów były środkiem do zapewnienia bezpieczeństwa finansowego. Lubię adrenalinę, ale zdecydowanie bardziej uwielbiam ciebie. – Wsunął palce w moje włosy i jeszcze mocniej docisnął do siebie. Czułam na skroni czułe muśnięcia jego warg. – Tak, twoje pakowanie się w kłopoty i bezsensowne nadstawianie karku były emocjonujące, aż do bólu, ale matko kochana, nie rób tego nigdy więcej, bo osiwieje zanim skończę trzydzieści jeden lat – parsknął, próbując rozładować napięcie. Zaśmiałam się, chociaż wyszedł z tego zasmarkany skrzek. Dłonią sunął delikatnie w górę i dół moich pleców, kojąc każde zrozpaczone drgnięcie ciała.

– Wiem to, Marcel, ja to wszystko wiem – zapewniłam go.

– Muszę porozmawiać z Natalią – odetchnął, jakby coś nieprzyjemnie opadło na niego z ciężarem.

– Marcel, to nie jest tego warte. Najwyraźniej chce sprowokować nieprzyjemną sytuację. Jest w ciąży, a to jej dzień ślubu. Czegokolwiek teraz byś nie powiedział, nawet jak masz rację, obróci to przeciwko tobie. To jej dzień. Dajmy jej się tym cieszyć.

Poczułam jak potakuje jedynie głową, przyznając mi rację i wtulił twarz w moje włosy. Po raz kolejny odcisnął czule usta na moim policzku.

Z jednym zgadzałam się z Natalią - każdego dnia przepadałam dla niego coraz bardziej, aż dotarłam do momentu, w którym wręcz topiłam się w tym uczuciu, nie mogąc złapać tchu.


***


Po powrocie do stolika, uprzednio doprowadzając swoją zapłakaną twarz do porządku, opuściły mnie resztki sił. Widziałam jak Lena posyła dziwne spojrzenie Marcelowi, który w odpowiedzi przymknął jedynie na moment powieki. Przypomniało mi się jak Felicja mówiła, że ma wrażenie, że potrafią porozumiewać się bez słów. I to zapewne była jedna z tych sytuacji.

Starałam się utrzymywać delikatny uśmiech na ustach. Udawać, że wszystko było już w porządku. Nie chciałam psuć Marcelowi zabawy. Bez ustanku trzymał moją dłoń w swojej, a ja z desperacją zaciskałam na jej wierzchu palce. Może nawet robiłam to zbyt mocno. Poluźniłam delikatnie ucisk, gładząc opuszkami jego skórę. Czułam się zmęczona przetoczonymi przez organizm emocjami, do oczepin zostały niecałe dwie godziny i wtedy ustaliliśmy, że będzie odpowiedni moment, aby zmyć się z tej imprezy.

– Chodź – szepnął, pochylając się nade mną. – Zatańczymy i uciekamy stąd.

Kiwnęłam głową i dałam porwać się na parkiet, gdy z głośników popłynął kawałek Steviego Wondera I just called to say I love you. Mimowolnie uśmiechnęłam się słysząc pierwsze takty piosenki, jednak zadowolenie rysujące się na twarzy Marcela było jeszcze lepszym widokiem niż wszystko inne dookoła. Zatraciłam się w piosence, tańcu, a przede wszystkim tęczówkach policjanta. Świat mógłby walić się w tym momencie nam na głowę, płonąć, niknąć w niewyjaśnionej katastrofie i żadna z tych rzeczy nie byłaby w stanie odciągnąć mnie od magnetycznego spojrzenia, szczerego uśmiechu i tej surowej, przepełnionej całą paletą uczuć, twarzy.

I just called to say I love you, I just called to say how much I care – wyśpiewał w moje wargi, a ja czułam, że moje serce jeszcze przenigdy nie czuło się tak zaopiekowane.


***


Szarpałam się z głupim zamkiem od sukienki, który nie chciał ustąpić, na co przeklęłam bezsilnie pod nosem. Tak jak Marcel powiedział, tak zrobiliśmy, zaraz po zakończeniu piosenki, pożegnaliśmy się z jego najbliższą rodziną i wróciliśmy do domu, w którym chyba oboje odetchnęliśmy z ulgą. To był męczący dzień. Od emocji bolała mnie głowa, od obcasów stopy, a żołądek z nerwów. Marzyłam, by położyć się na chłodnej poduszce. Marzyłam, by przytulić mężczyznę tak mocno, że oboje zapomnimy o dzisiejszym dniu.

– Pomóc ci? – usłyszałam tuż za sobą, a ciepłe dłonie Marcela opadły tuż przy karku przy zapięciu zamka.

– Jakbyś mógł – westchnęłam z ulgą, gdy opuszki jego palców nieświadomie zaczęły muskać nagą skórę pleców przetaczając się wzdłuż kręgosłupa.

Gdy zamek ustąpił, odwróciłam się za siebie. Kilka rozpiętych guzików i wyciągnięta ze spodni koszula, pasek zwisający po bokach bioder. Włosy, które na wesele zostały finezyjnie wystylizowane w idealne loki, teraz żyły własnym życiem, stercząc frywolnie w każdą stronę świata. Na ten widok kąciki ust mimowolnie uniosły mi się do uśmiechu. Stanęłam na palcach, ujmując między dłonie jego policzki. Nic nie mówił, jedynie uważnie obserwował moje poczynania, z psotną iskierką w oczach. I gdy tylko zbliżyłam swoje wargi do jego, wiedziałam, że oboje nie planowaliśmy takiego zakończenia tej nocy.


***


Przez ostatnie dni, a nawet tygodnie nic nie spędzało mi snu z powiek jak ta świadomość, która uderzyła mnie jak kubeł zimnej wody.

Kochałam go.

Ja go, do cholery, kochałam.

Obserwując go w każdej codziennej czynności, pochłaniając każdą dozę czułości, zatracając się w każdym geście, byłam wręcz pewna tego uczucia. Niewidzialny sznur zaciskał się coraz mocniej na moim gardle, nie mogłam złapać tchu, nie mogłam przełknąć śliny. Paraliżował mnie strach. Strach o kolejny dzień, strach przed porażką, przed odrzuceniem. Moje serce nie zdołałoby przetrwać kolejnego wyrwania z piersi. I ja wiedziałam i widziałam jak bardzo był szczęśliwy, jak oczy nabierały mu dziecięcego blasku, dziecięcej beztroski. Wyglądał jakby stutonowy kamień opadł z jego ramion. Jak gdyby znów mógł zaczerpnąć pełen oddech.

A ja się bałam. Bałam się, że znów zrobię coś, co zawiedzie jego zaufanie, coś czym doszczętnie go zniszczę, a on na to nie zasługiwał. Zasługiwał na wiele więcej niż to, co ja mogłabym mu dać. Zasługiwał na bycie bezwarunkowo szczęśliwym.

I wtedy jeszcze bardziej zrozumiałam własną matkę, zrozumiałam czemu ucieczka okazała się jedynym jej wyjściem, jedynym jakimkolwiek wyjściem, aby chronić samą siebie, albo chronić tę drugą osobę, zwrócić jej coś, co sami odebraliśmy. Bo jeżeli mnie tak bardzo przerażało coś, co było dobre, jak bardzo ona musiała być zdesperowana mając przed oczami wizję życia z tyranem. Nie miałam jej tego za złe, nigdy, szczególnie teraz mogłabym ją przytulić i zapewnić, że już dawno jej wybaczyłam, bo miałam nadzieję, że mi również wszystko, co zrobiłam i zrobię będzie kiedyś wybaczone.

Czasami z desperacji i strachu decydujemy się na zachowanie, które zostało wpojone nam za dzieciaka. Czasami w kółko powielamy własne błędy, czasami powielamy błędy rodziców. Zataczamy ten sam krąg, z którego chcieliśmy się tak bardzo wyrwać.

Czasami miłość to nie wszystko, czasami ona po prostu nie wystarcza. Można kochać i można chcieć uciekać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro