Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

32. To było zbyt dobre, aby mogło być złe.


Ostatnie tygodnie zlały się w jedną, czarną plamę. Przestałam orientować się w czasie i przestrzeni, porwał mnie nurt życia, a ja się temu poddałam bez namysłu. Nie miałam sił walczyć, sprzeciwiać się, czy chociażby żyć. Nie wiedziałam, co się ze mną działo. Nigdy nie czułam się tak przytłoczona, nie raz byłam na dnie, chociażby śmierć babci zmiotła mnie całkowicie, ale to... to było coś całkowicie innego, jakby ostatnia iskra nadziei, że kiedykolwiek będzie lepiej, po prostu zgasła.

Aleksander był uzależnieniem i to tym najgorszym z możliwych. To jak unieść po raz kolejny kieliszek do ust i łudzić się, że tym razem przyniesie upragnione ukojenie. Ale tego nie robił, wręcz przeciwnie, niósł za sobą jeszcze większe spustoszenie, odbierał zdolność myślenia, kontrolę nad życiem. Potrzebowałam małych kroczków na przód, nowych początków, poznać wersję siebie bez Starskiego u boku, a to sprawiało mi trudność, bo jego obecność definiowała wszystko, czym byłam.

Starałam się nie myśleć o ojcu. Ignorowałam również istnienie Blanki i Melanii. Od tej pierwszej do tej pory wisiało kilka nieprzeczytanych przeze mnie wiadomości na messengerze, ale nie byłam gotowa aby się z tymi informacjami konfrontować. Zjebałam to, ta myśl dręczyła mnie najbardziej. O Melanii wiedziałam tyle, że rozstała się z Markusem, bo wszystkiego się dowiedział. Dzwonił do Marcela, aby wyciągnąć go na męskie wyjście do klubu w celu zatopienia złamanego serca w alkoholu. Policjant skomentował to jedynie, że pizda z niego, a nie detektyw, jeżeli własnej dziewczyny nie potrafił sprawdzić. I nigdzie z nim nie wyszedł. Zrobiło mi się szkoda Melanii, zdawałam sobie sprawę z tego jak bardzo zakochana była w mężczyźnie.

Marcel był jak rześka bryza w upalny dzień, innym spojrzeniem na świat, obietnicą lepszego jutra. Wszystkim tym na co nie zasłużyłam. Pozwalał mi rozpadać się, kiedy tego potrzebowałam, a potem zbierał każdy najmniejszy kawałeczek mojej duszy i składał do kupy, aby nie pozostała nawet jedna, maleńka rysa, która sugerowałaby, że kiedykolwiek zabrakło mi sił. Był cierpliwy i do bólu wyrozumiały. Nie naciskał, nie pośpieszał, dawał czas i przestrzeń, albo trzymał mnie tak mocno w ramionach, jakby chcąc przejąć wszystko to, co odebrało mi dech i przygniatało klatkę piersiową w niewyobrażalnym ciężarze.

Nie wiedziałam, co nas łączyło. Status naszego układu był nieokreślony i całe szczęście żadne z nas nawet nie próbowało zmienić tego stanu rzeczy.

Miałam ochotę śmiać się przez łzy, gdyby ktoś na początku naszej znajomości zasugerował by mi, że ten człowiek, policjant, na którego zostałam skazana aby odkupić swoje przewinienia, będzie moim jedynym powodem aby podnieść się z łóżka, uśmiechnęłabym się z pobłażaniem i popukał w głowę, sugerując ciężką chorobę psychiczną osoby, której te słowa zdołały by przejść przez gardło. Ale stał się tym powodem, czy mi się to podobało, czy nie.

Terapia nie szła najlepiej, potęgowała wyrzuty sumienia tlące się w podświadomości, prowokowała odrazę odnośnie wyborów jakich dokonywałam, bo w końcu życie to suma wyborów, których sami się dopuściliśmy, więc byłam całkowicie winna miejsca i stanu w jakim się znalazłam. A ja przecież wcale nie chciałam się tak czuć, nie chciałam być tą złą.

Dopiero zmiana terapeuty, a tak naprawdę nurtu terapii, przyniosła jakąś zmianę. Minimalną, ale coś ruszyło. Przestałam spadać. Może sięgnęłam dna, ale nie pogrążałam się głębiej w jego bezkresie.

Mama Marcela zaprosiła nas do jego rodzinnego domu. Mówiła, że zmiana otoczenia i świeże powietrze dobrze mi zrobi. I choć wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że mój stan nie poprawi się po dotknięciu trawy, to w jej słowach wyczuwałam wybrzmiewającą troskę, jakby obietnicę, że może mi się nie poprawi od spoglądania na zielony ogródek, ale może znajdę w nim coś, co choć na nieznaczną chwilę sprawi, że odetchnę, a to mi wystarczało.

Po obiedzie usadowiliśmy się z Marcelem przed telewizorem w salonie. Mama Marcela poszła do swojej sypialni, a tata do szopy w ogródku. Było miło, naprawdę. Nikt dziwnie na mnie nie patrzył, nawet przez moment nie poczułam się tutaj niechciana, mimo że byłam dla nich prawie całkowicie obcym człowiekiem. Mama mężczyzny ukradkiem, gdy myślała, że nikt nie widzi, rzucała mu spojrzenia tak bardzo przepełnione miłością i czułością, aż sama czułam dziwny ucisk w żołądku. To musi być niesamowite uczucie, po prostu być dla kogoś tak ważnym, że wszystko inne przestawało mieć znaczenie.

Marcel chyba po raz setny przeliczał wystające przez cienką skórę żebra, przesuwając delikatnie po nich opuszkami palców. Miałam wrażenie, że wykształcił zdolność do sprawdzania przyrostu poziomu tkanki tłuszczowej poprzez sam dotyk. Martwił się, wiedziałam to, ale nie umiałam przekonać go, że wcale nie musiał.

Drgnęłam, gdy ktoś zaczął dobijać się do drzwi frontowych i nadużywać dzwonka. Pani Misiak wyszła ze swojego pokoju, rzucając w naszą stronę, że otworzy, bo nie spodziewa się żadnych gości. Marcel wyprostował się na miejscu i skupił na odgłosach dochodzących z korytarza. I byłam wręcz pewna, że to wystarczyło, aby wiedział, kto zawitał w ich progi. Ciche przekleństwo wytoczyło się z jego warg. Złapał mnie stanowczym ruchem na rękę, więc posłusznie wstałam za nim i ruszyliśmy w stronę schodów. Gdy z ciekawości odwróciłam się za siebie, prawie szczęka opadła mi na podłogę. Moim oczom ukazała się ciotka Grażyna z mężem, Lena również z drugą połówką, której nie miałam okazji poznać, a wokół ich nóg zaczepiały się dwie dziewczynki na oko mające maksymalnie pięć i trzy latka oraz Felicja. Oczywiście wisienką na torcie okazał się kuzyn Natan.

Z Natalią.

Trzymający się za ręce.

Jednak prawdziwa bomba miała dopiero spaść. Natalia... gładziła się po widocznym, ciążowym brzuszku.

O mój Boże.

Poczułam szarpnięcie i dopiero wtedy przeniosłam zszokowany wzrok na Marcela.

On wiedział.

– Zaraz wrócimy – wymamrotał gdzieś w przestrzeń i zazgrzytał zębami ze złości. Podejrzewałam, że nie spodziewał się takich odwiedzin. Ja tym bardziej nie spodziewałam się... tego wszystkiego. Czułam się zdezorientowana, ale moje uczucia w tym momencie nie miały znaczenia. Nie chciałam nawet myśleć o tym, co Marcel przeżywał wewnętrznie. Jego najbliższy kuzyn spotykał się z jego ex narzeczoną. Matko, spotykał. Co za niedopowiedzenie. To było coś więcej niż spotykanie się. Oni spodziewali się dziecka! Serce nie sługa, ale w pewnych sytuacjach zaczynało robić się po prostu dziwnie.

Policjant wepchnął nas do naszego pokoju i zatrzasnął z nieukrywanym rozdrażnieniem drzwi. Oparł się o nie i wypuścił z siebie oddech pełen poirytowania. Gdy tylko jego spojrzenie spotkało się w moim, zaszła w nim jakaś zmiana. Ponownie odetchnął i wykonał kilka kroków moją stronę, posyłając niepewny uśmiech.

– Przepraszam – szepnął miękko i musnął z nieposkromioną czułością mój policzek. Dotyk jego palców wywołał falę dreszczy, która obsypała mój kręgosłup. – To nie tak miało wyglądać.

Serce rozdzwoniło mi się w piersi, gdy wykonał kolejny krok. Musiałam zadrzeć głowę, aby nie przerywać kontaktu z jego iskrzącymi tęczówkami, w których tonęłam coraz bardziej z każdą upływającą sekundą. Powietrze wokół nas zmieniło smak, zgęstniało, stało się dziwnie duszące. Nie przerwałam tego osobliwego transu. Każdy nerw w moim ciele pokrył się napięciem, a gdy Marcel zawisł nade mną na zaledwie jedno uderzenie serca, wstrzymałam oddech. Musnął subtelnie moje wargi, połykając ciche westchnienie, które uciekło mi z gardła. Zacisnęłam powieki. Rozkoszowałam się ciepłem jego ust, delikatnością skóry. Chłonęłam każdy łagodny dotyk jego dłoni. I wcale nie chciałam myśleć o konsekwencjach.

Nie wiem, czy to było dobre dla naszej relacji. Na pewno nie było odpowiednie dla mojej głowy, ale zdecydowanie powtórzyłabym to. I to nie jeden raz.

– Marcel! – zawołała donośnie pani Misiak z dołu, na co parsknęłam cicho i oparłam czoło o jego mostek. Rozbawiło mnie to, nie mam pojęcia czemu.

– Już idziemy! – odpowiedział jej równie głośno, a w jego głosie było słychać wesołą nutę. Czułam jego dłonie wędrujące po moich plecach. – Wszystko w porządku? Potrzebujesz chwili? – zwrócił się do mnie łagodnie. Oderwałam się od jego torsu i zadarłam głowę do góry, nie mogąc przestać się uśmiechać.

– Wszystko okej.

Omiótł wzrokiem moją twarz i roześmiał się cicho.

– Gdybym wiedział, że wystarczy cię pocałować aby twoja buzia nabrała kolorów, zrobiłbym to wcześniej – wyszeptał pochylając się coraz niżej z każdym wypowiedzianym słowem. Przełknęłam ślinę, czując, że czerwienię się po same czubki uszu. Musnął wargami mój nos, po czym wplątał palce w dłoń i delikatnie pociągnął w stronę schodów. Miękkie jak wata nogi nie do końca chciały współpracować.

Wiedziałam, że będę tego wszystkiego żałować, ale na razie miałam zamiar czerpać z tego garściami, póki nie dotrze do mnie, że to błąd.

Gdy znaleźliśmy się w salonie, mama Marcela pytała każdego, czego ma ochotę się napić. Unikałam kontaktu wzrokowego z każdą osobą znajdującą się w pomieszczeniu, bo mimo że nie chciałam, każda para oczu była skierowana w naszą stronę. Zaproponowałam, że ja przygotuję napoje, przez co mogłam zniknąć na moment w kuchni i złapać oddech. Nadal czułam wargi Marcela na swoich i to dekoncentrowało mnie zbyt mocno, aby móc usiąść wśród jego rodziny, a w szczególności ex narzeczonej, a obecnej wybranki jego kuzyna, w dodatku w widocznej ciąży. Ta sytuacja była komiczna z którejkolwiek strony by na nią nie spojrzeć.

Napełniłam czajnik wodą i włączyłam. W oczekiwaniu na zagotowanie, oparłam się pośladkami o szafkę i skrzyżowałam ręce pod piersiami. Wzrok utkwiłam w jakimś niezidentyfikowanym punkcie w przestrzeni kuchni.

Całowaliśmy się. Matko kochana, naprawdę się całowaliśmy. Chciałam zacząć sobie wyrzucać, że to złe, ale cholera, to było zbyt dobre, aby mogło być złe. Mimowolnie przygryzłam dolną wargę, nadal czując jej pulsowanie. To nie był nasz pierwszy raz, ale był zdecydowanie inny od każdego poprzedniego.

Zorientowałam się, że nie jestem sama w momencie, kiedy Marcel stał już naprzeciw mnie, dłońmi opierając się o blat po obu stronach mojego ciała. Zamrugałam zaskoczona, ale nie myślałam długo, ba, w momencie w którym wspięłam się na czubki palców, nie myślałam już wcale. Pozwoliłam sobie zaledwie musnąć wargami o jego usta. Uśmiechnął się, a ciarki spłynęły mi wzdłuż kręgosłupa. Objął tył mojej głowy, uniemożliwiając mi odsunięcie się chociażby na milimetr. Gdy tylko przywarł do mnie całym ciałem, gorąco uderzyło we mnie niczym potężna fala. Całował powoli, niespiesznie, wręcz opieszale, jakbyśmy mieli czas odkrywać i eksplorować każdy atom własnego ciała. Znów się unosiłam, znów moja dusza odlatywała pięć metrów nad powierzchnię. I cholera, wcale nie chciałam wracać.

– Marcel – zdołałam wymamrotać pomiędzy kolejnymi muśnięciami – woda – szepnęłam z trudem, nie mogąc przestać się uśmiechać.

– Poczeka – odparł, zamykając mi usta kolejnym pocałunkiem. Chciało mi się śmiać i płakać jednocześnie, czując rozlewające się aż na żołądek ciepło w okolicy mostka.


***


Rozmowa prawie w ogóle się nie kleiła. Natalia rzucała w moim kierunku naprawdę dziwne spojrzenia i uśmiechała się krzywo, a ja nie wiedziałam dlaczego. Jeżeli oczekiwała, że policjant będzie za nią tęsknił i rozpaczał, to była w głębokim błędzie. Aż na samą myśl mierzwiły mnie palce, aby wytargać ją za kłaki. Marcel siedział spięty, jednak jego twarz pozostawała w tym jego standardowym znudzonym wyrazie. Gdy po raz kolejny zacisnął dłoń w pięść na jeansowych spodniach, wsunęłam swoje palce między jego. Z zaskoczeniem odwrócił się w moją stronę, na co starałam się posłać mu wspierający uśmiech. Starałam się, to dobre słowo, bo czułam jak ze wstydu zaczynają płonąć mi policzki wraz z czubkami uszu. Obserwował moje rozkwitające rumieńce, a jego brwi powoli unosiły się w górę, po czym parsknął bezgłośnie pod nosem i tak szybko uniósł nasze dłonie, musnął wargami wierzch mojej i z powrotem odłożył na swoje udo, mocniej zaciskając palce, że ledwo to zarejestrowałam. Siedziałam prawie nie mrugając. Nie zrobił tego. Nie przy stole pełnym ludzi. Matko, zaraz spłonę.

– Jak długo jesteście razem? – zaświergotała Natalia, a do mnie dopiero dotarło, że wgapiamy się w siebie z Marcelem jak zakochane szczeniaczki. Przyłapani. Teraz już na pewno wyglądałam jak dorodny burak.

– My nie... – zaczął Marcel, ale stanowczo weszłam mu w słowo. Nie pozwolę, aby ta kobieta w jakikolwiek sposób wprawiała go w zły nastrój. To już nie jej sprawa, aby interesować się jego życiem.

– Z pół roku? – Uśmiechnęłam się w najbardziej uroczy sposób w jaki potrafiłam i zatrzepotałam rzęsami. Policjant mocniej ścisnął moją dłoń. Kątem oka widziałam jak drugą ręką pocierał brodę, hamując prześmiewczy uśmieszek unoszący jego kąciki.

– Och – westchnęła, a ja byłam wręcz pewna, że oczekiwała całkowicie innej odpowiedzi.

Szach mat!

Kobieta jednak szybko odzyskała rezon. Oparła łokcie na stole, a na dłoniach podparła brodę, obdarzyła nas tak sztucznie troskliwym spojrzeniem, że miałam ochotę zwymiotować.

– Nie jesteś dla niego zbyt młodziutka, Rozalia?

Zamrugałam. Powoli.

Co ją to, do cholery, obchodziło?

Marcel odkaszlnął. Gdyby tylko mógł, złość wyszłaby mu uszami. Ale zachował powagę i spokój. Spokój, bo nasza rozmówczyni była w stanie błogosławionym i nikt z nas nie miał ochoty wysłuchiwać potem, że przez nas skoczyło jej ciśnienie, chociaż to ona prowokowała dziwnymi pytaniami.

– Natalio – zaczął tonem, jakby zwracał się do małego dziecka – pozwolisz, że to ja będę decydował z kim się spotykam.

– Przecież nie o to mi chodzi, Marcel. – Ułożyła dłoń na mostku. Już chciała kontynuować, ale przerwał jej Natan.

– Nat, odpuść – oparł na pozór neutralnym tonem, jednak rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie, zapewne myśląc, że nikt się nie zorientuje.

Wypuściłam cichy oddech z ust. Dziwiłam się, że ciotka Marcela nie miała nic do powiedzenia. Udawała, że prowadzi zawziętą konwersację ze swoją siostrą i wcale nie słyszała dziwnej wymiany zdań pomiędzy nami.

Nagle koło mnie zmaterializowała się dwójka dzieciaków, trzymając się za ręce. Ich wielkie, niewinne oczy wpatrywały się we mnie jak w obrazek.

– Pójdziesz z nami poszukać kotka? – spytała starsza dziewczynka.

Zapewne chodziło o kota sąsiadów, którego sama widywałam niekiedy wygrzewającego się na tarasie i wędrującego od jednego domu do drugiego w poszukiwaniu smaczków i pieszczot.

Uśmiechnęłam się, kiwając twierdząco głową, a dorosłych siedzących przeprosiłam, wewnętrznie dziękując opatrzności za wybawienie mnie w tego niezręcznego spotkania. Marcel niechętnie puścił moją dłoń, szepnął tylko byśmy daleko nie odchodzili. Felicja wyleciała za nami jak z procy, marudząc, że też chce pobawić się w kotem, na ucho przyznała, że nie zniesie dłużej obecności Natalii i atmosfery tak gęstej, że sekator nie dałby jej rady.

No cóż, nie była z tym sama.


Marcel

Po pożegnaniu, które okazało się jednym, wielkim żartem, farsą, po prostu brakowało mi słów, aby nazwać to, co przed chwilą się wydarzyło, wróciłem do domu w poszukiwaniu Rozalii. Złość rozsadzała mi żyły, chociaż tak naprawdę nie powinna. Bo to mnie już nie dotyczyło.

Więc dlaczego coś nieprzyjemnie gniotło mnie w piersi?

Zauważyłem ją przez okno w kuchni. Siedziała na huśtawce ogrodowej z podciągniętymi do mostka kolanami, na których spoczywała miska z zapewne zimnym mlekiem i płatkami, a obok niej wylegiwał się ten sierściuch od sąsiadów. Kąciki ust drgnęły mi w niewielkim uśmiechu. Małe kroczki, powtarzałem sobie w myślach, małe kroczki.

Wyszedłem na zewnątrz przez drzwi tarasowe.

– Zaprosili mnie na ślub – fuknąłem wściekle, chociaż wcale nie miałem w zamiarze używać tak ostrego tonu, zabrzmiało to żałośniej niż zakładałem, i rzuciłem to jebane zaproszenie na stolik rattanowy.

Spieszyli się z organizacją wesela, aby zdążyć przed narodzinami dziecka. Natan przyznał, że z racji tego, że nie ma brata chciał mnie prosić o zostanie jego świadkiem i chrzestnym dla fasolki kwitnącej w brzuchu jego narzeczonej, ale stwierdził, że było to co najmniej nie na miejscu.

Kurwa, serio?!

Rozalia przeniosła na mnie te wielkie, puste oczy i włożyła łyżkę płatków do ust. Przeżuła niespiesznie kęs.

– I co z tego? – spytała łagodnie, wzruszając ramionami.

Nic, w sumie to nic z tego.

Rozgoryczony przetarłem twarz dłońmi. Nie miałem pojęcia, czemu mnie to tak zdenerwowało.

– Nadal coś do niej czujesz? – Pytanie przecięło powietrze jak sztylet. Spokój w jej głosie był nieadekwatny do sytuacji. Spoglądała na mnie czule, jakby nie było nic złego w tym pytaniu, jakby to, że odłamek innego człowieka tkwił boleśnie w sercu, było całkowicie normalnie. Jakby to, że mieliśmy przeszłość z kimś, kto był dla nas całym światem, było okej.

Podszedłem do niej, wplątałem palce we włosy i musnąłem wargami czubek głowy.

– Nie – zaprzeczyłem szczerze. Jeżeli czegokolwiek w życiu byłem pewny to tego, że nie żywiłem żadnych uczuć do Natalii.

Przeniosłem dłoń na kark dziewczyny. Zatoczyłem palcami kółka na delikatnej skórze, a pod opuszkami wyczułem, jak wykwita na niej gęsia skórka. Oparła o mnie brodę, zadzierając głowę i spoglądając na mnie od dołu.

– Więc w czym problem?

– W tym, że nie chcę tam iść, a muszę.

– Musisz?

– Wiesz, nie wypada mi nie pójść – westchnąłem cierpiętniczo. Wiedziałem, że brzmiało to głupio, ale w tak zacieśnionych rodzinnych więzach nie pojawienie się na ślubie stulecia skończy się głupimi komentarzami. I ja bym to zniósł. Znaczy miałbym je w dupie. Ale moja matka nie. To ona musiałaby wysłuchiwać, że zachowuje się jak bachor, jestem nadal zazdrosny, zakochany i chuj wie co jeszcze. Nie chciałem dokładać jej zmartwień i powodu do kolejnego rodzinnego dramatu. Dlatego musiałem zacisnąć zęby i tam pójść. Oczywiście nie sam. Błysnąłem do Rozalii szatańskim uśmiechem, na co jej oczy, jeżeli w ogóle to możliwe, powiększyły się jeszcze bardziej. – A ty idziesz ze mną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro