Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30. Jesteś moim ulubionym problemem.


Marcel

Nie mogłem usiedzieć na dupie. Zanim rozmowy przeszły na właściwy temat, wynudziłem się za wszystkie czasy. Nadrobiłem przynajmniej do pięciu lat wstecz nieistotne fakty z życia osób, które miałem zatwierdzonych na facebooku jako znajomych. I nie wiedziałem, czy to moja pamięć szwankowała, czy ja po prostu połowy tych ludzi nie znałem. Ze zgrozą musiałem przyznać, że zaczynałem powoli docierać do tego wieku, w którym znajomi chwalą się rozwodami, a nie ślubami i dziećmi.

Komendant przez cały czas, który poświęciłem na nadrabianiu informacji o życiu prywatnym innych, posyłał mi upominające spojrzenia za zbyt ostentacyjne siedzenie na telefonie.

Czy się tym przejmowałem?

Oczywiście, że nie. Tylko czekałem aż będzie kazał mi stąd wypieprzać. Jednak oboje dobrze wiedzieliśmy, że tego nie zrobi, więc ja nadal zabijałem czas na facebooku i korespondując z Rozalią, a on nadal posyłał mi karcące spojrzenia.

W końcu, po wielu moich wewnętrznych katuszach z wynudzenia, postanowili poruszyć temat, który to mnie interesował najbardziej.

Aleksander Starski.

Niestety tak jak podejrzewałem, naciągnęli sprawę pod umyślne, będzie ścigana z urzędu, Aleksander nawet jakby wynajął najlepszego prawnika, to nic mu to nie da. Wyrok był już gotowy, potrzebują tylko, by ktoś im go klepnął i aby na papierze wyglądało to nieskazitelnie. Chcieli go zapędzić w kozi róg, a potem negocjować. Oczywiście kosztem dziewczyny i sprawiedliwości za to, co zrobił. Nie podobało mi się to, ale gdyby to zależało od niej, to sama nie chciała go oskarżać, tak przynajmniej chociaż częściowo odpokutuje to wszystko, co robił przez lata i poniesie, śmieszną bo śmieszną, ale karę. I może byłbym wściekły, rzucał się jak nieposkromione zwierzę, ale prawda była taka, że jeżeli chciałem dobrze dla niej, musiałem również współpracować. Nie zawsze dostajemy to co chcemy, nie zawsze wszystko rozgrywa się po naszej myśli, ale lepiej wykorzystać te pionki, które zostały na planszy niż rozpaczać za tymi, które straciliśmy. Dzięki temu udało mi się jeszcze odwlec jej przesłuchanie, aż stanie na nogi. Czy to było adekwatne do tego, co przeszła? Nie, ale na ten moment musiało wystarczyć.

W drodze powrotnej stary chciał mi wypisać mandat za prędkość, wyprzedzanie na podwójnej ciągłej i inne głupoty, które nie miały znaczenia, bo droga była pusta. Nie przyjąłem, ale w zamian musiałem zamienić się z Frankiem miejscami, przez co wróciliśmy później niż początkowo zakładałem.

Na mieszkanie skoczyłem tylko wziąć szybki prysznic, zanim jednak do niego trafiłem odwiedziłem pobliski spożywczak, aby zgarnąć jakąś drożdżówkę, bo lodówka świeciła pustkami.

W szpitalu byłem pół godziny później. Na autopilocie znalazłem się pod odpowiednią salą i wszedłem do środka jak gdyby nigdy nic, czekając na zaskoczony wzrok dziewczyny, gdy zobaczy mnie w progu. Nie poinformowałem jej, że wracałem. Jak niedorozwinięty szczeniak chciałem jej zrobić niespodziankę, a ta myśl sprawiała, że kąciki ust same rwały mi się do góry.

Przystanąłem w pół kroku orientując się, że jej łóżko było puste. Serce na moment mi zamarło. I może uwierzyłbym, że poszła tylko do łazienki, ale z daleka widać, że pościel została wymieniona, a dookoła nie znajdowały się żadne prywatne rzeczy. Zastygłem w bezruchu, czując ucisk w klatce piersiowej. Może przenieśli ją na inny oddział? Ale nic takiego mi nie pisała. Z drugiej strony o tym, że wyparuje również zapomniała mi wspomnieć. Zacisnąłem dłonie w pięści, tłumiąc w sobie wściekłe warknięcie.

– Przepraszam – zwróciłem się uprzejmie do dwóch pozostałych pacjentek. Kobiety od razu z zainteresowaniem spojrzały w moją stronę. – Czy nie wiedzą może panie, gdzie znajduje się dziewczyna z ostatniego łóżka?

– Chyba wyszła – odparła jedna, wzruszając ramionami i spoglądając porozumiewawczo w stronę drugiej, która przytaknęła jej słowom.

– Wyszła? – sapnąłem nie kryjąc zdziwienia. Nie czekałem na odpowiedź, wypadłem z sali, w żołądku czując piekący zawód.

Wyszła i mi nic nie powiedziała?

W kilku krokach znalazłem się przy pokoju pielęgniarek, zaczepiłem jedną z nich i niepocieszony musiałem przyznać, że widziałem ją tu po raz pierwszy, co kompletnie nie działało na moją korzyść.

– Przepraszam, czy nie wie pani, co się stało z dziewczyną leżącą na tamtej sali? – spytałem, starając się panować nad rozedrganym głosem i wskazałem ręką na pokój – Rozalia Antosiewicz.

– A pan to kto?

Święty, kurwa, Mikołaj.

Przetarłem nerwowo twarz dłońmi. Nie rozumiałem, czemu nic nie powiedziała, co zrobiłem nie tak, przecież jeszcze rano odpisywała na moje wiadomości, nie zauważyłem niczego podejrzanego.

– Narzeczony – rzuciłem bez zastanowienia, jednak waga tych słów przygniotła mnie jeszcze boleśniej do podłoża, aż ścisnęło mnie w dołku.

– Pana godność?

Boże, czy ona przesłuchanie przeprowadza?

No tak, narzeczony nie wiedzący, co stało się z jego narzeczoną. Istna komedia.

– Marcel Misiak – mruknąłem, stukając pośpieszająco nogą.

– Pan Marcel? – usłyszałem zza pleców. Z ulgą odwróciłem się w kierunku dobiegającego głosu, to była jedna z pielęgniarek, którą zdążyłem tu poznać. Z nadmiaru szalejących, skrajnych emocji miałem ochotę ją uściskać. Uśmiechnęła się serdecznie w moją stronę i podeszła bliżej. – Rozalia wyszła dziś na własne żądanie, nic panu nie wspomniała?


***


Rozalia

Szpitalna aura mnie przytłaczała. Samotność, która znienacka zaatakowała, zdawało się wysyłała ze mnie resztki sił, które tliły się w organizmie. Do tej pory to Marcel stanowił dla mnie epicentrum pobytu tutaj, czekałam od jego wyjścia do kolejnego powrotu. Jego głos koił nerwy, dotyk zapewniał desperacką potrzebę bezpieczeństwa, obecność była jak zagubiony w ciemności promyczek słońca, rozświetlał mrok, który nakrył moją duszę. I to zmusiło mnie do refleksji, a wnioski, które wysnułam, wcale mi się nie spodobały. Jego bliskość zbyt na mnie działała, rozpalała emocje, których zaczynałam się wstydzić. Nie wolno było mi się tak przy nim czuć. On starał się po prostu być miły, a mój zachłanny umysł interpretował to w sposób, którego nie chciałam.

Zgubiłam gdzieś tę przypadkową chwilę, w której z wkurzającego policjanta stał się... no właśnie, kim się stał?

Kimś, dla kogo utonęłam w bezkresie emocji, którego sama nie rozumiałam i który najzwyczajniej w świecie mnie przerażał.

Nie do końca przyswajam medyczne dyrdymały, którymi raczyli mnie lekarze, jedyne co rozumiałam, to to, że rana goiła się paskudnie, a moje wyniki badań to koszmar. Przez moment rozważali przeniesienie mnie na oddział psychiatrii w związku z podejrzeniem anoreksji.

Nie miałam zaburzeń odżywiania, moja relacja z jedzeniem była całkowicie poprawna, nie odmawiałam sobie niczego, nie winiłam się za jedzenie. Problemem był stres, który w moment zapychał mój żołądek i nie byłam w stanie w siebie czegokolwiek wmusić, chociaż chciałam. Tak dostałam zalecenie diagnozy w kierunku nerwicy, a także wykluczenie, bądź potwierdzenie zespołu stresu pourazowego. Tym razem nie kłóciłam się o to, leki uspokajające, które dostawałam pozwalały mi na sen, otępiały panującą w środku burzę emocji, dawały złudne poczucie kontroli nad tym, co się wydarzyło.

Wyszłam na własne żądanie. Nie mogłam dłużej znieść tej szpitalnej atmosfery bólu i smutku. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila i albo rozpadnę się na kawałki, albo przygniecie mnie ciężar pobytu tam.

Nie przyznałam się Marcelowi, wiedziałam, że nie poparłby mojego pomysłu i w mgnieniu oka wróciłby, zaniechując swoje obowiązki. Nie chciałam dokładać mu problemów i zmartwień. To była moja sprawa i dotyczyła tylko mnie. Zachowałam się paskudnie, ale potrzebowałam ucieczki również od tych emocji, które zaczynałam do niego żywić. Musiałam zdusić to w zarodku.

Do domu wróciłam autobusem i na sam jego widok zrobiło mi się niedobrze, ale nie to było najgorsze. Gdy tylko przekroczyłam próg, zaczęłam się dusić. Ściany zdawało się zbliżały się do siebie, odcinając dostęp tlenu. Wszystko wirowało, a po plecach spływały mi zimne poty. Kłucie w klatce piersiowej nasilało się z każdym wywalczonym w trudzie oddechem. Wybiegłam na zewnątrz prawie potykając się o własne nogi. Ze świstem wciągnęłam świeże powietrze i opadłam na schodki. Drżącymi dłońmi podtrzymywałam głowę i starałam, naprawdę starałam się oddychać i jednocześnie nie zwymiotować. Serce tak bardzo tłukło się w piersi, że aż dźwięczało mi w uszach.

Rozalia, proszę cię, tylko nie umrzyj na schodkach przed domem, to beznadziejny sposób na śmierć.

– Wróciłaś? – głos ojca sprawił, że mimowolnie uniosłam głowę w górę, zerkając zaskoczona przez ramię za siebie. Nie wzięłam pod uwagę faktu, że mógł być w domu. Jego widok brzydził mnie jeszcze bardziej niż wcześniej. Do szpitala przyszedł raz i tylko po to, by poinformować, że nie ma zamiaru więcej się pokazywać, ale czego ja się spodziewałam? Czego tak naprawdę oczekiwałam od tego człowieka? Że w końcu obudzi się w nim ojcowski instynkt? Dobre sobie.

Kiwnął w kierunku wejścia. Ociężale uniosłam się w górę, nogi nadal miałam z galarety, liczyłam, że jednak uda mi się przekroczyć próg. Gwałtownie wciągnęłam powietrze, gdy przeszłam przez drzwi. Rozejrzałam się dookoła, tak bardzo znana przestrzeń stała mi się tak obca. Objęłam się rękoma, boleśnie wciskając palce w przedramiona. Czułam się tu dziwnie, jakbym przestała należeć do tego miejsca, jakby wysysało ze mną wszystkie siły i napędzało nieprzyjemne myśli.

– Musisz się stąd wynieść – rzucił, wciskając dłonie w kieszenie spodni. Patrzył na mnie pustym, pozbawionym jakichkolwiek emocji i odruchów wzrokiem. Moje brwi poszybowały w górę w niedowierzaniu.

– Słucham?

– Po prostu spakuj się i stąd wyjdź.

Roześmiałam się nerwowo, kręcąc na boki głową. Widziałam, że ojciec coraz bardziej się irytował.

Tyle co wyszłam ze szpitala, przecież on nie mógł...

Nie mógł...

... wyrzucić mnie w domu.

Prawda?

Niepokój zacisnął szpony na moim gardle.

– Jaja sobie robisz? – warknęłam, czując narastającą złość w żyłach.

– Rozalia, nie przeciągaj struny, widzisz, że to dla mnie trudne, żeby... żeby nie zrobić ci krzywdy, ale... – urwał na moment i nawet nie zorientowałam się kiedy doskoczył do mnie, wciskając z całej siły w ścianę i zaciskając palce na szczęce. Syknęłam, gdy rana na brzuchu wręcz pulsowała z bólu. Wodziłam wzrokiem po jego twarzy nie kryjąc obrzydzenia. – Nie będę trzymał pod dachem kryminalistki. To mój dom, moje zasady, więc wypierdalaj z niego – wycharczał przez zaciśnięte ze wściekłością zęby. Jego oczy ciskały piorunami i pewnie gdyby tylko mógłby, już leżałabym martwa.

Irytująco uroczy uśmiech rozświetlił moją twarz.

– Jak sobie życzysz, tatusiu – zaakcentowałam ostatnie słowo, głosem przesiąkniętym wstrętem do jego osoby. Poruszył szczęką, a jabłko Adama zaczęło drgać mu niebezpiecznie. Szarpnął mną, ponownie obijając o ścianę.

– Nigdy więcej tak do mnie nie mów – wycedził, pochylając się w moją stronę. Uniosłam hardo głowę w górę, nie przestając się uśmiechać.

– Masz to jak w banku.


***


W chaosie, desperacji i bezsilności spakowałam najpotrzebniejsze i najbardziej sentymentalne rzeczy. Nie miałam tego dużo, zaledwie plecak, jeden karton i reklamówka, spakowałam w to cały swój dorobek życia. Nie chciałam się wykłócać, nie chciałam nawet o tym myśleć. Może wyjdzie mi to na dobre. Na razie widziałam ciemne chmury nad własnym życiem, wszystko po kolei waliło się i paliło, ale przecież po każdej burzy wychodzi słońce. Mi wystarczyłby tylko jeden jego promyczek.

Bez większego zastanowienia zarezerwowałam przez telefon nocleg w jakimś hostelu, nie mogłam za bardzo roztrwaniać uzbieranych pieniędzy póki nie byłam w stanie pójść do jakiejś pracy.

Brzuch wręcz palił mnie z gorąca, rana sączyła się i wyglądała paskudnie. Nie powinnam dźwigać, ani się przemęczać, ale w tej sytuacji musiałam zacisnąć zęby i zrobić swoje. Zdążyłam przy pakowaniu zmienić opatrunek dwa razy, bo ropa i krew leciały bez ustanku. Zajmę się tym jak w końcu odnajdę chwilę spokoju w tym huraganie.

Hostelowy pokój nie był wcale taki okropny. Miałam rozkładaną kanapę, na której będę spać, stolik z czajnikiem i mikro łazienkę. Na tę chwilę musiało wystarczyć.

Dopiero, gdy opadłam na wersalkę, zaatakowały mnie wyrzuty sumienia. O niczym nie wspomniałam nawet słowem Marcelowi. Sytuacja zmieniła się tak dynamicznie, że nawet nie miałam sił się tłumaczyć. Dopiero, gdy rozdzwonił się telefon, poczułam nieprzyjemny ucisk na żołądku. I wtedy zorientowałam się, że to, co tliło się w moim sercu było złe, bardzo złe i ja wcale nie chciałam tego czuć. Naprawdę nie chciałam.

Nie odbierałam. Zaczęłam chodzić nerwowo po pokoju, wydeptując dziwne ścieżki. Przygryzłam w nerwach wargę, starając się uciszyć kołatające z emocji serce. Dlaczego ten podstępny narząd nie mógł choć raz postąpić właściwie, tylko naiwnie żywił emocję do osób, do których za żadne skarby świata nie powinien?

Zrobiło mi się zbyt ciepło, więc uciekłam do łazienki, odkładając urządzenie na umywalkę. Liczyłam, że chłód z kafelek wyrówna moją temperaturę.

Przymknęłam powieki, czekając aż telefon przestanie dzwonić.

Z trudem łapałam wdechy, coś ciężkiego z sekundy na sekundę coraz mocniej przygniatało moje płuca.

Niewiele myśląc weszłam pod prysznic i odkręciłam lodowatą wodę. Oparłam się plecami o ścianę wyłożoną płytkami i powoli osunęłam się po niej. Usiadłam na posadzkę, przyciągnęłam nogi do siebie, a między kolana schowałam głowę i zamknęłam powieki. Desperacko pozwalałam, by zimna woda wymyła ze mnie uczucia, które nigdy nie powinny mi się przydarzyć, które jak gorąca lawa zalewały moje sumienie.

Boże, ja nie mogłam się w nim tak po prostu zakochać. Powiedział przecież tylko kilka beznadziejnie tandetnych słów, akurat w tym momencie, w którym najbardziej ich potrzebowałem.

Po prostu nie mogłam.

Więc dlaczego przychodziło mi to z taką łatwością?

Telefon dzwonił po raz kolejny, a na jego dźwięk z moich ust wyrwał się zrozpaczony szloch.

Nie mogłam.

Ja przecież nawet nie potrafiłam.

Nie wiedziałam, czy to słone łzy, czy krople wody z takim bólem spływały po moich policzkach. Nie potrafiłam ukoić chaosu, który we mnie panował.

Gdy tylko irytujący dźwięk połączenia został zakończony, urządzenie ponownie rozdzwoniło się z pełną mocą. Ociężale uniosłam głowę i otarłam twarz dłońmi, zachłystując się nadal wypływającą z deszczownicy wodą. Odkaszlnęłam kilka razy, a następnie wyczołgałam się w trudem spod prysznica. Oparłam się o ścianę, szczęka dygotała mi spazmatycznie z zimna. Wyciągnęłam rękę w stronę umywalki, z której ściągnęłam telefon. Nie musiałam nawet patrzeć na to, kto dzwonił. Zbyt dobrze to wiedziałam.

Przeciągnęłam palcem po ekranie i przyłożyłam urządzenie do ucha.

– Rozalia? – zachrypnięty tembr przepełniony troską zaatakował moje serce. Bolesny ucisk w mostku wyrwał cichy jęk udręki spomiędzy warg. Potarłam nerwowo palcami oczy, czując ich nieprzyjemne pieczenie. – Rozalia, proszę, powiedz mi gdzie jesteś.

Rozchyliłam usta, jednak wypadł z nich tylko szloch. Nie byłam w stanie skonstruować zdania, krtań drżała mi w płaczu uniemożliwiając wysłowienie.

– Jesteś... jesteś bezpieczna? – spytał z wyraźnym trudem, brzmiał jakby ledwo był w stanie nad sobą panować. Zaczerpnęłam rozedrgany wdech i przełknęłam ślinę. Palce coraz mocniej wciskałam w oczy. Nie chciałam płakać, ale nie potrafiłam przestać ronić łez.

– T-tak – wyjąkałam niewyraźnie. W odpowiedzi usłyszałam westchnienie przepełnione ulgą.

– Rozalia – zwrócił się do mnie tak delikatnym tonem, jakby mówił do małego dziecka – to ważne. Prześlij mi swoją lokalizację, okej? Nieważne gdzie jesteś, po prostu muszę to wiedzieć. W innym wypadku i tak się tego dowiem, tylko zejdzie mi odrobinę dłużej. Rozumiesz?

– Mhm – wymamrotałam, chociaż wcale nie byłam pewna, czy to dobry pomysł. Chciałam uciec, zniknąć, schować się przed tymi wszystkimi uczuciami, które ożywały w mojej piersi na sam dźwięk jego głosu. Na ten moment jednak nie potrafiłam go martwić bardziej, niż już to zrobiłam. Posłusznie odsunęłam telefon od ucha i kilkoma ruchami palca przesłałam policjantowi swoją lokalizację. – Już – wyszeptałam, ponownie przykładając urządzenie do twarzy.

– Zaraz tam będę – rzucił pospiesznie i się rozłączył. Przysunęłam nogi bliżej siebie, obejmując je ramionami, a policzek ułożyłam na kolanach. Ciało nadal drżało wyziębione i przemoczone. Rana za to rwała mnie boleśnie, ale nie miałam najmniejszej ochoty ruszać się z miejsca.

Jak zza szklanej szyby zaczęły dochodzić do mnie dziwne szmery z pokoju. Ciężar nerwowych kroków dudnił mi w skroniach, a gwałtowne uderzenie drzwi w ścianę uniosło moją głowę. Męska sylwetka zamigotała mi przed oczami, przystanął w połowie ruchu, obdarzając mnie strapionym spojrzeniem.

– Dzieciaku – szepnął słabo, złapał za wiszący ręcznik jedną ręką, a drugą zakręcił nadal lecącą pod prysznicem wodę. Kucnął naprzeciw mnie, jednocześnie otulając moje ciało puchowym materiałem. – Czemu? – głos mu się załamał.

Wiedziałam, co miał na myśli. I chociaż nie chciałam sprawiać mu przykrości to... to chyba jednak to zrobiłam, a ta świadomość sprawiała, że żołądek ścisnął mi się w bolesny supeł.

– Nie chciałam sprawiać ci problemu – wykrztusiłam mimo rosnącej w gardle guli.

Westchnienie przepełnione żalem uciekło z jego warg.

– Jesteś moim ulubionym problemem – odparł rozczulająco, a kąciki ust uniosły mu się w górę w ciepłym uśmiechu. Pstryknął mnie zaczepnie palcami w nos, aby rozładować atmosferę, a następnie przeniósł ręce na moje ramiona, rozcierając energicznie zziębnięte ciało. – Mówię serio, Rozalia. Jeżeli jesteś problemem to takim, którego nie chcę rozwiązywać, więc pozwól mi sobie pomóc – mówił miękko, spoglądając na mnie z taką troską, że szloch zakołysał się w mojej piersi. Przytknęłam dłoń do ust, uciekając od niego wzrokiem, aby się nie rozpłakać. Ujął policzek w dłoń, jego delikatny dotyk zaczął rozpalać moją skórę. Kciukiem starł pojedyncze łzy, które mimowolnie spłynęły z kącików.

Poczułam się tak bardzo zagubiona.

Opuścił rękę ponownie na moje ramię. Zaczęłam z zawstydzeniem nieporadnie ścierać łzy z buzi. Nie spuszczał ze mnie wzroku, uważnie śledząc każdy ruch.

– Powiedziałem dziś w szpitalu pielęgniarce, że jestem twoim narzeczonym – rzucił nagle. Zaskoczona skrzyżowałam z nim spojrzenie. Jego wyznanie całkowicie mnie zdekoncentrowało.

– Co?

– No – parsknął – trochę kiepsko wyszło, narzeczony nie wie, że jego narzeczona spieprzyła ze szpitala. – Trącił mnie zaczepnie, posyłając rozbrajający uśmiech. – Chodź – mruknął i złapał za dłonie, powoli unosząc się do góry – odwiozę cię do domu.

Wykrzywiłam twarz w grymasie niezadowolenia, na co brew Marcela powędrowała w zdziwieniu w górę.

– Rzecz w tym, że teraz mieszkam tutaj.

Zamrugał w spowolnieniu powiekami, przetwarzając moje słowa z niezrozumieniem i ponownie kucnął, mocniej zaciskając palce na moich rękach.

– Nie rozumiem – przyznał z ostrożnością.

Nie chciałam wdawać się w szczegóły, zaczynałam odczuwać zmęczenie całą tą sytuacją.

– Powiedzmy, że pokłóciłam się z ojcem, a on kazał mi się wynieść.

Może nie była to stuprocentowa prawda, ale na ten moment musiało wystarczyć.

Rozchylił zszokowany wargi, po czym zacisnął je w cienką linię, nie chcąc chyba wypowiadać słów, które gryzły go w język. Rozejrzał się dookoła z nieukrywaną niechęcią, jakby brzydziło go to, co widział.

– Nie możesz tu zostać.

Nie mogłam, musiałam, zanim wymyślę cokolwiek innego. Przecież nie było tu tak źle.

Było tanio? Było.

– Marcel, ja...

– Dobra, uznasz to za szalone, ale mam naprawdę spore mieszkanie, mogłabyś zostać u mnie – zaproponował z taką lekkością, jakby wcale nie proponował tego, co proponował.

Wypuściłam ciężki oddech z płuc. Zamilkłam na moment, skubiąc wnętrze policzka.

– Nie chcę sprawiać ci kłopotu – odparłam dobitnie powoli zaczynając odczuwać irytację.

Czemu musiał wprawiać mnie w takie zakłopotanie? Czemu nie mógł powiedzieć, okej, spoko, znalazłaś rozwiązanie, super, że radzisz sobie sama, tylko wyskakuje z czymś takim? Czemu musiał sprawiać, że serce wręcz puchło mi w mostku i przelewała się w nim ta mała, podstępna iskierka nadziei? Nie chciałam jej.

Z frustracją poruszył szczęką.

– Boże, Rozalia, kiedy w końcu zrozumiesz – warknął rozzłoszczony, w szafirowych tęczówkach błysnął mu gniew – nie sprawiasz, okej? Nie jestem samarytaninem, który będzie się poświęcał dla innych. Nie chciałbym, to bym tego nie robił, nie proponował, nie siedział tutaj. Zrozum, że mi, kurwa, naprawdę i szczerze na tobie zależy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro