29. Światełko w tunelu.
Marcel
Stan Rozalii był, krótko mówiąc, niezachwycający. I nie musiałem kończyć studiów medycznych, robić specjalizacji i podobnych dyrdymałów, aby to wiedzieć. Była w całkowitej rozsypce, a ja nie potrafiłem jej pomóc.
Ostatnie dni działałem na autopilocie. Wziąłem zaległy urlop w pracy do odwołania, mimo to nie mogłem niektórych rzeczy ot tak porzucić, w szczególności, gdy dotyczyły Starskiego. Musiałem trzymać rękę na pulsie. Wszystkie formalności przejął Franek i wzywał mnie tylko w momencie, kiedy brakowało na starych papierach moich podpisów, czy innych głupot. Sytuacja robiła się napięta. Niestety jedynie go drasnąłem, uszkodzenia nogi nie kwalifikowały się do żadnych nadzwyczajnych zabiegów, toteż musieliśmy działać szybko. Agenci chcieli sprawnie przejąć sprawę, w trybie pilnym przeprowadzić rozprawę z postrzałem, a potem negocjować ze Starskim ewentualną ugodę, jeżeli wsypie organizację dla której pracuje.
Nie brzmiało to dobrze.
Dopiero, gdy wracałem do szpitala, czułem jakbym przed drzwiami sali zostawiał ciężar, który bez ustanku przygniatał moje ramiona. Byłem chyba jedyną osobą, która do niej przychodziła. Ojciec zaraz po pierwszej konsultacji, kiedy wybudziła się po operacji, poinformował, żeby wzywać go jedynie w przypadku jej stanu agonalnego, bo jest dorosła i on za nią nie odpowiada. Nóż mi się w kieszeni otwierał na samą tę myśl, dziewczyna na ten moment była przykuta do łóżka, nawet jakby chciała, nie miała sił z niego wyjść, a on jako jej ojciec powinien wykazać chociaż minimum zainteresowania, a zostawił ją tak, jak została przywieziona do szpitala, czyli bez czegokolwiek przy duszy. Teraz wiedziałem, że ta kreatura nie powinna się do niej nawet zbliżać, to coś okrutnie paliło mnie w piersi ze świadomością, że Starskiemu się udało, została całkowicie sama.
I chociaż ja wiedziałem, że miała mnie, to nie byłem pewny, czy gdyby miała jakikolwiek inny wybór, byłbym jednym z nich.
Nie chciałem, aby czuła się głupio prosząc o jakąkolwiek pomoc i zakup rzeczy, o które zatroszczyć powinna się bliska jej osoba, więc po prostu się tym zająłem. Miałem narzeczoną, z którą mieszkałem dobre kilka lat, wiedziałem czego potrzebuje kobieta do codziennego funkcjonowania. Oczywiście nie omieszkałem niektórych zakupów skonsultować z Leną, biorąc pod uwagę medyczne aspekty - na przykład bieliznę, która nie uciska rany na brzuchu, żel, który nie podrażni wrażliwej skóry, itp. Najbardziej przeraziło mnie wbrew pozorom kupowanie piżam i dresów. Miałem oczy, widziałem, że Rozalia jest szczuplutka i drobna, ale dopiero Lena uświadomiła mi, że ona jest po prostu wychudzona. Wyniki badań i BMI nie kłamało, brakowało jej dobrych kilkunastu kilogramów do prawidłowej masy ciała, a sposób w jaki się ubierała miał odwrócić od tego uwagę.
Wszystko, co udało mi się kupić, włączając w to środki higieniczne, bo nie wiadomo kiedy opuści mury szpitala, po prostu przyniosłem do sali gdy spała i ułożyłem w jej szafce. Nie chciałem wzbudzać w niej niepotrzebnego zawstydzenia tą sytuacją, bo nie było tak naprawdę ku temu powodu, jednak podejrzewałem, że mogło to dla niej być niekomfortowe.
Dzisiaj też Franek z rana zadzwonił, że muszę podjechać na chwilę na komendę. Ta chwila trwała zdecydowanie dłużej niż bym sobie tego życzył. Szambo się rozlało, bo po mieście krążyły plotki o gliniarzu strzelającym do ludzi. Starski postanowił bronić się w najbardziej prymitywny sposób, chociaż to po naszej stronie stała wygrana sprawa, strzałem jako drugi, nie istniała szansa na to, żeby udowodnił, że to mój strzał padł pierwszy. Niestety mój nagły urlop nie działał na moją korzyść, bo wyglądało to jakbym się przed czymś krył, ale miałem to w dupie. Jedyne, co w tym momencie ucierpi to moja reputacja, która mało mnie interesowała.
Rozdrażniony opuściłem mury policji. Dopiero krzycząca w moją stronę ruda kita wyrwała mnie z zamyślenia. Pospieszająco tupiąc nogą, obserwowałem jak siostra Markusa zbliżała się do mnie. Przystanęła i odgarnęła z twarzy długie, rude kosmyki na plecy. Wcisnęła we mnie rozgniewane spojrzenie, na co uniosłem protekcjonalnie brew w górę.
– Nie będę owijać w bawełnę – rzuciła sucho, podpierając ręce pod boki – Markus nie chce puścić pary z ust, a moja przyjaciółka panikuje, bo podobno Starski został postrzelony przez policjanta, w dodatku nie można się z nim skontaktować.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że mówiąc przyjaciółka, miała na myśli tę blondynę co się z nią jej brat prowadzał, a nie Rozalię. I nie wiem czego ode mnie oczekiwała, potwierdzenia, że tak, latam z bronią i strzelam sobie do ludzi jak do kaczek?
Może powinienem zacząć.
– Słuchaj, ja też nie przepadam za Aleksandrem, wiem, że współpracowałeś z moim bratem, aby cokolwiek na niego znaleźć, ale poważnie, postrzał? Nie masz do cholery żadnych słupków, co? – wycedziła z obrzydzeniem, ciskając z oczu we mnie piorunami. Myślę, że gdyby tylko mogła, podziurawiłaby mnie jak sitko.
Uroczo.
Odetchnąłem ciężko, dając upust swojej frustracji. Bronienie w jakikolwiek sposób Aleksandra działało na mnie jak płachta na byka, w szczególności, gdy ten rudzielec z pewnością miał świadomość w czym jest umoczony ten dupek. Ale musiałem mu przyznać, zmanipulowanie tylu kobiet było godne podziwu.
– Rzucanie bezpodstawnych oskarżeń jest karalne – mruknąłem beznamiętnie – nie jestem twoim kumplem, abym musiał ci się z czegokolwiek zwierzać – mówiłem spokojnie, ważąc każde słowo. Psychopatycznie spokojnym krokiem podszedłem do niej tak blisko, że musiała zadrzeć głowę w górę, aby nie przerwać kontaktu wzrokowego. Uniosła podbródek, a z nerwów przełknęła głośno ślinę. Obniżyłem ton głosu do ledwo słyszalnej wibracji: – Dam ci małą zagwozdkę, co musiałby zrobić Starski, aby mnie sprowokować do strzału.
Widziałem jak trybiki w jej głowie pracują na najwyższych obrotach. Rozchyliła z zaskoczeniem usta, po czym ścisnęła je w wąska linię i zmrużyła podejrzliwie powieki.
– Nie wyglądasz jakby ci cokolwiek było – prychnęła pogardliwie, przetaczając po mnie pospiesznie wzrokiem, aby jej słowa nie zabrzmiały jak blef.
– Bo kurwa nie ja oberwałem – warknąłem, wyrzucając gorączkowo ręce w powietrze.
Przetwarzała przez moment tę informację, po czym pobladła. Przysunęła z przejęciem dłoń do twarzy, ukrywając za nią drżące wargi.
– Rozalia... – wykrztusiła z siebie z niepokojem
– Tak, kurwa, Rozalia. – Pochyliłem się nad nią, przez co złapała chaotycznie oddech. – Myślisz, że strzelałbym do tego śmiecia dla zabawy narażając swoją karierę? – Przyłożyłem palec wskazujący do ust, udając, że się nad czymś zastanawiam, po czym pstryknąłem palcami, na co wzdrygnęła się zaskoczona. – A nie, zaczekaj, strzeliłbym. Teraz strzeliłbym od razu nawet się przez sekundę nie zastanawiając.
– Gdzie ona...
Nie dałem jej skończyć myśli.
– Żyje, tyle powinno cię interesować. – Widziałem, że chciała coś wtrącić, ale uniosłem palec, nakazując jej tym milczeć. – Wiem, co między wami zaszło, włączając w to blondi. I będę jednostronnym dupkiem, bo mało mnie interesuje wasza perspektywa i dobrze mi z tym. Ludzie popełniają błędy, ale to nie powód, żeby od razu ich skreślać. Zdecydowałyście, więc trzymajcie się z daleka, nie mam zamiaru ponownie wpuszczać do jej życia kogoś, kto przy pierwszej okazji odwróci się do niej dupą.
***
Dzisiejszy dzień to żart i chciałem, aby jak najszybciej się skończył. Po bliskim spotkaniu z siostrą Markusa dałem mu znać, aby trzymał tę smarkulę z daleka ode mnie, bo nie jestem jej kolegą, aby z czegokolwiek się jej tłumaczyć. Następnie odwiedziłem Rozalię, która niestety spała, więc posiedziałem przy niej chwilę, po czym zadzwoniła do mnie matka, że akurat dziś miała wizytę u lekarza w mieście, co oczywiście było wierutnym kłamstwem, i czy miałbym ochotę na kawę. Tak szczerze to nie miałem, bo wiedziałem, że chciała na własne oczy zobaczyć jak się trzymam. A nie trzymam się wcale, o czym wolałbym aby nie wiedziała.
Po tym spotkaniu ponownie wróciłem do szpitala, chociaż na zewnątrz już się ściemniało, a godziny odwiedzin dobiegły końca. Bywałem tam jednak tak często, że pielęgniarki przestały zwracać na mnie jakąkolwiek uwagę. Myślę, że kilka komplementów i bombonierka z kawą miały na to pozytywny wpływ.
Rozalia z sali pooperacyjnej już dawno została przeniesiona na ogólną i leżała z dwoma innymi kobietami. Wślizgnąłem się do pomieszczenia, starając nie narobić niepotrzebnego hałasu i nie pobudzić pacjentek. W kilku krokach znalazłem się przy odpowiednim łóżku odgrodzonym od reszty parawanem. Serce zabiło mi mocniej w piersi, gdy ujrzałem zwiniętą w kłębek dziewczynę, otuloną kołdrą i kocem pod sam nos. Przysiadłem na krześle, które nadal znajdowało się w tym samym miejscu, w którym zostawiłem je po południu. Powoli wyciągnąłem rękę w jej kierunku, delikatnym ruchem zgarniając z jej twarzy kosmyki włosów. Powoli rozchyliła zaspane powieki, a kąciki jej ust drgnęły.
– Przyszedłeś – ledwo słyszalny szept zakołysał się w powietrzu. Uśmiechnąłem się delikatnie, pocierając kciukiem jej chłodny policzek.
– Byłem już wcześniej, ale spałaś. Nie chciałem cię obudzić.
Uniosłem się nieznacznie na krześle, starając bezszelestnie przesunąć je jeszcze bliżej łóżka. Oparłem łokieć jednej ręki na kolanie, pochylając się do przodu, a palce drugiej wplątałem w dłoń Rozalii, w której miała założony wenflon.
Powoli przetoczyłem wzrokiem po jej bladej twarzy, mimo że w sali nastał mrok, to światło latarni wpadające do pomieszczenia przez okno wystarczająco rozświetlało przestrzeń, aby to zauważyć. Miała również podkrążone oczy pomimo godzin snu. Nie była zbyt rozmowna, zazwyczaj siedzieliśmy w ciszy, albo opowiadałem jej jakieś mało istotne głupoty.
– Marcel – zaczęła słabo, wbijając we mnie puste spojrzenie ciemnych oczu. – Co teraz będzie? – wyszeptała jakby trwoga przysiadła jej na duszy.
Ściągnąłem ze sobą brwi, nie bardzo wiedząc jakiej odpowiedzi oczekiwała.
– A co ma być? – spytałem, przechylając nieznacznie głowę w bok.
– Co będzie z tobą? – głos jej się zatrząsł nieco. – Tylko proszę, nie okłamuj mnie. Postrzeliłeś Aleksandra, on... – wciągnęła raptownie powietrze – on na pewno będzie chciał się odegrać.
Mocniej ścisnąłem jej dłoń.
– To koniec, dostanie to, na co zasłużył – mówiłem z opanowaniem, próbując ją uspokoić. – Strzelałem drugi, w obronie, nie ma szans, że coś ugra.
– On na pewno coś wymyśli, powie, że to ty strzelałeś pierwszy, przeinaczy fakty, skłamie, podrzuci świadków – wyliczała coraz szybciej, a ja widziałem jak zdenerwowanie odmalowywało się na jej twarzy i z każdym słowem napięcie chwytało kruche ciało. – Nie możesz zostać za to skazany. Musisz... – zaczerpnęła oddech i przełknęła z trudem ślinę – musisz im powiedzieć, że to ja strzelałam, proszę, Marcel, nie może ci się nic stać.
Ująłem jej twarz między dłonie, zmuszając do skupienia wzroku na mnie.
– Dzieciaku – zacząłem łamiącym się od płonącego w zdruzgotaniu jej wyznaniem duszy głosem. – Tam były kamery, tym razem mu się nie uda, to naprawdę koniec – szeptałem, z czułością głaszcząc ją po policzku. – Nigdzie się nie wybieram, nie zostawię cię.
Pochyliłem się jeszcze bardziej i musnąłem wargami jej czoło. Oddychała z trudem przez kilka chwil. W pomieszczeniu nastała głucha cisza, którą mącił jedynie odgłos jej tragicznie bijącego w przejęciu serca.
Nie sądziłem, że ta sprawa mogła nie dawać jej spokoju. Nie podejrzewałem, że będąc w takim stanie, będzie się do cholery jeszcze przejmować mną i tym, co mi za tę sytuację grozi. To mnie po prostu rozbijało na kawałki.
– Marcel?
– Hmm?
– Mogę... mogę się do ciebie przytulić? – zawstydzony, ledwo słyszalny ton sprawił, że po moim mostku rozlało się przyjemne ciepło.
– Boże, Rozalia – parsknąłem, kręcąc na boki głową – nie pytaj się o takie głupoty. Możesz, zawsze kiedy tylko będziesz chciała.
Szczuplutkie ręce owinęły się z niepewnością wokół mojej szyi i przyciągnęły do drobnego ciała. Schowałem głowę między jej włosy i ucałowałem skroń. Nie wiem, ile trwaliśmy w tej chwili, ale gdybym tylko mógł, na pewno nie zdecydowałbym się samowolnie wypuścić jej z rąk.
I to mnie zaczynało przerażać.
– Położysz się? – spytała cichutko tuż nad moim uchem, przez co dreszcze przeszyły mój kręgosłup.
Wiedziałem, że to nieodpowiedni pomysł, ale sam z siebie nie potrafiłem tego odmówić. Ściągnąłem buty i ułożyłem się powoli na łóżku, nie chcąc narobić hałasu. Dziewczyna wtuliła się we mnie, jakby chciała wtopić się w moje ramiona. Poprawiłem kołdrę i koc na jej ciele i objąłem zaborczo rękoma, nie pozostawiając ani milimetra przestrzeni między nami.
Ponownie musnąłem wargami jej czoło i uświadomiłem sobie, że mógłbym scałowywać z niej każdą wątpliwość, każde zawahanie, problem, złamane serce, poturbowaną duszę.
***
– Proszę pana, tutaj nie można spać.
Poczułem delikatne szturchanie w ramię. Zdezorientowany zamrugałem w spowolnieniu powiekami, rozglądając się dookoła. Okno, które wyrosło przed moimi oczami oznajmiało, że na zewnątrz zaczęło już świtać. Zapach środków do odkażania przywołał w głowie myśl, że nadal znajdowałem się w szpitalu.
Cholera, zasnąłem.
Przeniosłem spojrzenie na Rozalię, która spała z zaciśniętymi na mojej bluzie piąstkami. Delikatnie wyswobodziłem się z jej uścisku, nie chcąc jej zbudzić. Usiadłem na łóżku i przetarłem dłońmi zaspaną twarz.
– Tak, tak, przepraszam – wymamrotałem, posyłając kobiecie skruszony uśmiech.
Podniosłem się do pionu, niezdarnie próbując wcisnąć stopy w buty. Nadal nie mogłem się do końca rozbudzić. W ogóle nie pamiętałem momentu, w którym odleciałem. Chciałem jedynie poczekać aż dziewczyna zaśnie i pójść do domu. Jak widać, nie najlepiej mi to wyszło.
– Żeby mi to było ostatni raz – skarciła mnie kobieta, chociaż widziałem jak w jej oczach błąkał się radosny błysk. Przeniosła spojrzenie na Rozalię, a ja poszedłem w jej ślady. Skołowana dziewczyna zaspanym wzrokiem przeskakiwała pomiędzy mną a pielęgniarką. – Chociaż panience chyba na dobre to wyszło, złapała kolorów – zaśmiała się cicho. Musiałem przyznać jej rację, twarz dzieciaka przestała zlewać się z bielą pościeli, w dodatku po pstryczku piguły jej policzki oblały się uroczym rumieńcem.
Kąciki ust same podrywały mi się w górę na jej widok. Pochyliłem się, całując w locie jej policzek i łapiąc z krzesła swoją kurtkę, aby nie nadwyrężać cierpliwości pielęgniarki.
– Wpadnę później – mruknąłem cicho i nie mogąc się powstrzymać, ponownie musnąłem jej skórę wargami. Kątem oka widziałem, że czerwień jej policzków robi się coraz intensywniejsza.
***
Franek to mistrz rujnowania planów, marzeń i nadziei, a mój ojciec pomaga mu wbijać gwoździe do mojej trumny. Gdy już miałem zamiar wychodzić do Rozalii, ojciec zadzwonił, że jest w trasie i zaraz przywiezie mi zrobione przez matkę przetwory i zupy dla mojej koleżanki, aby szybciej wróciła do zdrowia. Uznałem to za całkiem urocze, ale niepotrzebne, wolałem aby się w to nie angażowali. W trakcie oczekiwania na jego przyjazd, zadzwonił Wójcik, że jutro w trybie pilnym musimy stawić się w agencji w celu przedyskutowania dalszej sytuacji ze Starskim. Plan spotkania rozłożony został na kilka dni. Zastanawiałem się, czy w tym pierdolniku ktokolwiek respektował pojęcie urlopu. Należał mi się jak psu buda!
Pozostawienie Rozalii samej budziło mój lęk. Tak, Lena była na miejscu, mogła trzymać rękę na pulsie, ale cholera, to ja chciałem tu być. Samolubnie, egoistycznie, chciałem przy niej być. Wiedziałem jednak, że nie przeskoczę niektórych rzeczy, a to gryzło mnie w dupę.
Aktualnie siedziałem u Rozalii, ja na jednym końcu łóżka, ona na drugim i przerzuciliśmy się frytkami z McDonald. Przeciery i zupy matki będą musiały poczekać na lepszy moment. Zaśmiała się cicho, gdy udało mi się wrzucić z odległości frytkę do jej opakowania, które trzymała w dłoniach. Widziałem leniwy błysk w jej oczach, a uśmiech rozświetlający jej twarz tworzył drobne zmarszczki mimiczne w kącikach.
Serce radowało mi się na ten widok.
– Jestem zmuszony wyjechać na kilka dni, dzieciaku – wymamrotałem, krzywiąc się na sam dźwięk słów uciekających z mojej krtani. Widziałem jak mimowolnie odpływa z niej radość i chociaż nadal utrzymywała rozpostarte w uśmiechu wargi, to jej oczy przestały się do mnie śmiać.
– Och – wypadło nieśmiało z jej ust.
– To tylko kilka dni, gdybym nie musiał, nigdzie bym nie jechać – westchnąłem zrezygnowany.
Pokiwała powoli głową i odłożyła na bok opakowanie frytek. Najwidoczniej opuścił ją apetyt. Mogłem poczekać aż skończy jeść. Objęła się rękoma i zaczęła unikać kontaktu wzrokowego.
Przysunąłem się do niej bliżej i położyłem dłoń na jej kolanie, gdzie automatycznie przeniosła spojrzenie.
– Ludzie z góry chcą omówić z nami sytuacje ze Starskim – mówiłem spokojnym, przyciszonym tonem, aby ta informacja nie opadła na nią ciężarem. Drgnęła nieznacznie, jednak nie uniosła głowy.
– Nie chce go oskarżać – rzuciła cichutko, jakby wstydziła się własnych słów. Zmrużyłem oczy, lekko zaskoczony tym wyznaniem. Potarłem palcami jej kolano, aby zachęcić ją do rozwinięcia myśli. – Nie chce tego bez ustanku przeżywać, myśleć o tym. Chce zakończyć leczenie, wyjść stąd i zapomnieć raz na zawsze.
Westchnąłem ciężko, bo niestety to nie będzie takie proste. Jej uszczerbek na zdrowiu kwalifikował się do średniego, bo leczenie trwało powyżej siedmiu dni. Kwestią sporną pozostaje, czy Starski zrobił to umyślnie. Tak, chciał postrzelić, tyle, że mnie, ją postrzelił tylko dlatego, że sama weszła na linię strzału, a to już można interpretować dwojako, również, że działał nieumyślnie. I tu rozchodzi się cały problem, bo nieumyślnie ścigane jest jedynie na wniosek osoby poszkodowanej, a umyślne z urzędu. Obawiałem się, że agencja zrobi wszystko, aby poszło z urzędu, a Rozalia będzie świadkiem. Widmo skazania mogłoby rozwiązać Starskiemu język na temat, który interesował ich najbardziej. Było to nieludzkie, wykorzystanie i tak pokrzywdzonej osoby, dlatego nawet jak nie chciałem, musiałem być przy tych rozmowach, aby otoczyć ją chociażby namiastką płaszcza ochronnego i wyegzekwować dla niej najmniej traumatyczny przebieg tego, co zdawało się być nieuniknione.
– Niestety nie mogę ci obiecać, że nie będziesz zmuszona składać zeznań.
Wciągnęła nosem powietrze i przymknęła powieki, zaciskając usta w cienką linię. Cała się spięła. Niewiele myśląc, objąłem ją rękoma, a ona oparła głowę o moje ramię. Powoli przesuwałem z otuchą dłonią po jej plecach, na których byłem w stanie wyliczyć każde żebro.
– Gdybyś przez te kilka dni mnie potrzebowała, chociażby po to, abym cię przytulił, po prostu mi napisz. Przyjadę tu najszybciej jak tylko będę mógł, łamiąc wszystkie przepisy, których na przysiędze policyjnej obiecywałem chronić i strzec.
Czasami światełko w tunelu to nie nadzieja na lepsze jutro, to po prostu kolejny pociąg, który ma zamiar cię rozjechać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro