25. Jesteś taka naiwna, dzieciaku.
Wracałam zmęczona po całym dniu na uczelni. Przystanęłam przy wejściu, a niepokój przetoczył się po mięśniach, kiedy ponownie w drzwiach znalazłam kartę. Wysunęłam ją powoli, odwracając wierzchem w swoją stronę.
Dama kier z wydrapaną głową i wybrudzona krwią.
Cała zesztywniałam na ten widok.
Dama kier jest symbolem partnerki życiowej, przyjaciółki, karty kier to karty miłości, a dama symbolizuje gorące uczucie, współczucie, a także poświęcenie. *
Kolory spłynęły mi z twarzy, a wnętrzności splątały się boleśnie. Z jękiem rozpaczy oparłam czoło o framugę, wzięłam kilka głębokich oddechów w płuca, dając sobie chwilę na uspokojenie histerycznie galopującego w mostku serca. Bezsilność postanowiła przejąć kontrolę nad całym moim umysłem, w głowie wirowały myśli, których nie potrafiłam opanować.
Zanim straciłam resztki samokontroli, pospiesznie znalazłam w kieszeni kurtki klucze i nieporadnymi ruchami, klnąc wściekle pod nosem, otworzyłam drzwi, chowając się za nimi.
W skroniach zaczynałam odczuwać pulsowanie, a żyły wypełniała panika, chociaż zazwyczaj starałam się podchodzić do wszystkiego zdroworozsądkowo, to tym razem mój rozsądek postanowił uciec w siną dal, a ja topiłam się w plątaninie emocji, które jak trucizna zalały wątłe ciało.
Potrzebowałam czegoś, co zagłuszy tornado myśli, ukoi strach oplatający każdy nerw, uciszy targające duszę wyrzuty sumienia.
Osunęłam się na podłogę, zgniatając w roztrzęsionych palcach kartę. Histeryczny śmiech uciekł spomiędzy warg, przytknęłam dłoń do ust, starając się zdusić ten głupi chichot, chociaż nie musiałam tego robić, nikt nie mógł mnie usłyszeć, przecież w domu byłam zupełnie sama.
Po chwili bezradną radość zastąpił spazmatyczny szloch.
Czułam ciężką do opanowanie niemoc, a palące mdłości naciskały na gardło.
Zostałam z tym wszystkim sama. Całe to piwo, które nawarzyłam, teraz musiałam wypić. I najgorsze było to, że jedyną winną osobą za ten stan rzeczy byłam ja. Nie mogłam mieć do nikogo pretensji, nie mogłam nikogo obwiniać, ale tak bardzo chciałam mieć, choć na kilka chwil, jedną osobę, jedną, która choć na moment ściągnie ten cholerny, przygniatający w poczuciu winy ciężar z ramion, która powie to durne będzie dobrze.
Niczego więcej nie chciałam.
Nerwowe pukanie do drzwi rozniosło się złowrogim echem po budynku. Z przerażenia gardło spowiła niewidzialna dłoń, a ja nie byłam w stanie przełknąć śliny. Nie spodziewałam się gości. Może Aleksander postanowił się podroczyć, byłam niemal stuprocentowo pewna, że te karty w drzwiach, które w ostatnim czasie otrzymywałam, to była jego sprawka. Jakaś niewielka cząstka duszy podszeptywała mi, żebym nawet nie podchodziła do wizjera, ale nie mogłam się powstrzymać. Mimo strachu skręcającego żołądek w bolesny supeł, jeżeli za drzwiami stał Starski, miałam ochotę wyszarpać mu kłaki z głowy, a następnie rozbić na niej jakiś ciężki przedmiot.
Pełna przerażenia toczącego wewnętrzną walkę ze złością, uniosłam się do pionu i zerknęłam przez judasza, a moje wargi rozchyliły się w zdumieniu.
Automatycznie cofnęłam się o krok.
Kolejne uderzenie w drewno wyrwało mnie w chwilowego szoku. Chaotycznymi ruchami przekręciłam zamki w drzwiach i uchyliłam je. Mężczyzna stojący po drugiej stronie w mgnieniu oka pochwycił mój wzrok. Jasne tęczówki spoglądały w moje ze szczerą intensywnością. Surowy, wręcz wkurwiony wyraz twarzy powoli spływał z jego mięśni, a napięte ramiona nieznacznie opadły w dół.
Ulga, która spłynęła po kręgosłupie na widok kręconej burzy włosów, powoli wsiąkała w każde pojedyncze zakończenie nerwów. Dusza wręcz rwała się w jego stronę, chciała schować się w ramionach, skryć w bezpiecznej przystani. Ciało natomiast nie ruszyło się z miejsca. Patrzyłam na niego i to było jedyne, do czego byłam w stanie się zmusić. Miał na sobie garnitur, eleganckie buty i roztrzepane w cholernym nieładzie artystycznym włosy. Gdziekolwiek był, wyglądał jakby uciekał w popłochu.
Nie spuszczał ze mnie oczu, cała surowość ustąpiła miejscu dziwnej łagodności, przełknął ślinę z nieukrywaną ulgą. Wszedł do środka bez słowa, zamykając za sobą drzwi.
W dwóch susach znalazł się przy mnie. Ujął twarz w wychłodzone dłonie. Z zaskoczenia wciągnęłam raptownie powietrze w usta. Był tak blisko, że jego ciepły oddech muskał moje wargi, a jasne tęczówki niespokojnie wodziły po twarzy, pozostawiając palące ścieżki na każdym skrawku skóry, po których mkną ich ciężar. Serce waliło mi w mostku jak dzwon. Jego klatka piersiowa również unosiła się niemiarowo. Sekundy rozciągały się leniwie, a ja nie wiedziałam, na co czekaliśmy.
Przestąpiłam nerwowo z nogi na nogę, czując dziwnie napięcie.
Bez ostrzeżenia wpił się w usta, wręcz siłą wdzierając pomiędzy wargi. Nie oponowałam. Przeniosłam dłonie na jego kark, a palce wplątałam w miękkie kosmyki.
Całował chaotycznie, desperacko, walcząc zawzięcie o każdy oddech.
Chciałam go.
Całego.
Tu i teraz.
W tej chwili.
Gdyby zaszła taka potrzeba, prosiłabym, błagała by wyciszył myśli, ukoił nerwy, załatał rozdartą duszę.
Błądził po każdej krzywiźnie ciała, badał każdą skazę, wzmacniał uścisk na wrażliwych miejscach.
Jego dłoń zjechała do wiązania dresowych spodni, palce wczepiły się pomiędzy sznurki, ale zastygły w bezruchu. Z niecierpliwością sama chwyciłam za kokardkę, rozplatając ją. Spodnie opadły na podłogę. Stając na palcach, wystąpiłam z nich, usilnie walcząc z paskiem od garnituru mężczyzny. Gdy i jego odzienie ustąpiło, złapał za moją nogę i oparł udo o swoje biodro.
Opuszkami wodził po najczulszych punktach. Rozgrzewał do czerwoności zakończenia nerwów. Pieścił wrażliwą skórę. Każdy milimetr mojego ciała, po którym przemknął jego dotyk, palił.
Z cichym westchnieniem wysunęłam biodra, gdy nasze ciała się złączyły w dramatycznym akcie.
Zaborczo obejmował talię, nie pozwalając stracić równowagi w tym szaleńczym tańcu. W mieszkaniu każdy inny dźwięk został zagłuszony przez ostry, gwałtowny odgłos rozbijania się dwóch ciał.
Było to rozpaczliwe, prymitywne, gorączkowe.
Z trudem łapałam oddechy, kropelki potu zrosiły czoło i kark. Coraz szybsze ruchy, coraz szybsze bicie serca aż... wszystko zwolniło. Rozchyliłam powieki, z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy spojrzałam na policjanta. Patrzył na mnie tak, jak nigdy nie powinien. Niespiesznie ujął w dłoń kosmyk włosów przyklejony do twarzy i założył na ucho. Wzdrygnęłam się nieznacznie, czując jak musnął opuszkiem skórę. Dyszałam ociężale, klatka paliła mnie z wysiłku. Po chwili dłoń ułożył na policzku, a kciukiem przetoczył po spierzchniętych wargach.
Pochylił się nade mną, by złączyć nasze usta w czułym, opieszałym pocałunku, całkowicie innym niż wszystkie do tej pory. Tchnienie zamarło mi w płucach, a ciśnienie boleśnie tętniło na skroniach. Rozpoczął na nowo nasz taniec, powolny, zmysłowy, pełen niewypowiedzianych słów. Prowadził nas niespiesznie nad granicę pragnień. Łapał między wargi westchnienia, połykał bezgłośne jęki.
Rozpadłam się między jego ramionami na milion drobnych kawałeczków, których już nigdy nie miałam zebrać w całość.
***
W ciszy doprowadziliśmy się do porządku. Czułam się wyczerpana i jednocześnie skrępowana. Wiedziałam, że to nie powinno się wydarzyć, ale... cholera, nawet gdybym potrafiła cofnąć czas, pozwoliłabym na to ponownie bez zająknięcia, żeby chociaż na chwilę ukoić ten chaos panujący w głowie. To było złe, niepoprawne, ale jednocześnie tak satysfakcjonujące, że wstydziłam się tego sama przed sobą.
Marcel usiadł na fotelu, a ja nie wiedząc, co ze sobą zrobić, chciałam zająć miejsce na kanapie. Niestety niespodziewane szarpnięcie za nadgarstek spowodowało, że ze zdezorientowaniem opadłam na kolana policjanta, spoglądając na niego z niemym pytaniem wymalowanym na twarzy.
– Po prostu poudawajmy przez chwilę, że wszystko jest okej – mruknął chrapliwie, nie odrywając ode mnie wzroku. Skinęłam jedynie głową, czując się tak bardzo niezręcznie po tym, co przed chwilą między nami zaszło. Każdy mięsień nadal pulsował w dziwnej ekstazie, nie pozwalając łudzić się, że to był tylko bardzo niepoprawny sen. – Jesteś na mnie zła? – pytanie swobodnie spłynęło po jego wargach. Wyciągnął ostrożnie dłoń w moim kierunku, łapiąc zagubiony kosmyk włosów i przekładając go między palcami. Wiedziałam, że nie pytał o to, co wydarzyło się zaledwie paręnaście minut temu.
– Mówiłam ci już, że nie jestem zła – odetchnęłam znudzona, jakbym tłumaczyła coś po raz kolejny małemu dziecku. – Jestem zmęczona, może odrobinę zraniona. Nie mam już sił walczyć.
Ułożył dłoń na moim policzku i potarł kciukiem skórę. Wpatrywał się we mnie niezrozumiale, omiatając zaczerwienione policzki i spierzchnięte od pocałunków wargi. Nie wiedząc czemu, wtuliłam się w ten gest, przymykając powieki. Przyciągnął mnie do siebie, zamknął szczelnie w ramionach, jakby nie miał zamiaru wypuszczać.
Dziwne uczucie kołysało się w sercu. To było tak nieodpowiednie, a zarazem tak uzależniające. I byłam pewna, że już to przy nim czułam. Raz, kiedy tańczyliśmy na rocznicy ślubu jego rodziców, dwa, gdy siedzieliśmy razem w sylwestra. Ta nieznaczna doza spokoju, która ujęła moją duszę, to absurdalne przeświadczenie, że akurat teraz, w tej chwili, wszystko odnalazło wreszcie swoje miejsce, a cała otaczająca nas rzeczywistość, najnormalniej w świecie przestała mieć znaczenie. Zacisnęłam mocniej powieki. Bałam się je otworzyć, bałam się, że a) to wszystko zniknie, ta cała magia, cała sytuacja po prostu rozpłynie się w powietrzu jakbym znalazła się na granicy absurdu i wszystko sobie wymyśliła, b) to wszystko będzie do bólu prawdziwe i realne, on tu nadal będzie, otulając mnie swoimi ramionami, a to, co czuję, dzieje się naprawdę.
I tak na serio nie wiedziałam, co przerażało mnie w tej chwili bardziej.
– Wiem, że to, co teraz powiem, wyda się niedorzeczne – wymamrotał cicho, biorąc oddech w płuca – ale spakuj najpotrzebniejsze rzeczy, musimy na jakiś czas zniknąć.
Zniknąć?
– Coś się dzieje? – spytałam zaniepokojonym tonem, niechętnie odsuwając się od policjanta.
W jego spojrzeniu błysnęło coś niespokojnie.
Wiedziałam, że coś się działo, wiedziałam, że to wszystko zmierzało w jakimś dziwnym, niebezpiecznym kierunku, tylko przez cały czas łudziłam się, że jakoś samo się rozwiąże i wszystko wróci do normalności. Żyłam ignorując wszystkie czerwone flagi, które tańczyły przed moimi oczami, udawałam, że jestem daltonistką i wcale nie rozróżniam ich koloru.
– Niestety, dzieciaku. – Uniósł smutno kąciki ust w górę, a dłonią potarł moje udo. – Nie mamy za wiele czasu, muszę cię stąd zabrać.
Kręciło mi się w głowie.
To chyba był odpowiedni moment, żeby powiedzieć mu o kartach. Może to miało znaczenie.
– Pokaże ci coś.
Spojrzał na mnie z niezrozumieniem malującym się w grymasie twarzy. Zeszłam z jego kolan i na miękkich nogach ruszyłam do przedpokoju. Spod szafki wyciągnęłam damę kier, która tam wpadła, gdy otwierałam drzwi.
Marcel stał tuż za mną, bacznie obserwując, co robię.
Podałam mu kartę, którą niepewnie chwycił między palce. Przeskakiwał wzrokiem to z wydartej głowy to na mnie.
– Znalazłam ją, gdy wróciłam do domu – wyjaśniłam beznamiętnie. Nie czekając na reakcję mężczyzny, skierowałam się na schody i do swojego pokoju. Tam z jednej szuflad wyciągnęłam całą resztę i liścik urodzinowy. – Dostawałam je od pewnego czasu.
Oczy mu pociemniały. Zacisnął szczękę, a napięcie wypływało na każdy mięsień jego twarzy. Przesiąkniętymi wściekłością tęczówkami wodził po rozsypanych po biurku kartach.
– Czemu nie mówiłaś nic wcześniej – groźna nuta w jego głosie sprawiła, że po ramionach przeszły mi nieprzyjemne dreszcze. Z trudem powstrzymywał się, aby nie krzyczeć. Z irytacji zaciskał i rozluźniał palce. Jego ostre spojrzenie ciskało piorunami wszędzie, tylko nie we mnie.
– To Aleksander. – Wzruszyłam ramionami od niechcenia, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Jego pismo – wskazałam palcem na kartkę wyrwaną z zeszytu – jego sposób komunikacji – zamachnęłam dłonią nad całą tą stertą. – Myślałam, że się w końcu znudzi. On może jest niezrównoważony, ale nie jest niebezpieczny – stwierdziłam z przekonaniem. Znałam go na wylot, od lat, jeżeli postanowił mnie zastraszać, to na pewno nie po to, by mnie później skrzywdzić. Ranił ludzi, potrafił być bezwzględny, ale tak jak ja miałam słabość do niego, tak samo on miał ją do mnie.
Marcel z frustracją potarł skronie i poruszył szczęką, a zmarszczka na czole pogłębiła się. Powstrzymując gniew, zacisnął wargi w wąską linię. Miałam wrażenie, że walczył sam ze sobą, aby nie wybuchnąć.
Zerknął na mnie, biorąc głęboki oddech. W jednym momencie jego mimika pokryła się łagodnością. Przybliżył się i ujął twarz w dłonie.
– Rozalia, to było bardzo ważne. – Na strunach głosowych policjanta zadrżała troska. – On – westchnął ciężko i pokręcił bezradnie głową – jesteś taka naiwna, dzieciaku.
– A-ale... – zająknęłam się, rozglądając po pomieszczeniu i starając się unikać jego wzroku – to Aleksander, ja go znam, naprawdę go znam, to tylko głupia gra – szepnęłam niewyraźnie, sama już nie będąc pewna własnych słów.
Poczułam w klatce niemiłe uczucie, którego ciężar wgniótł mnie w ziemię. Zmartwiona mina Marcela przeszyła mnie na wskroś. Nie był już zły. Przyparł mi dłoń do karku, abym nie mogła się od niego odsunąć, a na czole złożył delikatny pocałunek, tylko po to, by po chwili ponownie zamknąć mnie w swoich ramionach. Czułam wręcz jak serce szaleńczo biło mu w piersi.
Cokolwiek się działo, było gorzej niż źle.
***
Po telefonie do Franka i krótkiej informacji "zmiana planów" przekazanej przez Marcela, wzięłam tylko kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Policjant z ostrożnością zebrał, jak to nazwał, materiał dowodowy, licząc na odciski palców, których ewentualnie nie starłam własnymi.
Wójcik zajechał po nas kilkanaście minut później, a samochodem Misiaka mieli się zająć ponownie technicy. Obawiali się sytuacji, których wolałam nawet sobie nie wyobrażać, bo nie mieli pewności, czy osoba, która zabawiała się kartami, nadal gdzieś nas nie obserwowała. Podobno od pewnego czasu mieli mój dom na oku, a co dziwniejsze, jakby sam fakt, że byłam pod ostrzałem spojrzenia kilku policjantów, nie zauważyli niczego niepokojącego, ani nic, co mogłoby być niecodzienną anomalią. Mimo to karty wesoło zostawały wciskane w drzwi, przez kogoś, kto nie wzbudzał jakichkolwiek podejrzeń. A co najważniejsze, Aleksander na pewno nie robił tego osobiście.
Siedziałam na komendzie, w jednym z pokoi z Marcelem, który bez skrępowania przebierał się przy mnie w mundur. I chociaż bardzo nie chciałam, spijałam wzrokiem każdy jego ruch, każdy napięty mięsień, każdą bliznę z jego ciała. Ze zgrozą musiałam przyznać, że było to w pewnym sensie uzależniające, a już na pewno wystarczająco mąciło mi w głowie, abym choć na moment odcięła się od nieprzyjemnych wizji zalewających umysł.
Był jak ciosany w skale. Chłodny, szorstki i chociaż jego sylwetka częściowo ginęła pod warstwą ubrań, to śmiało mogłam stwierdzić, że spędził lata na siłowni, aby być takich gabarytów. I tylko loczki na głowie i jasne spojrzenie tworzyły pewnego rodzaju kontrast do jego postawy.
Marcel kończył się przebierać. Poprawił kurtkę na klatce piersiowej i odwrócił się w moją stronę. Spojrzał na mnie z góry, ściągając czoło w niewielkim grymasie. Zagryzłam w nerwach wnętrze policzka.
– Hej – sapnął łagodnie i ukucnął naprzeciw, dłonie układając na moich udach. – Nie martw się, jesteś bezpieczna.
Z otuchą potarł palcami skórę przez materiał jeansowych spodni. Tak naprawdę w tym momencie nie obchodziło mnie moje własne bezpieczeństwo. To nie była sprawa pierwszorzędna.
– Nie martwię się o siebie – wymamrotałam, skubiąc skórki przy paznokciach. – Martwię się o was.
O ciebie, cisnęło mi się na wargi jednak nie pozwoliłam tym słowom po nich spłynąć.
***
Dojechaliśmy gdzieś, sama dokładnie nie wiedziałam gdzie. Musiałam zostawić swój telefon na komendzie, brali pod uwagę fakt, że mogłam być przez kogoś śledzona. Nic mi się nie chciało złożyć w logiczną całość, a już na pewno nie słowa Franka z wypadu na kawę, gdy mówił, że zapewne chodziło im o Marcela. Więc dlaczego ja również musiałam uciekać?
Ciemność pochłaniała całe to miejsce, jedynie świeże powietrze sprawiało, że byłam w stanie złapać oddech. Trafiliśmy do drewnianego domku, dokładnie dwóch domków, typowego bliźniaka, pośrodku bliżej nieznanego gąszczu drzew. Nie wiedziałam na jak długo tu utknęliśmy, nie wiedziałam, co tą sytuacją chcieli osiągnąć. Poddawałam się temu bez zająknięcie, niezdolna do objęcia tego własnym rozumem, poddania zdroworozsądkowej analizie. Byłam jak bezwładna kukiełka.
Po przyjeździe Marcel kazał wybrać mi jeden z pokoi na piętrze, zabrać swoje rzeczy i położyć się spać. Była noc, środek nocy, stwierdził, że rano wszystko będzie bardziej znośne i wtedy na spokojnie sobie wszystko wyjaśnimy. Franek z uśmiechem przyjął fakt, że Misiak wziął pierwszą nocną zmianę, tak na wszelki wypadek.
Na samą myśl, że cokolwiek mogło się wydarzyć, chciało mi się wymiotować.
Wójcik zajął pokój na końcu korytarza. A ja liczyłam, że szybka kąpiel pozwoli mi zmyć z siebie tę całą kupę emocji, którą przesiąkło moje ciało, ale niestety musiałam porzucić czcze nadzieje. W łóżku wierciłam się bez ustanku, przewracałam z jednego boku na drugi przez bliżej nieokreślony czas.
W końcu stwierdziłam, że chyba muszę się napić, aby ukoić suchość w ustach.
Zeszłam niepewnie na dół, skubiąc nerwowo skórki. Marcel przebrany w mundur siedział rozwalony na kanapie. Nogi skrzyżowane w kostkach trzymał na stoliku, a wzrok skupił na filmie, który oglądał. Nie zwrócił na mnie nawet najmniejszej uwagi, gdy przeszłam za telewizorem, w stronę aneksu kuchennego. Wyjęłam szklankę i napełniłam ją wodą. Upiłam kilka łapczywych łyków. Chciałam odłożyć kubek, niestety przez drżące dłonie wypadł mi spomiędzy palców, z łoskotem rozbijając się na podłodze. Z przestrachu serce podskoczyło mi do gardła. Przymknęłam na moment powieki. Zanim jednak zdążyłam je ponownie uchylić, poczułam ciepłe ramiona owijające się wokół mojego ciała, a męski tors przywarł do pleców.
Oddychałam ciężko, nie potrafiąc uspokoić się przez taką głupotę. W dniu dzisiejszym emocjonalnie totalnie się rozstroiłam.
– Ja to posprzątam, połóż się spać, Rozalia, to był długi dzień – odparł cicho, tuż przy uchu. Jego oddech prześlizgnął się po skórze na szyi, powodując gęsią skórkę.
Pokiwałam jedynie głową i przełknęłam z trudem ślinę, starając się rozluźnić ucisk w krtani.
Gdy odwróciłam się, natrafiłam wzrokiem na Franka, który zatrzymał się w połowie ruchu na schodach, uważnie nas obserwując.
Skrępowana objęłam się rękoma i nie nawiązując kontaktu wzrokowego z żadnym z nich, wróciłam do pokoju.
Zakopałam się w kołdrę po same uszy, jednak sen nie chciał nadejść. Kolejne upływające minuty dłużyły się niebezpiecznie.
Czułam się nieswojo.
Ciche skrzypnięcie rozbrzmiało w pokoju, niewielka struga światła wpadła przez uchylone drzwi, by po chwili zniknąć. Zapach męskiego żelu pod prysznic rozlał się w powietrzu, drażniąc nozdrza. Materac ugiął się pod ciężarem drugiego ciała. Przysunął się do mnie, obejmując ramieniem. Skuliłam się jak małe dziecko, wciskając w jego klatkę piersiową, a dłonie zacisnęłam w pięści na koszulce. Powoli przesuwał ręką po plecach, głaszcząc je łagodnie.
Wypuściłam z ust westchnienie pełne ulgi.
– Jeżeli czujesz się niekomfortowo to powiedz, a pójdę sobie – wyszeptał cicho w moje włosy.
Zaprzeczyłam pospiesznie ruchem głowy, mocniej do niego przylegając. Nie byłam w stanie wypowiedzieć czegokolwiek na głos. Wstydziłam się tego, że tak desperacko potrzebowałam, by był blisko.
Z delikatnością zatapiał palce między kosmykami, gładząc włosy uspokajającymi ruchami. Chyba myślał, że w końcu usnęłam. Przytknął wargi do czubka głowy, aż serce w zadrżało mi w piersi, po czym odetchnął bezgłośnie.
– Wcale nie chciałem cię ostatnio wyrzucić z mieszkania – mamrotał tak cicho, że z ledwością byłam w stanie rozszyfrować słowa wymykające się spomiędzy jego warg. – Chciałem, żebyś została, naprawdę tego chciałem, i gdy tylko ta myśl do mnie dotarła, po prostu się tego przestraszyłem, bo nigdy nie powinnaś mi się przydarzyć, dzieciaku, nie w taki sposób.
Byłam zbyt senna, aby mój umysł uchwycił sens tego wyznania. Melodia wygrywana przez spokojne bicie jego serca rozpływała się po mojej duszy jak kołysanka. Zszargane nerwy odpływały w niepamięć, w umyśle rozgościła się upragniona cisza.
*Informacje zaczerpnięte ze strony https://blog.otylia.pl/dama-kier/
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro