Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23. Jego męskie ego zostało dzisiaj bardziej poturbowane niż ciało.


Od paru dni towarzyszyło mi niepokojące napięcie. Gdy opuszczałam dom, bez ustanku czułam na sobie czyjś wzrok, ale nie potrafiłam zlokalizować jego źródła. Nie było różnicy, czy stałam sama na przystanku, szłam pustym chodnikiem, czy znajdowałam się w tłumie ludzi. Uspokajałam się myślą, że to tylko głupie przemęczenie. Niestety kolejna karta wetknięta w drzwi wejściowe domu niweczyła moje żałosne próby doprowadzenia się do porządku.

Powinnam wziąć się w garść. To mógł być impuls do zmian, a szczególnie zmiany otoczenia. Nic mnie tu już nie trzymało, nawet sentyment po babci rozmył się w ciągu ostatnich tygodni. Spoglądając na mnie z tej drugiej strony życia zapewne łamało się jej serce. Nie tak to miało wyglądać.

Niezobowiązująco zaczęłam przeglądać broszury uczelni oddalonych od domu rodzinnego o setki kilometrów. Miałam takie małe, dziecinne marzenie, aby przeprowadzić się nad morze. Sprawdziłam ceny wynajmu, oferty pracy. Dałabym radę, odłożyłam trochę pieniędzy, na skromny początek by wystarczyło.

Wypuściłam powietrze spomiędzy warg, a dłonią odgarnęłam lecące na twarz włosy roztrzepane przez podmuch wiatru. Spojrzałam w lewo, w prawo i ponownie w lewo, upewniwszy się, że droga jest pusta, ruszyłam przed siebie.

Dwa kroki, zrobiłam zaledwie dwa kroki na przejściu, gdy jakiś wariant wyjechał zza zakrętu prawie przejeżdżając mi po stopach. Serce stanęło mi w gardle. Odskoczyłam w tył, ledwo łapiąc równowagę. Roztrzęsioną z nerwów dłoń przytknęłam w uspokajającym geście do mostka. Z trudem przełknęłam ślinę, wgapiając się w czarny samochód, który ciągle stał tam, gdzie przed momentem się zatrzymał.

– Wsiadaj – zachrypnięty tembr wydobył się z wnętrza pojazdu, znajoma burza loków zakołysała się w zasięgu wzroku, w tej samej chwili uchylając drzwi od strony pasażera.

Ściągnęłam brwi w konsternacji.

Marcel wychylił się ponownie ze swojego miejsca za kierownicą i wyczekująco poklepał drugi fotel.

Pokręciłam niedowierzająco głową i nie zastanawiając się za bardzo nad tym, co właściwie robiłam, wsiadłam do auta. Po prostu mój instynkt samozachowawczy spał, a zdrowy rozsądek już dawno wyjechał na urlop i nie miał zamiaru wracać.

Mężczyzna ruszył gwałtownie. Pospiesznie zapięłam pasy i mocniej zatopiłam się na podgrzewanym siedzeniu. Potarłam o siebie zgrabiałe dłonie i wsadziłam je pomiędzy uda, licząc, że to pomoże im się rozgrzać.

Zerknęłam niepewnie w stronę kręconowłosego. Jego twarz pokrywało rozdrażnienie, na czole utworzyła się zmarszczka mimiczna i z uwagą obserwował drogę po której jechaliśmy. Kącik ust drgnął mi, gdy zagubione kosmyki opadły mu na skroń, a on szybkim, zirytowanym ruchem ponownie zaczesał je za ucho.

Melania miała rację, byłam hipokrytką. Oczekiwałam od niej zrozumienia i wybaczenia, jednocześnie sama również nie potrafiąc wybaczyć Marcelowi, że nie stanął po mojej stronie.

Byłam pieprzoną hipokrytką.

Mimowolnie przeniosłam spojrzenie na zegarek. Zamrugałam w spowolnieniu powiekami, bo chyba się przewidziałam. Zmrużyłam oczy, jednak to w niczym nie pomogło. Data wcale nie chciała się zmienić.

Byłam przekonana, że od felernego pożaru minął tydzień, może półtora.

Bezwiednie przysunęłam palec do buzi i zagryzłam go ze stresu. Uporczywie próbowałam zaklinać ten nieszczęsny wyświetlacz, ale nie działało. Z przerażeniem musiałam przyznać, że ostatnie tygodnie zlały się w jakiś bliżej nieokreślony przedział czasowy.

Od pożaru minął miesiąc, a ja nie potrafiłam przypomnieć sobie tych dni.

Oddech mi przyspieszył, bo to oznaczało, że było już po sesji.

Zdałam?

Przebiegłam dłońmi po twarzy, starając zdjąć z niej zdenerwowanie.

– Ufasz mi? – pytanie swobodnie spłynęło po wargach Marcela. Wzdrygnęłam się, wytrącona z własnych myśli. Uniosłam zaskoczona brwi, łapiąc sens jego słów i nieznacznie odwróciłam głowę w kierunku mężczyzny. Czy mu ufałam? Nie wiem, nie wiedziałam, czy powinnam. – Rozalia, to ważne, ufasz mi? – ponowił prawie od razu, rzucając mi krótkie, surowe spojrzenie.

– T-tak – odparłam cicho, sama nie do końca będąc tego pewna. Policjant chyba jednak nie zarejestrował zawahania drgającego w tonie mojej wypowiedzi. Co rusz przeskakiwał wzrokiem pomiędzy lusterkiem wstecznym, a przednią szybą, mimo że nic dookoła nas się nie działo. Zdążyliśmy wyjechać z miasta, a zewsząd otaczał nas zaśnieżony las. Raz na jakiś czas mijały nas leniwie samochody, ale tylko w naszym atmosfera zaczynała ciążyć na barkach.

– Teraz musisz słuchać mnie uważnie i zrobić wszystko dokładnie tak, jak ci powiem, jasne? – mówił spokojnym, wyważonym tonem, tak bardzo niepodobnym do tego, jakiego zwykle używał. Rzucił mi krótkie spojrzenie, upewniając się, że nadal go słucham. Pokiwałam szybko głową, chociaż nie miałam pewności, że widział to kątem oka. Nie byłam w stanie nic z siebie wydusić. – Z tyłu za tobą znajduje się hełm i kamizelka kuloodporna. Musisz sięgnąć to tak, aby nie wychylać się z fotela i ubrać na siebie.

Niewidzialna pięść zacisnęła się na moim żołądku.

– Co się dzieje?

Przeklął pod nosem, nieznacznie uderzając rękoma w kierownice. I nie był to pełen złości gest, bardziej bezradność wżerała się w jego żyły.

– To, że zakończyłaś układ, wcale nie oznacza, że jest on skończony. Nacisnęliśmy komuś na odcisk, dzieciaku.

Z trudem złapałam oddech w płuca. Tępo wpatrywałam się przed siebie, a widok z przedniej szyby gubił się gdzieś za mgłą, która spowiła tęczówki. Nie chciałam, żeby jakiekolwiek kropki zaczęły się łączyć. Karty, ta sytuacja i Starski nie mogły mieć przecież nic wspólnego, prawda? To brzmiało zbyt abstrakcyjnie. Marcel, on by przecież wiedział, gdyby to był Aleksander powiedziałby mi?

Mdłości piekły mnie w przełyku.

Potrząsnęłam głową. Nie mogłam teraz o tym myśleć.

– Powiedziałaś, że mi ufasz, więc zrób to, o co cię proszę, okej? – odparł miękko i nawet nie zorientowałam się, kiedy przeniósł jedną rękę z kierownicy na moje dłonie i uścisnął je, próbując dodać otuchy.

Posłusznie wykonałam jego polecenie, chociaż ze zdenerwowania trzęsły mi się wszystkie kończyny, nogi podrygiwały mimowolnie, nie potrafiłam ich opanować.

– A ty? – spytałam, przemykając po nim spojrzeniem. Nie miał na sobie munduru, nie miał na sobie kamizelki, jego ciało pokrywały jeansy i zwykła bluza z zimową kurtką.

Odetchnął, napinając mięśnie.

– Tak naprawdę to chciałem cię złapać gdzieś w okolicach twojego osiedla i po prostu porozmawiać na całkowicie inny temat, ale dostałem ten głupi telefon, dlatego teraz robimy to, co robimy. Nie tak to zaplanowałem – mruknął sfrustrowany. – No ale teraz musimy przejść do trochę bardziej skomplikowanej części. Gdy zatrzymam auto, od razu z niego wysiadasz i biegniesz w las ile sił w nogach. Nie skręcasz nigdzie, biegniesz po prostej, na drugim końcu będzie czekał Franek w samochodzie, wsiadasz do niego. Cokolwiek by się nie działo za tobą, nie odwracasz się, nie zwalniasz. Usłyszysz szarpaninie, strzały, krzyki, nie interesuje cię to, zrozumiano? – tłumaczył rzeczowo, a jego głos nawet nie drgnął. Przez mój umysł zaczęły przewijać się sceny, jak stopklatki z filmów akcji. Bójki, strzelanina, krew, krzyki, płacz. Zrobiło mi się cholernie niedobrze, a całe ciało zrosił zimny pot. Z przerażeniem w oczach spojrzałam na policjanta, który wnikliwie mi się przyglądał.

– Będę cały czas za tobą – dodał po chwili, jakby to miało sprawić, że poczuję się lepiej. Nie poczułam, wręcz przeciwnie, w mostku stopniowo zaczęła narastać obawa, że coś się stanie, a on w tym momencie był całkowicie bezbronny. Ja miałam kamizelkę, która ciążyła mi na ramionach, hełm, jakoś się wykaraskam, a on? Nie miał nic, jeżeli strzelanina była jednym ze scenariuszy, który brał pod uwagę, ryzyko tej sytuacji musiało być całkiem przerażające.

Adrenalina zagotowała krew moich żyłach, bo Marcel nieoczekiwanie zatrzymał samochód.

– Teraz, wyskakuj stąd! – krzyknął, ciskając we mnie jasnymi, surowymi tęczówkami.

Chaotycznymi ruchami wyswobodziłam się z pasów i otworzyłam drzwi, nie zdążyłam nawet obejrzeć się na policjanta, wypadłam wręcz z pojazdu i runęłam pędem przed siebie, tak jak kazał.

Ciśnienie skoczyło mi do niebotycznych wartości, aż piszczało mi w uszach. Biegłam ile sił w nogach. Zimne powietrze paliło drogi oddechowe, miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuje z wysiłku. Nie wiedziałam, czy biegłam poprawnie, czy nie zboczyłam z drogi. Ledwo cokolwiek widziałam. Serce dudniło mi tak mocno, że słyszałam jego chaotyczny, rwany rytm w głowie. Parę razy oberwałam gałęziami w twarz, dwa razy potknęłam się, wywracając w śnieg i błoto. Niczego za sobą nie widziałam, tym bardziej nie widziałam za sobą Marcela.

Biegłam tak szybko, jakby to miała być ostatnia rzecz jaką wykonam w tym życiu.

Nagle moje ciało zostało obezwładnione w silnym uścisku, po czym wraz z napastnikiem runęliśmy w dziurę. Zanim zdążyłam wydobyć z siebie krzyk, męska dłoń zacisnęła się na mojej twarzy. Zaczęłam się panicznie wierzgać, próbując wyrwać z coraz mocniej otaczających mnie ramion.

– To ja – usłyszałam tuż przy uchu miękki szept. Jęknęłam z ulgą w dłoń Marcela, czując jak w oczach wzbierają mi się łzy. – Ściągnę ci rękę z twarzy, tylko nic nie mów.

Pokiwałam szybko głową. Powoli palce zaczęły ustępować, kciukiem potarł rozpalony do czerwoności policzek.

Zachłysnęłam się powietrzem, kiedy już mogłam wziąć oddech pełną piersią.

Kurczowo trzymał mnie przy sobie. Na oślep próbowałam odnaleźć jego dłoń. Gdy musnęłam opuszkami skórę, wplątał swoje palce między moje. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała niemiarowo. Cala drżałam, a on przyciskał mnie do siebie tak bardzo, że pomiędzy nami nie pozostawał nawet skrawek przestrzeni.

Niedaleko nas słychać było dźwięk łamanych gałęzi pod ciężarem butów, chrzęst śniegu i przytłumione rozmowy, które niosły się jak niewyraźny szum.

Zacisnęłam z całej siły powieki, błagając, by to był tylko sen. Koszmar, z którego zaraz się obudzę.

Dygotałam z zimna, jednocześnie czując kropelki potu na plecach.

Marcel nawet na chwilę nie rozluźnił uścisku. Dopiero gdy po dłużej chwili nie słychać było dookoła nas jakichkolwiek dźwięków, a cisza zaczynała smakować przerażeniem, szepnął, że wychodzimy stąd. Nie byłam przekonana, czy to był dobry pomysł. Strach mnie paraliżował, z drugiej strony chciałam się już znaleźć daleko stąd, najlepiej we własnym łóżku.

Kilka chwil później ponownie puściliśmy się biegiem przed siebie.

Wpadłam pierwsza do samochodu, od razu robiąc miejsce Marcelowi, który z impetem wleciał zaraz po mnie, zatrzaskując za sobą drzwi.

Samochód ruszył bez ostrzeżenia, szarpiąc naszymi ciałami. W panice ściągnęłam z siebie kamizelkę i hełm, rzucając pod nogi. Opadłam na oparcie, przecierając roztrzęsionymi rękoma rozpaloną twarz. Dopiero wtedy odwróciłam się w stronę kręconowłosego. Mężczyzna opierał się ręką o fotel kierowcy, głowę spuścił w dół, a jego twarz wykrzywiona była w dziwnym grymasie. Pospiesznie prześledziłam wzrokiem jego ciało, aż gwałtownie wciągnęłam powietrze w płuca. Zdarłam z własnej szyi materiałowy szalik, czując jak robi mi się niebezpiecznie gorąco.

– Marcel, ty krwawisz – wymamrotałam prawie bezgłośnie, przysuwając się do policjanta. Dół kurtki miał przesiąknięty świeżą krwią. Niepewnie ujęłam odzież w drżące palce, unosząc do góry. To samo zrobiłam z bluzą i bluzką, którą miał na sobie. Ciche syknięcie rozeszło się w pojeździe, a z moich warg wyrwał się zdruzgotany jęk. Bok jego pleców wyglądał jakby coś wyżarło mu skórę. Tam... tam było widać mięso. Po prostu ludzkie mięso. Zakręciło mi się w głowie. Krew bez ustanku wypływała ze sporej rany, brudząc kanapę. Rozgorączkowana przyłożyłam swój szalik, próbując zatamować krwawienie.

– Przepraszam – pisnęłam przerażona, gdy mężczyzna zaklął siarczyście. – Franek, chyba... chyba musimy jechać do szpitala.


***


Nie rejestrowałam co się działo. Kurczowo przytrzymywałam szalik, ale to nic nie dawało. Krew, ona była wszędzie. Powtarzałam w kółko, że wszystko będzie dobrze, ale nie wiedziałam, czy to miało pomóc mi, czy Marcelowi. Franek rozgorączkowany rozmawiał przez telefon zanim dojechaliśmy do szpitala.

Zostałam tu sama. Wójcika w trybie pilnym ściągnął komendant, a mnie żadna siła w tym momencie nie wyprowadziłaby z SORu.

Siedziałam w poczekalni opierając łokcie o kolana i pochylając się do przodu. Wpatrywałam się w szpitalne kafelki nieobecnym wzrokiem i dopiero po chwili moją uwagę zwróciły niekontrolowanie drżące dłonie.

Dłonie, które cały wybrudzone były w krwi Marcela.

Poczułam jak kolory spływają mi z twarzy. Zaczynało brakować mi tchu. Oddychałam płytko, czując coraz większe mdłości. Zacisnęłam niepokojąco piekące powieki.

W duchu błagałam by policjantowi nic nie było. Nie wiem, w którym momencie tak bardzo się pokaleczył. Złapali go, gdy biegliśmy? Nadział się na coś? Nie miałam pojęcia. Zagryzłam z całej siły dolną wargę, z emocji zaczyna drżeć mi broda.

Bezradność wdarła się do krwiobiegu. Nie mogłam już nic zrobić. Nie mogłam mu już pomóc, a nawet gdy miałam taką sposobność, nie potrafiłam. Teraz pozostawało tylko czekać, a czekanie zabijało mnie kawałek po kawałku. Czułam się tak samo jak w dniu, gdy zadzwonił ojciec ze szpitala, że babcia miała zawał. Miałam pieprzone deja vu. I tak bardzo chciało mi się płakać, do tego stopnia, że nie potrafiłam wykrzesać z siebie ani jednej łzy.

– Straszysz pacjentów – cichy, ciepły głos otulił przyjemnie powietrze. Półprzytomna rozejrzałam się niepewnie dookoła, jednak dopiero gdy czyjeś palce zacisnęły się na moich kolanach, spojrzałam na kucającą przy mnie kobietę. Lena uniosła pocieszająco kąciki ust, prostując się i ciągnąc mnie za sobą. – Chodź, doprowadzimy cię trochę do porządku.

Bezwiednie pozwoliłam się poprowadzić do pokoju, na drzwiach którego wisiała plakieta "Nieupoważnionym wstęp wzbroniony". Usadziła mnie na krzesełku, a sama zaczęła wyciągać bliżej nieokreślone rzeczy z szafek i ustawiać na pobliskim stoliku.

– Czy on...

Chciałam zapytać, co z Marcelem, ale głos utknął mi w przełyku. Kobieta odwróciła się i spojrzała na mnie troskliwie.

– Nic mu nie jest – odparła łagodnie – jest trochę marudny i wkurzający, ale dostał parę zastrzyków i leki uspokajające, więc jest grzeczny. Wyliże się – wyjaśniła spokojnie, a ja nie mogłam wyjść z podziwu jak potrafiła mówić o tym z taką lekkością. Sama myśl o tym, że Marcel stracił tak dużo krwi, przecież sama widziałam, sprawiała, że chęć płaczu naciskała na struny głosowe. Widziałam również jak jego ciało zaczynało się przelewać, wzrok mu się gubił, wyglądał... boże, wyglądał tak bezbronnie, a ja w tym wszystkim byłam tak bardzo bezradna.

Cichy szloch wyrwał się nieproszony spomiędzy warg. Zawstydzona nakryłam się rękoma, pozwalając sobie na kilka chwil słabości.

Lena podeszła do mnie, kojąco pocierała plecy, chociaż to jej kuzyn leżał teraz poturbowany, to ja wyłam jak dziecko. Z emocji tętniły mi skronie, a serce tak mocno obijało się o żebra, jakby miało za moment się rozpaść na malutkie kawałeczki.


***


Nie wiem, ile czasu spędziliśmy w szpitalu. Gdy się uspokoiłam, Lena oczyściła drobne zranienia. Ani słowem nie skomentowała mojego nieuzasadnionego wybuchu płaczu. Za to zagotowała się, kiedy to Marcel z wyraźnym "Nie ma takiej zasranej opcji, że tu kurwa zostanę" wyrywał się kilku pielęgniarzom i lekarce. Dała mi klucze do swojego samochodu z prośbą, abym zajęła się policjantem, bo ona niestety nie miała już możliwości z kimkolwiek zamienić się swoim dyżurem w szpitalu, który akurat zaraz miała zaczynać. Zapisała mi także swój numer telefonu, tak na wszelki wypadek.

Weszliśmy do mieszkania. Kręconowłosy odmawiał jakiejkolwiek pomocy przy poruszaniu się, marudził zirytowany pod nosem, że naszprycowali go tyloma lekami przez co będzie świecił w nocy.

– Pójdę się umyć – mruknął w momencie, kiedy cisza między nami stawała się uciążliwa.

– Pomóc ci? – spytałam niepewnie, w nerwach wyginając palce.

Parsknął pod nosem, najwidoczniej go rozbawiłam, chociaż mi do śmiechu było daleko.

– Rozalia, jestem dużym chłopcem, poradzę sobie. To słodkie, że się martwisz, ale całkowicie zbędne. – Uśmiechnął się kącikiem ust, a gdy z wyraźnym trudem mnie mijał, podpierając się stołu, ściany i kanapy, kierując się do sypialni, musnął kciukiem mój policzek, na co energicznie wciągnęłam powietrze w płuca.

Marcel w wersji codziennej był ciężki do zniesienia, za to Marcel w wersji rannej to już inny poziom upierdliwości. Chciałam mu tylko pomóc, tak jak on pomógł mi.

Zanim jednak zniknął za drzwiami, odwrócił się i rzucił:

– Jak chcesz na końcu korytarza znajduje się druga łazienka, suszy się tam też pranie, możesz się umyć i przebrać w coś czystego, cokolwiek tylko zechcesz, nie krępuj się.

Skorzystałam z jego propozycji. Prysznic nieznacznie ożywił ciało, chociaż nadal czułam się jak po emocjonalnym rollercoasterze. Pozwoliłam sobie ubrać jego dresy, bluzkę i bluzę, chociaż topiłam się w tym jak w worku. Naciągnęłam nawet sporo za duże skarpetki na stopy. Niestety moje ubrania były przemoknięte, wybrudzone i nie nadawały się już do niczego.

Wróciłam do salonu i usiadłam na sofie. Nie byłam pewna, czy policjant już skończył się myć, czy powinnam sprawdzić, co robi, może potrzebował pomocy? Siedziałam i jedyne, co robiłam, to nasłuchiwałam dźwięków, które mogłyby mi cokolwiek zdradzić.

Z pokoju po pewnym czasie zaczęły wydobywać się szmery, by po chwili przerodzić się w dźwięk tłuczonych przedmiotów. Gęsia skórka przemknęła mi po ciele. Gorączkowym ruchem podniosłam się z kanapy, z rozpędu dobiegając do drzwi sypialni. Nie pukałam nawet. Otworzyłam je zamaszystym ruchem. Mężczyzna w dziwnym amoku strącał wszystko z szafek. Stając zaledwie krok od progu, koło mnie przeleciała nocna lampka, rozbijając się w drobny mak na ścianie

Serce tłukło mi w piersi jak dzwon. W dwóch susach dopadłam kręconowłosego.

– Marcel, Marcel – powtarzałam miękko, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Szafirowe, rozbiegane spojrzenie wirowało po pokoju. Oddychał ciężko, jakby sprawiało mu to trudność. Stanęłam na palcach, ujmując jego twarz w dłonie. Dopiero wtedy zblokował ze mną spojrzenie. Potarłam kciukami rozpalone policzki. Przyciągnęłam go do siebie. Oparł swoje czoło o moje, jego oddech muskał moje wargi, z których wypadło westchnienie przepełnione ulgą. Opuszkami pocieram jego kark.

Miałam ochotę zamknąć go w swoich ramionach i nie wypuszczać do momentu, aż się nie uspokoi, ale nie wydało mi się to odpowiednie.

Ociężale uniósł dłonie i oparł je o moje plecy, zaciskając pięści na materiale bluzy.

Błądził jasnymi, przepełnionymi czymś, co powodowało ciarki na ciele, tęczówkami po mojej twarzy. Chciał coś powiedzieć, jednak wstrzymał się na moment, parsknął pod nosem i pokręcił nieznacznie głową na boki.

– Wypierdalaj stąd – szepnął chrapliwie, na co zszokowana rozchyliłam wargi, nie potrafiąc wydobyć z siebie jakiegokolwiek dźwięku. – Sama chciałaś bym zniknął ci z oczu raz na zawsze, więc wypierdalaj stąd – powtórzył dobitnie przez zaciśnięte zęby, nie odrywając ode mnie tego nieprzyjemnie przeszywającego spojrzenia. – Mogę być największym chujem tego świata, skurwysynem, potworem, jak sobie chcesz, ułatwię ci to, spier-da-laj.

Kubeł zimnej wody spłynął mi po twarzy. Zamrugałam w spowolnieniu. Marcel puścił mnie, odsuwając się dwa kroki w tył w pełnym zadowolenia grymasie malującym się na spierzchniętych ustach. Nie do końca... nie do końca wiedziałam, co się stało. Dlaczego... nie wiedziałam, co zrobić. Nadal nie potrafiłam skonstruować jakiegokolwiek zdania, które i tak z trudem przeszłoby przez krtań.

Nie chciałam go zostawiać, nie wiedziałam, co mogło strzelić mu jeszcze do głowy. Był rozbity, rozgoryczony, naćpany lekami.

– Nie słyszałaś? – warknął, wyciągając do przodu dłoń – tam są drzwi.

Przełknęłam ciężko ślinę, a coś nieprzyjemnego ścisnęło mnie w piersi. To nie miało sensu. Bez słowa odwróciłam się we wskazanym kierunku. Gdy znalazłam się w salonie, w pośpiechu zebrałam swoje rzeczy, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy. I czemu chcesz ryczeć, idiotko? Klucze do samochodu Leny zostawiłam na regale w przedpokoju. Mgła przysłoniła mi widziany obraz.

– Cholera – syknęłam pod nosem, gdy kolanem uderzyłam w szafkę przy zakładaniu butów. Nie dbałam o to, czy nie pomyliłam prawego z lewym. Wypadłam z mieszkania, wyciągając z kieszeni telefon i wystukałam krótką wiadomość do kuzynki Marcela.

Wyprosił mnie z mieszkania, jakbyś mogła potem do niego zerknąć, czy wszystko jest w porządku.

Na odpowiedź nie musiałam długo czekać.

Przepraszam Cię Rozalia za to, znając Marcela raczej nie zrobił tego w kulturalny sposób. Po prostu jego męskie ego zostało dzisiaj bardziej poturbowane niż ciało, bo ktoś musiał się nim ZAOPIEKOWAĆ. Bałwan. Dziękuję, że z nim zostałaś. Jasne, sprawdzę co z tym kretynem, nie martw się, złego diabli nie biorą, dam Ci znać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro