Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22. Kiedy walczysz z potworami, pamiętaj, aby nie stać się jednym z nich.


Nie byłam w stanie spać. Myśli kotłowały się w mojej głowie, rozbijając boleśnie w każdym jej zakamarku. Analizowałam wszystko od początku do końca, od końca do początku. I już nie chodziło o Marcela, tę sprawę uważałam za zakończoną. Spokoju nie dawała mi Melania. Może powinnam być mądrzejsza, może powinnam zadzwonić i to wyjaśnić, porozmawiać jak dorosły człowiek, ale dlaczego miałabym? Czemu musiałam być tą, która zachowa się rozsądniej, odpowiedniej? Nie chciałam. Chciałam jej wygarnąć, wykrzyczeć wszystko, co boleśnie kłuło mnie w serce. I choć dobrze zdawałam sobie sprawę, kto tak naprawdę za tym wszystkim stał, komu zależało na tym bałaganie, to czemu to miało być jakąkolwiek taryfą ulgową? Czemu to ja miałam rozumieć? Czemu to ja miałam stawiać się w sytuacji kogoś innego?

Od nadmiaru pytań, na które nie będę miała szansy otrzymać odpowiedzi, rozbolała mnie głowa. Potarłam czoło, próbując pozbyć się tego ucisku. Zaraz rozpoczynały się zajęcia, musiałam być skupiona, a na karku czułam już powiew zbliżającej się sesji.

Zauważyłam Melanię na korytarzu, stała oparta ramieniem o ścianę, wystukując coś na swoim smartfonie. Złość zagotowała krew w moich żyłach, rozdrażnienie rozsadzało tętnice, a puls niepokojąco skoczył w górę.

W kilku krokach znalazłam się przy niej. Z zaskoczenia złapałam ją za ręce. Szarpnęłam drobnym ciałem i wbiłam boleśnie w ścianę. Telefon z łoskotem opadł na posadzkę. Blondynka uniosła na mnie zdezorientowany wzrok, jednak po kilku sekundach jej wargi wykrzywił cyniczny uśmieszek.

– No w końcu – parsknęła prześmiewczo. – Jak to jest być policyjną kurwą? – syknęła jadowicie, obdarzając mnie pełnym obrzydzenia i rozczarowania spojrzeniem.

Rozszerzyłam oczy w zdumieniu.

– Co?

– Och, nie udawaj idiotki, Rozalia – mruknęła z przekąsem i przechyliła głowę w bok. – Myślałaś, że się nie dowiem, że pieprzysz się z policjantem i donosisz mu na nas?

Moja brew wystrzeliła zdziwiona w górę. Co za nonsens!

– Pieprzy to się tobie w głowie – prychnęłam, wykrzywiając usta w szatańskim grymasie. Z chorą satysfakcją dociskałam jej szczupłe ramiona do ściany. Chciałam sprawić jej ból. – Co ty odpieprzasz, kobieto, chcesz trafić za kratki? Co to w ogóle za szopka była?

– Ja? – zaśmiała się, a ten dźwięk niósł się jak złowrogie echo wśród ścian uczelni. – Martw się o siebie, Antosiewicz. Z nas dwóch to ty masz zdecydowanie barwniejsze występki i z tego, co mi wiadomo, pożar w pracy to też twoja wina, więc nie wiem, o czym do mnie mówisz. – Niewinny uśmieszek rozświetlił jej wargi. Zatrzepotała rzęsami, a mną wstrząsnęło ze złości. Robiła to specjalnie, wiedziałam o tym. – Kiedy walczysz z potworami, pamiętaj, aby nie stać się jednym z nich.

– Spójrz w lustro. – Zbliżyłam się do niej, wpatrując intensywnie w tęczówki, w których zamigotał ledwo zauważalnie strach. Po kręgosłupie spłynął mi nieprzyzwoity entuzjazm. To było tak niewłaściwe, ale jednocześnie tak bardzo satysfakcjonujące. – Jak tam Markus? Powiedziałaś mu, czym się zajmujesz? Lepiej innym wyrzucać jak mają postępować, niż samemu postąpić właściwie, co?

Przechyliłam nieznacznie głowę w bok, nawet na moment nie spuszczając z niej wzroku. Melania przełknęła nerwowo ślinę, chociaż starała się to ukryć.

– Nie mieszaj go w to! To nie ma nic tutaj do rzeczy.

Zaczęła wiercić się na boki, próbując wyswobodzić z uścisku. Na marne. Moje palce przy każdym ruchu wpijały się mocniej w jej ciało, najprawdopodobniej już w tym momencie miała odbite półksiężyce wymalowane przez nacisk paznokci. Oddech mi przyspieszył i spłycił, serce dudniło w klatce. Będzie miała siniaki, na pewno będzie je miała.

– Ależ oczywiście, że ma – wydyszałam przez zaciśnięte zęby. – Masz do mnie pretensje o coś, o co powinnaś mieć również do samej siebie.

Okłamywała Markusa, czemu to było okej? Czemu to, że ja nie powiedziałam jej prawdy, nie było już w porządku? Czym jedno różniło się od drugiego? Czemu jej sposób postępowania miał być zrozumiany, a mój nie?

Rozpaczliwy skurcz zacisnął się boleśnie na żołądku.

– Matko, Rozalia, nie rozumiesz! – jęknęła załamana, nie kryjąc emocji. – Zdradziłaś mnie! – żachnęła – mogłaś przyjść, powiedzieć mi, cokolwiek, coś byśmy na to poradziły, a ty nawet słówkiem nie pisnęłaś. Jesteś skończoną hipokrytką! – krzyczała bezsilnie, pochylając się w moją stronę z wymalowanym na bladej twarzy zranieniem. – Zakompleksioną, niedowartościowaną, wiecznie pokrzywdzoną, podłą suką – splunęła z odrazą, a po kilku chwilach dotarło do niej, co opuściło jej wargi. Zagryzła poddenerwowana wnętrze policzka.

Przyśpieszony puls zatętnił mi w skroniach. Szarpnęłam nią mocniej, głowa dziewczyny nieoczekiwanie odskoczyła w tył i uderzyła w ścianę. Przymknęła powieki i uśmiechnęła się, a z kącika ust spłynęła leniwie stróżka krwi.

– Jaki ojciec, taka córka.

Oddech z trudem przechodził mi przez płuca. Jak poparzona odsunęłam się od dziewczyny, unosząc ręce w geście poddania.

Chęć desperackiego krzyku zaczęła naciskać mi na krtań.

Czemu chciałam ją skrzywdzić?

Dłonie drżały mi niekontrolowanie. Twarz blondynki wykrzywiła się w pełnym satysfakcji geście i spoglądała na mnie w zadowoleniu, kciukiem ścierając czerwoną maź. Serce zapłonęło mi przerażeniem, a w gardle zapiekły mdłości.

W tym momencie brzydziłam się samą sobą.


***


Zostałam zwolniona. I wcale mnie to nie zdziwiło. Nawet nie do końca pamiętam, co mówił mój, już były, szef. Czułam się oderwana od rzeczywistości. Jakbym zaczęła funkcjonować w jakiejś innej czasoprzestrzeni, zamknięta w szklanej kuli, a całe życie toczyło się poza mną, mogłam się tylko przyglądać i przysłuchiwać nieznanemu szumowi, w który zlewały się słowa.

Ucisk w skroniach stał się niepokojący. Podeszłam nieco zamroczona za bar. Moja szafka wraz z prywatnymi rzeczami spłonęła, więc nie bardzo miałam, co zabrać. Z drewnianego blatu ściągnęłam swoją ładowarkę do telefonu, ulubiony kubek, powyrywane z uczelniach zeszytów kartki, z których zakuwałam w czasie mniejszego ruchu. Zgarnęłam również obgryziony długopis i zakreślacz.

Ostatni raz rozglądnęłam się po pomieszczeniu i skierowałam swoje kroki w kierunku wyjścia.

– Rozalia? – cichy, niepewny szept zadrżał w powietrzu. Wypuściłam powoli oddech i odwróciłam się w stronę dochodzącego głosu Blanki. Zębami skubała nerwowo dolną wargę, stojąc w progu zaplecza.

Jej blada twarz przyozdobiona szarymi tęczówkami i rudymi, skręconymi kosmykami wyglądała jak najdroższa porcelana. Chciała ruszyć w moją stronę, ale zawahała się, zaciskając długie palce na framudze.

Coś nieprzyjemnego osiadło na krtani. Z trudem przełknęłam ślinę. Wiedziała, na pewno wiedziała, co zrobiłam Melanii na uczelni, a także to, czego dopuściłam się wcześniej. Wyglądała na rozczarowaną, a serce w mojej klatce zakołatało rozpaczliwie.

Czy było coś, czego nie potrafiłam spieprzyć? Czy był ktoś, kto byłby w stanie udźwignąć wszystkie moje błędy i złe decyzje?

Wstyd spłynął po kręgosłupie. Zacisnęłam mocno zęby, aby w akcie desperacji po prostu się nie rozpłakać. Nie znosiłam samej siebie. Nie rozumiałam samej siebie. Czułam się zła i brudna. Wczorajszego wieczoru w przypływie wściekłości i żalu pozdzierałam wszystkie bąble z oparzonej dłoni, rwałam do krwi, a to i tak nie przyniosło żadnego ukojenia.

– Między nami okej? – wykrztusiłam ledwo słyszalnie, a nutka nadziei zatańczyła mi na strunach głosowych.

– Ja... – przerwała od razu, rozchylając nieznacznie wargi. Odetchnęła powoli i uniosła smutno kąciki. – Nie wiem, po prostu nie wiem. – Poruszyła markotnie ramionami, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem. – Muszę to sobie poukładać.

Kiwnęłam głową w zrozumieniu, spuszczając zawstydzony wzrok na buty. Zagryzłam dolną wargę, broda zaczęła niekontrolowanie drżeć z emocji. Tętniący nacisk nasilił się w czaszce. Pospiesznie przełknęłam gorycz i nie spoglądając na rudowłosą, skierowałam się do wyjścia z baru.


***


Korytarze komendy przemierzałam prawie na paluszkach, aby nie wzbudzać niepotrzebnego zamieszania. Gdy poprosiłam komendanta o spotkanie, odpisał, abym pojawiła się bezpośrednio w jego gabinecie. Gorączkowo rozglądałam się dookoła, nie miałam najmniejszej ochoty spotkać Marcela. Nasłuchiwałam uważnie, starając się nie wpaść na niego zza rogu. Czułam się co najmniej jak na jakiejś tajnej misji, a próbowałam jedynie znaleźć odpowiedni pokój.

Chciałam to wszystko skończyć. Jeżeli miałam ponieść konsekwencji swoich czynów, byłam na to gotowa. W tym momencie nie miałam już nic do stracenia. Próbując naprawić błędy, spowodowałam lawinę kolejnych i już nie byłam w stanie odkręcić tej spirali. Nie miałam nawet na to sił. Byłam zbyt zmęczona ciągłym staraniem się. Im bardziej mi zależało, tym bardziej mi nie wychodziło. Byłam stworzona do tracenia wszystkiego, co mi bliskie i co miało jakikolwiek sens w moim życiu.

Zapukałam w odpowiednie drzwi, a gdy usłyszałam pozwolenie, weszłam do środka.

Szare, surowe wnętrze przywitało mnie prawie martwą ciszą, którą mącił jedynie tykający zegar. Komendant uniósł na mnie zmęczony wzrok, a dłonią wskazał krzesło przed swoim czarnym biurkiem, które posłusznie zajęłam.

Zaczęłam bawić się roztrzęsionymi palcami, spuszczając spojrzenie na dłonie.

Liczyłam na to, że mężczyzna odezwie się pierwszy, jednak kolejne sekundy upływały, a cisza nieskrępowanie rozgościła się pomiędzy nami.

Przewróciłam mentalnie oczami.

– Chcę zrezygnować z układu.

Odetchnął ciężko i przystawił dłoń do skroni, powolnie ją rozmasowując.

– Marcel znów coś odjebał? – Głos komendanta przesiąkł zrezygnowaniem, jakby spodziewał się takiego obrotu spraw.

Wygięłam brwi w zdziwieniu i uniosłam na niego tęczówki.

– Nie, nie – zaprzeczyłam pośpiesznie, chociaż nie była to do końca prawda. Nie chciałam jednak wdawać się w niepotrzebne szczegóły i roztrząsać tej sprawy. – Po prostu znudziło mi się, to tyle.

– Rozalia – rzucił ostrzegawczo, a zmarszczka na jego czole pogłębiła się. Czułam się jak skarcone dziecko. Z wysiłkiem przełknęłam ślinę.

– Naprawdę, chcę to szybko skończyć, proszę robić co trzeba, poniosę wszystkie konsekwencje.

Zaczęłam chaotycznie machać rękoma, jednak nie wiem, czy to sprawiło, że byłam bardziej przekonująca. Mężczyzna spoglądał na mnie z pewną dozą rezerwy. Postukał palcami w blat biurka. Czułam rozchodzące się po policzkach ciepło spowodowane nerwami. W duchu prosiłam, abym nie spłonęła dorodnym rumieńcem.

– Zobaczę, co da się zrobić.

Tyle mi wystarczyło.


***


Dni przelatywały mi przez palce, a tygodnie mieszały się ze sobą. Potrafiłam wstać w sobotę, wyszykować się na uczelnie i czekać na przystanku na autobus, który nigdy nie nadjeżdżał. Wracałam wtedy znużona do domu, zakopywałam się w kołdrę i spałam do późnego popołudnia. Wszystko straciło sens, ale czy kiedykolwiek w ogóle go posiadało?

Musiałam przyznać, że zjebałam. Po prosto spieprzyłam po całości. Niszczyłam wszystko, co miałam w swoich ramionach, a może byłam zniszczeniem?

A może tylko byłam zniszczona?

Starając zmusić się do pośpiechu, złapałam w dłoń klucze i w jeszcze nie do końca nałożonych na stopy butach, wyczłapałam się z domu. Coś mignęło mi przed oczami i wylądowało wprost przy czubkach adidasów.

Brwi poszybowały mi w zdziwieniu do góry.

Pochyliłam się, chwytając między palce kartkę. W środku znajdowała się jedna karta z talii, a na papierze widniały słowa:

Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Rozalia, chociaż dobrze wiesz, że wszystko, co najlepsze, jest już za Tobą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro