17. Wesołych Świąt, Aleks.
Siedziałam na krześle barowym w kuchni Blanki, a jego właścicielka wymachiwała mi nożyczkami przed nosem. Czasami się zastanawiałam, jakim cudem dziewczyna otrzymała tytuł technika fryzjerstwa.
– Jak ci to ściąć? – spytała, łapiąc włosy z grzywki między palce.
– Nie wiem. – Wzruszyłam beznamiętnie ramionami, próbując spoglądać na dziewczynę spod kosmyków. – Nie chcę mieć jej w oczach.
– Na prosto? – dopytywała dalej, z uwagą przekładając kolejne pasma. – Czy zrobić ci curtain bang?
– Cokolwiek, Blanka. – odetchnęłam znużona. Przecież to nie było istotne.
– A końcówki?
Miałam ochotę ponownie westchnąć, w dodatku dramatycznie, jak uczestnik jakiegoś tandetnego spektaklu. Nie chciałam o tym dyskutować, myśleć mi się nawet o tych włosach nie chciało. Po ostatnich ekscesach wyglądały jak nastroszone siano, w miejscach szycia miałam wygolone placki, wypadały mi garściami, nie chciałam dopuścić do swojej świadomości tego, jak ogromną ilość ich straciłam. Błagałam w myślach, aby podcięcie ich choć trochę pomogło na skręt, co optycznie je zagęści, a mi pozwoli dożyć w spokoju chwili, aż chociaż część odrośnie.
Może to nie był wielki problem, ale w mojej głowie urastał do rangi życiowego dramatu.
– Zetnij nad ramiona, tylko nie przesadzaj, bo jak się pokręcą to będą krótsze, nie chcę wyglądać jak cięta od garnka. – Słowa pełne pośpiechu opuściły moje wargi. Wiedziałam, że to nie był powód do nerwów, ale coś nieprzyjemnie gryzło mnie w tyłek. Chciałam to mieć za sobą.
– Wycieniuje ci je, żeby piramida się nie robiła – odparła łagodnie i posłała mi ciepły uśmiech. Domyśliła się, że to dla mnie kiepski temat, absurdalnie kiepski.
Kiwnęłam głową w geście zgody.
Jej sprężyste rude kosmyki podskakiwały wesoło przy każdym ruchu, jaki wykonywała. Pełna skupienia i zamyślenia zagryzała nieświadomie dolną wargę z uwagą rozczesując kolejne pasma i podcinając zniszczone końcówki, które bez pośpiechu opadały na chłodne płytki.
Całe przedpołudnie spędziłyśmy w galerii handlowej w poszukiwaniu sukienki. Blanka uparła się, że powinnam ubrać coś odpowiedniego do okazji, a po przeglądnięciu zawartości mojej szafy roześmiała się histerycznie i stwierdziła, że czas na zakupy. Kupowanie ubrań w gorącym okresie przedświątecznym to najczystsza głupota, bo ceny zwalają z nóg, a wydawać krocie na coś, co założę na siebie tylko raz, to już inny poziom kretyństwa.
Po przymierzeniu kilku sukienek, przy których na widok ceny prawie szczęka opadła mi na podłogę, trafiłyśmy do mało znanego outletu. Oczy rudowłosej zaświeciły się jak dwie gwiazdki, gdy na jednym z wieszaków znalazła niepozorną sukienkę w kolorze butelkowej zieleni. Nie zdążyłam się nawet zorientować, kiedy wcisnęła mnie z nią do przebieralni. Z bólem serca musiałam przyznać, że była naprawdę ładna. Rozkloszowany dół za kolano, dekolt w serduszko, dopasowana góra, bufiaste, lejące rękawy zakończone gumeczką i falbanką oraz wiązanie w talii na kokardkę. Niestety, gdy znajduje się święty Graal, zawsze coś stanie na przeszkodzie do jego przywłaszczenia, a w tym przypadku tym czymś był rozmiar. Outletowy sklep oferował ostatnie sztuki modeli w atrakcyjnych cenach. Niestety, mimo że rozmiar był jednym z mniejszych, to sukienka wisiała w kilku miejscach, uwidaczniając to, co zazwyczaj starałam się ukrywać. Moje BMI wręcz krzyczało, abym zwiększyła podaż kalorii w diecie, niektórzy mają problem z chudnięciem, niektórzy z przytyciem.
Blanka jednak tak łatwo nie odpuszczała. Była człowiekiem orkiestrą, dlatego też zaoferowała się, że coś zaradzi na niedopasowany materiał, a jeżeli się to nie uda, to będziemy błagać jakąś krawcową, by przed świętami zdążyła jeszcze zwęzić sukienkę na ten rodzinny spęd.
Nadal nie byłam pewna, czy zgodzenie się na towarzyszenie Marcelowi w tej uroczystości było dobrym pomysłem. Biłam się z myślami, i jednego dnia byłam pewna, że to zrobię, tylko po to, by kolejnego mieć ochotę złapać za telefon i odmówić. Gryzł mnie jedynie fakt, że czułam się mu coś winna, dlatego ani razu nie wybrałam jego numeru, aby zrezygnować.
To tylko kilka godzin, powtarzałam sobie w myślach, aby się pocieszyć.
– Chyba nie powinnam tego robić – mruknęłam smętnie, pozwalając uporczywym myślom wypłynąć na zewnątrz.
– Ścinać włosów?
Chrzęst nożyczek rozbrzmiał w powietrzu, a kolejne pasma opadły na podłogę.
– Co? – rzuciłam zaskoczona, spoglądając na rudowłosą. Szare tęczówki dziewczyny pochwyciły mój wzrok z niezrozumieniem malującym się na jej twarzy. – Nie, nie, mam na myśli ten spęd rodzinny u Marcela, to zły pomysł – wyjaśniłam, wykrzywiając wargi z niesmakiem.
– Rozalia – Blanka westchnęła przeciągle. Ton jej głosu brzmiał jak matczyne zrezygnowanie, gdy po raz kolejny musi tłumaczyć tę samą rzecz niepokornemu dziecku. Stanęła naprzeciw, łapiąc moją twarz w dłonie i zgniotła boleśnie policzku. Zmusiła mnie, abym spojrzała wprost w jej błyszczące oczy. – Przestań tyle myśleć i analizować. Ludzie tak robią, zapraszają innych jako osoby towarzyszące na jakieś dziwne uroczystości, które tego wymagają. To całkiem normalne, więc się uspokój – mówiła powoli i wyraźnie, chyba próbując przemówić mi do rozsądku, jakby naprawdę liczyła, że to ma szansę zadziałać. – Jakoś nigdy nie zauważyłam byś miała wątpliwości jak Aleksander proponował ci kolejne włamanie bądź kradzież, robiłaś to bez zająknięcia – parsknęła sucho, a jej ciężki wzrok nieznośnie opadał na moją duszę. – Co z tobą jest nie tak? – Jej pytanie wręcz jak bolesne echo rozbijało się w moich umyśle.
Wszystko, miałam ochotę odpowiedzieć. Przewróciłam jedynie oczami, spuszczając bezradnie ramiona w dół.
Miała rację.
Cholerna Blanka.
***
– Bądź miła. – Szturchnęłam Blankę łokciem, która w wigilijne południe postanowiła zawitać do baru i złożyć nam świąteczne życzenia oraz przynieść mi poprawioną sukienkę. Rudowłosa uniosła kąciki ust w krzywym uśmiechu. Chociaż nikt nie zmuszał jej do przyjścia tutaj, widziałam, że żałowała własnej decyzji. – Ona wie, że ją unikasz.
– Nie unikam – odparła z wyrzutem i odwróciła spojrzenie w drugą stronę, zrywając kontakt wzrokowy. Moja brew z zaciekawieniem powędrowała do góry. – Po prostu ograniczam nasze kontaktu do niezbędnego minimum – sapnęła i wydęła niezadowolona dolną wargę.
Wypuściłam z ust powietrze, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo z zaplecza wyszła Melania. Spoglądnęła na mnie, a gdy jej tęczówki zarejestrowały obecność Blanki, widziałam, jak na jej twarz spłynęło zdezorientowanie. Rudowłosa przez moment stała bez ruchu, jakby bijąc się z własnymi myślami, po czym odetchnęła głęboko i rozłożyła szeroko ręce.
– Wesołych świąt, Mel – uśmiechnęła się radośnie, w kilku krokach podchodząc do blondynki, która nie kryła ulgi i wzruszenia. Oczy błysnęły jej od łez szczęścia i schowała się w ramionach przyjaciółki, mocno ściskając ją, jakby nie miała zamiaru jej już wypuszczać z rąk.
Kąciki moich ust same powędrowały do góry, widząc to czułe pojednanie. Trzepot motylich skrzydeł łaskotał żołądek. Miałam nadzieję, że to był początek zakopywania kości niezgody.
***
– Rozalia, do kurwy nędzy! – paniczny krzyk przeciął powietrze. Odwróciłam się ociężale w stronę dochodzącego głosu. Mężczyzna w kilku krokach znalazł się przy mnie, zaborczo zacisnął dłonie na moich nadgarstkach, a następnie siłą odciągnął od przedmiotu na którym je zaciskałam. Spojrzałam w dół. Przede mną leżała rozgrzana blacha, a na niej tuzin spalonych bułeczek cynamonowych. Czułam, jak zaczynają piec mnie oczy, a łzy zatańczyły w ich kącikach. – Przerażasz mnie – westchnął bezradnie głosem wypranym z jakichkolwiek emocji, wkładając moje ręce pod strumień zimnej wody.
Niczego nie czułam.
Niczego nie chciałam czuć.
Przytknął dłonie do mojej twarzy, chcąc zetrzeć rysujące się na jej powierzchni bolesne ślady. Z dozą niepewności przetarł kciukami rozpaloną skórę. Jego łagodne, bursztynowe tęczówki spijały każdą mimikę. Wzięłam chaotyczny wdech, który miażdżył mi płuca. Aleksander w mgnieniu oka pochwycił mnie między swoje prawe a lewe ramię, chowając jak w najbezpieczniejszym miejscu na świecie. Chłonęłam jego dotyk, bliskość ciepłego ciała.
Serce wybijało mi nierówny rytm w gardle.
– Straciłam ją – wychrypiałam cicho, mnąc między obolałymi palcami materiał koszulki blondyna. Święta zawsze kojarzyły mi się z babcią, i wtedy to wracało, wszystko wracało, zalewało moją duszę jak wstrętna zaraza, w głowie bez przerwy rozgrywało się piekło tamtego dnia. Nie byłam w stanie tego powstrzymać. Nie miałam sił.
– Przykro mi. – Szelest jego szeptu opadł na skórę szyi ciepłą falą. – Wiem jak to...
Zagotowało się we mnie. Odepchnęłam mężczyznę od siebie, który zaskoczony moją reakcją, zakołysał się nieznacznie na nogach, próbując złapać równowagę. Po ciele przetoczył się ciężar jego spojrzenia, które otulało mnie niezrozumieniem.
– Nie wiesz, Aleks. Nic nie wiesz, bo niby skąd?! – zakwiliłam rozpaczliwie.
Nie rozumiał, on przecież nic nie rozumiał! Jakim prawem mógł tak mówić?!
– Bo tracę ciebie! – Żałość tańczyła na jego strunach głosowych. – Każdego pierdolonego dnia tracę ciebie, jest cię tutaj co dzień coraz mniej. – Bezradność przeszywała każde słowo, które coraz ciszej opuszczało jego wargi.
Patrzyłam na jego rezygnację wymalowaną na twarzy. Spoglądałam jak w tym momencie oddalaliśmy się do siebie o lata świetlne. Wymykał mi się spomiędzy opuszków palców, a może to ja uciekałam ciągle bez celu.
– To nie to samo – wykrztusiłam ledwo słyszalnie, czując jak zaczynałam kurczyć się sama w sobie, zapadać we własnym wnętrzu, rozpadać kawałek po kawałku.
– Masz rację, to nie to samo, to znacznie gorsze. Bo jesteś tu, widzę cię, mogę cię dotknąć, ale ciebie już tu nie ma – wycharczał przez zaciśnięte w złości zęby, ostrym spojrzeniem sztyletując duszę.
Huk bolesnym dźwiękiem rozbrzmiał w pomieszczeniu, gdy mężczyzna uderzył pięścią w blat wyspy kuchennej. Warknął coś niezrozumiałego pod nosem, a jego wzrok powędrował na dziewiątkę kier* żałośnie śmiejącą się w jego stronę. Kartę, którą sam tego dnia wsadził w drzwi mojego domu.
Oderwałam wzrok od blachy leżącej na kuchence. Zdecydowanie powinnam odpuścić sobie bułeczki cynamonowe.
Aleksander, aby wywołać nikły uśmiech na mojej twarzy, ucisk w sercu, melancholijny powiew wspomnień, w losowych momentach wciskał w drzwi kartę o jakimś prostym znaczeniu odnoszącym się do naszego życia. Lubiłam ten sposób komunikacji, to zawsze było coś więcej, a on nie zawsze był takim skurwysynem jak w ostatnich miesiącach. Czasami, a nawet śmiem twierdzić, że przez większość czasu, był naprawdę dobrym i troskliwym facetem. I ze zgrozą musiałam przyznać, że brakowało mi go. Tak po ludzku.
Pierwsza gwiazdka już dawno rozbłysła na niebie. Z telewizora chodziły mnie dźwięki Kevina samego w domu, a półmrok panujący w pomieszczeniu rozświetlany był jedynie lampkami ozdabiającymi malutką choinkę, która stała na rogu stołu w salonie.
Niewiele myśląc, pochwyciłam w dłonie telefon. Odszukałam odpowiedni kontakt i wystukałam krótką wiadomość:
Wesołych Świąt, Aleks.
I zanim zdążyłam się rozmyślić, wysłałam smsa, czując nerwowo kołatające serce w mostku.
Z trudem odetchnęłam i odłożyłam z powrotem telefon na bok. Oparłam się plecami o szafki i skrzyżowałam ręce na klatce, rozglądając się dookoła. Nie było tu magicznej atmosfery świąt. W ogóle miałam wrażenie, że cała ta świąteczna aura wyparowała z tego domu. Nie czułam nic. Było mi po prostu pusto, jakby czegoś brakowało.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem, parskając pod nosem gorzkim śmiechem.
– Zamkną mnie w szpitalu psychiatrycznym – marudziłam sama do siebie. Odbiłam się od blatu i zaczęłam krzątać się po kuchni. Do styropianowego opakowania zapakowałam podgrzane w mikrofalówce pierogi i uszka, a niewielki termos zalałam wodą i dosypałam do niego barszczu z torebki.
Zdecydowanie zamkną mnie w pokoju bez klamek.
Przygotowany posiłek wpakowałam do jakiejś wielorazowej torby w króliczki, akurat pod te święta. Wyłączyłam w pośpiechu telewizor, złapałam za opakowanie i uderzając się w futrynę, wpadłam do przedpokoju, klnąc pod nosem. Narzuciłam na dresy i bluzę płaszcz, szyje obwiązałam szalikiem, a stopy wsadziłam w całoroczne adidasy.
Drogę na cmentarz pokonałam prawie biegiem, przez bramkę wpadłam jakbym kończyła biec maraton, dysząc okropnie. Płuca piekły mnie od mrozu, nos szczypał, a skóra na policzkach chyba zdążyła zamarznąć. Nie tracąc jednak tempa, w kilka minut dotarłam w odpowiednie miejsce.
– Cześć babciu – rzuciłam w przestrzeń, uśmiechając się niepewnie jednym kącikiem ust. Ściągnęłam szalik i ułożyłam go niedaleko grobu. Usiadłam na materiale, w duchu mając nadzieję, że nie przeziębię sobie pęcherza. Skrzyżowałam nogi po turecku, wyciągnęłam z reklamówki styropianowe opakowanie i termos. – Myślisz, że jak ktoś mnie tu zauważy to wezwie pracowników zakładu psychiatrycznego? – spytałam, unosząc wzrok na nagrobek. Przyglądałam mu się przez moment, jakbym sama wierzyła w to, że otrzymam odpowiedź. – Tak, też tak sądzę – odetchnęłam. Otworzyłam opakowanie i wbiłam widelec w jednego pieroga, unosząc go do warg i zatopiłam w nim zęby. – Pewnie w grobie się przewracasz, widząc jak wygląda moje życie, oczywiście jeżeli tam jeszcze jesteś – mruknęłam smętnie, po czym uniosłam ponownie wzrok i skrzywiłam wargi w grymasie. – Bez urazy, nie bierz tego do siebie.
Nie do końca wierzyłam, że to zrobiłam. Siedziałam na cmentarzu, rozmawiałam z nagrobkiem i jadłam kolację wigilijną. Po prostu strach ze spędzenia po raz pierwszy samotnie świąt przyprowadził mnie do tego miejsca. Zawsze święta spędzałam z babcią, potem z Aleksandrem, a dziś? Dziś miałam zrobić to sama. Ojciec jak co roku, od kiedy tylko pamiętałam, spędzał święta na Majorce ze swoimi wspólnikami, kimkolwiek oni byli. Czasami miałam podejrzenie, graniczące z pewnością, że w niektórych kwestiach był tak samo naiwny jak ja, myśląc, że ci ludzie są rodziną, którą sam sobie wybrał, bo nie raz wpakowali go w bagno swoimi wyborami.
Niestety nie różniliśmy się od siebie tak bardzo, jakbym tego chciała.
Ja we własnym bajorze zdążyłam topić się już nie raz, a tym razem nie zapowiadało się, abym zbyt szybko wypłynęła ponownie na powierzchnię.
– Po prostu wszystko się tak cholernie skomplikowało. – Skrzywiłam się na własne słowa, kręcąc głową z dezaprobatą. – Tak, wiem, mówiłaś mi, że się doigram. – Przewróciłam oczami. – Miałaś rację, jak zawsze. Jeżeli maczałaś w tym palce to – uniosłam palec wskazujący do góry i wycelowałam wprost w nagrobek, mrużąc złowieszczo oczy – to w sumie sama jeszcze nie wiem co, ale coś wymyślę!
*dziewiątka kier symbolizuje dobre, ciepłe pozytywne uczucia, miłość, zakochanie; odwrócona symbolizuje rozczarowanie, emocjonalne kalectwo, związek przynoszący udrękę, kłótnie, awantury, niezrozumienie, brak miłości.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro