Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16. Śmierdzę desperacją na kilometr, Rozalia.


– Mam dość – marudziła Melania obładowana ekologicznymi torbami z chyba każdego możliwego sklepu, jaki znajdował się w galerii. Z gorącą czekoladą w dłoniach zmierzałyśmy w stronę wolnego stolika. Zapach korzennych przypraw wirował w powietrzu, przyjemnie łaskocząc nozdrza. Nie minął jeszcze pierwszy tydzień grudnia, a zewsząd atakowały choinki, mikołaje i aniołki. Uwielbiałam świąteczny klimat do momentu jak nie uświadamiałam sobie, że nie będzie pieczenia bułeczek cynamonowych z babcią i popijania grzanego wina, którego nie lubiłam, ale ona tak. Kolęd przy ubieraniu choinki i rozmów do rana nad talerzem pierogów.

Blondynka z teatralnym sapnięciem opadła na pluszowy fotel, zatapiając się w jego materiale. Niektóre z torebek wylądowały na podłodze z charakterystycznym łoskotem. Umoczyła wargi w przesłodzonym napoju, cmokając z zadowoleniem i dopiero po chwili wzięła się za uporządkowanie rozwalonych prezentów.

– Kocham i jednocześnie nienawidzę zakupów – stwierdziła, gdy próbowała upchać kilka mniejszych opakowań w jedno większe. Usiadłam naprzeciwko niej, stawiając na stoliku papierowy kubek z czekoladą. Oparłam łokcie na blacie, a na dłoniach brodę, przyglądając się jak dziewczyna walczy ze skutkami własnego zakupoholizmu.

Westchnęłam cicho.

Powinnam jej powiedzieć o tym, co zrobiłam. O tym, że wykorzystałam to, co powiedziała mi w zaufaniu. O tym, że przekazałam te informacje policji, mówiąc w dużym uproszczeniu. Powinnam, zanim zrobi to za mnie Aleksander. Zdecydowanie nie był to odpowiedni moment, ale czy jakikolwiek był do przyznania się do zdrady? Sama ta myśl wykręcała mi wnętrzności.

W ostatnim czasie nie mówiłam jej tak wielu rzeczy. Wmawiałam sobie, że to dla jej dobra, lepiej było jak nie wiedziała. Ale sama nie byłam pewna, czy to było prawdą.

Obserwowałam, jak malują się jej rumieńce na policzkach, gdy przeglądała torby z zakupami. Nieświadomie, zaaferowana zajęciem, wyciągała na wierzch język, a oczy błyszczały jej dziecięcą radością. Wyglądała tak niewinnie, tak uroczo, a ja miałam zamiar zetrzeć tę chwilę beztroski.

Nie potrafiłam się do tego zmusić.

Przygryzłam nerwowo palca, czując jak serce w klatce galopuje boleśnie.

Złapała w dłoń świąteczne skarpetki i uniosła je do góry, już chciała coś powiedzieć, jednak pochwyciła mój wzrok. Zmrużyła oczy, a ja wzdrygnęłam się na jej przeszywające duszę spojrzenie.

– Co? – sapnęła, mierząc mnie uważnie.

– Nic – odparłam pospiesznie i uniosłam kubek z gorąca czekoladą do ust, mocząc w niej wargi. Odpuściłam sobie dziś pączka, na sama myśl miałam ochotę wymiotować, więc chyba działało bez konsumpcji.

– Przecież widzę – mruknęła marudnie i opadła na oparcie krzesła, krzyżując z niezadowoleniem ramiona na klatce piersiowej.

– No nic – parsknęłam, przewracając z politowaniem oczami. Jednak to nic gryzło mnie w język. To nic zawierało tyle niewypowiedzianych słów, które jak tocząca się śnieżna kula ciągle rosło w siłę.

– Jesteś okropna, Rozalia.

Jestem, nawet nie wiesz jak bardzo, miałam ochotę potwierdzić.

Pochyliła się na powrót nad stolikiem i wyciągnęła w górę wcześniej pochwycone skarpetki. Intensywna czerwień biła po oczach, a twarz starszego siwego mężczyzny uśmiechała się radośnie.

– Myślisz, że mu się spodobają? – Wątpliwość zasnuła pytanie wypowiedziane przez blondynkę. Niepewny grymas rysował się na jej zaróżowionych ustach.

– Kto nie lubi skarpetek. – Wzruszyłam ramionami jakby od niechcenia. – To podstawa podstaw prezentu świątecznego. Im bardziej kiczowate tym lepsze.

– Twierdzisz, że są kiczowate? – jęknęła żałośnie.

– Nie, twierdzę, że to świetny pomysł na prezent.

Złapałam za jej dłoń, zaciskając na niej palce z otuchą.

– Mam też tą bluzę, co mu się podobała i kubek i...

Przerwałam jej tyradę.

– Czyli to coś poważnego?

– Wiesz – odetchnęła ciężko, próbowała uciec od mojego spojrzenia, jakby sama bała się słów, które gryzły ją w gardło. – To jest normalny facet, nie żaden ćpun od Aleksandra. Ja... ja myślę, że mogłabym to rzucić, całe to gówno z narkotykami – wyszeptała z dozą nadziei w głosie. Pochwyciłam jej wzrok. Zagryzła ze zdenerwowania wargę. – Wiem, że Blance nie odpowiada to, że spotykam się z jej bratem. Odsunęła się, unika mnie. Jest dla mnie jak siostra, ale nawet siostrze niekiedy trzeba odciąć pępowinę. Nie będę przepraszać za to, że się zakochałam. – Smutny uśmiech zagościł na jej twarzy. – Rozalia, czegoś takiego w życiu nie czułam.

Stado motylków rozbijało się w moim brzuchu. Jej błyszczące oczy powodowały przyjemny ucisk na żołądku, cieszyłam się jej szczęściem, jej zaróżowionymi z emocji policzkami, tym, że poznała kogoś, kto malował jej świat kolorowymi kredkami.

– Ona się po prostu o niego martwi, dobrze wiesz z jakiego powodu – odparłam miękko, pocierając kojąco kciukiem jej dłoń. Rozumiałam też Blankę, po prostu martwiła się o brata i to, o czym on nie miał pojęcia.

– Wiem – mruknęła posępnie – powiedział mi, że Blanka kazała mu na mnie uważać i wiem, że powinnam mu się przyznać, ale nie potrafiłam. – Skrzywiła się bezradnie.

Dobrze wiedziałam, jak ciężko czasami było przyznać się do czegoś, co się zrobiło.

Och, ironio.

– Może nie będę musiała – rzuciła cicho, pochylając się nad stolikiem i pociągnęła mnie w swoją stronę. Zmrużyłam zaciekawiona oczy. – Zrobiło się gorąco w tym temacie. Podobno był nalot, aresztowania, część ludzi uciekła, część zaczęła sypać. Policja ich dorwała, zorganizowana akcja, ktoś puścił parę z ust, więc wszystko stanęło. – Pełen przejęcia szept wypadł jej z krtani.

Wstrzymałam na moment oddech. W zdumieniu spoglądałam na Melanię. Tak naprawdę nie zdawałam sobie sprawy z tego, co działo się po tym, jak mnie znaleźli. Nic nie wiedziałam o tym, jak to się stało, że mnie znaleźli. Nie interesowałam się tym, a najwyraźniej powinnam.


***


Wizyty u psychologa to była jedna wielka pomyłka. Wiedziałam, że dorastanie w dysfunkcyjnej rodzinie, gdzie przemoc była rozwiązaniem na wszystko, niosło ze sobą ogrom zniszczeń i strat. Byłam tego świadoma. Tak samo, jak zdawałam sobie sprawę z faktu, że mój związek-nie związek z Aleksandrem był toksyczną relacją. Starski manipulował i szantażował, gdy miał taką potrzebę, zmuszał mnie do rzeczy, których nie chciałam zrobić, wzbudzając wyrzuty sumienia. To na pewno nie zakrawało o normalną relację. Nawet koło takiej nie stało.

I ja to wszystko wiedziałam! Ale wraz z tą wiedzą wcale nie szła chęć uleczenia. Bałam się, najzwyczajniej w świecie się bałam. Najbardziej tego, że to lepiej wcale nie będzie lepsze, że uleczenie nie przyniesie ulgi i ukojenia, że to wcale nie będzie mi się podobać. Wolałam tkwić w czymś, co po prostu było mi znane, a tym samym dawało poczucie złudnego bezpieczeństwa. Może się myliłam, ale na ten moment nie byłam gotowa, aby wykonać jakikolwiek krok w przód.

Doświadczenie sprzed kilku tygodni mogłam spokojnie wrzucić na kupkę sytuacji rujnujących zdrowie psychiczne i po prostu o tym zapomnieć. Może powinnam się tym przejąć rozpamiętywać, topić się we własnym strachu, ale nie potrafiłam, nawet jakbym chciała. Wolałam zapomnieć, po prostu wyrzucić z pamięci, że to miało miejsce. Zrobiłam, co uważałam w tamtym momencie za słuszne. Czy było to mądre? Niekoniecznie. Ale jaki był sens przejmowania się tym? Żaden.

Moje życie było jednym, wielkim urazem, z którego powinnam się wyleczyć.

Psycholog za to nie podzielał mojego zdania, co było całkowicie zasadne, jednak lekarz zamiast upewnić się w kwestii, z którą do niego przyszłam, próbował doszukiwać się przyczyn mojego zachowania, dlatego też, gdy na czwartym spotkaniu w dalszym ciągu wywracał mój umysł na lewą stronę, wyciągał wspomnienia i sytuacje, do których w tym momencie nie chciałam wracać, wyjaśniłam mu w kilku krótkich, dosadnych słowach, że ma podpisać to, po co tu przyszłam, bo i tak nie mam zamiaru więcej się u niego pojawiać. Nie miałam żadnego zespołu stresu pourazowego i chyba to go martwiło najbardziej, że to, co się wydarzyło, nie miało dla mnie znaczenia. Tylko dlaczego musiało mieć? Każdy posiada większy, bądź mniejszy limit sytuacji, które jest w stanie udźwignąć, najwidoczniej mój jest czarną dziurą, albo szambo wybije w najmniej odpowiednim momencie. Tym jednak nie miałam zamiaru się teraz przejmować. O ile ten chory układ z policją zaczynał działać mi na nerwy, o tyle wizyty u psychologa i przeciąganie powrotu na komendę nie było rozwiązaniem. Musiałam wybrać mniejsze zło.

Dlatego, gdy otrzymałam podpisane papiery, zadzwoniłam do komendanta, bo podobno to było jego zalecenie. Nie miałam najmniejszej ochoty rozmawiać z Marcelem, ani tym bardziej go oglądać. Myśleć mi się nawet o nim nie chciało. Miał w sobie tyle sprzeczności, że wręcz wykręcało mi wnętrzności, nigdy nie można było być pewnym, w jakim humorze się go spotka, czy będzie przesadnie troskliwy, czy przesadnie wkurwiony.

Siedziałam naprzeciw komendanta z rękoma w kieszeni bluzy, bawiąc się talią kart. Mężczyzna z uwagą śledził wzrokiem po wręczonym mu pliku papierów podpisanych przez psychologa, do którego sam mnie skierował. Kilka mrugnięć powiek później, z łoskotem odłożył makulaturę na biurko, ściągnął okulary i przetarł twarz ze stłumionym westchnięciem.

– Rozalio, chciałem z tobą porozmawiać o sytuacji, która miała miejsce w kasynie – mówił spokojnie. Złapał między palce długopis i zaczął się nim bawić.

– A więc po to był ten psycholog – zauważyłam, a moja brew powędrowała ku górze. Najwidoczniej musieli się upewnić, że wszystko było okej, zanim przesłuchają mnie odnośnie minionych wydarzeń.

Komendant nie odpowiedział.

Parsknęłam sucho.

Marcel miał rację, nigdy nie chodziło w tym wszystkim o mnie.

Czy można być bardziej żałosną kreaturą?

– Czy to porwanie było wcześniej planowane? – Jego głos był wyważony, bez cienia emocji.

Zaskoczyło mnie to pytanie. Nie spodziewałam się, że tę rozmowę zaczniemy od tego momentu. Bardziej obstawiałam, że będzie chciał się dowiedzieć, czy słyszałam coś, co może im się przydać, albo widziałam, może zdobyłam jakieś informację. Myślałam po prostu, że będę przesłuchiwana odnośnie sprawy, którą prowadzili, a nie okoliczności zdarzenia, które miało miejsce.

Mężczyzna pochylił się w moją stronę, chyba zbyt długo nie odpowiadałam.

– Zapytam wprost, czy to był pomysł Marcela?

Jego wzrok wywiercał mi dziurę w głowie. Komendant był rozdrażniony, grdyka drgnęła mu nerwowo pod skórą, a mięśnie twarzy napięły się w złości.

– Co? – spytałam, nie kryjąc zdziwienia w głosie. – Nikt nie miał z tym nic wspólnego, nikt oprócz mnie. Wpadłam na to jak już byliśmy tam na miejscu – mówiłam pospiesznie, skubiąc suche skórki przy palcach. – Gdyby wiedzieli o tym, sami by mnie do tej kraty przypięli kajdankami, albo wrzucili do bagażnika samochodu – tłumaczyłam. – W ogóle, co to za pytanie? – rzuciłam obruszona, rozkładając bezradnie ręce na boki. Serce tłukło mi w mostku z napięcia, a trzewia wykręciły w niepokoju.

Tu naprawdę nie chodziło o sprawę, a o znalezienie winnego tej sytuacji, którym, wiadome było, że byłam ja.

– Rozalia, nastąpiło narażenie zdrowia i życia cywila, to nie jest zabawa, ktoś musi ponieść konsekwencje tych wydarzeń – odparł sucho, mierząc mnie uważnie wzrokiem.

Ktoś.

Miał oczywiście na myśli Marcela.


***


Lokal świecił pustkami. Może to świąteczny szał ogarnął ludzi i odebrał im chęci i czas na spędzenie kilku chwil nad kuflem grzanego piwa lub wina? Mikołajki minęły w zastraszającym tempie, grudzień pochłonął świat zanim ktokolwiek zdążył mrugnąć okiem. Czas uciekał mi przez palce, kursowałam pomiędzy domem, uczelnią, psychologiem a barem. Dobrze, że chociaż jedną rzecz mogłam wykreślić z tej listy.

Pozbyłam się już szwów, jedynie obite miejsca i pęknięte żebro nadal przypominały mi o tym, w co się wpakowałam. No i zawroty głowy utrzymywały się dłużej niż bym sobie tego życzyła, tak samo jak chęć wymiotowania. Jednak powoli wszystko zmierzało do stabilizacji.

Wróciłam za bar z jednym kuflem. Jednym. Był dramat. Wrzuciłam go na zmywak, a następnie przystanęłam koło Blanki, która rozmyślała nad stertą papierów.

– Musimy ustalić kto bierze święta, sylwestra i pierwszego – mruknęła, wyszukując pomiędzy makulaturą grafik.

– A kto będzie? – spytałam niby od niechcenia, ale to pytanie miało drugie dno. Ryzyko pracy z Aleksandrem wolałam zmniejszyć do minimum. Rudowłosa spojrzała na mnie spod wachlarza rzęs. Dobrze wiedziała, co chciałam usłyszeć.

– Aleks bierze sylwestra i pierwszego, więc nie ma za co, możesz być mi dozgonnie wdzięczna, bo też wtedy przychodzę – parsknęła prześmiewczo, układając ręce na biodrach. – Melania na pewno będzie w wigilię.

– Wpisz mnie w wigilię i Szczepana – odetchnęłam z nieukrywaną ulgą w głosie. – I dzięki.

Dziewczyna pokręciła z pobłażaniem głową, pochyliła się nad grafikiem i dopisała coś do listy.

– Szefu mówił, że jak w święta i sylwestra będzie mało ludzi to mamy zamknąć szybciej – rzuciła, odwracając się w moją stronę. – W Szczepana może być większy ruch, a tak to bieda będzie. W sylwestra od momentu jak nie organizujemy potańcówek, to syf i malaria. Kto ci przyjdzie do tej speluny.

Rozejrzała się z dozą odrazy dookoła. Czasami się zastanawiałam, co rudowłosa robiła jeszcze w tej pracy. Skończyła w czerwcu licencjat, nie zdecydowała się na magisterkę, ale zdecydowanie miała lepsze perspektywy niż siedzenie w obskurnym barze. Mi na rękę był ruchomy grafik dostosowany do zajęć na uczelni, u niej nie było to już koniecznością.

Spojrzałam na salę, krzywiąc się nieznacznie. Lokal był pusty, dosłownie. Nie było co robić, nawet jakbym chciała, chociaż wiadomo, że nie chciałam. Z drugiej strony bezczynne siedzenie sprawiało, że czas dłużył się okrutnie.

– Idę na papierosa – rzuciłam w stronę Blanki. Dziewczyna wyprostowała się, obrzucając mnie dziwnym spojrzeniem.

– Nie palisz – zauważyła, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.

– Zawsze mogę zacząć. – Przewróciłam oczami. – Cokolwiek, Blanka. Nie ma tu co robić, idę dotlenić umysł.

– Jak tak dalej będzie to zamkniemy przed czasem – poinformowała rudowłosa. Kiwnęłam głową na znak zgody i ruszyłam w stronę zaplecza, a stamtąd do tylnego wyjścia.

Naciągnęłam mocniej rękawy bluzy, którą miałam na sobie, gdy zimne powietrze uderzyło boleśnie w każdą odsłoniętą część ciała. Śnieg nie padał, ale czego się spodziewałam, to grudzień, normalnym jest, że jest po prostu zimno. Przysiadłam na schodkach, w duchu mając nadzieję, że nie przeziębię sobie pęcherza. Podciągnęłam bliżej nogi i oparłam łokcie na kolanach, a na dłoniach brodę. Robiło się już ciemno, słońce ostatnimi promieniami żegnało się z dniem, chowając za horyzontem.

Musiałam przysiąść na kilka chwil, bo dokuczliwy ból spłynął na klatkę piersiową. Zdawałam sobie sprawę, że żebro potrzebowało kilku tygodni aby się zrosnąć, ale mogło robić to szybciej.

– Tu jesteś.

Bezwiednie powędrowałam wzrokiem w górę, napotykając te cholernie niebieskie oczy. Zmrużyłam powieki. Co on tu robił? Śledziłam uważnie każdy jego ruch, gdy postanowił zająć miejsce obok mnie na schodkach. Usiadł blisko. Nieznacznie stykaliśmy się ramionami. Niepewny uśmiech błąkał się po jego ustach. Wysunął w moją stronę małą, papierową torebeczkę. Uniosłam zdziwiona brew.

– To twoja sukienka – wychrypiał cicho, przyglądając się jak paleta emocji przetoczyła się po mojej twarzy. Rozchyliłam wargi zszokowana, a oddech uwiązł mi w płucach. Czy on... – Mówiłaś, że wybrała ci ją babcia, pomyślałem, że może być dla ciebie ważna i chciałabyś ją odzyskać. Nam się już nie przyda. Raczej nie nadaje się w takim stanie do noszenia, ale może uda się ją jakoś naprawić.

Drżącą dłonią przyjęłam torebkę. Upuściłam na nią wzrok, rozchyliłam nieznacznie i spojrzałam na zawartość. Między palce złapałam chłodny, miękki materiał czarnej sukienki, którą miałam na sobie tamtego dnia. Poczułam dreszcze na ciebie, a ucisk w gardle sprawił, że na moment cały obraz spowił się łzawą mgłą. Nawet o niej nie pomyślałam. Po prostu... po prostu, gdy ją ze mnie zdarli byłam pewna, że już po niej. Nie chciałam nawet myśleć, że zbezcześciłam w taki sposób jedną z pamiątek po babci.

– Dziękuję. – Rozemocjonowany szept wypadł mi z krtani. Nie byłam w stanie wydusić z siebie nic więcej. To na pewno był gest, którego się po nim nie spodziewałam.

Uniósł kąciki w delikatnym uśmiechu, a po chwili przeniósł wzrok na przestrzeń przed sobą. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, wyjął jednego, wkładając go między wargi i odpalił. Zaciągnął się palonym tytoniem, po czym odsunął używkę od warg. Bez zastanowienia zabrałam spomiędzy jego palców tlącego się papierosa, po czym włożyłam go do swoich ust. Mężczyzna ze świstem wypuścił dym, a czoło zmarszczył w grymasie niezadowolenia, obserwując moje poczynania.

– Całowaliśmy się – przypomniałam mu, dmuchając dymem prosto w twarz. – Więc wymiana naszych bakterii z jamy ustnej nie powinna cię brzydzić.

Uniósł z niedowierzaniem brew ku górze. Gdy ponownie umieściłam papierosa w ustach, wyciągnął mi go, zanim zdążyłam zapełnić płuca dymem.

– Nie będę sponsorował twojego raka – prychnął, a jego głos przesiąknęła teatralna złość.

– Im szybciej trafi mnie szlag, tym oboje będziemy szczęśliwsi – zakpiłam. Nie spuszczałam z niego wzroku. Zagryzał dolną wargę, aby ukryć uśmiech, który samowolnie rysował się na jego twarzy.

– Na razie będę wystarczająco zadowolony, jak postanowisz pozostać żywa i nie będziesz pakowała swojej dupy w kłopoty. – Posłał mi wymowne spojrzenie i zaciągnął się papierosem. Jeszcze dwa tygodnie temu wyrzucał mi, że nie jestem nikim istotnym w jego życiu, tylko po to, by teraz siedzieć ze mną na schodach i rozmawiać o dupie Marynie.

Przewróciłam z politowaniem oczami.

Jego sposób bycia był naprawdę męczący. Zastanawiające było jak jego znajomi potrafili z nim wytrzymać w tym gąszczu zmiennych nastrojów. Może nie miał znajomych? Chociaż jakoś z Frankiem i Markusem się kumplować. Widocznie dało się do tego przyzwyczaić, jednak nie byłam chętna, aby to sprawdzić.

– Wiem, że to co teraz powiem nieco cię zaskoczy – mruknął po chwili ciszy, krzywiąc się na własne słowa i spuścił w dół głowę – ale jestem kurewsko zdesperowany – parsknął rozżalony, jakby sam próbował się pocieszyć w tragizmie tej sytuacji. – Czy zechciałabyś pójść ze mną na rodzinny spęd z okazji trzydziestej rocznicy ślubu moich rodziców?

Uniósł na mnie przepełnione błaganiem spojrzenie, wyglądał jak mały, zagubiony szczeniaczek.

Zamrugałam w spowolnieniu powiekami, rozchylając wargi, jednak nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa. To, że byłam zaskoczona, to zbyt delikatne określenie. Jakbym stała, to bym pewnie padła. Nie wiedziałam, czy nie powinnam zacząć się histerycznie śmiać. Żartował, prawda? Nie mówił tego poważnie?

Patrzył wyczekująco, ale nie był zaskoczony moją reakcją. Nerwowo potarł policzek, który zdobił kilkudniowy zarost.

– Nie masz jakiś koleżanek, żeby którąś zaprosić? – spytałam, bo to była pierwsza myśl, która przyszła mi przez głowę. – O wiem! – Uniosłam palec w górę. – Ta pielęgniarka, Lena chyba miała na imię. Odniosłam wrażenie, że się znacie.

– To moja kuzynka. – Przewrócił wyraźnie rozbawiony oczami. – Będzie tam ze swoim mężem.

– Och... – westchnęłam zdumiona.

Kuzynka. To wiele tłumaczyło.

– Jakaś koleżanka z pracy? – dopytywałam. Nie mogłam być przecież jego jedynym wyborem. Nie wierzyłam w to, że nie miał koleżanek, które nie chciałyby z nim pójść, niczego mu nie brakowało.

No może jedynie trochę ogłady.

– Raz jedną zaprosiłem, nie odzywa się do tej pory do mnie. – W jego głosie nie odczytałam żadnej emocji i, mimo że w większości przypadków udawało mu się zachowywać pokerową twarz, tym razem cień przybicia zachmurzył jego oblicze. – Problemem jest moja ciotka, która była zakochana w Natalii – odetchnął posępnie. – Mam dość liczną rodzinę, takie spędy z okazji urodzin, imienin, świąt, rocznic wszelkiego rodzaju, są co chwila. Po tym całym zajściu z byłą narzeczoną unikałem rodzinnych spotkań, ale matka zaczęła się martwić. – Przewrócił zblazowany oczami. Nawet nie zerkał w moją stronę, jakby wstydził się wypowiadanych słów. – Raz zabrałem ze sobą kobietę, z którą się spotykałem. Wiedziała wszystko, jednak to nie uchroniło jej przed ciotką. Zerwała ze mną tłumacząc, że nie może być z kimś, kto ją również zdradzi, bo tak powiedziała jej ciotka. Reszta rodziny raczej patrzy na mnie jak na zło konieczne, ale nie jest tak bezpośrednia w swojej nienawiści – westchnął z niemocą i poruszył leniwie karkiem. – Na rocznicę ślubu rodziców nie wypada mi nie pójść, a jak przyjdę sam, to matka będzie się tym przejmować, zamiast cieszyć rodziną.

– Dlaczego mnie? – jęknęłam żałośnie, nie kryjąc niechęci do jego prośby. Po prostu uważałam to za niestosowne. Nawet za sobą nie przepadaliśmy, łączył nas jedynie przymus z uwagi na ten chory układ, który był pomysłem komendanta. Nie sądziłam, że w takiej sytuacji zapraszanie mnie, wbrew pozorom obcej osoby, było odpowiednie, w dodatku na rodzinną uroczystość.

Zerknął na mnie niepewnie.

– Powiedziałem ci o Natalii, a ty nie zwyzywałaś mnie od kurwiarzy. – Smutny uśmiech zaczął rysować się na jego wargach, a w tęczówkach na moment zamajaczyło się udręczenie, jednak mrugnięcie powiek zmyło z szafirowych oczu tę emocję, nie pozostawiając po niej marnego wspomnienia. – Wydało mi się to wystarczającym powodem, aby chociaż cię spytać – odetchnął ciężko, jakby nieznośny ciężar spowił płuca. – Wiesz, jak znajdziesz wspólny język z moją ciotką, żeby się na mnie wyżyć to nie dbam o to. A jak przestaniesz się po tym odzywać to nie będę płakał, może to nawet lepiej.

Wzruszył beznamiętnie ramionami.

Poczułam dziwne ukłucie w klatce piersiowej. Z góry założył, że to wszystko i tak było skazane na porażkę i źle się skończy. Był przekonany, że każde rodzinne spotkanie będzie jego klęską, przegraną w starciu z bolesną przeszłością i ciotką, która nie pozwalała o niej zapomnieć.

Chyba zaczynałam rozumieć, dlaczego spytał o towarzystwo mnie. Właśnie o to chodziło, byliśmy dla siebie obcy, nie łączyła nas żadna bliższa relacja. Ani jakakolwiek dalsza. Jeżeli cokolwiek pójdzie nie tak, pozostanie po tym jedynie nieprzyjemny posmak, żadnego złamanego serca, żadnego rozczarowania. Każdy mógł rozejść się w swoją stronę, bez poczucia krzywdy. To było logiczne.

– To, że zrobiłeś okropną rzecz nie znaczy, że jesteś okropny – westchnęłam cicho, unosząc w górę kąciki ust. – Znaczy jesteś okropny, ale z innego powodu – doprecyzowałam szybko.

Parsknął, kręcąc z niedowierzaniem głową na boki.

– Śmierdzę desperacją na kilometr, Rozalia – jęknął, wykrzywiając wargi w błagającym grymasie.

– Dasz mi się parę dni nad tym zastanowić?

Widziałam jak cień ulgi przemknął po jego twarzy.

– Jasne. Rocznica jest w Szczepana. Masz chwilę czasu do namysłu.


***


– Nie wiem, co o tym myśleć – mamrotałam nieprzekonana. Upchnęłam kolejny kęs pączka w ustach, oblizując palce z lukru.

Po nieoczekiwanym spotkaniu z Marcelem postanowiłam się przejść, aby otrząsnąć się po jego prośbie. Nogi same zaprowadziły mnie do sklepu, gdzie kupiłam pączki, które teraz siedząc na blacie baru, konsumowałam bez ograniczeń. Gdy opowiedziałam o rozmowie z policjantem Blance, postanowiła zamknąć lokal, aby w spokoju to przegadać. Odnosiłam wrażenie, że zbyt ekscytowała się tym tematem.

– Tu nie ma nad czym myśleć – parsknęła, kręcąc głową na boki. Opierała się łokciami o drewno, wpatrując się we mnie tymi świdrującymi, szarymi tęczówkami. – Pójdziesz, będziesz się dobrze bawić za frajer. To jak wesele, tyle, że młoda para jest już trzydzieści lat po ślubie.

– Przecież on mnie nawet nie lubi, delikatnie mówiąc – jęknęłam żałośnie, próbując przekonać rudowłosą do swojej racji, że ten pomysł był po prostu do dupy. Powinnam być bardziej asertywna i nieugięta, szczególnie po tych słowach, które bez skrupułów opuściły jego wargi na komendzie. On się nie cackał. A ja gdzieś w głębi duszy czułam, że byłam mu to winna, za ratunek, za zaopiekowanie się mną. Dziwny dług ciążył mi na ramionach. Jednak nie widziałam tego. O czym będę z nim tyle czasu rozmawiać? O czym będę rozmawiać z jego rodziną? Mam tam przyjść jako udawana dziewczyna, partnerka, czy kto? A jak będę musiała udawać, że jestem w nim zakochana?

Boże.

Schowałam twarz w dłoniach.

To mógłby być szczyt żenady. Nie jestem dobra w prawdziwe uczucia, a co dopiero te udawane.

– Przecież to jest sytuacja win-win – odparła i szturchnęła mnie w ramię. Rozchyliłam palce, aby móc na nią spojrzeć. Dziewczyna była wyraźnie rozbawiona mną i tą całą sytuacją. Sprawiało jej to chorą satysfakcję. Sadystka. – Wyjebane w ciotkę, może być śmiesznie. – Klasnęła rozradowana w dłonie i potarła je, jakby szykowała szatański plan. Ściągnęłam ręce z twarzy i uniosłam brew w górę. – A na koniec szybki seks na tylnej kanapie samochodu w ramach podziękowania i każdy rozejdzie się w swoja stronę – wymruczała sugestywnie.

Trąciłam ją ze złością, a powietrze przeciął jej radosny chichot. Zazgrzytałam rozdrażniona zębami i z irytacją sięgnęłam po kolejną słodycz, pakując od razu spory gryz między wargi.

– No co? – parsknęła, nadal się śmiejąc. – Wiesz, jak cię ktoś z nim na mieście zobaczy, to w sumie wstydu nie ma. – Wzruszyła ramionami jakby od niechcenia. Wyrwała z moich dłoni pączka i sama wpakowała sobie połowę do ust. Uniosłam brew w górę widząc jej poczynania. W dodatku ukradła mi pączka! – Nie jest w moim typie – mamrotała niezrozumiale, po czym przełknęła głośno przeżuwane ciasto. – No, ale nie można mu zarzucić, że nie jest przystojny.

– W moim typie też nie jest – mruknęłam, oblizując palce z lukru.

– Bo w twoim są manipulatorskie skurwysyny z blond gniazdem na głowie.

– Co mam ci powiedzieć, Blanka – odetchnęłam ze zrezygnowaniem, zwieszając bezradnie ręce. – Jak mi powiesz jak się odkochać to to zrobię, bo ja nie mam pojęcia. Nie potrafię, nie potrafię nawet przestać o nim myśleć, martwić się, a co gorsze żałować, że tak to się potoczyło.

– Miłość to najgorszy żart tego świata.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro