11. Pobawmy się w chowanego.
Zdawałam sobie sprawę, że nie powinnam tego robić. Mój głos rozsądku desperacko uderzał pięściami w ściany podświadomości, próbując przywołać organizm do porządku, jednak w tym momencie to serce kierowało nogami, ciałem i wszystkim, co się działo. Jakbym zawisła w próżni, niezdolna do racjonalnych czynów, a poddająca się jedynie czemuś, co nigdy nie powinno się wydarzyć.
Czy można żywić pozytywne uczucia do osoby, która nas skrzywdziła, czy to już przykre uzależnienie od wspomnień tego, co było dobre między nami?
Rozejrzałam się niepewnie po korytarzu, przełykając dławiącą gulę w gardle. Był środek nocy, godziny odwiedzin dawno się skończyły, a niezauważalne przemykanie obok pielęgniarek było jak pieprzona gra w szachy.
Mój ruch, jej ruch.
Przecież włamania nie były mi obce, co za różnica, czy to sklep jubilerski, czy szpital.
Stanęłam przy odpowiednich drzwiach, o których wspominała Melania. Zaczerpnęłam nerwowy wdech, łapiąc za klamkę i bezdźwięcznie schowałam się za nimi. Ze zdławionym w płucach powietrzem, przemknęłam w ciemnym pomieszczeniu do ostatniego łóżka, powoli mijając śpiących pacjentów.
Oddychałam płytko, czując jak mój żołądek skręca się w ciasny supeł, a żółć podjeżdża pod gardło. Leżał w białej pościeli. Wyglądał tak niewinnie. Jego twarz okalały okropne rany, od rozciętych łuków brwiowych, po podbite oko i uszkodzone wargi. Głowę miał owiniętą bandażem, tak samo jak ręce. Zrobiło mi się słabo, cała sala zawirowała. Zacisnęłam na moment powieki, starając się uspokoić. Serce w klatce piersiowej desperacko obijało się o żebra.
Rozchyliłam oczy i wykonałam kilka niewielkich kroków, aby podejść bliżej łóżka blondynka. Starałam się nie wydawać nawet najcichszych szmerów. Nie mógł dowiedzieć się, że tu byłam.
Pochyliłam się nad nim. Opuszkami palców przemknęłam po plastrach i bandażach, na co zapiekły mnie niepokojąco oczy, a kolana trzęsły się w nerwów.
– I dokąd nas to zaprowadziło – poruszyłam niemo wargami, ledwo wydając z siebie jakikolwiek podmuch powietrza.
Wpatrywałam się w jego biedną, okaleczoną twarz, a palce wsunęłam w chłodną dłoń. Po moim kręgosłupie przetoczył się nieprzyjemny dreszcz.
Musiałam z tym skończyć. Musiałam za wszelką cenę zakończyć układ z policją, może jeszcze nie było dla mnie za późno na odkupienie win. Może miałam jeszcze szansę na nowy początek i uratowanie ze sobą choć jednej marnej duszy, która nie zasługiwała na ratunek. Ja też wcale na to nie zasługiwałam, jednak ktoś pochylił się nad moim zbluzganym jestestwem i wyciągnął do mnie pomocną dłoń, więc może moją powinnością będzie wyciągnięcie dłoni do kogoś, kto równie jak ja na to nie zasługiwał.
Słony płyn zaczął wyżerać ścieżki na moich policzkach. Gorączkowym ruchem starłam je wierzchem ręki i wyprostowałam się.
– Może jeszcze kiedyś będziemy szczęśliwi – przyciszony szept wypadł spomiędzy warg. Uśmiechnęłam się smutno i wymknęłam z pomieszczenia, nie chcąc być przyłapaną na nocnej wizycie.
***
Miałam złe przeczucia, co do dzisiejszego dnia. Okropne. Na samą myśl kręciło mi się w głowie. Chociaż nigdy nie byłam dobra w intuicję, więc tym razem też nie miałam zamiaru jej ufać. Zazwyczaj myliła się na każdej możliwej płaszczyźnie, jednak nie byłam w stanie pozbyć się tej nieprzyjemnej wizji z głowy.
Marcel z samego rana wysłał mi wiadomość, że to z nim będę miała wątpliwą przyjemność jechać do kasyna. Nie omieszkał także wspomnieć, że moje aseksualne ogrodniczki nie przejdą, bo ten kompleks rozpusty ma swój dress code.
Nie miałam pojęcia, jaki problem widział w moich spodniach.
Z przeciągłym jękiem stanęłam przed szafą, opierając się o jej otwarte drzwiczki. Na wieszaku mieniło się kilka pięknych, seksownych sukienek, które idealnie nadawałby się na tę okazję, jednak każda z nich miała wycięte plecy. Grymas zaczął malować się na moich wargach. Nie mogłam pozwolić sobie na odkrywanie szpecących ciało blizn. One rodziły pytania, na które nie do końca chciałam odpowiadać. Tłumaczenie, że wypadki chodziły po ludziach niektórym nie wystarczały.
Oparłam czoło o drewno, intensywnie myśląc.
Poczułam nieznośny ucisk w klatce piersiowej, gdy mój wzrok wśród sterty ubrań odnalazł czarna sukienkę. Przełknęłam narastającą w gardle gulę, przymykając na moment powieki i zaczerpnęłam kilka głębokich oddechów na uspokojenie.
Wyciągnęłam drżącą dłoń do wieszaka. Delikatny, czarny materiał zafalował od ruchu. Wpatrywałam się w nią chwilę, wstrzymując w płucach powietrze, po czym potrząsnęłam głową, aby odgonić niechciane myśli.
To tylko ciuch.
Kucnęłam, łapiąc w drugą rękę wiązane szpilki.
Sukienka była bardzo prosta, ale za to elegancka. Miała piękny, głęboki dekolt, rękawy okalające ręce aż po nadgarstki, wiązanie w talii z subtelną kokardką na plecach. Materiał kończył się w połowie łydki, a przy każdym ruchu ciała, poruszał się jak zaczarowany. Jej plusem również było to, że posiadała kieszenie.
Wcisnęłam ją na siebie, starając się za bardzo niczego nie analizować. Na twarzy namalowałam rumieńce, aby dodać sobie odrobiny życia, a oczy zaznaczyłam czarnym eyelinerem. Włosy pozostały w artystycznym nieładzie, doprowadzenie ich do względnego porządku, czyli wyprostowanie, nie wchodziło w grę. Wyglądałabym jak zmokła kura. Wizja szalonego artysty była zdecydowanie prostsza do przyjęcia.
Złapałam za wcześniej przygotowaną torebkę i telefon. Przystanęłam na moment i przygryzłam wnętrze policzka, bijąc się z myślami. Nie powinna, jednak było to silniejsze ode mnie. Odblokowałam ekran komórki i wystukałam krótką wiadomość do Melanii "Jak ma się Aleks? Wiadomo, kto to zrobił?".
Zbiegłam na dół po schodach, jednak zatrzymałam się w ułamku sekundy. Ojciec omiótł mnie pełnym pogardy wzrokiem. Przełknęłam ślinę, a serce nagle załomotało mi w piersi, starałam się przywdziać na twarz niewzruszenie. Kątem oka zerknęłam na wibrujący telefon, który trzymałam w dłoni. Marcel pisał, że właśnie zajechał na umówione miejsce.
– Wybierasz się gdzieś? – zapytał chłodno, mierząc mnie przenikliwym wzrokiem, a groźna nuta w jego głosie sprawiła, że po ramionach przeszły mi ciarki.
– Być może – odparłam krótko. Chciałam go wyminąć, jednak poczułam zaciskającą się dłoń na mojej ręce. Z sykiem wciągnęłam powietrze.
– Mam biznesowe spotkanie, liczyłem, że zostaniesz, mój przyjaciel przyjdzie z synem – warknął sfrustrowany, jego słowa nie były prośbą, jego słowa były pieprzonym rozkazem, że będę zabawiać jakiś niedorobionych synalków!
– Nie zmusisz mnie. Nie zostanę na żadnym pieprzonym spotkaniu z twoimi przyszłymi obecnymi, czy przyszłymi wspólnikami żeby zabawiać ich synów – powiedziałam przez zaciśnięte ze złości zęby. – Matko, to są dorośli faceci, są takimi życiowymi impotentami, że ojcowie muszą ich niańczyć na każdym kroku, włącznie z popatrzeniem sobie na płeć przeciwną? Liczysz, że dam się im zmacać, rozłożę nogi, żeby dobić interesu, czy o co chodzi? To jest chore, chore! – Wyrzuciłam nerwowo ręce w powietrze, które nie były już krępowane przez ojca. Wściekłość wżerała się w moje żyły, podbijając krążącą w nich adrenalinę. Szumiało mi w uszach, a moim ciałem wstrząsnął pełen obrzydzenia dreszcz. – Nie jestem przedmiotem, zabawką, czy twoją pieprzoną własnością! Jestem twoją córką, a ty zamiast mnie chronić, odstawiasz jakieś gówno!
– Mieszkasz pod moim dachem...
– W dupie mam twój dach! – krzyknęłam, a bezradność zasnuła mój głos. Oddychałam płytko, czując jak mój żołądek skręca się w ciasny supeł. – Nie wzbudzisz we mnie wyrzutów sumienia, bo dla twojej informacji to ja płacę rachunki, gdy nam po raz koleiny odcinają prąd, ja robię zakupy, gdy lodówka świeci pustkami, ja sprzątam rozbite naczynia, rozlane alkohole, gdy wpadniesz w szał.
– Waż na słowa – wycedził ostro, szarpiąc moim ciałem. Zacisnął boleśnie palce na mojej szczęce, wykręcając ją w swoją stronę. Gwałtownie poruszyłam się, aby wydostać się z jego okropnego dotyku.
– A teraz wychodzę, nie wiem kiedy wrócę, może dziś, może za tydzień, nie zamartwiaj się przypadkiem – splunęłam słowa z pogardą, wyszarpując się spod jego chwytu. Wyszłam z budynku, trzaskając drzwiami. Oddech nerwowo kołysał się w klatce piersiowej. Nie mogłam być rozbita, nie w tym momencie, musiałam zachować spokój i opanowany umysł.
Gorączkowym krokiem przeszłam przez kilka uliczek, zanim dotarłam do czarnego bmw.
Przygładziłam nerwowo materiał ubrania. Złapałam za klamkę i wsiadłam do samochodu. Odruchowo zapięłam pas i dopiero wtedy zwróciłam wzrok w stronę mężczyzny, którego przyłapałam na nieskrępowanym gapieniu się. Moja brew powędrowała ku górze. Poruszył jedynie szczęką, odwracając się w stronę szyby i włączając do ruchu. Krótkim spojrzeniem omiotłam jego ciało. Miał czarne garniturowe spodnie, w tym samym kolorze koszulę z dwoma rozpiętymi guzikami przy szyi, a z tyłu na drzwiach wisiała zawieszona marynarka.
– Ładnie wyglądasz – rzucił lekko, na co zamrugałam w spowolnionym tempie powiekami, rozchylając wargi. Po chwili ściągnęłam je w cienką linię, marszcząc czoło w grymasie. Komplement od Marcela, to ci dopiero szaleństwo. Nie mogłam uwierzyć, że jest w stanie konstruować tak miłe zdania i wypowiadać je na głos. – Nie spodziewałem się. Wypożyczyłem sukienkę, w razie jakbyś przyszła ubrana – posłał mi krótkie spojrzenie, unosząc kpiąco kącik ust do góry – jak ty. I trzy pary szpilek, bo nie mam zielonego pojęcia, jaki możesz mieć rozmiar.
Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i pokręciłam głową z politowaniem, mimo, że na moje usta miał ochotę wkraść się rozbawiony uśmiech. W pewnym sensie rozumiałam jego zapobiegliwość, gdybym nie zastosowała się do dress codu, zostałby sam z Frankiem.
Podejrzewałam, że obdarzeniem mnie takim kredytem zaufania kosztowało go sporo samozaparcia. Sam pewnie wyrzucał sobie, że w jego szeregach nie dostrzegł fałszywej twarzy, która na każdym kroku sabotowała ich działania. Jego ego, bez dwóch zdań, na tym ucierpiało.
– Tę sukienkę kupiła mi babcia – odparłam cicho, sama nie wiedząc, czemu pozwoliłam tym słowom spłynąć na wargi. Uzewnętrznianie się nie do końca było w moim stylu. Zaczęłam nerwowo gnieść materiał ubrania między drżącymi palcami. Spuściłam na nie wzrok, z intensywnością przypatrując się temu zajęciu. – Miałam pójść w niej na studniówkę, babcia twierdziła, że w moim wieku już nie wypada ubierać się jak lump. – Uśmiech mimowolnie zaczął rysować się na ustach na samo wspomnienie tej sytuacji. – Babcia zmarła, ja na studniówkę nie poszłam, a sukienka wisiała nieruszona przez te lata. – Wzruszyłam jakby z nieprzejęciem ramionami i wypuściłam zbyt roztrzęsiony oddech. – Przecież to tylko ciuch.
Uniosłam spojrzenie na boczną szybę, zaciskając pięści na materiale. Cisza nakryła nas swoim nieskrępowaniem. Ta kobieta była dla mnie ojcem, matką i przyjaciółką. Była jedynym człowiekiem na tym świecie, dla którego mój żywot miał jakiekolwiek znaczenie. Niestety los okrutnie wyrwał ją z moich ramion, rozrywając serce na kawałki.
– Przykro mi – głos Marcela dotarł do mnie jak zza szklanej ściany. Potrząsnęłam głową, odwracając się.
– Słucham? – zwróciłam się do niego, nie do końca rozumiejąc jego intencje.
– Przykro mi z powodu twojej babci – powtórzył.
Nie odpowiedziałam, nie umiałam się zachować w takich sytuacjach. Przyjmowanie kondolencji, czy wyrazów współczucia było dziwne, niekiedy żenujące. Czemu osobom nam nieznajomym miałoby być naprawdę przykro z powodu naszej straty? Czemu jakkolwiek miałby dotykać ich nasz los? Przecież tak naprawdę nikogo to nie obchodziło.
Poprawiłam się na miejscu. Telefon zawibrował, zwracając na siebie moją uwagę. Zerknęłam na wyświetlacz, na którym wręcz biła po oczach wiadomość zwrotna od Melanii "Nie najlepiej, myślę, że powinnaś go odwiedzić. Aleks mówił, że nie zna tych ludzi.". Niepokojące napięcie chwyciło mnie za gardło. Zerknęłam kątem oka na Marcela, który w pełnym skupieniu prowadził samochód. Coś niezrozumiałego wywiercało mi dziurę we wnętrzu.
– Czy to ty pobiłeś Aleksandra? – wyrwało się z mojej krtani, zanim zdążyłam pomyśleć.
Nieznośny ciężar opadł na moją klatkę. Jednak musiałam spytać. Aleksander nie był raczej typem człowieka, którego każdy lubił, toteż odwet za jakieś jego niestosowne zachowanie, niewywiązanie się z interesów, czy chociażby krzywe spojrzenie, nie byłoby niczym zaskakującym. Jednak w moim umyśle wykiełkowała ta jedna, nie dająca spokoju, myśl, że może rozwiązanie tej zagadki było bliżej, niż mogłam przypuszczać. Marcel nie miał interesu, aby odpłacić się za cokolwiek Starskiemu. Mógł go przecież wsadzić za kratki za narkotyki i mieć go z głowy. Nie sprawiał wrażenia bohatera, a już tym bardziej nie robił by czegokolwiek z mojego powodu.
Jednak jego słowa, że więcej Aleksander mnie nie dotknie, grzmiały złowrogo w moim umyśle i powodowały dziwny niepokój.
– Nie – zachrypnięty głos wypadł z jego gardła zbyt szybko. Przełknęłam nagromadzoną w ustach ślinę. Zauważyłam, że mężczyzna zacisnął dłonie na kierownicy, aż pobielały mu knykcie. Intensywnie wpatrywał się w drogę, nie odwracając nawet na moment wzroku.
– Marcel – warknęłam ostrzegawczo, chociaż ton mojej wypowiedzi nie brzmiał zbyt pewnie. Przewrócił zblazowany oczami, wzdychając przeciągle.
– No przecież nie jestem tak głupi, żeby sam do niego startować – parsknął wyraźnie rozbawiony. Przecież to nie było w żaden sposób zabawne! Pomijając to, że skrzywdził kogoś, co wcale nie stawiało go w lepszym świetle niż samego oprawcy, to jeszcze mógł sobie narobić kłopotów! To było głupie, tak bardzo głupie. – Mam ludzi, którzy lubią pobrudzić sobie rączki.
Czułam jak kolory spływają mi z twarzy. To było irracjonalne i bez sensu!
– Czemu? – spytałam słabym głosem, czując jak moje skronie zalewa pulsujący ból.
Rozumiałam, że wyrzucenie mu, że to przez niego Aleksander odegrał się na mnie, mogło być iskrą zapalną dla jego zachowania, ale, do cholery, nie miał prawa go krzywdzić! Przecież to oznaczało, że to wszystko działo się przeze mnie, gdybym mu nie powiedziała, do niczego by nie doszło.
– Ktoś musiał dać mu nauczkę, że nie wykorzystuje się swojej przewagi siłowej na słabszych i bezbronnych.
– I myślisz, że stawia cię to jako lepszego? Bohatera? Sam wykorzystałeś przewagę, żeby go skrzywdzić. Gdybym ci nie powiedziała, gdybym trzymała język za zębami, do niczego by nie doszło – mój głos nikł z każdym wypowiedzianym słowem. Ciężar, który czułam na ramionach zaczynał mnie boleśnie przygniatać. Czy to naprawdę była moja wina?
– Przestań go bronić! – huknął głośno, a siła jego głosu wręcz boleśnie wbijała się w mój umysł. Zacisnęłam zęby na dolnej wardze, czując po chwili jak metaliczna ciecz rozlewa się na języku. Słyszałam jego nierówny, nerwowy oddech, który rozpływał się w przestrzeni samochodu. Kątem oka zauważyłam, jak ściągnął dłonie z kierownicy, gorączkowym ruchem przecierając wykrzywioną w złości twarz. – Mogę być potworem z najgorszych koszmarów, jeżeli tylko to sprawi, że nikogo już więcej nie tknie. Poważnie, mam to w dupie. Kulawe prawo w tym przypadku to za mało. – Jego zachrypnięty tembr był boleśnie chłodny i opanowany. Starałam się pozostać niewzruszona, mimo rozszalałego serca w klatce piersiowej i poczucia winy. Zachowanie Marcela było dla mnie jedną, wielką niewiadomą, w równaniu matematycznym nie miałby rozwiązania. Na moment otuliła nas cisza, którą przerwał przyciszonym głosem: – Zaczynając swoją karierę w policji zamiast do drogówki, wolałem jeździć na interwencje. Drobne bójki, sąsiedzkie niesnaski i przemoc domowa. Byłem młody, miałem utopijne marzenia, że będę bohaterem, będę ratować ludzi – parsknął sucho, a jego twarz wykrzywiła się w cierpkim grymasie. – Zostałem brutalnie sprowadzony na ziemię. Widziałem pobite, zakatowane dzieci, kobiety, mężczyzn. Widziałem zbyt dużo, aby wierzyć, że system działa i jest w stanie ochronić poszkodowanych. Jeżeli chociaż jednemu debilowi odechce się wyżywać na innych to znaczy, że było warto, nawet jak mam być uważany przez to za takiego samego potwora – wyrzucił z siebie z odrazą, nie spuszczając wzroku z drogi. Jego zdenerwowanie zdradzał jedynie przyśpieszony oddech i nerwowo napięta żuchwa. – I nie ma w tym żadnej twojej pieprzonej winy, że podniósł na ciebie rękę.
Nieprzyjemne uczucie paliło mnie w gardle, a treść żołądka miała ochotę go opuścić. Czułam drżenie każdej części ciała.
– Ja przecież też cię uderzyłam, na mnie też naślesz swoich ludzi? – Uniosłam prowokująco brew do góry. Moja reakcja obronna przybrała atakującą formę.
Marcel się rozluźnił, poprawiając na fotelu. Roześmiał się, po prostu się roześmiał.
– W sumie to na swój sposób urocze, że myślałaś, że tymi swoimi koślawymi pięściami jesteś w stanie zrobić mi krzywdę – mówił rozbawiony, kręcąc głową z uznaniem. – To się chwali, taka wiara we własne możliwości.
Zacisnęłam szczękę, mając nadzieję, że nie połamię sobie zębów.
– Przestań być na ten swój chory sposób miły, bo zaczynam mieć odruch wymiotny – wymamrotałam, a wzrok wlepiłam w widok za oknem.
Nie mogłam go znieść. Czułam się przy nim zdezorientowana, jego humor zmieniał się jak w pieprzonym kalejdoskopie. Modliłam się do istniejących i nieistniejących bóstw, abyśmy dojechali w końcu do tego kasyna.
***
Franek stał nonszalancko oparty o samochód i zaciągał się nikotyną. Wysiadłam pospiesznie z pojazdu, nawet nie zerkając na Marcela. Szybkim krokiem podreptałam do Wójcika, posyłając mu nieznaczny uśmiech. Skinął głową na powitanie.
Zmrużyłam oczy, sunąc oceniającym wzrokiem po sylwetce blondyna. Po mojej głowie przemknęła myśl, że wraz z Marcelem wyglądali niemal identycznie, jakby ktoś skopiował ich strój w programie graficznym i dokleił do głów. Miałam ochotę parsknąć śmiechem, jednak powstrzymałam się, zagryzając policzek.
Kręconowłosy stanął obok mnie. Zapach korzennych perfum zawirował w nozdrzach, powodując nerwowy skurcz żołądka. Chciałam jak najszybciej wejść do budynku i go zgubić, na dziś wykorzystałam cały swój limit na znoszenie policjanta.
– Wszystko jasne? – Pełen władczości ton wypadł z ust Marcela, a ciężar jego spojrzenia przemknął od Franka na mnie. Kiwnęliśmy w zgodzie głowami. Przestąpiłam z nogi na nogę, nie mogąc się już doczekać, aż pójdzie w swoją stronę. Plan był prosty, ja z Wójcikiem idziemy do kasyna, a Marcel grzeje tyłek przy monitoringu. Nie do końca orientowałam się, dlaczego zaistniał taki podział ról, ale podobno kręconowłosy ma znajomości, to mi wystarczało. Najważniejsze, że będzie miał ogląd na cały budynek, uwzględniając w tym parking. Wierząc słowom Aleksandra, a niestety nie mieliśmy innego wyjścia, nasi podejrzani zajadą samochodami, których rejestracje bez zająknięcia zdradził Marcelowi, dzięki temu poznamy ich twarze i będziemy wiedzieć wokół kogo się zakręcić. Kręconowłosy natomiast skorzysta z nagłej, nieplanowanej awarii kamer i podczepi do ich samochodów lokalizatory GPS.
Zaczynało mnie to nużyć. Nic innego nie robiliśmy tylko zdobywaliśmy informacje, z których nic nie wynikało, nic się nie działo, nic tak naprawdę nie posuwało się do przodu. Spodziewałam się... zdecydowanie czegoś innego.
Przepych i bogactwo tego miejsca przytłaczało. Pozłacane żyrandole, drogie alkohole, przyciemnione światła dla nadania intymności. Rozglądałam się uważnie, starając zapamiętać jak najwięcej z tego miejsca. Wraz z Frankiem przystanęliśmy przy barze i zamówiliśmy bezalkoholowe drinki.
– Nie uważasz, że to co robimy to za mało? – zagaiłam, trzymając między palcami nóżkę bogato zdobionego kieliszka. Nawet szkło musiało kosztować fortunę. Oczami wyobraźni widziałam, jak wypada mi z rąk i tłucze się w drobny mak, a ja dostaję rachunek na kwotę z zawrotną ilością zer.
– Co masz na myśli? – odparł niespiesznie, mocząc wargi w trunku. Posłał mi pytające spojrzenie, a jego brew powędrowała ku górze.
– No wiesz, ciągle tylko zbieramy informacje. Zero jakiejś akcji, napadów, aresztowań. – Wzruszyłam niepewnie ramionami.
– Ty myślałaś, że będziemy biegać z bronią w ręku i strzelać do wszystkich dokoła? – parsknął wyraźnie rozbawiony.
– Mniej więcej.
– Tośka, nie interesuj się – mruknął, a ja przewróciłam oczami słysząc, w jaki sposób się do mnie zwrócił. – Zostałaś zesłana do nas ze względu na dziwną słabość komendanta do twojej osoby, twoim zadaniem jest siedzenie w dokumentach i zbieranie informacji. Nic mniej, nic więcej. Co my robimy z tymi informacjami to już nie twoja bajka – rzucił ostrzegawczo. Zmrużyłam oczy, przyglądając mu się chwilę bez słowa. Czyli coś się dalej działo, jednak na tę imprezę nie zostałam już zaproszona.
Odetchnęłam, nie chcąc dalej ciągnąć tego tematu. Odwróciłam wzrok i skupiłam się na przyglądaniu ludziom, tracącym majątki w prymitywnej grze.
Grałam dobrze. Zbyt dobrze. Od dzieciaka grywałam z babcią w karty, to był nasz stały rytuał. Zaczęło się od głupiej wojny, a skończyło na rachunku prawdopodobieństwa przy liczeniu kart. Mój umysł tak tym przesiąkł, że nie byłam w stanie pozbyć się takiego sposobu myślenia nawet na jedno rozdanie. Zdarzało mi się grywać, aby dorobić co nie co, ale nie chciałam brnąć w to bardziej. Nie chciałam się zdemaskować, że to nie łut szczęścia, a tylko matematyczne zdolności, które nie są zbyt mile widziane w kasynach.
Franek rzucił w moim kierunku porozumiewawcze spojrzenie i podał swój telefon. Na ekranie pojawiły się dwie twarze.
Marcel przesłał zdjęcia osób, na które mamy mieć oko.
Przełknęłam ślinę, czując nerwowe drżenie. Uniosłam wzrok znad ekranu, próbując odnaleźć mężczyzn w tłumie ludzi. Nie musiałam daleko szukać. Siedzieli kilka stolików dalej, rozpoczynając swoją grę.
Oddałam telefon blondynowi.
Zabawę czas zacząć.
Wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w mężczyzn, próbując znaleźć w ich zachowaniu jakąś analogię, powtarzający się schemat, coś, co da mi odpowiedzi. W mojej świadomości tykał zegar, dopasowując swój czas do powtarzających się odruchów. Jeden z mężczyzn zaciskał mięśnie żuchwy i poruszał nerwowo szczęką, gdy karty rozkładały się nie po jego myśli. Jednak, gdy gra szła tak, jak założył, coś tliło się w jego spojrzeniu, a kącik ust niekontrolowanie drgał. Nie umiał zachować pokerowej twarzy.
Ruch wskazówek mojego mentalnego zegara dopasował się do schematu zachowania mężczyzny. Poczułam adrenalinę, która ochoczo wżerała się w żyły, gdy mózg wykonał kilka myślowych piruetów.
To był impuls.
Głupia i nieprzemyślana decyzja.
Jeżeli tą ofiarą mogłam cokolwiek odkupić, swoje przewinienia i krzywdy innych, których się dopuściłam, to mogłam się temu poddać.
Najprostszą drogą do jaskini lwa było pójście za lwem, jednak dla naszych lwów byłby to zbyt podejrzane.
Drugą drogą było oddanie się lwom na pożarcie.
Serce tak boleśnie kołatało się w mojej piersi, że miałam wrażenie, że zaraz się rozpadnie. Nieprzyjemne ciepło zalało całe ciało. Wóz albo przewóz. Choć raz mogłam zrobić coś, co wyrówna mój rachunek. Coś, czym się odkupię. Coś, co przysłuży się innym. To nie było bohaterstwo, to była najczystsza głupota, a ja przecież nie miałam i tak nic do stracenia.
Przysunęłam się niezauważenie bliżej Franka. Szum w moich uszach zagłuszał wszystko dookoła. Każdy miał jakieś dziwne zboczenie zawodowe, liczyłam, że dziwną perwersją blondyna będzie trzymanie przy sobie w każdych okolicznościach kajdanek. Brałam pod uwagę scenariusz, że których z policjantów zainteresuje się tym, co wyprawiam, a wtedy będę musiała go w jakiś sposób zatrzymać w miejscu.
Trafiłam. Z wyraźną ulgą wsadziłam w kieszeń sukienki kajdanki, nie zwracając nawet najmniejszej uwagi funkcjonariusza. Wypuściłam z ust pełen ulgi wydech.
Gdy schemat zachowania mężczyzny się powtórzył, ruszyłam pewnym krokiem w jego kierunku. Zignorowałam syknięcie za mną Franka.
Każdy dźwięk słyszałam kilkukrotnie głośniej, a bajzel w mojej głowie nie ułatwiał przetwarzania informacji.
Porwałam się w motyką na słońce i byłam tego przerażająco świadoma.
Zegar tykał, a każdy ruch idealnie zgrał się w jego wskazówkami. Gdy podeszłam, podejrzany radośnie odskoczył od stolika, klaskając w dłonie i wpadł na mnie. Zakołysałam się na nogach, wpadając, niby przypadkiem, na krzesło tego drugiego.
Żołądek wywrócił mi się na lewą stronę, a spojrzenie Franka boleśnie odciskało się na skórze.
– Najmocniej panią przepraszam.
Złapał mnie za ramiona, pomagając zachować równowagę. Moje policzki oblał szkarłat i to wcale nie z zawstydzenia, a ze zdenerwowania. Drugi facet uważnie śledził każdy ruch, sznurując wargi w cienką linię.
Osoby postronne przyglądały się sytuacji z nieukrywaną ciekawością. Co rusz widziałam błąkające się przerażenie w obcych tęczówkach, a gdzieniegdzie współczucie. Jeszcze nie wiedziałam, co to oznaczało, ale mogłam się domyślać, że po prostu ci dwaj mężczyźni w tutejszym towarzystwie uchodzą za takich, którym nie wchodzi się w drogę.
Ja weszłam i miałam zamiar za to słono zapłacić.
– To ja przepraszam. – Posłałam obu niewinny, przepraszający uśmiech i na roztrzęsionych nogach, ruszyłam przyspieszonym krokiem w kierunku jakiegoś korytarza, który znajdował się w mało uczęszczanym miejscu w kasynie. Zdążyłam to zaobserwować, gdy staliśmy z Frankiem pod barem.
Dotarłam na jego koniec, nerwowo wypuszczając z dłoni portfele, które zdążyłam ukraść. To nie pierwszy raz, drobnymi kradzieżami również szpeciliśmy swoje imię z Aleksandrem. Nawet w takiej sytuacji nie mogłam wyrzucić go z głowy. Zbyt dużo nas łączyło, zbyt dużo błędów razem popełniliśmy.
Upadłam na kolana, gorączkowo przecierając twarz. Nie miałam czasu. Oddychałam gwałtownie, starając się roztrzęsionymi rękoma powyciągać wszystko z portfeli i porobić temu zdjęcia.
Serce galopowało w piersi jakbym biegła maraton.
Mieli po kilka dowodów tożsamości, każde na inne nazwisko. Prawa jazdy, karty do bankomatów, karty lojalnościowe, paragony, zdjęcia. Zwinęłam kilka banknotów, wsadzając za etui telefonu, może oprócz moich, będą w stanie zebrać inne odciski palców.
Z nerwów miałam ochotę się rozpłakać, ale nie miałam czasu na mazanie. Jak powiedziało się jedno, trzeba było powiedzieć drugie. Najbardziej bałam się tego, że po prostu nie zdążę, że braknie mi czasu.
Spodziewałam się, że przyjdzie. Słyszałam jego kroki, które echem dudniły w mojej głowie. Spanikowana próbowałam upchnąć portfele w torebce. Wypuściłam drżący oddech z płuc. Miałam jedną szansę na unieszkodliwienie policjanta, w innym razie cały misterny plan spali na panewce.
Upuściłam torebkę na podłodze pod ścianą i odwróciłam się w kierunku Marcela, przywdziewając na wargi niewinny uśmiech. Dłonie schowałam za plecy, zaciskając roztrzęsione palce na kajdankach.
Rzuciłam szybkie spojrzenie na kraty znajdujące się przy drzwiach.
Idealnie.
Powróciłam spojrzeniem na chłodny wyraz twarzy policjanta, który ściągnął gniewnie brwi i otulił intensywnym spojrzeniem, jakby próbował cokolwiek wyczytać z mojej postawy. Przystanął. Starałam się, naprawdę starałam się nie zdradzać zdenerwowania, które piekliło się w moim sercu. Podeszłam bliżej niego i uniosłam się na palcach, jednak nadal wiele mi brakowało, abym zrównała się z nim wzrostem. Zadarłam głowę, aby choć na moment nie spuścić z widoku tych szalenie szafirowych tęczówek. Otulił mnie jego zapach, tych okropnych korzennych perfum doprawionych tytoniem.
Ostatni raz. To mógł być mój ostatni raz.
Chciałam, żeby na kilka sekund zatracił się w moim spojrzeniu, aby zobaczył w nim wszystko, co tylko chciał. Musiałam na moment zwrócić na siebie jego uwagę. Dosłownie kilka chwil.
Czułam jego oddech na swoich wargach, gdy przesunęłam się o kolejne kilka centymetrów.
Nawet więźniowie mogą mieć ostatnie życzenie, więc może ja też mogłam popełnić ostatni błąd, zanim zapoczątkuję lawinę wydarzeń, których nie będę potrafiła zatrzymać?
Grymas niezrozumienia rysował się na jego twarzy. Milczał. Jedynie napięte mięśnie na jego ciele zdradzały, że w każdej chwili był gotowy na odparcie ataku. Nadal mi nie ufał. Nadal w głowie paliła mu się czerwona lampka, że mogę coś wywinąć, a on musi być na to przygotowany.
Wysunęłam jedną dłoń zza pleców, przybliżając do twarzy policjanta. Nieśmiało odgarnęłam kosmyk z jego czoła, a następnie opuszkami palców przebiegłam po kłującym zaroście, by niepewnie przemknąć po dolnej wardze, która drgnęła nieznacznie pod wpływem dotyku. Śledził uważnie moje ruchy.
Ostatni raz. To mógł być mój ostatni raz.
– Narozrabiałam – wyszeptałam, rozbijając na wargach rwany oddech – bardzo narozrabiałam.
Uniosłam na niego przepraszające spojrzenie. Zacisnął ze złości szczękę, jednak nie pozwoliłam mu na wypowiedzenie ani jednego słowa.
Niespiesznie przywarłam do jego warg. Ciepło rozlewające się po moim przełyku i klatce piersiowej było jak trucizna, którą chciałam spijać z każdym gestem. Leniwy pocałunek przybrał formę desperackich przeprosin, jednak Marcel nawet się nie poruszył. Poczułam zawód, a powieki zaczęły nieprzyjemnie szczypać. Musnęłam go niepewnie po raz ostatni, odsuwając się nieznacznie. Zacisnęłam pięść na koszuli.
– Po prostu pobawmy się w chowanego – uniosłam kącik ust w górę – ja się kryję, a ty mnie szukasz.
Zamrugał w niezrozumieniu oczami, potrząsając głową. Cała paleta emocji przetoczyła się przez niego, a po moim kręgosłupie spłynął chłodny dreszcz.
– Po prostu mnie znajdź, nieważne w jakim stanie. – W tonie mojego głosu na próżno było szukać chociażby krzty odwagi. Czułam jak zadrżała mi dolna warga. Odsunęłam się od policjanta, nie spuszczając z niego wzroku. Był zdezorientowany. Rozejrzał się dookoła niepewnie, a gdy chciał ruszyć w moją stronę, coś szarpnęło nim do tyłu. W jednej sekundzie jego oczy pociemniały, przygasły, jakby spodziewał się, że coś wywinę, jakby tylko na to czekał. Ogień tańczył w jego tęczówkach koloru wzburzonego morza. Wściekłe spojrzenie przeniósł na rękę przypiętą kajdankami do kraty. Przełknęłam nerwowo ślinę. Złapałam w pośpiechu torebkę, słysząc jak próbuje wyszarpać dłoń.
– Co ty odpierdalasz, Rozalia – warknął sucho, jego niski ton zmroził mi krew w żyłach.
Oddychał ciężko, łapiąc w płuca ogromne hausty powietrza. Dyszał nerwowo, wpatrując się we mnie gniewnie, jakby chciał, bym ugięła się pod jego ciężarem.
– Przepraszam. Naprawdę przepraszam, zaraz znajdzie cię Franek. Wszystko, co udało mi się zdobyć masz w galerii w moim telefonie, który włożyłam ci do kieszeni spodni – mówiłam gorączkowo, wykonując powolne kroki w tył, odprowadzana surowym i tak bardzo zawiedzionym spojrzeniem policjanta, aż żołądek zacisnął mi się w bolesny supeł. – Wpakowałam się w kłopoty, nic nowego – wzruszyłam ramionami jakby od niechcenia, mimo, że uporczywa gula rosła w moim gardle. – Tak będzie lepiej. Po prostu mnie znajdź – powtórzyłam, uśmiechając się pogodnie, jednak świat zaczęła mi przysłaniać mglista poświata.
Wszystko, co miałam zamiar zrobić stawało się dziwnie realne, czułam dreszcze przechodzące po ciele, jakby ktoś właśnie wylał na mnie kubeł zimnej wody. Nie odczuwałam strachu, czułam jedynie takie dziwne uczucie, które podpowiadało mi, że to mogło się źle skończyć.
Gdy wpadłam na salę, było już za późno na odwrót. Dwóch mężczyzn doskoczyło do mnie niespodziewanie. Jeden z nich pochylił się nade mną, szepcząc złowrogo do ucha:
– Pani pójdzie z nami.
Rozejrzałam się rozbieganym wzrokiem po sali, nie zauważając Franka, co nieznacznie mnie pocieszyło. Facet szarpnął moim ciałem w stronę wyjścia.
Czas rozpocząć zabawę w chowanego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro