Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Połóż się, bo spadniesz z krzesła jak ci coś powiem.


Siedziałam na samym końcu biblioteki, opierając się plecami o chłodną ścianę w otoczeniu książek, które impulsywnie pościągałam z losowych regałów. Jedną rękę trzymałam opartą o zgięte kolana, mocno ściskając palcami kartki papieru, po których wodziłam wzrokiem. Drugą natomiast miałam przy podłodze, gdzie leżała talia kart, którą nerwowym ruchem przekładałam z jednej kupki na drugą. Całkowicie obsesyjne zajęcie pochłonęło mój umysł, przez co nie potrafiłam skupić się na literkach rozciągniętych na zadrukowanym papierze.

Przekroczyliśmy granice, których nie powinniśmy przekraczać, jednak nie cofnęło to czasu, nie opatrzyło ran, nie ukołysało pokiereszowanego serca. Chwilowa żądzą pożądania zasnuła umysł, nie dając spodziewanego ukojenia.

Jednak dziś nie czułam już niczego, może jedynie serce raz po raz zakołatało mocniej niż powinno. I byłam tylko trochę zmęczona tym, co wydarzyło się kilka dni temu. Po emocjonalnym przepełnieniu nadszedł moment otępienia, kiedy wszystko po prostu straciło znaczenie. Czułam się jak wyprana z uczuć i było w tym coś kojącego. Jakby po upalnym lecie zawitała chłodna mżawka, niosąca nieopisaną ulgę.

W myślach mordowałam Aleksandra setki razy. Miałam nadzieję, że faktycznie zdechł. W męczarniach i katuszach. Jak człowiek, który w swoich ramionach kołysał mnie, gdy tego potrzebowałam, składał pokiereszowaną duszę, gdy po raz kolejny rozpadła się na kawałki, jak mógł posunąć się aż tak daleko. Znałam go. Znałam każdą jego twarz, każde oblicze, a jednak byłam zaskoczona i zdruzgotana. Wykorzystał wszystkie lęki i słabości tak, jak zwykle to robił, a mnie nadal i nieprzerwanie to dziwiło.

Niespodziewanie usłyszałam charakterystyczny odgłos ciężkich, leniwych kroków, które wydawały masywne buty od munduru. Dźwięk na moment zamilkł, przyciszony szmer rozmów rozpłynął się w powietrzu, jednak nie byłam w stanie dosłyszeć motywu konwersacji, chociaż dobrze wiedziałam, kto zaszczycił uczelnianą bibliotekę swoją obecnością. Wypuściłam ze świstem powietrze spomiędzy warg, chcąc zniknąć. Nie miałam ochoty na rozmowę i liczyłam, że po prostu przyszedł aresztować jakiegoś gagatka, bo przecież wcale nie musiało chodzić o mnie. Nie byłam pępkiem świata, by jego obecność była spowodowana moją osobą.

Przewróciłam oczami z politowaniem na odbijający się od ścian chichot bibliotekarki. W pomieszczeniu ponownie ciszę zmąciły zderzenia z posadzką ciężkich butów, których kroki rozbrzmiewały niebezpiecznie blisko. Zacisnęłam mocniej palce na książce, zasłaniając nią twarz.

Literki zaczęły wyglądać jak hieroglify wymarłego języka, zlewały się ze sobą w dziwną monochromatyczna plamę.

Był coraz bliżej, a moje serce zaczynało wygrywać niespokojny rytm.

Zapach korzennych perfum z nutą tytoniu zatruł otaczające powietrze, a zaraz po tym poczułam jego obecność. Kucnął naprzeciw. Uniosłam znużony wzrok znad książki na jego twarz. Spoglądał na mnie w skupieniu. Zmierzwione, poskręcane włosy opadały na czoło, a w szafirowym odcieniu tęczówek czaiło się zmęczenie.

– Biblioteka? – Zdziwiony szept wypadł spomiędzy wykrzywionych w grymasie warg. – Kogo jak kogo, ale ciebie bym się tutaj nie spodziewał – zadrwił.

Odetchnęłam ciężko, naprawdę nie mając dziś na to ochoty.

– Odpuść – mruknęłam, powracając spojrzeniem na zadrukowane kartki, z których i tak nic nie rozumiałam, nieprzerwanie przekładając drugą ręką karty.

Milczał, otulając mnie intensywnym spojrzeniem. Poczułam ciepłą dłoń na policzku, a coś nieznośnie zacisnęło się na moim żołądku. Miałam nieodpartą ochotę panicznie odsunąć się do tyłu, jeżeli to tylko byłoby możliwe. Nie uniosłam wzroku. Wstrzymałam nawet na moment oddech. Kciukiem, ledwo dotykając skóry, musnął delikatnie powiekę. Jak poparzona złapałam go za nadgarstek, odciągając rękę od swojej twarzy, wbijając boleśnie palce w trzymane miejsce. Posłałam policjantowi pełne mordu spojrzenie, czując jak nieprzyjemne ciepło rozlewa się po mojej twarzy, a oddech staje się płytszy.

Nie odrywał wzroku od opuchniętego, przekrwionego oka. Nerwowo poruszył żuchwą, a wyraz twarzy stał się chłodny i obcy.

Nie zwróciłam uwagi, że nadal kurczowo zaciskałam palce na nadgarstku Marcela. I to był błąd, bo po chwili coś innego zwróciło jego uwagę. Szybkim ruchem to on złapał moją rękę, mimo, że próbowałam ją wyszarpać z uścisku. Na marne. Ściągnął brwi, przyglądając się obdartym kostkom i sinej skórze.

Uniósł spojrzenie, które nie wyrażało niczego. Widziałam jak napinają się mięśnie na jego ciele. Odetchnął głęboko, siadając obok, oparł głowę o ścianę i ułożył moją dłoń na swoim udzie. Skierował na mnie szafirowy wzrok.

– Nie będę o nic pytał – powiedział cicho.

Odwróciłam głowę, kierując puste spojrzenie w przestrzeń przed sobą, wpatrując się jakby gdzieś poza rzeczywistość, która boleśnie nas otaczała.

Wypuścił ciężki oddech z płuc.

– Dobrze wiem, że moja klata nie jest tak twarda, żeby aż tak uszkodzić sobie rękę – dodał frywolnie, próbując rozluźnić napiętą atmosferę.

Parsknęłam śmiechem, drugą dłonią starając się zakryć wagi, gdy niekontrolowany chichot radośnie wyrywał się z gardła. Zwróciłam wzrok w jego kierunku, na co uniósł delikatnie kącik ust w zwykłym, ludzkim uśmiechu. I miło było spojrzeć na malujące się na policzkach dołeczki.

Jednak po chwili po radosnym uśmiechu nie pozostało nawet wspomnienie.

Odchrząknął ledwo słyszalnie.

– Rozmawiałem z Aleksandrem.

Poczułam jak robi mi się słabo, a serce zabiło mocniej wśród żeber. Chciałam coś powiedzieć, jednak uciszył mnie gestem dłoni.

– Daj mi skończyć. Można powiedzieć, że poszedłem z nim ma ugodę – wyjaśnił spokojnie, obserwując moją reakcję, jednak nie czułam się uspokojona. – Ja zagwarantowałem coś jemu, a on dał mi pewne informacje. Chciałem to omówić z tobą i z resztą, ale nie odbierałaś moich telefonów, więc przyjechałem po ciebie.

Żołądek skurczył mi się boleśnie. Miałam ochotę zwymiotować. W słowniku Starskiego ugoda, pójście z kimś na kompromis, remis oznaczało przegraną, a on nie przegrywał. To nie wróżyło niczego dobrego.

Marcel chyba zauważył moje zmieszanie.

– Obiecuję, że więcej cię nie dotknie – dodał pewnie, unosząc się do pionu. Otrzepał spodnie z niewidzialnego kurzu.

– Nie możesz mi tego obiecać – wyszeptałam, uśmiechając się smutno, jednak słowa te chyba nie dotarły do jego uszu.

– Będę czekał przy samochodzie na parkingu – odparł, spoglądając na stosy książek, które leżały koło mnie na podłodze. Pokiwałam głową na znak zgody, a w pomieszczeniu rozbrzmiały ciężkie kroki policjanta, który opuszczał bibliotekę.

Pół godziny, pół godziny zajęło mi odłożenie książek na miejsce i uspokojenie rozszalałego serca w czeluściach uczelnianej ubikacji. Nie chciałam znowu dopuścić do sytuacji, kiedy emocje odbiorą mi rozum. Gdy znalazłam się na parkingu, z daleka zauważyłam opierającego się o samochód Marcela, palącego papierosa. Miał na sobie policyjne bojówki, granatową koszulkę i leniwie narzuconą kurtkę.

Podeszłam do niego, licząc na kilka słów reprymendy odnośnie tego, jak długo zajęło mi wyjście z biblioteki, jednak policjant milczał. Zgasił butem papierosa, otworzył drzwi pasażera, a sam okrążył samochód i usiadł za kierownicą. Jego zachowanie było niecodzienne.

Zajmując swoje miejsce, zapięłam od razu pas bezpieczeństwa.

Bez słowa siedzieliśmy w pojeździe, a mężczyzna nie wyglądał, jakby miał chociażby zamiar włożyć kluczyki do stacyjki.

– Możemy chyba ruszać – zaczęłam niepewnie, spoglądając na Marcela. Wzrok miał utkwiony w przedniej szybie, a dłonie zaciskał na kierownicy. Nagle opadł na fotel, odwracając się w moją stronę.

– Nie.

Zaskoczona zamrugałam kilkukrotnie powiekami.

– Musimy porozmawiać – wyjaśnił, przecierając dłońmi zmęczoną twarz. Odgarnął i roztrzepał przydługie włosy, tworząc jeszcze większy nieład niż miał przed chwilą. – Chciałem cię przeprosić.

– Przeprosić? – powtórzyłam za nim, nie kryjąc zdziwienia. Nie miałam pojęcia za co miałby mnie w tej chwili przepraszać. Znaczy znalazłoby się parę rzeczy, ale nie sądziłam, że nagle obudził w sobie tyle skruchy, aby do tego wracać.

– Przepraszam, że zachowałem się jak ostatni kutas. Wykorzystałem sytuację i...

– Matko, Marcel, daruj sobie – weszłam mu w słowo, jednak nie dawał za wygraną.

Już wiedziałam do czego nawiązywał.

– Nie, Rozalia – odparł twardo, twarz jego stężała, nie pozostawiając nawet okruszka emocji. – To nie miało prawa się wydarzyć, nie powinienem do tego dopuścić z szacunku do ciebie. Nie powinienem wykorzystywać sytuacji. Byłaś emocjonalnie rozbita, ktoś cię skrzywdził, a ja... – przerwał na moment, chowając twarz w dłoniach. Ciche warknięcie wypadło z jego ust, a rękoma uderzył w kierownicę, na co wstrzymałam oddech, wzdrygając się na fotelu. – Kurwa, dzieciaku, to nie miało prawa się wydarzyć, nie w takich okolicznościach.

– Przecież to ja to zaczęłam, to ja cię pocałowałam. – Próbowałam wybrnąć jakoś z tej dziwacznej sytuacji. Było tyle rzeczy, za które powinien przeprosić, to wybrał akurat to, co raczej powinno gryźć moje sumienie.

Ale nie gryzło.

– Nie ważne kto zaczął, ja to powinienem przerwać – wycedził przez zaciśnięte ze złości zęby nawet na mnie nie spoglądając.

– Czemu? – Pytanie samoistnie wyrwało się z moich ust, zanim zdążyłam to przemyśleć.

Pospiesznie odwrócił głowę. Szafirowe tęczówki przygasły, stały się ciemne, puste i tliła się w nich tylko mroczna pokusa.

– Jestem samolubnym chujem. Jesteś moją podopieczną, ja mam być tym, który ma ci zapewnić bezpieczeństwo, który ma myśleć za dwoje. Myśleć głową, nie kutasem.

Paraliżujące spojrzenie przemknęło po mojej twarzy, pozostawiając po sobie jedynie palący ciężar. Zdławiony oddech utkwił gdzieś w płucach. Patrzyłam na jego surowy, chłodny wyraz. Kiwnęłam niepewnie, chcąc zakończyć ten temat. Milczał. Nerwowo pokręcił głową i powrócił wzrokiem na przednią szybę, wkładając kluczyki do stacyjki. Nieznacznie poprawiłam się na fotelu, wbijając spojrzenie w boczne okno, obserwując, jak powoli opuszczamy uczelniany parking. Marcela gryzło sumienie i to nie z tego powodu, z którego powinno. Ten facet miał nie po kolei w głowie.

Nie odzywaliśmy się do siebie przez całą drogę. Bez słowa opuściliśmy samochód, weszliśmy do budynku komendy i skierowaliśmy się do pokoju dwieście trzynaście. Wchodząc do pomieszczenia zauważyłam, że siedział tam już jeden z policjantów, pochłonięty spoglądaniem na wyświetlacz komórki.

– Misiak, ileż można czekać na... o mój boże... – Blondyn, którego kojarzyłam ze spotkań uniósł wzrok znad telefonu i gdy tylko skrzyżował ze mną spojrzenie, rozchylił usta zaskoczony. Potrząsnął głową. – Ja wiem, że ten kretyn ma różne perwersje, ale...

– Morda, Wójcik. – Znużony tembr przerwał wypowiedź drugiego funkcjonariusza, który sunął za kolegą tęczówkami, aż ten zajął miejsce za biurkiem. Marcel energicznie odsunął szufladę, wyciągnął z niej jakieś papiery i rzucił na blat.

– Co ty robisz? – Zainteresowany ton głosu rozpłynął się w powietrzu. Policjant pochylił się nad biurkiem przyjaciela, uważnie skanując rozłożone dokumenty. Stałam w miejscu przyglądając się całej tej sytuacji i nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Usiąść? Pójść sobie? Co ja tu, do cholery, robiłam? Marcel mówił, że chce to omówić z resztą. Gdzie ta reszta?

– Próbuje jej założyć niebieską kartę – mruknął smętnie kręconowłosy, nie odrywając wzroku od kartek, które przekładał z jednego miejsca na drugie.

Rozchyliłam wargi, mrugając w spowolnionym tempie.

– Czekaj, czekaj. – Blondyn podrapał się po brodzie, posyłając mi krótkie spojrzenie. – Znów obiła ci mordę?

– Klatę.

– Dziewczyno! – zwrócił się do mnie, spoglądając z wyrzutem – agresję się leczy, przemoc to nie rozwiązanie! – Niezadowolony grymas rysował się na jego twarzy. – Ale czegoś nie rozumiem, ona ci spuściła wpierdol, już drugi raz, a sama wygląda jakby ktoś z jej twarzy zrobił worek treningowy?

– To był wypadek przy pracy – westchnął kręconowłosy. Nie był zbytnio zainteresowany prowadzeniem konwersacji.

– Wypadek przy pracy to dziecko w drodze, albo zazdrosny mąż czy narzeczony, a nie to!

Wyrzucił energicznie ręce w powietrze, machając nimi chaotycznie. Marcel wzniósł oczy ku górze.

– No przecież jej, kurwa, nie oddałem! Litości, Franek.

– W takim razie macie dziwne upodobania seksualne.

Policjant uderzył pięścią w stół. Franek podskoczył w miejscu, wlepiając w przyjaciela zaskoczony wzrok.

Twarz Marcela wyglądała jakby była rzeźbiona w zimnej, chłodnej skale przez samego mistrza kunsztu. I było w niej coś niepokojącego, co na sam widok powodowało skręt wnętrzności. Franek natomiast miał ostrzejsze rysy, bardziej zapadnięte policzki, jednak iskierki w brązowych oczach dodawały mu łagodności, przez co wyglądał bardziej przyjaźnie niż kolega po fachu.

Zdążyłam zaobserwować, że Franek jako jedyny potrafił sprzeciwić się Marcelowi, poddać wątpliwości jego pomysły, czy insynuacje, nic nie robiąc sobie przy tym z jego wyklinania, krzyków, czy wyzwisk. Na każdym spotkaniu wcinał się mu w słowo, wyprowadzając kręconowłosego coraz bardziej z równowagi.

– Dość – warknął rozjuszony, oddychając ciężko i mordując blondyna wzrokiem. Mężczyzna uniósł ręce w geście obronnym i opadł na krzesło.

Przyglądałam się temu całemu zajściu z dziwną konsternacją, która przepływała przez moje ciało. Dorośli mężczyźni, a zachowywali się gorzej jak dzieci. Odzywki rodem z podstawówki. Wypuściłam ciężki, umęczony oddech i usiadłam na wolnym miejscu obok Wójcika. Nie mieliśmy okazji się oficjalnie poznać, ale kto by zawracał sobie tym głowę w dzisiejszych czasach.

– Zanim zaczniesz się wymądrzać, czemu zgromadziłeś aż tak zacne grono na to spotkanie? – spytał blondyn, bujając się w przód i tył na krześle. Miałam ochotę zwrócić mu uwagę, że zaraz spadnie i wybije zęby, jednak nie zrobiłam tego. To nie był mój problem. – Myślałem, że będzie nas więcej. Normalnie dream team, szemrana przestępczyni, niedorobiony policjant i ja. To nie wróży niczego dobrego – prychnął sucho, spoglądając wyczekująco na Marcela, którego wargi wykrzywiły się w niezadowolonym grymasie.

– Idź być pesymistą gdzieś indziej – odburknął niepocieszony, mrużąc oczy. – Tylko czekaj, czemu ja jestem niedorobionym policjantem?

Wyglądali jak dwoje przedszkolaków, którym ktoś zapomniał powiedzieć, że już dawno zdążyli dorosnąć. Przekomarzali się jak dzieciaki w piaskownicy.

Pokręcił głową z politowaniem, nie czekając na reakcje kolegi.

– Odpowiadając na twoje pytanie – kręconowłosy odetchnął i skrzyżował ręce na torsie, a jego twarz na powrót stała się spięta i ponura – mamy w zespole kreta, w związku z czym jesteście chyba jedynymi osobami, którym mogę zaufać.

Zanim zdążyłam się powstrzymać, z moich ust wyrwało się rozbawione parsknięcie, którego nie byłam w stanie okiełznać. Próbowałam osłonić wargi ręką, aby stłumić niedowierzający chichot. Oboje w jednej chwili zwrócili wzrok w moją stronę, co spowodowało jeszcze większe rozbawienie. Franek uniósł brew z politowaniem ku górze, a Marcel spoglądał na mnie w nieokreślony sposób.

Odkaszlnęłam, próbując nabrać powietrza w płuca i uspokoić, chociaż moje wargi nadal wykrzywiał drwiący uśmiech.

– Poważnie? – Niedowierzający ton zasnuł mój głos. Nie mogłam się powstrzymać przed tą uszczypliwością. – Ufasz mi? Po tym jak zaledwie dwa tygodnie temu podejrzewałeś, że to ja próbuję cię wystawić i coś na tym zyskać?

Spoglądałam na niego z taką samą intensywnością jak on na mnie.

– Którym jestem zmuszony zaufać, lepiej? – sapnął rozzłoszczony. Przesunął językiem po dolnej wardze i zacisnął na niej zęby, jakby powstrzymując się przed kąśliwą uwagą, która gryzła go w gardle. – Zresztą to nie jest w tym momencie istotne. Istotne jest to, że, kurwa, mamy kreta, który informował ich o wszystkim, co wiemy, a lista podejrzanych jest w chuj długa.

Zacisnął mocno szczękę, poruszając nią ze złością, a prawą dłoń otwierał i zwijał w pięść jakby miał ochotę w coś uderzyć.

– W pierwszej kolejności podejrzewałbym ją – odparł bez chwili zawahania Franek, chamsko wskazując na mnie palcem.

Zmarszczyłam zniesmaczona brwi, krzyżując ramiona na wysokości klatki piersiowej. Mierzyłam policjantów chłodnym wzrokiem.

– Wierz mi, że w innych okolicznościach również byłaby moim numerem jeden – warknął, przecierając nerwowo twarz i zaciskając palce na szczycie nosa.

Zrobiło się sympatycznie.

Przełknęłam z dziwnym napięciem ślinę.

– Misiak – blondyn rzucił w moją stronę krótkie spojrzenie, a następnie osłaniając usta, abym niczego nie słyszała, zwrócił się do Marcela,  specjalnie mówiąc na tyle głośno, aby jednak jego słowa do mnie dotarły. – Nie możesz rozdawać kredytów zaufania każdej lasce, którą pukniesz.

– Boże – udręczony jęk wypadł z gardła policjanta – daj mi cierpliwości, bo jak dasz mi siłę to zabije gnoja gołymi rękoma.

Posyłali sobie przez chwilę mordercze spojrzenia, a ja nadal nie wiedziałam, co tu robię i po co tu jestem. Insynuacje na temat mojego ewentualnego zbliżenia seksualnego z Marcelem zaczynały robić się żenujące. Poważnie, dorosły facet nie jest w stanie wymyślić lepszego tekstu żeby komuś dosrać?

Zdając sobie sprawę, jak bardzo to było głupie, sama również zaczęłam bujać się na krześle, nie mając niczego lepszego do roboty.

– Wiem, że do informacji od Starskiego należy podchodzić z rezerwą, bo może nas wysłać na minę, ale jesteśmy trochę w potrzasku, na ten moment to nasz jedyny punkt zaczepienia – Marcel odetchnął ciężko, opadając na swoje krzesło, pochylił się do przodu i oparł łokcie o blat biurka. – Zresztą ten gnój to wyrachowany i perfidny tchórz, gdy zaczęło robić się nieciekawie zaczął sypać przerażony, tylko po to, by ratować własną dupę i interes, więc doszliśmy do porozumienia. – Cień zadowolenia przemknął po jego wargach, wyciągnął kilka kartek ze sterty papierów i położył przed nami. – Mamy miejsca, modele samochodów, termin najbliższego spotkania i jego lokalizacja. To nasz priorytet. Resztą zajmiemy się później. I kretem.

Nadal nie wiedziałam, co to znaczy. Nie zwiastowało to niczego dobrego. Starski nigdy nie zwiastował niczego pozytywnego. Policjanci spoglądali na siebie sugestywnie, jakby toczyli niemą dyskusję. Obaj byli wyraźnie zadowoleni, a drwiące uśmiechy, które malowały się na ich wargach, powodowały skręt moich wnętrzności. Chyba wolałam nie wiedzieć, jakie scenariusze zrodziły się w ich głowach.

Marcel z Frankiem dogadywali jakieś szczegóły, które brzmiały jak zaklęcia dla zaawansowanych wiedźm. Jedyne, czym się zainteresowałam to fakt, że będę musiała być tam z nimi. Co trzy pary oczu to nie dwie.

W sumie to zbieranie informacji było... dziwne. Ciągle tylko zbieraliśmy informację. Zero akcji. Zero faktycznego zaangażowania. Same suche fakty. Czy to tak powinno wyglądać? Czy może tylko ja o czymś nie wiedziałam.

Po zakończonym spotkaniu wracałam do domu na nogach. Marcel oferował, że mnie odwiezie, jednak uparcie odmawiałam tej przysługi. Musiałam przewietrzyć umysł, a jego niecodzienne zachowanie wydawało mi się zbyt podejrzane. Już sama nie wiedziałam kiedy był gorszy, gdy próbował być przyzwoity, czy gdy był taki, jakim go poznałam.

Niestety strach przysiadł mi ramieniu i podszeptywał do ucha różne okropieństwa. Szłam z sercem w gardle, rozglądając się nerwowo dookoła, jakbym oczekiwała, że wydarzy się coś złego. Podskoczyłam w miejscu, gdy mój własny telefon rozdzwonił się tandetną melodyjką w kieszeni spodni. Roztrzęsioną ręką wyciągnęłam pospiesznie urządzenie, przesuwając palcem po ekranie, przełykając gule w gardle.

– Połóż się, bo spadniesz z krzesła jak ci coś powiem – przejęty głos Melanii rozbrzmiał w słuchawce, powodując gęsią skórkę na moich rękach. – Pobili Aleksandra, jest w szpitalu – dodała roztrzęsiona, a mi zabrakło tchu.

–C-co? – wyjąkałam, przykładając dłoń do ust.

I w tym momencie miałam ochotę rzucić się biegiem. Biec ile sił w nogach do tego cholernego szpitala, aby zobaczyć, czy wszystko w porządku, czy wyjdzie z tego cało. Jednak stałam w miejscu, nie potrafiąc się ruszyć. Patrzyłam nieobecnie przed siebie, słysząc szmery w telefonie, ale nie rozumiejąc, co Melania chce mi przekazać. Serce boleśnie uderzało w piersi, wyrywając się w kierunku Starskiego. I chociaż wiedziałam, że w rankingu osób, których losem powinnam się przejmować, jego jedynym i bezdyskusyjnym miejscem byłoby to ostatnie, to nie mogłam powstrzymać tej nieopartej ochoty sprawdzenia, czy na pewno wszystko będzie z nim okej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro