1. Układ
Przecierałam szmatką szklane naczynie, które z ostrożnością trzymałam w dłoniach, wpatrując się w ludzi obecnych na sali. Kilka osób kołysało się do melodii, które przyjemnym echem wybrzmiewały w pomieszczeniu, inni prowadzili otulone intymnością rozmowy w lożach rozstawionych przy ceglanych ścianach. W powietrzu unosił się zduszony zapach alkoholu i potu, wymieszany z dymem tytoniowych docierającym zza bocznych drzwi, za którymi samoczynnie utworzyła się prowizoryczna palarnia.
Odłożyłam wytarty kufel na blat, mając w zamiarze złapać w dłonie kolejne szkło, gdy poczułam czyiś twardy tors, który niespiesznie przywarł do moich pleców. Jedna z dłoni mężczyzny znalazła się na moim biodrze, a w okolicach ucha poczułam ciepły oddech otulający moją skórę.
– Na górze w sali vip dwóch panów czeka na zamówienie specjalne – cichy pomruk wprawił w drżenie powietrze, które jak delikatne muśnięcia zaczęło rozbijać się na komórkach mojego ciała.
– Sprawdzeni? – ściszyłam głos do beznamiętnego szeptu, zerkając przez ramię na blondyna i napotykając jego przenikliwe, pełne cynizmu spojrzenie. Skinął głową, wsuwając w kieszeń mojego fartuszka dwa woreczki strunowe. Muskając wargami skórę szyi odsunął się powoli, by po zaledwie chwili zostało po nim jedynie wspomnienie o zapachu zdecydowanie zbyt drogich perfum.
Zaczerpnęłam nerwowy wdech rozpalający boleśnie ściśnięte płuca, zdając sobie sprawę, że przez tę krótką chwilę wstrzymywałam mimowolnie oddech. Jeszcze przez moment czułam na plecach to otulające przyjemne ciepło, które zdecydowanie zbyt mocno działało na moje zmysły. Był moją zgubą i ostoją, definicją wszystkiego.
Wytarłam dłonie w trzymaną ścierkę, a następnie rzuciłam ją pod blat, łapiąc drugą ręką tackę. Zabrałam się za przygotowanie dwóch specjalnych drinków, które zamawiali tylko klienci przychodzący tu po coś innego niż alkohol. Mieliśmy system, który z reguły nie zawodził - odpowiednia nazwa zamawianego napoju odpowiadała zamówieniu konkretnego środka odurzającego. Zazwyczaj przychodzący klienci byli stali, jednak zdarzało się też tak, że ktoś coś komuś powiedział, polecił, wtedy pojawiały się nowe twarze, za których sprawdzenie odpowiadał Aleksander. Najważniejszą zasadą było, aby nigdy nic przy sobie nie mieć, do momentu sprzedaży każdy był czysty.
Trochę inaczej działało to podczas typowych zabaw dla nastolatków i młodych dorosłych bawiących się w klubie. Zasada braku przy sobie towaru nie zawsze miała zastosowanie, jednak z reguły to, co ktoś miał, bardzo szybko rozchodziło się wśród tłumu, trzeba było umiejętnie dostosowywać ilość do możliwości klientów. W tłumie ludzi i ścisku łatwo było się wykpić i odrzucić od siebie podejrzenia o posiadaniu i rozprowadzaniu narkotyków, do momentu jak ktoś nie złapał za rękę na gorącym uczynku. Każdy dobrze wiedział co i od kogo może kupić, ale ciężko cokolwiek komukolwiek udowodnić, gdy każdy trzymał się swojej roli, zadania i dobrze kalkulował popyt i podaż.
Właściciel lokalu nie zwracał na całe to zamieszanie uwagi, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, co działo się w jego klubie. Do momentu jak nie miał najazdów policji, udawał, że nic nie widzi. Odnosiłam wrażenie, że sam z tego tytułu czerpał finansowe korzyści, jednak nie interesowała mnie na tyle ta sprawa, by drążyć temat.
Zaczesałam nerwowym ruchem za ucho kosmyk włosów i dmuchnęłam w grzywkę, która opadała mi na oczy. Złapałam w dłonie przygotowaną tackę i ruszyłam w kierunku wyjścia zza baru. Biodrem pchnęłam nieduże drzwiczki oddzielające bar od głównej sali, zaglądając jeszcze przez uchylone wejście na zaplecze, jednak nikogo tam nie było.
Skierowałam się w stronę szklanych schodów prowadzących na balkon i do sal vip. Powoli stawiając kroki na stopniach, omiotłam spojrzeniem salę. W sobotni poranek ruch był nieznaczny, na zmianie byłam ja, Aleksander i dziewczyna, która krzątała się między stolikami ze ścierką.
Gdy znalazłam się na balkonie, ruszyłam korytarzem pod odpowiednie drzwi. Czułam dziwne zdenerwowanie rozlewające się po moim ciele, chociaż to nie był mój pierwszy raz. Pokręciłam głową, próbując odgonić to irracjonalne uczucie i zaczerpnęłam uspokajający oddech.
Wyciągnęłam dłoń przed siebie, na drugiej trzymając tacę z drinkami, i złapałam za klamkę. Ostrożnym ruchem otworzyłam drzwi, wchodząc do środku i przybierając najbardziej niewinny, ale zarazem pewny siebie uśmiech, na jaki było mnie stać. Zwinnym krokiem podeszłam do stolika, odkładając na niego zamówiony alkohol. Czułam na sobie intensywne spojrzenia dwóch mężczyzn, którzy siedzieli na skórzanej sofie przede mną. Gdy uniosłam na nich spojrzenie, mogłam stwierdzić, że nie mieli więcej niż trzydzieści pięć lat. Obaj ubrani byli w czarne koszule, a nadgarstki przyozdobili drogimi zegarkami. Jeden miał krótko przystrzyżone czarne włosy i twarz o ostrych, wręcz niebezpiecznych rysach, drugi natomiast dłuższe kosmyki związał w samurajski kok i spoglądał na mnie łagodnymi tęczówkami. Śledzili każdy mój ruch z nieukrywaną nachalnością, jakby próbowali zapamiętać nawet najmniejszy detal. Wyprostowałam się, sięgając dłonią po odłożone na stoliku skórzane etui, rzuciłam krótkie spojrzenie do środka, upewniając się, że odpowiednia kwota znajdowała się wewnątrz. Następnie schowałam je w kieszeń fartuszka, a wyciągnęłam dwa woreczki strunowe i przesunęłam niedaleko drinków.
– Życzę miłej zabawy – odezwałam się pewnym głosem i skinęłam głową, wykonując dwa kroki w tył, po czym odwróciłam się i opuściłam pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi. Dopiero teraz poczułam kołatające w klatce piersiowej serce, krzywiąc się na tę irracjonalną reakcję organizmu.
Szybkim krokiem przeszłam korytarz i zbiegłam na dół po schodach, kierując się w stronę baru. Przeszłam przez niewielkie drzwiczki, rzucając na blat tackę.
– Jak masz czas to wypakuj wyparzarkę na zmywaku – zwróciłam się do ciemnowłosej dziewczyny, która właśnie upijała kilka szybkich łyków wody. Kiwnęła głową w zrozumieniu i ruszyła w odpowiednim kierunku.
Rozejrzałam się dookoła na chaos jaki panował na podłodze. Dwa kegi czekały na wymianę, miałam wspomnieć o tym Aleksandrowi, gdy go spotkałam, jednak całkowicie wytrącił mnie z równowagi przez co ta kwestia wyparowała z mojego umysłu. A teraz nigdzie nie mogłam zlokalizować jego blond głowy, jakby rozpłynął się w powietrzu. Zazwyczaj z daleka było słychać jego mocny, niski głos i ciężkie kroki. Pokręciłam jedynie głową, życząc samej sobie siły i skierowałam się na zaplecze, by po chwili przynieść dwie skrzynki alkoholi, które trzeba było uzupełnić na półkach. Gdy skończyłam, zaczęłam krzątać się po sali, korzystając z niedużej liczby gości i pustki przy barze. Starałam się zebrać pozostawione puste kufle i butelki, a także powycierać stoliki. Szybkim krokiem z pełną już tacą zmierzałam w kierunku zmywaka, aby wrzucić je jeszcze do mycia.
– Do końca miałem nadzieję, że akurat ciebie dziś tu nie będzie – znajomy głos przebił przez niewielki rozgardiasz panujący w pomieszczeniu. Odetchnęłam głęboko, stając na moment w miejscu i nie odwracając się w kierunku, z którego doszedł do mnie męski tembr. Zwolnionym krokiem ruszyłam przed siebie i podeszłam do baru, odkładając na ladę tackę z pusty kuflami. Gdy to uczyniłam zacisnęłam dłonie na drewnie, przymykając na zaledwie kilka chwil powieki. Odniosłam wrażenie, że krew odpłynęła z mojego ciała.
Byłam pewna, że zrobił to z premedytacją. W jakiś dla siebie pokręcony sposób uznał, że ta farsa będzie najlepszą opcją. Lepszą od spławienia gości.
Wypuściłam ze świstem powietrze z ust, otwierając na powrót oczy i odwracając się w kierunku, z którego dotarł do mnie pogodny głos. Mężczyzna patrzył na mnie z uniesionym w górę kącikiem ust, kręcąc z politowaniem głową na boki. Miał maksymalnie czterdzieści pięć lat, delikatnie oprószone siwizną włosy i pełen spokoju wyraz twarzy, w dodatku to nie było nasze pierwsze spotkanie.
Szmer na szklanych schodach zwrócił moją uwagę, więc niewiele myśląc skierowałam wzrok w tamtą stronę, zauważając dwóch wcześniej obsługiwanych przeze mnie mężczyzn, którzy nieśpiesznie zaczęli schodzić na dół. Kiwnęli głowami w stronę policjanta stojącego przede mną, a ja mimowolnie powróciłam tęczówkami na jego twarz.
Nic dziwnego, że Aleksander w mgnieniu oka rozpłynął się w powietrzu. Dobrze wiedział, jak to się skończy.
Sprawdzeni.
Prychnęłam rozzłoszczona pod nosem, mając ochotę tupnąć nogą i uderzyć pięściami w blat baru, a następnie wbić Starskiemu widelec między oczy.
– Udzielanie innej osobie środka odurzającego celem osiągnięcia korzyści majątkowej – zacytowałam znudzonym tonem przepis z ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, przewracając oczami. Usłyszawszy brzdęk kajdanek, które funkcjonariusz złapał w dłonie, odetchnęłam męczeńsko, wyciągając przed siebie ręce.
– Zapomniałaś dodać oraz posiadania środków odurzających i substancji psychotropowych – dodał wyraźnie rozbawiony zaistniałą sytuacją, podchodząc kilka kroków bliżej.
– Wypraszam sobie – uniosłam się, układając teatralnie dłoń na klatce piersiowej – możesz mnie przeszukać, nic przy sobie nie mam.
Zmarszczył brwi, posyłając mi pełne powątpiewania spojrzenie. Mówiłam prawdę, już nic nie miałam przy sobie, a on dobrze o tym wiedział. Czułam się trochę jak małe dziecko złapane na gorącym uczynku. Pomachał mi przed oczami metalowym ustrojstwem. Oderwałam nieśpiesznie dłoń z mostka i wyciągnęłam na powrót w jego kierunku.
– Poważnie musimy się w to bawić? – jęknęłam żałośnie, wykrzywiając usta w cierpkim uśmiechu, gdy obserwowałam jak szybkim ruchem zamknął kajdanki na moich nadgarstkach. Uniósł rozbawiony brew do góry. – Przecież wiesz, że nie ucieknę – mruknęłam niepocieszona.
– Sprawia mi to niezwykłą radość – wzruszył rękoma, łapiąc za moje przedramię i kierując się w stronę wyjścia z budynku.
– Baw się tak z żoną – wycedziłam przez zaciśnięte ze złości zęby, na co z ust policjanta wypadł pełen szczerości śmiech.
– Lubię te nasze przekomarzanki – przyznał pogodnie – jednak wolałbym nie musieć cię aresztować za każdym razem.
– Wierz mi, unikam tego jak ognia. Nawet najlepszym zdarzają się niepowodzenia przy pracy – odparłam, posyłając mu sztuczny uśmiech.
Westchnął ciężko, otwierając zamaszyście drzwi.
– Lepiej by było jakbyś nie trudniła się taką profesją – mruknął cicho, a w jego tonie głosu było słychać odrobinę żalu przyprawioną zawodem.
Nie odpowiedziałam, te słowa nie potrzebowały komentarza. To nie tak, że nie miałam wyboru, ja po prostu nie chciałam go mieć. Może inaczej, nie miałam powodu, aby go mieć. Chciałam tylko zarobić trochę pieniędzy, aby w końcu się stąd wyrwać. Tkwiłam w tym miejscu z przyzwyczajenia, z pewnej tęsknoty za przeszłością jakby bojąc się, że uciekając stąd, zawiodę wszystkich, na których kiedyś mi zależało, którzy poświęcili mi więcej niż powinni.
Praca na barze nie była wcale taka zła, ale kokosów za to nie było.Nie mogłam liczyć na ojca, nawet przez myśl mi nie przeszło proszenie go o pieniądze. Nie upadłam aż tak nisko, nie mogłam upaść tak nisko żeby prosić go o to. Nie chciałam być mu nic nigdy dłużna, winna, wdzięczna, zobowiązana.
Wsiadłam bez marudzenia do radiowozu, obserwując jak mężczyzna zajmuje swoje miejsce za kierownicą. Byłam już tyle razy odwożona na komendę policyjnym samochodem, że straciłam rachubę. Nie byłam z tego powodu dumna, ale też nie sprawiało, że czułam wyrzuty sumienia. A powinnam. Nie wiedziałam, kiedy to się stało. Nie pamiętałam momentu, w którym wszystko zrobiło się takie bez znaczenia. A może zawsze takie było.
Odetchnęłam ciężko, poprawiając się na swoim miejscu. Wpatrywałam się tępo w szybko zmieniające się obrazy za oknem.
Czułam nicość, agonalną pustkę pochłaniającą bez końca, wciągającą pod swoje obezwładniające skrzydła. Byłam wyprana, jakbym po prostu nie zauważyła kiedy umarłam za życia, a teraz tylko każdego dnia egzystowałam, gnijąc od środka. Prawie nic nie potrafiło sprawić, że czułam coś mniej prymitywnego niż tylko beznadziejną złość, strach, frustrację, które w moment rozpalały wnętrze do czerwoności, by po chwili ochłonąć, pozostawiając po sobie jedynie zgliszcza marnej egzystencji.
Aleksander był definicją wszystkiego co znałam. Uczył mnie świata, prowadził za rękę i pokazywał swoją wersję życia, którą zapisywałam na kartach swojego umysłu bez opamiętania, bo tylko w taki sposób mogłam na niego zasłużyć. A może tylko tak mi się wydawało.
Tylko przy nim bywały momenty, kiedy czułam więcej i to było odurzające, że pragnęłam tego więcej, bardziej, mocniej, bez względu na konsekwencje.
Żałość zaciskała się na moim gardle, gdy przez moje myśli przebijała się smutna prawda - dzisiejszy dzień, tak samo jak za każdym poprzednim razem, tak samo jak za każdym przyszłym razem, rozmyje się w odmętach mojego umysłu i wszystko wróci na dawne tory, bo przecież niczego innego nie znałam. Inny schemat był mi obcy.
Był powodem, skutkiem i konsekwencją wszystkiego, co robiłam.
Potrząsnęłam głową, próbując wyrwać się z chwilowego letargu.
– Policjanci? – rozbiłam panującą w samochodzie ciszę, która tylko momentami przerywana była policyjnym CB radiem informującym o wypadku na obrzeżach miasta i wzywających wszystkie jednostki w pobliżu do miejsca zdarzenia.
– Tak, zorganizowana akcja – odparł, jednak niepewność w jego głosie była nad wyraz słyszalna – ostatnio zrobiło się gorąco w tym temacie. Dziwie się, że tyle razy u nas bywasz, a nie rozpoznałaś z daleka, że jest coś nie tak.
– Czasami ufanie komuś to najgorsze, co może nas spotkać – mruknęłam patetycznie, przenosząc spojrzenie na policjanta.
Pokiwał głową w zrozumieniu, milknąc na moment. Zagryzł nerwowo dolną wargę, jakby nad czymś intensywnie myśląc. Westchnął w końcu, nieznacznie kręcąc głową na boki.
– Nic na niego nie mamy, pilnuje się i ciężko coś znaleźć – wypowiedział szybko na jednym wydechu, rzucając mi jedynie krótkie spojrzenie w lusterku wstecznym. To tak jakby liczył na to, że zrozumiem, co miał na myśli.
Wcisnęłam się mocniej w swoje miejsce, przenosząc wzrok na szybę.
Polowali na Aleksandra.
***
Siedziałam na krzesełku w pustym, niedużym pomieszczeniu, bawiąc się dłońmi, które miałam oparte o blat stolika. Po zaledwie kilku minutach drzwi uchyliły się i stanął w nich starszy mężczyzna, który tuż po przekroczeniu progu spojrzał na mnie z boleśnie zaciskającym się na krtani rozczarowaniem.
– Przymykałem oko na wiele twoich wykroczeń i przestępstw, za które już dawno powinnaś wziąć odpowiedzialność – zmęczony tembr rozbił się na ciemnych ścianach – ani razu nie wykorzystałaś odpowiednio danej ci szansy. Ciągle kręcimy się w kółko, ciągle wracamy do punktu wyjścia – odetchnął głęboko, przecierając dłonią twarz – mam związane ręce, Rozalia. Pomagając ci za każdym razem tak na prawdę cię nie ratuje, a tylko pozwalam byś upadała coraz niżej – rozłożył ze zrezygnowaniem ręce na boki.
Zagryzłam dolną wargę, bo nie brzmiało to tak, jakbym znów miała wymigać się od wszystkich zarzutów.
Wpatrywał się we mnie z wyraźną bezsilnością. Za samo posiadanie przy sobie jakiejkolwiek ilości narkotyków, powinnam dawno siedzieć, przecież za to groziło do kilku lat pozbawienia wolności, a w dodatku w świetle prawa byliśmy zorganizowaną grupą przestępczą wprowadzającą do obrotu środki odurzające, czyli dodatkowe kilkanaście/dziesiąt miesięcy. Nie było taryfy ulgowej. A przecież tego wszystkiego było dużo więcej. Jednak jakiś zbytek łask osiadł na moich ramionach, anioł stróż w postaci komendanta policji z niezrozumiałych dla mnie pobudek czuwał nad moja wolnością, czegokolwiek się nie dopuściłam, chociaż na taki kredyt zaufania nie zasługiwałam.
– To ostatnie, co mogę ci zaproponować – opadł na krzesło naprzeciwko mnie, krzyżując ręce na klatce piersiowej – wydział do walki z przestępczością narkotykową potrzebuje kogoś do pomocy przy dokumentacji, opracowań sprawozdawczo-statystycznych, czasami mogą zdarzyć się drobne czynności operacyjno-rozpoznawcze. Nudna robota, ale mam jednego gagatka, który takimi pierdołami nie chce zawracać sobie głowy – tłumaczył spokojnie, obserwując uważnie moją reakcję na wypowiadane przez niego słowa. W skupieniu słuchałam, co miał do powiedzenia, marszcząc w zastanowieniu brwi, to nie brzmiało dobrze. – Zgodzisz się na ten układ, a gdy skończą sprawę, którą aktualnie prowadzą, oczyszczę twoją kartotekę z zarzutów. Jeżeli nie, jeszcze dziś kieruję dokumenty do sądu.
Wpatrywał się we mnie intensywnie, a na jego twarzy malowało się wyraźne zmęczenie. Jedna rzecz nie dawała mi tylko spokoju, byłam zamieszana w handel substancjami psychoaktywnymi i miałam trafić akurat do wydziału walki z przestępczością narkotykową. Nie wierzyłam w aż taki zbieg okoliczności.
– Tak szczerze, panie komendancie – moja warga powędrowała ku górze w pełnym kpiny uśmiechu. Wyprostowałam się na krześle, a następnie opierając łokcie na blacie stołu, pochyliłam się do przodu w kierunku starszego mężczyzny – to ja potrzebuje pomocy, czy wy potrzebujecie kogoś z tego kręgu?
Pokręcił głową z pobłażaniem.
– Po prostu będziesz odpowiednią osoba na odpowiednim miejscu – odparł pełnym tajemniczości głosem, wzruszając z nieprzejęciem ramionami.
– To legalne?
Uniósł w konsternacji brew do góry.
– Kto jak kto, ale ty zastanawiasz się czy coś jest legalne? – spytał wyraźnie zdziwiony zadanym przeze mnie pytaniem.
– Jesteście policją, musicie działać w granicach obowiązującego prawa – stwierdziłam.
– Przestrzeganie prawa zostaw nam, ty się martw lepiej o swój tyłek.
– Okej, okej. – uniosłam ręce w geście obronnym – zgadzam się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro