Rozdział 5
***Sam***
Dzisiejszy dzień minął mi bardzo szybko i oczywiście pracowicie. Martwi mnie troszkę to, że Paul nie dał jeszcze znaku życia, bo nie wrócił na noc. Zawsze zostawiał co najmniej wiadomość, a teraz telefon milczy jak zaklęty. Popycham szklane drzwi szpitala i zapinam płaszcz, gdy uderza mnie zimne, nowojorskie powietrze. Mieszkam tu już od trzech lat. Mimo iż moja rodzina mieszka w Europie mamy ze sobą kontakt. Przyjechałam tu tak naprawdę na starz, ale spodobało mi się i zostałam. Poznałam Paula w samolocie, siedzieliśmy obok siebie. Gdy zaczęliśmy startować, speszony zapytał, czy może złapać mnie za rękę. Nie miałam nic przeciwko, a widząc jego przerażenie po prostu zaczęłam z nim rozmowę. I właśnie wtedy dowiedziałam się, że jest gejem. Rozmowa tak nas wciągnęła, że nie zauważyliśmy, kiedy wylądowaliśmy. Kilka dni później pani notariusz przez pomyłkę sprzedała to samo mieszkanie mi i jemu. Mimowolnie uśmiecham się na to wspomnienie wchodząc do sklepu spożywczego.
Czytam etykietę na jednym z szamponów, czując na sobie czyjś wzrok. Rozglądam się dookoła, ale nikogo nie zauważam, oprócz starszej pani, która pakuje jabłka do torby. Uśmiecham się do niej ciepło. Przechodzę na dział z owocami i znów to samo, chyba popadam w paranoję. Niespodziewanie dzwoni mój telefon i ze strachu upuszczam reklamówkę z jabłkami. Dzwonek ustaje, a ja pośpiesznie zbieram owoce. Wysuwam rękę z zamiarem zebrania ostatniego, kiedy ktoś mnie wyprzedza. Unoszę głowę i widzę wpatrzone we mnie czekoladowe tęczówki. Uśmiechnięty mężczyzna podaje mi pomocną dłoń, którą chętnie chwytam. Po chwili orientuję się, że to Nathan.
***Nathan***
Obserwowałem ja, odkąd weszła do tego sklepu spożywczego. Nie mogłem wytrzymać w domu i po długiej dyskusji z Dannym na temat mojego stanu zdrowia i podaniu mu wielu argumentów. Mogłem jechać z nimi, ale zaraz miałem wracać i się nie przemęczać. Obserwowałem zza jednej z półek jak czyta etykietę i marszy śmiesznie nos, zastanawiając się nad czymś. Chyba wyczuła na sobie mój wzrok, bo rozglądnęła się dookoła. W ostatniej chwili udało mi się schować. Przy dziale z owocami również musiała mnie wyczuć, bo też się rozgladała. Eh, jestem w tym beznadziejny... W tym samym momencie zadzwonił jej telefon, przestraszona upuściła owoce i niezdarnie zaczęła je zbierać. Przybiegłem jej z pomocą lekko krzywiąc się z bólu. Popatrzyła na mnie swoimi chipnotyzującymi oczami z nutką strachu i wdzięczności, a ja na chwilę odciołem się od tego świata.
- Dzień dobry. Nie powinien pan odpoczywać? Z tego co pamiętam dopiero wczoraj wyszedł pan ze szpitala. - zawstydzona przetarła dłonią kark.
- Z tego co pamiętam, to jestem Nathan, a nie żaden pan. Przyszedłem po zakupy, bo nie mogę wytrzymać w domu - zaśmiałem się.
- Przepraszam, to już z nawyku – uśmiechnęła się – Życzę zdrowia. Do widzenia. – Odeszła szybko do kasy, pozostawiając mnie zdezorientowanego na środku sklepu. Czy ona właśnie uciekła? Jeszcze żadna kobieta nie odmówiłaby nawet rozmowy zemną. Przyznam dziwne uczucie zostać odrzuconym. Wpadł do głowy idealny pomysł. Złapałem jedną róże i pobiegłem do kasy przed nią. Przy drzwiach stał młody chłopak, podszedłem do niego:
- Młody chcesz zarobić?
- Pewnie, co mam zrobić? - zapytał z uśmiechem.
- Widzisz tą dziewczynę przy kasie? - wskazałem na nią dłonią - Gdy wyjdzie ze sklepu niezauważalnie podrzucisz jej tego kwiatka. Zrozumiałeś? - podniosłem do góry jedną brew puszczając mu oczko
- Nie ma problemu. - Wystawił dłoń, gdzie dałem mu kwiat i $20.- Tak nawiasem mówiąc to niezła laska- zaśmial się widząc moją minę.- Żartowałem- dodał
- Mam cię na oku - Pokazałem dwoma palcami na mnie i na niego i poczochrałem mu włosy. Chłopak wyszedł uśmiechnięty ze sklepu. Ja wsiadłem do samochodu i gdy młody wykonał zadanie, pojechaliśmy z Dannym do domu.
***Sam***
Idąc do domu analizowałam sytuację ze sklepu. Wyszłam na totalną idiotkę i niezdarę, na końcu jeszcze uciekłam. Świetnie, po prostu świetnie. Wchodzę do mieszkania zła jak osa. Akurat dzisiaj musiała się zepsuć jeszcze ta przeklęta winda. Przebieram się w mój ukochany dres i przypominam sobie, że ktoś do mnie dzwonił. Wyciągam telefon z torebki i widzę nieodebrane połączenie od nieznanego numeru. Od razu oddzwaniam.
- Dzień dobry. Czy rozmawiam z Panią Samanthą Honey? Z tej strony aspirant Mendy. Dzwonie w sprawie Paula Fishner'a. – moje serce na chwilę stanęło – Czy może pani po niego przyjechać?
- Oczywiście. Czy coś mu się stało? – pytam, pośpiesznie zabierając klucze z komody i zamykając dom.
- Wszystkiego dowie się pani na miejscu. Do widzenia – nie zdążyłam odpowiedzieć, bo przerwała połączenie.
Wsiadam do samochodu i włączam się do ruchu. Tak, mam prawo jazdy, ale do pracy nie mam daleko i wolę się przejść. Ciekawi mnie, co nawywijał mój przyjaciel. Po piętnastu minutach jestem na miejscu i wbiegam do budynku. Podchodzę do recepcjonistki:
- Dzień dobry jestem tu w sprawie Paula Fishner'a. – widząc jej spojrzenie kontynuuje – Dzwoniła do mnie aspirant Mendy.
- W takim razie zapraszam do pokoju numer 20. Korytarzem prosto i w lewo.
Szybkim krokiem udałam się w wyznaczone miejsce. Zapukałam w drewnianą powłokę i usłyszałam ciche;
- Proszę.
- Dzień dobry ja w sprawie Paula.
Zauważam go siedzącego w kącie pokoju. Głowę miał spuszczoną, podpartą na rękach, a włosy zmierzwione. Zerkam na kobietę za biurkiem.
- Brał udział w bójce. Nic mu się większego nie stało oprócz paru zadrapań i podbitego oka, ale nie mógł wrócić sam do domu. Jest pod wpływem alkoholu. – zanotowała coś na kartkach – Natomiast panią prosiłabym o szczególną ostrożność. Ten człowiek nadal jest na wolności.
Pięknie, teraz to żeś mnie kobieto wkopała.
- Dobrze będę uważać. Zabieram zgubę i do widzenia. - Czuję na sobie natarczywe spojrzenie przyjaciela.
- Do widzenia.
Całą drogę do domu się nie odzywaliśmy. W mieszkaniu zabrałam go do łazienki.
- Powiesz mi co się stało? - pytam, gdy przemywam mu zaschnięte rany. Gdy patrzę tak na niego, to zbiera mi się na płacz.
- Rocky, mój kolega o którym ci mówiłem, ma problemy z narkotykami i groziło mu niebezpieczeństwo. Musiałem go obronić, nie mogłem patrzeć jak go tam zatłuką. Niestety to mi się bardziej oberwało a on, on... - głos mu się załamał - Po prostu uciekł. - Wtulił się we mnie jak małe dziecko i po prostu płakał. Czułam, że on coś przede mną ukrywa. – Przepraszam zachowuje się jak małe dziecko – zaśmiał się ocierając łzy – O czym mówiła policjantka? Co ty młoda damo ukrywasz? - spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Nic się nie dzieje. Naprawdę – dodaję, gdy widzę jego groźną minę.
- Jakoś ci nie wierzę. Idę zrobić herbatę, a ty za chwilę wszystko mi wygadasz. – Pogroził mi palcem.
- Wszystko jest w porządku – Gdy widzę ten wzrok nagle się kurczę. – Dobra, ja to zrobię, ty idź do pokoju.
W kuchni nastawiam wodę i rozpakowuję reklamówki. Mąka tutaj. Cukier też. Płatki tutaj. Różę do wazonu... Czekaj, czekaj... przecież ja kwiatów nie kupowałam...
Na jednym z listków zawieszona jest mała różowa karteczka:
„Piękny kwiat dla pięknej dziewczyny ~N"
Ciekawe kto mi to dał...? Z zadumy wyrywa mnie głos Paula:
- Nie przedłużaj i jak możesz przynieś mi tabletkę przeciwbólową!
Z cichym westchnieniem zabieram tacę, a wcześniej wstawiam kwiat do wazonu i idę do pokoju.
***
- Jak mogłaś mi nie powiedzieć o tym, że byłaś światkiem takiego zdarzenia, a jak coś by ci się stało?! - Jeśli mam być szczera to nigdy przenigdy nie widziałam go tak złego, przepraszam, wściekłego. – Jakiś psychopata lata po mieście, a ty wracasz do domu tak późno! Co powiedziałbym twojej rodzinie, gdyby coś ci się stało?! Twój ojciec by mnie powiesił!
Muszę to skończyć zanim coś rozwali.
- Posłuchaj mnie uważnie – Łapię go za koszulkę – Nic, ale to nic mi się nie stanie. Umie o siebie zadbać, co już dobrze wiesz. Przestań histeryzować, uratowałam mu tylko życie więcej nie mam z tym nic wspólnego – staram się być opanowana. – Uspokój się już i idź się połóż, porozmawiamy jutro, na spokojnie.
- Dobrze, ale od dzisiaj odbieram cię wieczorem z pracy i rano do niej zawożę. Zrozumiano? – Kiwa palcem przed moim nosem.
- Tak jest kapitanie - Salutuję z uśmiechem i dostaję całusa w czoło i tyle go było.
Zerkam na zegarek. Pięknie już 20:00. Zostało mi tylko zjeść kolację i iść spać. Zanim jednak poszłam do łóżka zaglądam do pokoju przyjaciela i przykrywam go kołdrą nastawiając budzik, który zapomniał włączyć. Sprawdzam czy wszystko jest pozamykane i wyłączone. Dopiero teraz mogę się spokojnie położyć i pozwolić ponieść błogości.
*****
W końcu wracam Ta dam.
Przepraszam za długą nieobecność i proszę o gwiazdki i komentarze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro