Prolog
Martwa cisza panowała dookoła. Nigdzie nie było widać ani jednej, żywej duszy. Nagle, gdy piorun przeciął niebo, przeraźliwy krzyk rozniósł się echem po lesie. Z gęstwin wybiegła niespodziewanie jakaś kobieta, kusztykając na jedną nogę. Deszcz padał prosto w oczy szatynki, która cała zakrwawiona biegła przez mrok. W powietrzu unosiła się gęsta mgła, przez którą nic nie było widać. Ofiara trzęsła się cała z zimna oraz, z przerażenia. Co chwila odwracała się za siebie, aby zobaczyć czy ktoś za nią nie idzie. Jak była już bezpiecznie ukryta we wnęce konaru starego dębu, odetchnęła z ulgą. Poczuła wtem ostry ból w nodze, w której całe mięso zostało wcześniej przez kogoś wyciągnięte na zewnątrz. Niespodziewanie usłyszała trzask gałęzi leżących na ściółce. Serce kobiety podskoczyło do gardła, a krew przestała dochodzić do głowy. Pod jej powiekami wezbrały się łzy rozpaczy. Doskonale wiedziała, co potrafi zrobić ten ktoś. Nowo poznanych znajomych poćwiartował. Ich organy powyciągał własnoręcznie i pochował do słoi oraz porozwieszał na ścianach. Czarnowłosa wstrzymała oddech i zakryła dłonią usta razem z nosem, by morderca nie był w stanie usłyszeć choćby najcichszego świstu powietrza. Serce łomotało jej jak oszalałe. Zakapturzona postać w czarnym jak noc płaszczu stała tuż obok niej. Wystarczyło, że spojrzałaby się w drugą stronę, a kobietę spotkałby straszny los. Ku uldze ofiary prześladowca odszedł w otchłań ciemnego jak smoła lasu. Dwudziestolatkę oblał zimny pot, a oddech miała przerywany i zduszony. Coś ją jednak zaniepokoiło. Coś za nią. W konarze drzewa. Przecież to nie możliwe... Za mną stoi tylko drzewo. Opieram się o nie... Ta myśl jednak nie uspokoiła zielonookiej. Mroźne ciarki przeszły po jej ciele, pozostawiając po sobie gęsią skórę. Przełknęła głośno ślinę i oblizując usta, obejrzała się za siebie. Tam jednak nic nie było. Tylko stary, pomarszczony dąb. Coś jednak kazało kobiecie wpatrywać się w roślinę i czekać na znak. Nagle ku przerażeniu dziewczyny we wnętrzu ciemnego konaru pojawiły się matowe, martwe oczy. Całe zalane krwią, która powoli ściekała z ich kącików, natomiast złowieszczy uśmiech odbijał się w ciemnościach. Nim zdążyła wrzasnąć, ktoś wciągnął szatynkę za rękę w głąb drzewa. Wleczona w mroku została nagle zrzucona w głęboką przepaść. Jedyne co usłyszała w tamtej chwili to dźwięk pękających kości w kręgosłupie. Zrozumiała wtedy, że w tym konarze morderca wydrążył dziurę, a mgła i ciemność ukrywały ją. W środku pnia wykopana również była dziura prowadząca do tego samego miejsca, z którego uciekła. Tajemnicza postać doczołgała ją tam ponownie. Odór metalu przyprawił dwudziestolatkę o zawroty głowy oraz mdłości. Czuła się jak zarżnięta owca ciągnięta do składu z innymi trupami. Przez blade światło ujrzała wtem twarze swoich znajomych. Ich głowy wisiały jak trofea powbijane na kołki. Oczy mieli wydłubane, a języki poobcinane. Czysta scena wyjęta żywcem z najgorszego horroru. Typ w czarnym płaszczu twarz miał ukrytą w ogromnym kapturze niczym u kata. Nawet czerwone, martwe tęczówki nie były widoczne. Psychopata złapał zielonooką za kark i nadział ją na dwóch hakach. Dziewczyna zawyła z bólu, a po jej policzkach popłynęły słone łzy. Zamknęła na chwile powieki, a gdy je z powrotem otworzyła, nieznajoma postać wbiła dwa ostre, drewniane kołki w oczy czarnowłosej. Dwudziestolatka kopała nogami, próbując się uwolnić, jednak im bardziej się szamotała, tym bardziej haki wbijały się w mięso na plecach. Nie miała już sił, aby walczyć, więc bezwiednie wydawała z siebie stłumione jęki, przepełnione bólem. Pomimo iż nic nie widziała, morderca nie był do końca usatysfakcjonowany swoim dziełem. Postanowił się jeszcze pobawić i wziął do ręki jedną ze swoich ulubionych zabawek. Srebrne ostrze rozdzielające się na trzy części, ze złotym trzonkiem. Wbił swoje narzędzie w brzuch ofiary i rozerwał go, a z jego wnętrza zaczęła wypływać cała zawartość. Organy zmieszane z ogromną ilością krwi wyleciały od razu na podłogę. Szatynka tylko wrzasnęła jak opętana, a po paru minutach już nie żyła z powodu wykrwawienia. Psychopata zaczął powoli odcinać kończyny ofiary, jedna po drugiej, natomiast jej wnętrzności pochował w chłodni. Jedynie jelita zawiesił na haku, aby mogły obcieknąć z gęstej mazi. Po skończonym dziele zaczął szatańsko się śmiać. Jego oczy rozbłysły w narastającej ciemności, a zęby połyskiwały w mroku, dopóki nie zniknął całkowicie w czerni pomieszczenia, szykując się na kolejną ofiarę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro