Rozdział XXIII ,, Zew Krwi''
Tajemnicza postać powolnym krokiem, przeszła przez kwarcowe wrota pałacu. Jego bose stopy pozostawiały po sobie ślady po ziemi zmieszane z krwią.
Nie jego...
Czarny i stary płaszcz sunął poszarpanymi końcówkami po podłożu, wydając cichy, prawie że nie słyszalny dźwięk. Spokój jaki zapanował na sali był przerażający. Wszyscy zebrani mieli skierowany swój wzrok właśnie na tajemniczą postać, która co rusz chwiała się delikatnie po bokach, jakby dopiero uczyła się chodzić. Lekko przygarbiona postawa schowana była za materiałem, a jedną ręką, którą zdobiły nieznane wzory, trzymał za drugi koniec ubrania. Głowę zaś skrytą miał w kapturze, doszytym do płaszcza.
Drgnęli, gdy nagle z jego ust wydobywał się cichy śmiech, nie należący do normalnego. Z daleka dostrzec można było u niego wielki uśmiech, pokazujący szereg ostrych i białych zębów oraz czerwonych ślepi, ukrytych w mroku, ukazujące w sobie chaos i jednocześnie nienawiść.
Z otwartych wrót synowie jak i przyjaciele z zamku dostrzegli Redfoxa trzymającego się za bok, z którego płynęła ciemna ciecz, zaś sam czarnowłosy nie wyglądał najlepiej. Wystraszona McGarden, nie bacząc na zagrożenie pobiegła do ukochanego.
- Kim jesteś! - krzyknął Natsu
Wszystkie spojrzenia zwróciły się w jego stronę wliczając to nieznajomego. Nie odpowiedział mu, lecz jego rechot stał się głośniejszy, kiedy znalazł się ledwie kilka metrów od gości.
Ta moc, należąca tylko do jednej osoby...
- Natsu, nie podchodź do niego! - krzyknął Igneel wyciągając z pochwy srebrny miecz ze szmaragdową rękojeścią.
Reszta z władców uczyniła to samo by zaraz potem stanąć tuż u boku czerwonowłosego. Aura jaka unosiła się wokół nieznanego, była spowita mroczną i nieokrzesaną energią.
Wspomnienia sprzed lat dają o sobie znać. Blizna wyryta w duszy po dawnej tragedii, spotęgowała gniew i nienawiść do tego, który stał tuż przed władcami siedmiu narodów, którzy niegdyś byli sobie wrogami. Pozostali zebrani wychodzili tylnym niewielkim wyjściem pałacu przez co ruch był wolny. Osłaniani byli przez służbę oraz niektórych strażników, zaś reszta została by wesprzeć swoich królów. Synowie jak i reszta wampirów zamiast wyjść, pozostała by pomóc swym rodzicom.
Śmiech zamaskowanego zamilkł. Jego ekspresja przykrya cieniem zdartego kaptura diametralnie się zmieniła. Stała się bardziej groźna, a z ust wydobył się warkot.
- Nic się nie zmieniłeś drogi przyjacielu. Ile to już lat minęło od naszego ostatniego spotkania, co? - gruby i lekko zniekształcony głos rozniósł się echem po ścianach sali.
- Ty również,... Acnologio. - odparł król stając w pozycji gotowej do walki, zaś wspomniana postać zdjęła płaszcz.
Kaskada roztrzepanych włosów koloru ciemnego błękitu, sięgająca do pasa, opadła bezwładnie na jego plecy. Lazurowe wzory znajdowały się na jego licach jak i na prawie całej reszcie ciała. Szmaragdowe oczy pałające grozą, przysłonięte były przydługą grzywką.
Atmosfera unosząca się w powietrzu była napięta. Każdy z zebranych ze skupieniem obserwował ruchy wroga, który obecnie stał ze spokojem i także na nich bacznie patrzył.
Natsu i Zeref jak i pozostali z potomstwa władców, osłaniała ich tyły i stali w pozycji obronnej. Ich oczy zmieniły barwę, zaś zmysły wyostrzyły się, chcąc w razie niespodziewanego ataku, ze strony niebieskowłosego, zaatakować go. Na całe szczęście wszyscy goście zostali wyprowadzeni z terenu pałacu.
- Pamiętasz tą regułkę, którą wypowiedziałeś wtedy, gdy sądziłeś, że mnie zabiłeś? Jak ona brzmiała? - zapytał ze sakrazmem, unosząc jedną zdrową rękę i robiąc teatralnie minę myśliciela, jednakże jego ekspresja nadal była poważna. Wzrok przeniósł na chwilę w bok udawając jakby się nad czymś zastanawiał.
- Śmierć za... śmierć. - dokończył swoje ostatnie zdanie cicho ponownie zwracając się ku władców, zaś jego ciało pokryło się ciemnym płomieniem.
~*~
Biegła razem z resztą ludzi, którzy obecnie w panice pędzili przed siebie jakby goniło ich jakieś monstrum, co nie mijało się z prawdą. Prawdziwy potwór znajdował się w zamku i zapewne walczył z tymi, którzy tam zostali. Bała się. Znowu. Kiedy myślała, że już wszystko będzie dobrze... Że w końcu będzie mogła wieść normalne życie z ukochanym i przyjaciółmi...
Dlaczego to tak musiało się skończyć? Dlaczego przeszłość daje o sobie znać, by znów wyrządzić zniszczenie teraźniejszości. By ktoś znów ucierpiał i ucierpieli niewinni.
Krzyki i wrzaski rozniosły się wokoło, budząc przy tym mieszkańców stolicy. Przerażeni i zdezorientowani patrzyli na uciekających, by zaraz potem dołączyć do nich po usłyszeniu komunikatu ze strony straży, która ewakuowała wszystkich, chcąc znaleźć się jak najdalej.
- Uwaga! Prosimy o jak najszybsze opuszczenie miasta i udanie się do schronów! Prosimy również o zachowanie w miarę spokoju i słuchaniem się rozkazów od straży!
Poważny głos Scarlet dotarł nawet do najbardziej oddalonych obywateli. Wszyscy kierowani byli przez główno-dowodzącą jak i młodych oraz doświadczonych o owej sytuacji żołnierzy.
Nie wytrzymała. Zeszła ze wskazanej drogi i pobiegła wprost pod pomnik pierwszego Króla, królestwa Doragon. Będąc już przed swoim celem, usiadła na pod nim, podkulając nogi do siebie. Blond włosy, ułożone teraz w nieładzie, zakryły twarz dziewczyny, gdy spuściła głowę. Zaczęła cicho szlochać.
Dlaczego?... Powtarzała w duchu.
Bała się.
O ojca, z którym tak bardzo niedawno się pogodziła po miesiącach rozłąki. O Króla i resztę władców. Kiedy oni zginą, to kto zasiądzie na ich tronie, kiedy jedno z ich dzieci, nie dożyje jutrzejszego dnia? O przyjaciół, na których zawsze mogła liczyć. O ukochanego, który teraz walczył o wolność dla swego królestwa i dla niej.
Złe myśli krążyły w jej głowie. Czarne scenariusze, stworzone przez wyobraźnię, pojawiły się tuż przed jej oczami. Pojedyńcze łzy płynęły po zarumienionym licu, spadając na ziemię.
- Lucy.
Podniosła głowę, by zobaczyć przed sobą zmartwioną Vermilion. Blondynka trzymała się za brzuch i brała głębokie oddechy, jakby przebiegła całodobowy maraton. Hearthfilia wyraźnie zaskoczona i jednocześnie zaniepokojona podniosła się otrzepując się z ziemi, pomimo i tak ubrudzonej sukienki.
- Mavis, co ty tu robisz? I co się dzieje? - delikatnie położyła dłoń na jej chudym ramieniu.
- To nic i martwiłam się o ciebie Lu. Prawie wszyscy zostali wyprowadzeni z terenu miasta. Została nas garstka w tym my i Ci znajdujący się w zamku. - powiedziała zmęczonym głosem.
- Powinnaś odpocząć, ale tutaj to nie jest najlepszy pomysł. - skarciła siebie za to, że jej głupota i strach, nad którym nie potrafiła zapanować, doprowadziła do owej sytuacji.
- Musimy stąd iść. Jak najdalej. - dokończyła z determinajcą. Przewiesiła jedną rękę zielonookiej przez swój kark, po czym objęła ją w pasie i zaczęły iść z dala od zagrożenia, które i tak nieuchronnie zbliżało się wielkimi krokami.
~*~
Zdezorientowany młody następca odskoczył od Acnologii czując jak jego płomienie ranią jego skórę. Ogień buchnął we wszystkie strony, niszcząc przy tym ściany budynku. Znajdujący się tam władcy osłonili się, lecz i tak zostali odepchnięci, przez co ogień wyrzucił ich z zamku. Nie zostali ciężko ranni, jednakże z niewielkich rys po cięciach zaczął płynąć mały strumyk krwi.
Otarł ciecz z kącika ust i gniewem wpatrywał się w monstrum, które wydostało się z budynku, doprowadzając go do kompletnej destrukcji. Z kłębin dymu wynurzyła się postać. Smok, który spowodował niegdyś gorycz i rozpacz u mieszkańców całej stolicy.
Rozprostował swe majestatycznie piękne, a zarazem przerażające skrzydła. Ryk, który wydobył się z jego gardła rozprzestrzenił się do najdalszych zakątków stolnicy jak i najdalszych sąsiednich wiosek, bądź miast.
- Ty bestio! - krzyknęła Grandine lecząc jednocześnie zranione ramię brata.
Nie zareagował. Czekał aż ten znów stanie się tym, z którym za dawnych wieków stoczył pojedynek. Igneel wiedział, że tylko na to czeka. Wiedział, że kiedy tylko wróci postanowi zaatakować, by zrównać rachunki, które nie zostały skończone.
Dawno zapowiedziana przepowiednia spełnia się..
~*~
Poczuła wielki uścisk w podbrzuszu, przez co skuliła się, jęcząc przy tym.
Były już w wystarczająco dalekiej odległości od niebezpieczeństwa. Niedługo po opuszczeniu bram prowadzących wprost na główny rynek, spotkały po drodze Mirę i Erzę. Patrolowały one teren, czy nikt nie pozostał. Ucieszył je fakt, że w końcu będą mogły w pewnym sensie, poczuć się bezpiecznie. Jednak nie w owej sytuacji.
Znowu to ukłucie. Tym razem krzyknęła trzymając się za dolne partie ciała.
- Mavis, co jest! - zapytała zmartiwona starsza Strauss.
O nie... Nie teraz. Nie w tej chwili../ pomyślała blondynka.
- W-wody mi odeszły!
~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział edytowany.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro