VII
- Yacob! - krzyknęła zdesperowana Cassandra.
To co usłyszała z zewnątrz, niewątpliwie było strzałami. Czyżby ktoś zaatakował Yacoba? Nie, nie możliwe! Dziewczyna miała wielką nadzieję, że jej lokajowi nic się nie stało. Był on jej jedyną deską ratunku, aby uciec od tego koszmaru.
Dziewczyna przelotnie spojrzała na odcięte głowy i wdrapała się na górę. Następnie minęła pianino cioci i potknęła się, o wystający próg z podłogi. Przez chwilę zakręciło się jej w głowie. Cassandra niewinnie się podniosła i zobaczyła kota, który jak zwykle w swoim pysku trzymał pierścionek cioci.
- Precz! - syknęła, ale kot podszedł do niej bliżej i spojrzał prosto w oczy, po czym upuścił pierścionek.
Ku zdziwieniu dziewczyny, nie był on prawdziwy. Na pierścionku dla cioci wyryte było jej imię, natomiast na tym nie było żadnego napisu.
- Co jest!? - spytała samą siebie, po czym uświadomiła sobie, że Yacob ma kłopoty.
Dziewczyna podniosła się na nogi i wybiegła z posiadłości. Pierwsze co rzuciło się jej w oczy to ciemność, a w niej dwa konie i Yacob. Mężczyzna stał daleko od drzwi przy jednym z drzew.
- Yacob! Zobacz! Mamy konie! Uciekajmy! Przepraszam!
I właśnie w tamtym momencie, ubrana w czarną szatę postać wyszła z ciemnej runy.
- Yacob! Uciekaj!
Postać pokręciła głową na lewo i prawo, po czym podeszła do mężczyzny. Jego wiatrówka leżała obok koni, które jak w transie wpatrywały się w Cassandrę. Postać uniosła rękę do góry i jednym zwinnym ruchem... wykręciła kark lokajowi.
- Yacob! - krzyknęła rozpaczliwie Cassandra.
Mężczyzna osunął się na ziemię i padł twarzą w błoto.
Postać powoli zaczynała zbliżać się do dziewczyny.
Cassandra nie chciała skończyć jak Yacob, dlatego rzuciła się do ucieczki. Ponownie wbiegła do posiadłości, zamykając za sobą hebanowe drzwi i uciekając na górę. Kolejno chwyciła pierwszy lepszy wazon i zamknęła się w łazience.
- To coś co nas obserwowało... na pewno musiało zabić Yacoba... - wymamrotała płacząc.
W jedną noc, straciła swoje trzy najukochańsze osoby... Ciocię, wuja i lokaja. Cassandra była zła na siebie.
- To wszystko moja wina... przepraszam Yacob... - stęknęła.
Dobijała ją też myśl, że ciocia od początku mogła karmić ją ludzkim mięsem. Do tej pory pamięta jej teksty typu ,,Mięso zjedz, ziemniaki zostaw''. Czyżby ciocia założyła sektę? Chciała od początku zrobić ze mnie kanibala? Przemykało przez myśl dziewczynie.
W pewnym momencie usłyszała donośny trzask dobiegający z dołu. Ten ktoś wszedł do środka i chce mnie zabić, pomyślała.
To wszystko było po prostu chore. Nie rozumiała już nic. Nawet sam kot był wielką tajemnicą, czyżby od początku chciał jej powiedzieć, że Clementine żyje? Nie! Nie żyje! Zabiła ją ta cała sekta i zrobiła dla nas ucztę! Ciocia nie miałaby na tyle odwagi... Na pewno. Przecież była bardzo wrażliwa.
Skrzyp. Ktoś wszedł na górę. Cassandrę zlał zimny pot. Postać przeszła koło łazienki, po czym ponownie zeszła na dół. W całej posiadłości rozległ się dźwięk smażonego masła i zapalonego mięsa.
Dziewczyna rozejrzała się po łazience i dostrzegła, że za nią cały czas znajdowało się okno. Cassandra bez jakiegokolwiek zastanowienia otworzyła okno i spojrzała prosto w dół. Znajdowała się właśnie na pierwszym piętrze. Natomiast na dole znajdowały się kamienie. Trudno.
Cassandra wyskoczyła przez okno, uderzyła nogami w kamienie, po czym ledwo się podniosła. Zaczęła kuleć. Minęła zwłoki Yacoba i... dostrzegła, że nie miał on głowy, a także rąk i nóg.
- Serce też ktoś wyciął... - powiedziała.
Dziewczyna stwierdziła, że podejdzie do okna jadalni od zewnętrznej strony i przyjrzy się postaci. Ryzykowała, bo gdyby ta istota ją dostrzegła, z kulejącą nogą nie uciekłaby za daleko. Więc powolnie zakradła się pod okno i ledwie wychyliła.
W jadalni przy stole siedziała zakapturzona postać, która zajadała się mięsem Yacoba. Wszystko było pięknie udekorowane. Nowa zastawa. Kwiatki w wazonie i głowa lokaja faszerowana jabłkami.
Smacznego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro