Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V

  - Czemu nie powiedziałaś mi tego wcześniej? - spytał lekko poirytowany Yacob.

  - Zapomniałam, przepraszam... - pociągnęła nosem. - Mam zbyt duży mętlik w głowie. Chciałabym znać odpowiedź na wiele pytań... Najbardziej boję się jednej rzeczy... Panicznie się jej boję, Yacob!

  - Cassandra... Jakiej?

  - Boję się, że wuj był kanibalem. Zauważ. W tej posiadłości mieszka coś nieludzkiego, coś co żeruje na ludzkiej psychice! Te wszystkie halucynacje! Konie, które zniknęły! Kot jedzący dłoń cioci! Wszystkie głowy i ciało Gordona... To też zniknęło! Coś tu mieszka i zmusza ludzi do potwornych czynów! Do kanibalizmu, do morderstw, samobójstw... a przede wszystkim to coś skusiło wuja... Po co kupował ten budynek!? Musiał doskonale znać jego historię...

  Yacob podrapał się po brodzie.

  - Zgadzam się z tobą. Po co do jasnego gwinta, kupował ten budynek?

  Cassandra podniosła książkę i ponownie przeczytała zaznaczone fragmenty.

  - Nie rozumiem już nic z tego... - powiedziała rzucając książkę na stół.

  Niestety siła była na tyle duża, że wszystkie znajdujące się w środku kartki wypadły ze środka. Na jednej z nich pisało: ,,Każdy kto postawił nogę w tym budynku, kiedykolwiek dopuścił się aktu kanibalizmu''.

  - Bzdura! - ryknęła Cassandra. - Nigdy nie zjadłabym człowieka!

  - Potwierdzam twoje dobre intencje, ja także!

  - Chodźmy stąd. - stwierdziła Cassandra, otwierając drzwi biblioteki.

  Następnie obydwoje przenieśli się do pokoju Gordona.

  - Wujek skrywa najwięcej tajemnic. - powiedziała w stronę Yacoba, przeszukując jego komodę i szafę.

  - Nikt normalny nie trzyma palca w szafce. Cassandra... Czekaj... Ale skoro on znajdował się w sypialni Clementine, to jakim cudem ona tego nie zauważyła?

  - Może to przed nią ukrywał?

  - Nic mi nie pasuje... Gordon nie mógłby posunąć się do tych haniebnych zbrodni! Miał za dobre serce, chodząc na polowania strzelał tylko ślepakami. Nigdy nie przynosił zwierząt do posiadłości... Nie jadł nawet mojego smażonego jelenia...

  - Ciocia robiła pyszny comber z jelenia... - stwierdziła Cassandra.

  W szufladach Gordona nie znajdowało się nic szczególnego prócz brudnych szmat i map i... kolejnego wycinka z gazety: ,,Coś nieludzkiego poluje na myśliwych! Kolejne ofiary!''. 

  - Po co wujek to w ogóle przechowuje? - spytała, po czym spojrzała na okno znajdujące się za Yacobem, które mieściło się na drugim piętrze. Odbijała się w nim czyjaś twarz. Blada. Wyłupiasta. - To nie jest prawda! - syknęła Cassandra, przecierając oczy. Postać magicznie wyparowała i nie zostało po niej nic, co dawałoby jakikolwiek znak, że tam była.

  - Co się dzieje? - spytał zaniepokojony Yacob.

  - Znowu mam jakieś halucynacje... Przepraszam.

  Yacob przytulił Cassandre i ucałował ją w policzek.

  - Nie ma sprawy, po prostu prowadź w środku walkę i nie ulegnij wyobraźni.

  - Jest już późna godzina... To też ma na mnie wpływ.

  - Pod żadnym pozorem nie idź spać! Nie wiadomo czy ktoś jeszcze tu z nami przebywa...

  - Nie mam na tyle odwagi, aby zasnąć. Dalej jest mi smutno... Gdybym tylko pamiętała, że tutaj zegary chodzą dwie godziny do przodu...

  - Nie obwiniaj się, Cassandra! Poczekamy do rana i wynosimy się stąd!

  Cassandra uśmiechnęła się płytko i obejrzała cały pokój. Nagle do pomieszczenia wszedł kot.

  - To znowu ty. - stwierdził Yacob.

  Kot naprężył się i chrząknął. Cassandra dostrzegła, że swoimi kłami zaciskał pierścionek Clementine.

  - Ty! Jak śmiesz jeść swoją właścicielkę!? - krzyknęła dziewczyna.

  - Cassandra! Nie mów do kota, to objawy choroby psychicznej! Po prostu nikt go nie karmił i był głodny!

  Kot pokręcił główką i otarł się, o nogę Yacoba, po czym upuścił pierścionek.

  - A kisz! - krzyknęła Cassandra, a kot raptownie uciekł.

  Yacob przysiadł na łóżku i wziął głęboki wdech. W pewnym momencie zauważył, że z pod komody wystaje kawałek kartki. Mężczyzna schylił się po świstek i wyszczerzył szeroko oczy.

  - Co tam masz? - spytała Cassandra.

  - Sama zobacz... - powiedział, czytając zawartość kartki na głos. - Drodzy myśliwi! Apeluję abyście uważali na siebie, zwłaszcza tu w lasach. Jak wiecie, dochodzi do wielu morderstw. Wszystko to ma związek z sektą kanibali zamieszkujących pobliskie góry! Naprawdę uważajcie na siebie! Mój mąż już wielokrotnie przeżył niebezpieczne zdarzenia mające miejsce w naszych lasach. Martwię się, o was. Clementine. - wzruszył ramionami Yacob, po czym przetarł twarz. - A na drugiej stronie napisała... Kochani! Gordon zaginął! Jeśli widzieliście go, poproście aby wrócił do domu... Martwię się, o niego. Kocham go. Clementine.

  - Wujek zaginął? Jest napisana data?

  - Niestety nie... - oznajmił Yacob. - Ale... Czekaj! - powiedział nagle, jakby gwałtownie wybudzony z półsennej toni. - Tu jest jeszcze jedna notatka... Clementine napisała, że... Co? Gordon nie żyje. Jego ciało znaleziono w lesie, w tym przypadku głowa była na miejscu. Na końcu dopisała dokładną datę... Marzec tysiąc osiemset siedemdziesiąty pierwszy.

  - A mamy listopad?

  - Tak... Tysiąc osiemset siedemdziesiątego pierwszego roku... Wyjaśniałoby to, dlaczego zwłoki Gordona były w tak tragicznym stanie... O ile nie była to zwykła halucynacja.

  - Czułam zapach krwi. To musiałaby być prawda. - oznajmiła Cassandra, po czym donośnie krzyknęła.

  Kątem oka dostrzegła jak trupio blada postać wychyliła się zza drzwi i przez ułamek sekundy przyglądała się Yacobowi.

  - Co jest!? - rzucił mężczyzna.

  - Znowu halucynacje... widziałam kogoś za drzwiami...

  Jednakże to nie była halucynacja, bo chwilę później usłyszeli jak ktoś zbiega ze schodów... Cokolwiek lub ktokolwiek to był, musiał obserwować ich przez dłuższy czas.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro