Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Sjesta


Altair wrócił późnym rankiem niosąc ze sobą ciężką woń kobiecych perfum. Był trochę zamyślony jakby kończył układać wielki plan zawładnięcia światem albo zagłady ludzkości i wyraźnie kierował się w stronę biurka rafiqa.

- Byłeś w burdelu?- Sabur zapytał z jakaś wroga zazdrością i żalem w głosie jak tylko go zobaczył.

- To stwierdzenie czy pytasz?- warknął zatrzymując się i patrząc mu w oczy w ten swój denerwujący, bezczelny sposób.

- Byłeś!

- Skąd ten pomysł?- zapytał drocząc się

- Walisz jak pięć buduarów w jednym. Wszędzie bym poznał ten ciężki zapach burdelu.

- Hmmm... powinienem więc najpierw iść do łaźni i uprać ubranie....

- Aż tak lubisz mnie denerwować?

- Jak słodko. Jesteś zazdrosny.- odwdzięczył się złośliwością sprzed paru dni.

- Nie prawda. Jestem wściekły, bo nie wróciłeś na noc i nie wiedziałem, co się dzieje.

- Wyjaśnię ci, ale nie tutaj.- mruknął w ten sposób, który najbardziej działał na Sabura.

Podszedł do rafiqa, który udawał, że nie przysłuchuje się ich małej kłótni.

- Tak, chłopcze? Potrzebujesz czegoś?

- Właściwie to chcę poinformować, że zebrałem sporo informacji o celu. Przesiałem i wydobyłem z nich fakty. Pojutrze Naal organizuje dużą zabawę w swojej rezydencji. Zamierzam uderzyć właśnie wtedy. Muszę tylko ustalić plan działania z moim opiekunem. Powinienem od ciebie dostać pozwolenie na rozpoczęcie właściwej misji?

- Jeśli twój ojciec zaakceptuje twój plan działania, to przyjdźcie do mnie, a dam ci znak mistrza i pozwolenie na działanie. Pamiętaj, że bezpieczeństwo jest najważniejsze.

- Oczywiście, rafiq.- burknął i sztywno się skłonił.

Wybiegł z kryjówki, a zaraz za nim pobiegł Sabur. Wciąż był nachmurzony i nieco jakby obrażony, że chłopak zdradza go z jakimiś tanimi dziwkami, jakby jeszcze do niego nie dotarło, że powinien być tylko i wyłącznie jego. Najwyraźniej znów trzeba mu o tym przypomnieć. Z a niedługo będzie pora sjesty, więc wścibskich oczu będzie bardzo mało, więc jakiś osłonięty kawałek cienia się znajdzie na mała lekcję dla złotookiego.

Dopadł go kilka dachów dalej, na którym stała tak zwana altanka. Była niewielka i osłonięta z każdej strony białym, odbijającym promienie słońca płótnem. Uznał, że to będzie idealne miejsce, zwłaszcza, że wokół nie dostrzegł ani jednego wrogiego strażnika. Większość również się pochowała się już w cieniu. Najgorętsza część dnia nadchodziła nieuchronnie. Szarpnął chłopaka i wskoczył do środka. Na szczęście tam też nikogo nie było. Kiedy byli już w środku usiedli mierząc się spojrzeniami.

- Słucham zatem wyjaśnień.

- Dowiedziałem się, że zaufany Naala będzie szedł się zabawiać. Nie wiedziałem gdzie, więc przyczaiłem się na niego. Naczekałem się na dziada. Wieczorem wyszedł z posiadłości i najpierw skierował się tam, gdzie podają alkohol i pali się wodne fajki. Jednak tam nie był zbyt wylewny. Zebrałem tyle plotek, że głowa mała, ale tylko garść przydatnych. Parę informacji mi się potwierdziło. Dopiero jak późna nocą wyszedł, to skierował się do burdelu, by się "odprężyć". Najpierw nasłuchałem się jego biadolenia i jaki to jego pan jest i czego nie robi. Ostatecznie potwierdził informacje o planowanej zabawie w posiadłości. Uzupełnił ją paroma innymi cennymi szczegółami. Mam też plan działania. Chcę uderzyć właśnie wtedy.

- A już myślałem, że poszedłeś zwyczajnie na dziwki.

- Tak niskie masz o mnie zdanie?

- Może faktycznie trochę przesadzam. Sądzę, że to dobry czas, by dostać się tam niezauważenie i uderzyć. Dużo możliwości zniknięcia.

- Dlatego właśnie szukałem sposobności, by uderzyć niezauważony i tak samo zniknąć. Wiem, że nie jestem byle siepaczem i otwarta walka to głupota, przy tak silnej ochronie. Cholera, nie wziąłem manierki.

- Jednak można cię czegoś nauczyć.- zaśmiał się.- Masz. Ja mam pełną, więc pij do sytości. Zezwalam ci na akcję, ale będę miał na oku, to co robisz.

- Tylko się nie wtrącaj, bo mi wszystko zepsujesz.- burknął, ale jednak się napił.

- Ależ oczywiście, słońce ty moje.

Altair westchnął tylko zrezygnowany. Wypił ponad połowę, gdyż miał wrażenie, że od tego dziwnego napoju bardziej mu się chce pić niż wcześniej. Oddał mu manierkę i oparł się i ściankę altanki. Wydawało mu się, że wiatr całkowicie zamarł w bezruchu i oprócz uczucia gorąca zapanowała też i duchota.

- Gorąco dzisiaj, nieprawdaż?

- Ta. Duszno tu. Muszę się przejść.- bąknął otwierając oczy i próbując wstać, ale ciało nie bardzo chciało go słuchać.

- Tam jest jeszcze gorzej. Musisz się tego pozbyć. Na pewno poczujesz się lepiej.- mruknął Sabur zaczynając go rozbierać.

- Co tam było, do cholery? Zginę przez ciebie...- wymamrotał nie mając siły się opierać.

Było mu duszno, ale i jakoś dziwnie.... przyjemnie. Sabur mu nie odpowiedział tylko pozbawiał odzienia w takim tempie, że chłopak nie nadążał zamglonym wzrokiem za jego rękami. Po chwili już siedział przed nim całkiem nagi i przysypiający.

- Teraz wyglądasz jeszcze apetyczniej.- mruknął pożerając go wzrokiem

- Pieprzony zboczeniec.- mruknął siląc się na coś obraźliwego i podciągając nogi.

Sabur zaśmiał się tylko. Zaczął go obdarowywać głodnymi pocałunkami.

- Sam jesteś sobie winien. Rekompensata musi być.- wymruczał mu w usta.

Pocałował go pogłębiając pocałunek i nie pozwalając odpowiedzieć. Zbyt dobrze wiedział, co chłopak mu powie. Nie może mu pozwolić na myślenie, bo za szybko może otrzeźwieć. Miejsce nie było zbyt dobre, do ganiania się i krzyków. Głupi chłopak sprowadziłby jeszcze na nich wartowników, którzy w tym momencie zobaczyliby faceta, który chce zgwałcić jakiegoś chłopca. Nie ważne, że chłopak zabiłby ich bez mruknięcia w pięć sekund. Niechybnie wykorzystałby to by powiedzieć im jakiś kit, który by łyknęli jak młode pelikany, a on miałby prawdziwe kłopoty....

Objął go nie szczędząc mu czułości i pieszczot. Nie musiał się spieszyć. Mieli na to bardzo dużo czasu. Młody dyszał ciężko i drżał rozkosznie. Był rozpalony. Jego wzrok lśnił zażenowanym pożądaniem, co jeszcze bardziej podniecało i tak już napalonego Sabura.

Powoli zaczął schodzić z pocałunkami coraz niżej i sporadycznie drażniąc i pieszcząc na zmianę jego "małego asasyna", wciąż skrywanego za zasłoną podciągniętych nóg. Rozsunął mu nogi i pochylił się. Ocierał się o niego szorstkim policzkiem, lizał i całował na zmianę. Poczuł, że chłopak zaskakująco szybko odpuścił. Zacisnął mu dłoń na włosach, ale nie odpychał, więc Sabur wziął go w usta. Nie spieszył się i dręczył długo nie pozwalając mu zbyt szybko dojść. Wreszcie Altair jęknął głośno i wyprężył się. Sabur pozwolił mu dojść mu w usta. Lubieżnie połknął wszystko, a pieszczące ciało, zręczne paluszki wsunęły się w ciaśniutką dziurkę. Altair spłynął po ścianie i prawie leżał teraz z rozłożonymi nóżkami i saburowymi paluszkami w tyłku, które go rozciągały i robiły dobrze. Kompletnie nie ogarniał co się z nim dzieje. Mógł tylko brać. Sabur był zbyt napalony, by przerwać czy zastanowić się nad tym, co się działo z chłopakiem. Było mu zbyt dobrze. Uczucie, kiedy się z nim kochał było nieporównywalne do czegokolwiek innego.

Kiedy skończył się tym grzesznym aktem nasycać okrył chłopaka niedbale i objąwszy go zasnął wyczerpany. Mieli niebywałe szczęście, że przez kolejne trzy godziny nikt się tam nie kręcił i nie zajrzał do środka.

Sabur obudził się i przetarł zaspane oczy. Upał zelżał i przez szczeliny sączyły się łagodne podmuchy wiatru. Spojrzał na śpiącego w jego ramionach. Jego ciało lekko lśniło milionami kropelek potu, ale nie był gorący, raczej zimny. Jego oddech był spokojny, ale dość płytki.

- Chyba jednak za mocne było jak dla niego.- pomyślał i usiadł.

Napiłby się, ale miał przy sobie tylko wodę hojnie zaprawiona mlekiem makowym. Odetchnął parę razy i nie siląc się by go obudzić zaczął ubierać śpiące zwłoki. Kończył, kiedy chłopak się obudził. Patrzył na niego nieprzytomnie bez chęci choćby kiwnięcia palcem.

- Obudziłeś się? Możemy iść?

- Strasznie zmęczony. Nie mam siły.- ledwo wymamrotał lejąc się Saburowi w rękach.

- No, wstawaj, wstawaj. Wracajmy zanim rafiq zacznie się niepokoić.

- Mam to gdzieś.- bąknął i zamknął oczy pogrążając się w nieprzytomności.

- Cholera jasna.- zaklął pod nosem i wziął go na ręce.

Wyniósł z altanki, ale szybko doszedł do wniosku, że to niepraktyczne i za daleko tak nie dotrze. Przerzucił go sobie więc przez ramię i ruszył w stronę kryjówki zastanawiając się czy rafiq ma u siebie składniki na specyfik, który mógłby chłopakowi pomóc dojść do siebie.

Jakoś się z nim wtarabanił do kryjówki. Położył chłopaka na łóżku i zanurkował w kuchni. Podczas podróży złotooki nie ocknął się ani razu, więc Sabur zaczął się trochę niepokoić.

Na szczęście znalazł wszystko. W dużym dzbanku zrobił napój z wody, cytryny, imbiru i soli. Wziął to wraz z kubkiem i zaniósł do pokoju obok, stawiając na stoliku obok łóżka. Jak tyle wypije, to szybko pozbędzie się resztek z ciała, co pozwoli mu szybciej się zregenerować.

- Co się stało?- zapytał rafiq podchodząc.

- Głupia sprawa. Wdał się w szarpaninę i został otruty. Spokojnie, już zrobiłem odtrutkę. Teraz poczekać aż się obudzi. Jutro jeszcze pewnie będzie z pół dnia zgonował, ale do wieczora powinien poczuć się znacznie lepiej. Jeśli nie wydobrzeje, to ja za niego tą misję zrobię. Bez obaw.

- Niech Miłościwy ma go w swojej opiece.- westchnął rafiq i zostawił ich w spokoju.

Nie mógł mu pomóc, a skoro ten wie, co robić, to rozsądnie było mu nie przeszkadzać i modlić się szybki powrót chłopaka do zdrowia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro