Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Z polecenia


Ból powoli zaczynał się przebijać do jego świadomości. Zaklął pod nosem. Przez Sabura zarobił dodatkowe rany, którymi musiał się zająć. W kryjówce nigdy by im ich nie pokazał, a wiedział, że sam nie da rady i nie poradzi sobie wystarczająco dobrze. Wcześniej zorientował się, gdzie mieszka człowiek, który po okazaniu listu, mógłby mu pomóc i byłby wystarczająco godny zaufania, by powierzyć mu swe zdrowie i życie. Klął pod nosem wściekły jak osa i stanął przed drzwiami jego domu. Rozejrzał się czy aby nikt go nie obserwuje i załomotał mocno, modląc się w duchu, by był w domu.

Po chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich mężczyzna w sile wieku, ale już nie młody.

- Witaj, nieznajomy. Cóż cię sprowadza w moje skromne progi.- powiedział spokojnie, mimo, że widział iż młodzieniec jest ranny, a strużka potu spływa mu po skroni.

- Mogę wejść? Wszystko opowiem, tylko nie tutaj.- powiedział twardo, ale i cicho.

- Oczywiście. Wejdź, proszę.

Wpuścił go do środka i zamknął drzwi. Od razu poprowadził na łóżko i posadził. Zabrał się za parzenie odpowiedniego naparu.

- To cóż cię do mnie sprowadziło?- ponowił pytanie krzątając się.

- Sam przeczytaj.- powiedział z rosnącym trudem i wyciągnął zza pasa małą kopertę.

- Co to?- zerknął nieufnie na kartkę pozginaną w formę małej pożółkłej koperty.

- Nie wiem, co on tam nabazgrał, ale to podobno twój przyjaciel. Powiedział, że jak będę miał kłopoty, to mi pomożesz.

- Kto taki?- zapytał podejrzliwie

- Fadrim Udina. Zadowolony?- warknął, choć ledwo go już było słychać.

Mężczyzna wziął kopertę z jego widocznie omdlewającej już ręki. Przelał napar do kubka i podał mu. Obserwował jak młodzieniec podejrzliwie wącha napój, waha się, ale wypija. Odebrał kubek i zabrał się za czytanie.

" Drogi przyjacielu,

wydarzyło się coś nieprawdopodobnego. Pamiętasz jak krążyły po miasteczku opowieści o nazwijmy to "przepowiedni", kiedy to w niespokojny czas miał się pojawić człowiek o duszy drapieżnego ptaka, spojrzeniu demona i sercu pełnym miłosierdzia? 
Pytam, gdyż spotkałem chłopca o spojrzeniu samego syna Iblisa! Płynne złoto w jego oczach jest zarazem straszne i piękne. Należy do białoskrzydłych. Owiany jest już, u nas złą sławą, ale nie raz ratował bezbronnych od dręczących nas strażników. Pomagał mieszkańcom, choć nikt go nie zmuszał. Niewielu o tym, wie, gdyż surowo przykazuje, by nie chwalić się. Słyszałem, że wyrusza w podróż do Damaszku, więc chciałem się mu odwdzięczyć za jego dobroć i polecić go tobie, drogi przyjacielu. Na pewno w twoim mieście również dokona tak szlachetnych czynów. Jednak może się zdarzyć, że przeciwników będzie zbyt wielu nawet jak na niego. Pomóż mu proszę. Wiem, że jesteś dobry w tych sztukach. Ewentualną zapłatę za pomoc otrzymasz ode mnie. Chłopak i tak ledwie parę groszy przy duszy ma. Zresztą, zrozumiesz wszystko, kiedy go spotkasz.

Twój oddany przyjaciel"

Kiedy skończył spojrzał na siedzącego chłopaka. Miał zamknięte oczy, lekko rozchylone usta i niepokojąco ciężki oddech. Widocznie gorączkował. Mężczyzna zakładał, że powodem tego jest rana na ramieniu, która przesiąkła przez niedbały opatrunek. Postanowił zaryzykować, skoro stary przyjaciel tak ciepło się o nim wypowiada. Był to pierwszy z "białoskrzydłych" jak ich nazywali, którego zdawał się lubić, co do tej pory mu się nie zdarzyło, a znał go przecież 20 lat! Ostrożnie zrzucił mu kaptur z głowy i położył dłoń na czole. Chciał zabrać rękę, ale został pochwycony. Zaskoczony spostrzegł, że obserwują go lśniące gorączką złote oczy. Uścisk był słaby, ale był. Dziwiło go to, że w ogóle był w stanie reagować. Zwykle ludzie po tych ziołach spali przynajmniej dwie godziny i na nic nie reagowali! Doprawdy silny i niesamowity był posiadacz tych przerażających oczu.

- Pomogę ci, tylko pozwól mi działać. Nie zrobię ci krzywdy. Przysięgam.- powiedział łagodnie.

Złote oczy obserwowały go przez dłuższą chwilę. Medyk bał się, że on w tej chwili zerwie się, zabije go i ucieknie, żeby się gdzieś w kącie wykrwawić. Jednak chłopak znów go zaskoczył. Uścisk zniknął, a złote oczy zdawały się znów zamykać.

- Wierzę ci.- wychrypiał i pogrążył się w błogiej nieświadomości.

Mężczyzna odetchnął z ulgą. Naprawdę mimo przerażającej powierzchowności nie jest taki zły. Miał rację. Naprawdę był inny. Delikatnie, by znów go nie obudzić zdejmował zeń ekwipunek i szaty. Wówczas ukazały mu się rany, sińce i krwiaki. Domyślił się, że walczył. Może nawet kogoś ratował? Na mieście słyszał kilka niesamowitych opowieści o człowieku w bieli, który ratował potrzebujących i nie chciał żadnej zapłaty. Zakładał, że to musiał być on. Żaden z miejscowych nie zniżyłby się do pomocy zwykłym ludziom, a już na pewno nie za darmo. Byli pochłonięci tą swoją wojną z innowiercami, którzy odwdzięczyli się im tym samym. Z jednej strony to było dobre dla prostego ludu, gdyż żołdacy rzadziej ich nękali zajmując się tymi, jak to oni ich nazywali...szakalami. Chłopak przed nim zdecydowanie nie był szakalem ani innym bezdomnym psem. Miał spojrzenie i majestat orła. Na dodatek poświęcał swój czas, energię, a nawet życie, by uratować bezbronnego od tych szubrawców.

Przyjrzał się dokładnie ranom, określił ich prawdopodobne pochodzenie, rozległość, stan. Dobrał odpowiednie zioła i maści. Położył młodego Orła i zabrał się za opatrywanie ran, a potem i tych mniej poważnych urazów. Kiedy skończył, okrył go kocem i pozwolił spać. Właśnie skończył sprzątać, kiedy do środka weszła jego żona wracająca z targu. Zobaczyła, że zajmuje się jakimś chłopcem.

- Co się stało? Co to za młodzieniec? Dawno już nie przyjmujesz pacjentów.

- To dość skomplikowane, ale jest jednym z nich.

- Nie mów, że... dlaczego mu pomagasz? Nie spotka nas nic dobrego przez niego.

- Ten jest inny. Pomaga prostym ludziom i mój zatwardziały przyjaciel go polecił.

- Cóż... żona Kamala wspominała, że napadli ją żołdacy i uratował ją człowiek w bieli. Nie żądał żadnej zapłaty. Myślałam, że zmyśla. Jak często ma to w zwyczaju.

- Nie tylko jej pomógł, a teraz sam potrzebował pomocy. Nie mogłem inaczej.

- Masz złote serce, kochanie.- powiedziała całując go lekko.

On tylko się uśmiechnął i poszedł przygotować chłodzące okłady dla nieprzytomnego.

Altair obudził się następnego dnia późnym wieczorem. Błądził chwile nieprzytomnym wzrokiem po ciemnym suficie. Wokół unosił się zapach ziół, ale inny niż w znajomym lazarecie. Nie była to też kryjówka, w której mieszało się sporo zapachów w tym też tych nieprzyjemnych. Zdecydowanie będzie musiał zwrócić rafiqowi na to uwagę. Biuro niedługo zacznie cuchnąć.

- Obudziłeś się? Jak się czujesz?- zapytał nagle pojawiający się obok głos.

- Pić mi się chce.- wychrypiał spoglądając w stronę głosu.

Sylwetka mężczyzny zlewała mu się z ciemnością, ale dzięki darowi widział jej błękitną aurę. Nie był wrogiem, ani nawet zbrojnym, a to uspokajało. Po chwili został uniesiony i oparty o ścianę. Poczuł na wargach brzeg naczynia i pozwolił się napoić.

- Jeszcze.- wychrypiał.

Medyk, więc poił go aż ten nie zasnął. Ułożył na powrót na posłaniu i zmienił opatrunki. Rany najpierw przemył, a potem zasmarował ostrożnie maścią z odrobiną oleju haszyszowego, by zmniejszyć odczuwanie bólu. Wiedział, że te rany muszą bardzo boleć. Na dodatek przez ich umiejscowienie nie da rady się podnieść i chodzić. Ręka w sumie też tak mocno osłabiona, że o walce mowy być nie może. Zakładał, że chłopak może być nawet kilka dni na tyle nieprzytomnym, że będzie się tylko budził, by zaspokoić pragnienie biorące się z wysokiej gorączki. Położył mu okład na czole i okrył cienkim kocem. Uważał, że młodzieniec musi to wszystko z siebie wypocić, by szybciej wrócić do zdrowia, ale nie wolno tez doprowadzić do jego zaziębienia przez przeciąg w domu.

Czuwał przy nim całą noc. Rano znów zmienił opatrunki i postanowił jednak się chwilę zdrzemnąć. Jego żona krzątała się po izbie wykonując swoje zwykłe obowiązki i starając się, by nie obudzić małżonka. Niechętnie czasem podchodziła do łóżka i zmieniała okłady na czole młodzieńca, który widocznie cierpiał i próbował walczyć z gorączką i ranami. W wolnej chwili wzięła jego szaty. Obejrzała krytycznym wzrokiem i uznała, że zdecydowanie potrzebują kobiecej ręki. Na spodniej szacie zauważyła niezbyt udane próby łatania jej. Uśmiechnęła się mimo wszystko. To pierwszy mężczyzna, który nie uznał, że to wyłącznie kobiece zajęcie i sam próbował się zająć swoim ubraniem. Szybko i zgrabnie pocerowała je i uprała. Nie chciała ich dawać na zewnątrz, gdzie szybciej by wyschły, z obawy, że ktoś by mógł skojarzyć i donieść żołdakom. Rozwiesiła je przy palenisku, by schły.

Zbliżała się najgorętsza pora dnia. Kobieta skończyła właśnie przygotowywanie lekkiej strawy. Zastanawiała się czy wolno jej już obudzić męża czy nie, kiedy usłyszała głośny jęk i litanie klątw. Spojrzała na łóżko, gdzie ranny próbował się podnieść. Podeszła i położyła go na powrót. Zlękła się, kiedy zobaczyła, ze patrzą na nie złote, niemal demonie oczy.

- Nie możesz jeszcze wstawać. Rany ci się pootwierają.- pospieszyła z wyjaśnieniami.

Oczekiwała w tym momencie serii niecenzuralnych obraźliwych słów i dalszych prób wstawania. Jednak nic takiego się nie stało. Chłopak był widocznie słaby, nie szarpał się i nie próbował więcej podnieść. Widać było, że jest zły, ale musiało go mocno boleć, gdyż się stosował nawet do poleceń kobiety.

- Zjesz może coś lekkiego? Będziesz miał więcej sił do walki z ranami.

- Nie jestem głodny. Chce mi się tylko pić i spać.- burknął odwracając wzrok.

- Wytrzymaj jeszcze chwilę. Pójdę po męża.- powiedziała i odeszła od łóżka.

Poszła pospiesznie i obudziła go. Przetarł znużone oczy i spojrzał na jej zakłopotaną twarz.

- Co się dzieje, Hadija?

- Ten chłopak się obudził i próbował wstać. Chce pić, ale odmawia posiłku.

- Gorączka?

- Ciągle jest.

Mruknął pod nosem mało zrozumiale i zwlókł się z posłania. Czasem czuł się już za stary na takie rzeczy. Podszedł do rannego.

- Jak się czujesz?- zapytał jeszcze lekko zaspanym i zmęczonym głosem.

- Irytująco słaby i spragniony.- burknął zły, ale bez szczególnej złości.

- To zrozumiałe. Mocno oberwałeś. Można znać powód?

- Ratowałem tyłek jednego z braci. Kretyn wdał się w otwartą walkę z całym rojem strażników. Jemu nic się nie stało, jakbyś pytał.- odburknął wzruszając ramionami jakby to było normalne.

- Rozumiem.

Altair w ostatnim momencie się powstrzymał z wyrażeniem wątpliwości. Westchnął cierpiętniczo, ale pozwolił tej parze jeszcze trochę go poniańczyć. Leniwie przełykając wodnistą strawę zastanawiał się, co porabia ten jego zbol. Martwi się i go szuka czy się obraża za ratunek i zniknięcie na jedną, jak mniemał, noc. Znowu będzie zrzędził, że z dziwkami się zabawiał, albo nie wiadomo z kim i gdzie. Ciekawiło go czy to go w ogóle obchodzi, czy to tylko egoistyczna zazdrość. Dalsze rozmyślania przerwała mu nagła senność. Dotąd nie zdradzili, więc nie walczył z tym. Był tu bezpieczny, więc mógł sobie na sem pozwolić. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro