rozdział 5
- Co tak śmierdzi? - spytała Teresa w pewnym momencie, rozglądając się wokoło, choć niezbyt było coś widać przez wszechobecną ciemność.
Ktoś nagle poświecił latarką w głąb pomieszczenia, gdy wszyscy usłyszeli czyjś krzyk. Poparzeniec ruszył w ich stronę, ale coś powstrzymało go przed atakiwakiem. Wszyscy krzyknęli przerażeni, cofając się gwałtownie do tyłu przez niespodziewany atak.
- Już, spokojnie. To tylko poparzeniec. - mruknął Dave, przytulając Jennę do swojej piersi, kiedy ta na niego wpadła. Pogłaskał ją uspokajająco po głowie, czując, jak mocno waliło jej wtedy serce.
- Mogłam się w sumie spodziewać, że coś może na nas wyskoczyć. - powiedziała po chwili, wyswobadzając się z jego uścisku.
Cała grupka była tak przerażona, że nie dało się tego opisać. Kolejni poparzeńcy zaczęli otaczać ich z każdej strony, ale żaden ich nawet nie dotknął. Byli przykuci do łańcuchów i David od razu zorientował się, kto mógł to zrobić.
- To nasze psy stróżujące. - odezwał się ktoś nagle, wychodząc im naprzeciw.
Dziewczyna, bo właśnie tym był tajemniczy ktoś, zapaliła światło w sąsiednim pomieszczeniu, przyglądając się im z daleka. Dave od razu ją rozpoznał.
- Kto to?
- Cześć, Brenda. Dawno się nie widzieliśmy. - odezwał się David, uśmiechając się pod nosem. Naprawdę cieszył się widokiem dziewczyny, wiedział, że "byli w domu".
Brenda zaczęła kierować się w ich stronę, zupełnie nie przejmując się poparzeńcami, którzy chcieli ją dorwać. Omijała ich, hardo przed siebie idąc, na spotkanie z nowo przybyłymi.
- Nie podchodź! - zawołał Thomas, nie ufając dziewczynie. Żadne z nich nie wiedziało, kim była.
- Cześć, David. - przywitała się nastolatka, uśmiechając się do ów chłopaka. Jenna spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami, nawet nie wiedząc, że się znali. - Chodźcie ze mną. - powiedziała po chwili, machając do nich ręką, by za nią szli.
Dave nie zwlekał. Złapał za dłoń Jennę i zaczął ją ciągnąć w odpowiednią stronę. Cała reszta zaraz poszła w ich ślady, podążając za dziewczyną.
- Spokojnie, nie zrobi wam krzywdy. - odezwał się David, odwracając się do całej reszty, bo widział, że ci dość niechętnie za nimi szli.
Brenda zaprowadziła ich do jakiegoś pomieszczenia, gdzie znajdowało się wyjątkowo dużo osób. Wszyscy spojrzeli w ich kierunku, ale oni zdawali się tego nie zauważać.
- Nie marudzicie. Jorge na was czeka. - powiedziała dziewczyna, nie zwalniając kroku. Słyszała ich szepty, które trochę ją bawiły.
- Kim jest ten cały Jorge? - spytała cicho Jenna, spoglądając na swojego przyjaciela. Ten zerknął w jej stronę z jakimś błyskiem w oku.
- Zaraz się dowiesz. - odparł od razu, posyłając w jej stronę uśmiech. To niezbyt przekonało wtedy dziewczynę. - Tylko nie pakuj się w kłopoty, jasne?
Jenna pokręciła głową sama do siebie, prychając pod nosem. Mimo wszystko, nie odezwała się ani słowem, zamiast tego idąc przed siebie. Chciała się dowiedzieć, kim była zarówno Brenda, jak i ten cały Jorge.
Cała grupa starała się nie zwracać uwagi na podążających za nimi ludzi, którzy nie wyglądali na przyjaznych. Każdy z nich patrzył na siebie, próbując w ten sposób się porozumieć.
- Wy też macie złe przeczucia? - spytał cicho Newt, rozglądając się wokoło. Czuł oddech mężczyzn na sobie i wcale mu się to nie podobało.
- Posłuchajmy, co powie. - oznajmił Thomas, spoglądając na swoich przyjaciół.
I wreszcie dotarli w docelowe miejsce.
- Jorge, już są. - powiadomiła Brenda, podchodząc do swojego opiekuna, który siedział wtedy przy biurku, nasłuchując czegoś z radia.
Mężczyzna uniósł palec do góry, uciszając ją tym samym.
- Cicho.
Weszli spokojnie w głąb pomieszczenia, obserwując nieznanego im mężczyznę, gdy zaraz westchnął ciężko, przeklinając sam do siebie. Zaraz wypuścił powietrze nosem i odwrócił w ich stronę.
- Miewacie wrażenie, że świat jest przeciwko wam? - spytał, podpierając dłonie na biodrach. Cała grupa spojrzała po sobie, nie wiedząc, jak się zachować w tamtej sytuacji. - Mam trzy pytania. - zaczął po chwili, podchodząc do stolika, gdzie leżały trunki. Nalał sobie trochę. - Skąd przyszliście? Dokąd idziecie? Co na tym zyskam?
Jorge spojrzał na nich zdziwiony, kiedy żadne z nich się nie odezwało. Jenna ścisnęła mocniej dłoń Davida, bo nie podobało jej się to wszystko za grosz. Nie dziwiła się, dlaczego mężczyzna o to pytał, bo pewnie sama by to zrobiła na jego miejscu, ale jakoś nie podobało się jej to całe przedstawienie.
- Nie wszyscy na raz. - oznajmił Jorge po chwili, rozkładając ręce.
- Szliśmy w góry. Szukamy Prawego Ramienia. - powiedział wreszcie Thomas, nie mając innego planu, niż powiedzenie mu o wszystkim. Co mieli do stracenia?
Cała reszta zgromadzonych mężczyzn roześmiała się, choć nie było to wcale śmieszne.
- Czyli duchów. - stwierdził Jorge, spoglądając na Brendę ukradkiem. Zaraz po tym upił łyk swojego trunku. - Pytanie drugie. - zaczął ponownie, zbliżając się nagle do nowo przybyłych. - Skąd przyszliście?
- To nasza sprawa. - odparł od razu Minho, nie chcąc zdradzać, skąd tak naprawdę uciekli. Wiedział, że ich szukano.
Jorge wzruszył ramionami, po czym dwóch mężczyzn złapało Minho i Thomasa i popchnęło na stolik przed nimi. Zaraz po tym rzucili się w ich stronę pozostali, ale i oni zostali przytrzymani. Brenda natychmiast wykorzystała sytuację i złapała za pewne ustrojstwo, po czym przyłożyła je do karku Thomasa.
- Milcz, dzieciaku.
- Co to jest? - warknął Thomas, za wszelką cenę próbując się wyswobodzić z uścisku nieznanego mężczyzny. Już po chwili ich puszczono, ku ich zaskoczeniu.
- Miałeś rację. - powiedziała Brenda w lekkim szoku, odwracając się do Jorge. Ten prędko założył okulary, odbierając od niej ów przyrząd, który trzymała.
- O czym ona mówi? - spytał Thomas, chcąc dowiedzieć się, po co było to wszystko.
- Przykro mi. - westchnął Jorge z delikatnym uśmiechem, wracając wzrokiem do całej grupy. - Oznakowali was. Jesteście z DRESZCZu. A to znaczy...
- Czekaj, czekaj, czekaj. - powiedział nagle David, wychodząc z tłumu. Jenna spojrzała na niego w przerażeniu, nie wiedząc, dlaczego to robił ani co robił. - Co zamierzasz z nimi zrobić?
- David. - mruknął Jorge, rozpoznając chłopaka od razu. Uśmiechnął się szeroko, znów go widząc. - Możemy na słówko? Ale zanim to...
Mężczyźni, którzy współpracowali z Jorge, zaczęli ich otaczać z każdej strony, co nieco ich przeraziło. Jenna natychmiast odnalazła dłoń Newta i ścisnęła ją mocno, chcąc najzwyczajniej w świecie poczuć, że wszystko mogło być w porządku. On sam spojrzał na nią, potrzebując wtedy jakiegoś wsparcia, a ona zawsze mu je dawała.
- Poczekaj chwilę. - powiedział ponownie David, podchodząc do Jorge bliżej. Nachylił się w jego stronę, w nadziei, że mężczyzna go wysłucha. - Nie możesz zabrać z nimi Jenny. Ona nic nie zrobiła, nie uciekła DRESZCZowi, jest ze mną.
David usilnie wierzył, że uda mu się uratować dziewczynę, ale sam nie wiedział, czy dobrze robił. Patrzył na mężczyznę przed sobą w nadziei, a on od razu zauważył tą troskę w jego oczach na samo wspomnienie dziewczyny. Złapał się za nasadę nosa, nie wierząc, że naprawdę się na to zgadzał, ale to samo zrobiłby przecież dla Brendy.
- Niech ci będzie.
Jennę, jakby sparaliżowało, gdy zaczęto zabierać jej przyjaciół nie wiadomo gdzie. Nie ruszyła się z miejsca, tylko spojrzała na Dave'a przez łzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro