Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 18

- Jenna!

Newt natychmiast ruszył, by ją odciągnąć. Złapał za jej dłoń, która ponownie chciała uderzyć chłopaka, starając się zwrócić na siebie jej uwagę. Dziewczyna jednak uparcie wpatrywała się w Gally'ego.

- Nienawidzę cię. - warknęła Jenna tuż przed twarzą chłopaka. Cała się trzęsła, podobnie do stojącego nieopodal Thomasa, który sam prawdopodobnie rzuciłby się na Gally'ego.

- Spójrz na mnie, Jennie. - poprosił Newt, wiedząc, że mógł jakoś załagodzić tamtą sytuację. Ona jednak się do niego nie odwróciła, próbując unormować bicie swojego serca.

- On zabił Chucka.

- Pamiętam. Też przy tym byłem. - oznajmił, sam czując wściekłość za tamto wydarzenie. Ale on, w przeciwieństwie do niej, nie bił nikogo znienacka. - Ale pamiętam też, że go użądlili i ledwo ogarniał. - dodał, starając się do niej jakoś dotrzeć. Uścisk Jenny zelżał, ale nie ruszyła się nawet s miejsca. - Uspokój się, dobrze? Wdech i wydech. Spokojnie.

Ostatecznie Jenna wstała z Gally'ego, a Newt od razu ją objął, odciągając od chłopaka, bo zdawał sobie sprawę, że mogła rzucić się na niego ponownie. Przytulił ją mocno, spoglądając jeszcze za siebie, podczas gdy ona wtuliła głowę w jego pierś.

- Należało mi się, przyznaję. Masz siłę, dziewczyno. - powiedział Gally, podnosząc się na równe nogi. Złapał się za szczękę, która bolała go niemiłosiernie. - Jeszcze któryś? Patelnik, Newt? Thomas?

- Wy go znacie? - spytał Jorge, podchodząc do Thomasa i Frypana bliżej.

- Z dawnych lat. - odpowiedział ten drugi, przyglądając się chłopakowi w niedowierzaniu. Starał się to wszystko zrozumieć, ale za nic nie dochodziło do niego, że Gally żył.

- Ale... Jak? - spytał nagle Newt, widząc, że Jenna uspokoiła się już na tyle, by mógł ją bez problemu puścić. Wciąż nie dowierzał, że chłopak przeżył. - Jak to możliwe? Widzieliśmy, jak giniesz.

- Nie, zostawiliście mnie. Zaraz po tym, jak ktoś zabrał ją. - odpowiedział Gally, przypominając sobie tamtą sytuację i wskazując na Jennę. David spojrzał na dziewczynę, podchodząc do niej bliżej i kładąc dłonie na jej ramionach. - A wy bylibyście martwi, gdyby nie my. - dodał, po czym pokręcił głową sam do siebie, kiedy oni nie odpowiedzieli. - Czego tu szukacie?

- Minho. - odpowiedział Newt, czując, jak dłoń Jenny ściska tą jego. Wciąż czuł jej złość. - DRESZCZ go dorwał. Chcemy tam wejść.

- Pomogę wam. - zadeklarował Gally, ale nikt z nich znów się nie odezwał. - Za mną.

- Nigdzie z tobą nie idę. - powiedział stanowczo Thomas, nie mając najmniejszej ochoty spoufalać się z dawnym znajomym, który wielokrotnie go poniżał. I który zabił jego pierwszego, najlepszego przyjaciela.

- Nikt cię nie zmusza. - odparł Gally, wcale się mu nie dziwiąc. Sam miał wyrzuty sumienia, że zabił Chucka. - Ale wiem, jak się dostać za mury.

~*~

- Znalazła mnie grupa zmierzającą do miasta. - powiedział Gally, by jakoś zacząć tamtą "rozmowę". Chciał im wyjaśnić, jakim cudem wciąż żył. - Odkryli, że jestem odporny, opatrzyli mnie... I zabrali do Lawrence'a. Zwalczają DRESZCZ, odkąd przejął władzę w mieście. Nie mogą się kryć w nim wiecznie. - dodał, idąc przed siebie z lekko spuszczoną głową. Wciąż czuł tamto uderzenie Jenny i musiał przyznać, że miała parę w rękach, o której nawet nie miał pojęcia. - Pewnego dnia zapłacą za swoje grzechy.

David spojrzał na idącą obok dziewczynę, która była wyjątkowo blada. Martwił się o nią, wiedział, że straciła dużo krwi i ledwo się trzymała, a mimo to tak uparcie nie chciała pomocy. Nie wiedział, co robić, bo zdawał sobie sprawę, że była niesamowicie uparta.

- Słuchajcie. - zaczął Gally, zatrzymując się nagle i patrząc na nich wszystkich. - Facet nie ma wielu gości. Zostawcie gadanie mnie, dobra? - spytał, ale nikt mu nie odpowiedział. Prędko ruszył przed siebie. - I nie gapcie się.

Każdy z nich spojrzał po sobie, nie ruszając się z miejsca. Ostatecznie to właśnie Jenna wykonała pierwszy ruch i jako pierwsza ruszyła za chłopakiem, nie mając już nic do stracenia.

Zeszli po schodach, słysząc cichy głos mężczyzny, który powtarzał coś w kółko jak mantrę. Gally odłożył swoją broń i podszedł do niego bliżej, a oni razem z nim.

- Gally. - powiedział mężczyzna, jakby ucieszony widokiem chłopaka. - Cieszę się, że wróciłeś. Jasper mówił mi, co się stało.

- To była rzeź. - odparł Gally zgodnie z prawdą, dobrze pamiętając, co się wydarzyło zaledwie godzinę wcześniej. - Nie mamy szans z tymi działkami.

- Nie. - mruknął Lawrence, wzdychając cicho. Zdawał sobie sprawę, że nie mieli zbytnio szans, a mimo to... - Ale jeśli będą dalej walić w gniazdo szerszeni, w końcu ich użądlą. - dodał, po czym powąchał kwiat, który trzymał. Nie poczuł jednak zapachu, co wyjątkowo go smuciło. - Co to za jedni? Co tu robią?

- Chcemy się dostać do bazy DRESZCZu. - odezwał się Thomas, wychodząc przed szereg. Podszedł do Gally'ego, stając obok i patrząc na niego. - Gally mówił, że nam pomoże.

Lawrence spojrzał w ich stronę, nie odzywając się początkowo. Wyjątkowo szybko wyłapał w tamtym małym tłumie Jennę, która zerknęła w jego stronę już zamglonym wzrokiem. Zaraz jednak spuścił wzrok, patrząc na kwiatki, przy których stał.

- Nieładnie tak składać obietnice bez pokrycia. - oznajmił, łapiąc za swoją laskę, która leżała obok. - Z resztą mur to tylko jedna przeszkoda. - ciągnął dalej, przyciągając do siebie stojak z kroplówką. - Nie ma sposobu dostać się do środka.

- Być może już się da. - powiedział Gally, święcie przekonany, że jednak coś dało się zrobić. - Ale uda się tylko z Thomasem. I Jenną.

- Doprawdy? - spytał Lawrence, podchodząc nieznacznie do Thomasa, stając z nim twarzą w twarz. - Wiesz, kim jestem... Thomasie?

Mężczyzna o dość paskudnej twarzy przybliżył się do chłopaka bardziej, zaledwie centymetry od jego twarzy. Thomas starał się nie zrobić niepotrzebnego ruchu, bo bądź co bądź, ale mężczyzna trochę go wtedy przerażał.

- Człowiekiem interesu. - wyszeptał Lawrence, po czym odsunął się od niego, nie spuszczając z niego wzroku. - A ktoś taki nie ryzykuje bez potrzeby. Dlaczego mam tobie i tej całej Jennie zaufać?

- Bo ci pomogę. - odparł Thomas, po czym odwrócił się do swojej przyjaciółki, która doczłapala do niego, opierając się na jego ramieniu. - I ona również. - dodał, obejmując ją ramieniem i tym samym przytrzymując ją jakoś. Dziewczyna dziękowała mu za to w duchu.

- Tylko pomóż nam dostać się za mury. - dodała Jenna, patrząc na mężczyznę przed sobą. Nie bała się go, nie tak jak powinna. - A załatwimy to, czego ci trzeba.

- Według was, co to takiego?

- Czas. - odparł Thomas bez mrugnięcia okiem. Zerknął jednak na Jennę, która ścisnęła trochę mocniej jego ramię. - Mnóstwo czasu.

Lawrence zastanowił się przez chwilę. Wahał się, czy im pomóc, czy na pewno wierzyć na słowo. Spojrzał na stojącego obok Gally'ego, który patrzył w jego stronę w oczekiwaniu.

- Tego mi brak.

- Wszyscy czegoś od nich chcemy. - powiedziała Jenna, prostując się nagle, choć nie czuła już nogi. Starała się jednak udawać niewzruszoną, co wyjątkowo dobrze jej wychodziło.

- Zróbmy tak... - zaczął Lawrence, wpatrując się w nich oboje. - Na razie puszczę trójkę. Reszta zostanie ze mną. Na wypadek, gdybyście mieli zniknąć w drodze powrotnej.

Thomas odwrócił się do swoich przyjaciół, nieustannie trzymając Jennę w ramionach, bo zdawał sobie sprawę, że zaraz mogła tam paść. Prędko oboje wrócili wzrokiem do mężczyzny przed sobą.

- Umowa stoi?

Nie musieli nic mówić. Thomas uścisnął dłoń Lawrence'a, a później to samo zrobiła Jenna.

- Zaprowadź ich, Gally. - powiedział mężczyzna, nie odrywając od nich wzroku ani na moment. - Ale najpierw niech ktoś opatrzy jej nogę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro