Ucieczka
- Crowley! - rozwścieczony głos brunetki rozniósł się echem po długim korytarzu Piekła. - Crowley! - krzyknęła jeszcze raz, z rozmachem wbijając do mimo wszystko przytulnego gabinetu czerwonookiego demona, który wręcz podskoczył z przestrachem na obitym ciemną skórą fotelu, spodziewając się kolejnego solidnego opierdolu od swojej ukochanej.
Był już po tych dwóch latach od ich poznania całkowicie do tego przyzwyczajony. Gdy tylko widział, że kobieta ma zły humor, albo gdy klnie na prawo i lewo po polsku czym prędzej się ulatniał, albo sprowadzał swoją matkę, która o dziwo bardzo dobrze dogadywała się z jego nową partnerką. I to samo w sobie było niepokojące zostawiać je same w pokoju bez kontroli.
- Nie, Zuzia, nie powiem ci, gdzie w Piekle przebywa Hannibal Lecter i Will Graham. To poufne. Nie mogę tego powiedzieć tylko dlatego, że chcesz ich zapytać o ich związek. - odpowiedział, ciężko wzdychając, chcąc ponownie wrócić do przeglądania rozrzuconych na biurku papierów z kalkulacjami nowych dusz, które trafiły do jego królestwa przez pakty, lecz zielonooka stanowczo, jak zawsze, mu na to nie pozwoliła.
- Co to za pierdolone bydle było w celi dwa piętra nad Klatką? - syknęła, rozmasowując obolałe ramię, na którym było widać wyraźnie krwawe, trochę poszarpane ślady pazurów.
Crowleya na jedyne co było w tej chwili stać, to nie pasujące do piastującego przez niego stanowiska wytrzeszczenie oczu w kompletnym szoku, a może i nawet przerażeniu?
- Co na mnie skoczyło? - twardo ponowiła pytanie kobieta, widząc, że demon nie może zebrać się do kupy.
- Cholera, co ty tam robiłaś? - syknął wzburzony, ale po chwili się zreflektował, widząc, że była pani profesor jest bliska wybuchu. - Dobra, to teraz nieważne. Czy to coś uciekło? - zapytał, wstając nerwowo ze skórzanego fotela.
- Tak, nie mogłam go zatrzymać. - wywróciła oczami zniecierpliwiona.
- To mamy problem. - mruknął Crowley na bezdechu trochę otępiale, ale zaraz z całych sił gwizdnął w powietrze, lecz przez dłuższy czas nic się nie działo ku jego niezadowoleniu.
Zirytowany król Piekła spojrzał na kobietę, która patrzyła się na niego, jakby zaraz miała wyszarpać siłą z niego potrzebne jej informacje.
- Zuziu...- Zaczął słodko, co od razu zaalarmowało kobietę. - Czy Oliwia znowu była w Piekle bez mojej wiedzy? - syknął zły. - Bo jeśli znowu nastraszyła jakimś cudem moje pieski tak jak ostatnio, to...
- Nie, nie było Oliwii ostatnio, dobrze wiesz, że od tygodnia poluje i czy ty w końcu odpowiesz mi, co do było?! - krzyknęła już na granicy wytrzymałości, zaciskając gniewnie pięści.
- Rabdos. To był demon niegdyś służący Salomonowi. - odparł i zagwizdał donośnie jeszcze raz i tym razem trzy ogromne ogary wbiegły do pomieszczenia z głośnym warczeniem. Od razu, bez żadnej komendy podbiegły do zielonookiej, obwąchując ją podekscytowanie ze wszystkich stron.
- Szukajcie. - Rozkazał demon, a bestie posłusznie ruszyły ze skowytem ku bramie prowadzącej z Piekła, prawie wpadając co chwilę na zszokowane demony.
Brunet ponownie siadł ciężko za biurkiem, jakby przybyło mu z kilka lat więcej na karku i złapał się za nasadę nosa, starając się wszystko uporządkować w głowie na spokojnie.
- Może lepiej dzwoń po swoje przyjaciółki. Będziemy potrzebować najwyraźniej pomocy. - zaproponował, odchylając się nieznacznie na meblu, który zajmował.
- No to grubo. - podsumowała dobitnie, ale niezbyt wesoło brunetka.
- Później powiadomimy Winchesterów. - Postanowił i przeczesał nerwowo palcami ciemne włosy, które miał ochotę w tej chwili sobie powyrywać.
Zuza w tym czasie wydobyła z kieszeni spodni telefon i wybrała numer pod nazwą "Krasnal".
Przez długi czas w urządzeniu było słychać tylko nieznośne pikanie sygnału, aż w końcu po drugiej próbie odezwał się wyraźnie zasapany głos Oliwii.
- Cześć, Zuza. Co jest? Bo wiesz, jestem tak trochę zajęta. - odparła pospiesznie, a jej przyjaciółka uśmiechnęła się szatańsko pod nosem, na co jej mąż wywrócił oczami, kryjąc swoje rozbawienie.
- Ciekawe czym? - prychnęła i w tym samym momencie zielonooka przyszła demonica musiała gwałtownie odsunąć telefon od swojego ucha, przez głuchy łomot potężnego uderzenia w słuchawce po drugiej stronie, po którym prawie od razu przyszedł rozgorączkowanych krzyk drugiej brunetki.
-Kurwa, Lucyfer! Miałeś go zabić, a nie na randkę się z nim umawiać!
- Fajnie by było, gdybyś mi pomogła. - Nowa królowa Piekła usłyszała trochę oddalony i niewyraźny, ale jednak rozjuszony głos Jutrzenki.
-Z tego, co wiem, to ty masz ten swój zajebisty pakiet mocy i ja się pytam, gdzie ty go teraz nasz, skoro nie możesz pozbyć się zwykłego bezkosta, który wyraźnie spuszcza ci wpierdol?! - warknęła zirytowana łowczyni.
- Przecież przebiłem mu serce, ale on dalej żyje! - krzyknął gorączkowo upadły, ale za chwilę było słychać ponownie uderzenie i czyjeś nieprzyjemne charczenie, jakby ktoś się dławił.
-On ma dwa serca, debilu! Drugie jest nad karkiem! Radź dobie. Rozmawiam przez telefon. I jakbyś nie pamiętał, to z tego, co pamiętam, to jesteś starszy od tego cholerstwa, więc chyba lepiej powinieneś znać anatomię swoich demonów. - Syknęła poirytowana i wróciła do rozmowy z przyjaciółką. - No dobra. Co się dzieje, Zuza? Szybko, bo ten melepeta zaraz znowu wyląduje na ścianie.
- Mamy problem. Z więzienia spierdolił mi demon, a patrząc na minę Crowleya, jest dość niebezpieczny.
Była pani profesor usłyszała tylko plaśnięcie jakby po uderzeniu, a po chwili ciężkie westchnienie.
-Czemu mnie to nie dziwi? - sapnęła druga z dziewcząt. - Dobra, zaraz się przeniesiemy do Winchesterów, bo zapewne zaraz wy też tam się pojawicie, tylko muszę temu niewydarzonemu aniołowi pomóc. Od kiedy Zarza powiedziała, że ona pierdoli i też chcę jak Nikola na wakacje, to zabrała Jacka i pojechała, chuj wie gdzie do Australii. Jedna Niebo, druga Australia, a ja się muszę męczyć! - warknęła oburzona dziewczyna i się rozłączyła w momencie, gdy głuche warczenie było zdecydowanie zbyt blisko niej.
Zuza schowała telefon i spojrzała na siedzącego za biurkiem demona, który przestał grzebać w papierach i przysłuchiwał się ich rozmowie z zaciekawieniem.
- Co? Oliwia ma problemy? - uśmiechnął się z nieskrywaną satysfakcją w głosie.
- Crowley, wyglądasz, jakbyś to ty sabotował jej polowania. - stwierdziła zielonooka, wykrzywiając usta w parodii uśmiechu.
- Dobrze wiesz, że demony słowiańskie nie są pod moją jurysdykcją. - Wywrócił nonszalancko oczyma i łapiąc niespodziewanie brunetkę mocno w pasie, przeniósł ich bezszelestnie przed bunkier Winchesterów.
Kobieta spojrzała tylko na niego za to zdenerwowana, że jej nie ostrzegł.
W tym samym czasie z cichym szelestem olbrzymich skrzydeł niedaleko nich pojawiła się kolejna dwójka po uszy obładowana wypchanymi po brzegi torbami, lecz Zuzka przez otaczającą ich ciemność nie mogła rozpoznać, co w nich się znajduje.
Oliwia z kamienną miną rzuciła to wszystko na ziemię i skrzywiła się, rozprostowując obolałe plecy.
- Więcej z tobą nie poluję. - prychnęła jak naburmuszone dziecko w kierunku blondwłosego anioła i ruszyła w kierunku przyjaciółki i zarazem drzwi do bunkra za jej plecami. Lucyfer, widząc to, tylko wywrócił oczami i kręcąc powoli głową, wziął porzuconą przez łowczynię torbę.
Wszyscy szybkim krokiem zeszli do bunkra, gdzie od razu zobaczyli przy ogromnym stole jak zwykle siedzącego przy książkach Sama i Gabriela, który o dziwo jak na niego siedział spokojnie po drugiej stronie stołu, przegryzając jakieś kruche ciasteczka w kształcie gwiazdek z marmoladą.
- Sam, gdzie jest Dean? Mamy problem. - Zaczęła bez ogródek Zuza, rozglądając się z napięciem wokół za starszym z Winchesterów.
- Znowu? - Sarknął blondwłosy archanioł zwiastowania, wpychając sobie po chwili całe ciastko to ust. - Fo fym rasem? - spytał, przeżuwając słodycz, nie przejmując się tym, że jego chłopak piorunuje go przez to wzrokiem, widząc, że okruszki z jego ust lecą na jego cenne książki.
- Dean i Cas zniknęli swoim pokoju jakieś trzy minuty temu. - odpowiedział rzeczowo Sam, ponownie spoglądając na przybyłych.
Oliwia tylko skinęła pewnie głową i ruszyła szybkim krokiem w stronę odpowiedniego korytarza, drąc się na całe gardło, gdy minęła pierwszy lepszy zakręt.
- Dean! Cas! Wyłazić! Nie ważne co robicie oraz na jakim etapie skończyliście i tak wejdę tam do was!
Sam na to oświadczenie tylko przetarł zmęczone oczy, będąc już chyba zwyczajnie przyzwyczajony i spojrzał z pytaniem w oczach na Zuzannę i dwójkę mężczyzn stojących za nią.
- To z czym problem? Tylko nie mówcie, że znowu z kelpiami. Drugi raz nie dam się wciągnąć pod wodę. - zastrzegł od razu, prawie że grożąc im palcem.
- Nie, tym razem to coś z bardziej waszej działki. - Z odpowiedzią przyszedł Crowley, rozsiadając się na krześle, jakby był u siebie. - Zuzia wypuściła Rabdosa.
To jedno zdanie wystarczyło, aby Gabriel zaczął krztusić się ciastkiem, opluwając wszystko wokół, jak niegdyś Zuzia w szybę pociągu na szkolnej wycieczce, a Castiel będący za nimi bez swojego standardowego trenczu i z rozwiązanym krawatem, oraz niemiłosiernie rozczochranymi włosami prawie się przewrócił o schodek. Na całe szczęście jego ukochany szedł za nim i w ostatnim momencie zdążył złapać go pewnym uściskiem za łokieć.
- Jak to? - mruknął czarnowłosy, zaprzestając tworzenie niebieskiego węzła na swojej szyi.
- Dobra, co to jest Rabdos? - Dean obejrzał się po wszystkich, kompletnie nie wiedząc, o co chodzi, stojąc za niebieskookim aniołem, wciąż trzymając go w bezpiecznym uścisku.
- Nie "co", tylko "kto", Dean. - westchnął ociężale Sam. - To demon.
- Silny demon. - Dodał Castiel, siadając na krześle obok swojego starszego brata, za którym z zaciśniętymi ustami stanął zielonooki łowca. - Był niegdyś wysokim dostojnikiem niebiańskim. Zdolny był wstrzymać gwiazdy w ich odwiecznym biegu. Był nazywany Gigantycznym Psem, Kosturem, Berłem. - dodał ciszej, przecierając nagle zmęczony bladą twarz.
- Dawno temu pokazał Salomonowi, gdzie można znaleźć wielki szmaragd zdobiący Świątynię. - dodał Gabriel, przełykając kolejne ciastko, tym razem już się nie dusząc.
- Obecnie jest demonem duszącym ludzi i prowadzącym do głupoty. - dopowiedział swoje parę groszy Lucyfer, odstawiając torby, które przyniósł wraz z Oliwia pod jednym z filarów.
- Zajebiście. - podsumowała Oliwia, siadając na krześle obok młodszego Winchestera.
- Był w Piekle, więc jest ktoś, kto go tam ponownie zepchnął po służbie u Salomona. - Zaczął Sam nagle, jakby go olśniło i wstał gwałtownie z krzesła, zmierzając do jednej z półek zapełnionej po brzegi starymi książkami Ludzi Pisma.
- To nie ma sensu, Łosiu. - prychnął pewny swego Crowley, krzyżując ramiona na piersi. - Anioł, który to zrobił, już dawno nie żyje.
- Brieus zginął półtora tysiąca lat temu w jednej bitwie z demonami. - westchnął Castiel, przyznając mu rację. - Od niego już nie uzyskamy pomocy.
- Czekajcie. - nagle głos zabrała Zuzia. - Mówiliście, że ten demon służył Salomonowi, tak?
Dostała zbiorowe przytaknięcie.
- W takim razie... - chciała kontynuować, lecz wszyscy zebrani w bunkrze usłyszeli głuchy skowyt sfory psów na zewnątrz.
Wszyscy spojrzeli w stronę drzwi wejściowych z zaskoczeniem wymalowanym na twarzach, kompletnie zapominając o tym, co chce im powiedzieć Zuzia, doskonale rozpoznając, że to nie są zwykłe psy zawodzą pod ich obecnym miejscem pobytu. Jazgot nie ustawał, wręcz przeciwnie, znacznie się nasilał.
Królowa Piekła spojrzała z zaskoczeniem na Crowleya.
- To możliwe, że tak szybko go znalazły? - spytała.
- Nie. To moje najlepsze ogary, ale nie dałyby rady zrobić tego tak szybko. - odpowiedział, marszcząc brwi w zastanawieniu. Demon wyprostował się gwałtownie i jednym sprawnym pstryknięciem palców zniknął z bazy Ludzi Pisma.
W tym samym czasie po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk rockowej piosenki. Wszyscy od razu spojrzeli na Oliwię, który z zaskoczonym wyrazem twarzy wydobyła z kieszeni kurtki telefon i go odebrała, widząc znajome zdjęcie na wyświetlaczu, włączając rozmowę od razu na głośnomówiący, czując, że jest coś nie tak.
Ona już dawno nie dzwoniła.
- No co tam, Nela? - zapytała, a wszyscy od razu zamilkli, chcąc usłyszeć jak najwięcej.
-Olek, jest problem. - odpowiedziała poruszona młodsza dziewczyna. - Coś się dzieje w Woźnicach.
- No ty se żarty robisz? To jest przecież tam normalne. - prychnęła brunetka, kładąc urządzenie na stół, ale zaraz potem przybrała poważniejszy wyraz twarzy. - Co jest?
-Liczne wyładowania elektryczne, o wahaniach temperatur to już nie wspomnę.
- I to cię dziwi? To Woźnice. - parsknęła rozbawiona łowczyni.
-Daj mi dokończyć. Dodatkowo w ciągu paru chwil zniknęło podobno dwoje małych dzieci z placu zabaw. Przeszłam się tam. Wszędzie widać ślady pazurów i jebie siarką. Odpowiedź nasuwa się sama, ale zagęszczanie tej siarki mówi, że albo tych demonów jest dużo, albo jest potężny, więc nie dam rady się tego pozbyć. - mówiła szybko młodsza, przewracając coś u siebie. Uderzenie brzmiało trochę jak wysypujące się kredki.
Brunetka podniosła wzrok na swoich przyjaciół, teraz doskonale wiedząc, gdzie jest ich uciekinier. Jeśli to w ogóle jest on.
Tylko co on może stamtąd chcieć?
- Dobra, Aniela, będziemy tam jutro i zajmiemy się tą sprawą. - Postanowiła zielonooka, widząc niemą, ale wyraźną zgodę w oczach swoich towarzyszy.
-W porządku. - odpowiedziała szybko blondynka i się rozłączyła.
- Jakim cudem on spierdolił na takie zadupie jak Polska? A w szczególności akurat do Woźnic! Po co on tam poleciał? - rzuciła nagle Zuzia. - Tam przecież niczego nie ma, a wyłapać ofiary to mógł sobie równie dobrze i w Stanach.
- I masz odpowiedź. - prychnął pod nosem Lucyfer. - To zadupie. Zastanówcie się. Gdybyście stamtąd nie były, nikt by go tam nie szukał. Plus to znacznie bliżej Syrii, gdzie żył przed laty. Na pewno tam zmierza.- Wzruszył ramionami. - Sądzi, że jest bezpieczny w Polsce i ładuje akumulatory, polując. - mruknął trzeźwo.- Niech zgadnę. Macie tam duże zagęszczanie duchów, prawda?
- No całkiem sporo. - odpowiedziała mu spokojnie zielonooka łowczyni. - A raczej mam wrażenie, że było ich cholernie dużo ostatnim razem, gdy tam byłam. - dodała po chwili.
- Nikt nie zwracałby w takim razie w ogóle uwagi na kolejnego demona. - Zamyślił się Sam, stukając nerwowo palcami o blat stołu.
- To, co my tu jeszcze wszyscy robimy? - Zapytał nagle Dean. - Przecież dzięki nim bylibyśmy tam w ciągu sekundy. - wskazał na trójkę ich prywatnych aniołów. - Im szybciej rozwiążemy ten problem, tym lepiej.
Jego brat na to stwierdzenie tylko westchnął ociężale i spojrzał na zielonookiego jak na zwykłego, narwanego dzieciaka. Takiego trochę przygłupiego.
- Dean, jest noc, a my jesteśmy kompletnie nieprzygotowani do polowania, a Oliwia dopiero przed chwilą z jednego wróciła. Dodatkowo jakby nikt nie zauważył, to Zuza krwawi z ramienia. - Wskazał dłonią na brunetkę, a dokładniej na jej odkrytą rękę, po której powoli niewielkim strumyczkiem spływała krew.
- Akurat to da się załatwić w ciągu chwili. - zarechotał Gabriel, wstając ze swojego miejsca, z żalem zostawiając swoje łakocie i podchodząc do pani profesor.
Wyciągnął przed siebie dłoń i poruszył zachęcająco palcami, szczerząc się od ucha do ucha trochę jak psychopata. Ewentualnie jak dzieciak na haju cukrowym.
Gdy dotknął kobiety, ręką archanioła zapłonęła złotym światłem. Rana powoli zaczęła się zasklepiać, aż nie zniknęła bez najmniejszego śladu.
- Gotowe. - odparł zadowolony z siebie i podszedł do swojego chłopaka, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Dzięki. - odkaszlnęła brunetka. - Dzisiaj po prostu odpoczniemy, a rano weźmiemy sprzęt i polecimy do Polski. Zobaczymy w ogóle, czy to ten demon, o którym myślimy. Równie dobrze to może być ktoś inny. Zwykłe domysły w niczym nam nie pomogą.
- Racja. Aniela równie dobrze może się mylić i to może być cokolwiek innego. - poparła ją Oliwia, ponownie wyciągają telefon i zaczynając czegoś w nim szukać. - Tak szybko siak, jeśli mamy szukać tego odpowiedniego, musimy mieć wsparcie. - Stwierdziła i przyłożyła urządzenie do ucha, opierając łokcie na blacie stołu.
- No, Weronika, czas wracać. - powiedziała nagle. - Nie, nie interesuje mnie, że ci się nie chce, tylko ruszaj tu dupę. - prychnęła. - To tylko z Australii. To nie jest tak daleko, a poza tym, masz Jacka. - zastukała palcami w mebel i przez dłuższy czas się nie odzywała, słuchając dziewczyny po drugiej stronie. - Albo wiesz co, poleć jutro z rana do Woźnic. Tak będzie najprościej. Spotkamy się tam pod sklepem.- zakomenderowała i się rozłączyła.
- Idźmy spać. - rzucił nagle Dean. - Jutro najwyraźniej czeka nas wycieczka. - Stwierdził i łapiąc Casa za dłoń, ściągnął go powoli z krzesła zanim anioł zdążył chociażby zaprotestować.
- Tak. Właśnie. - Jego brat także podniósł się z krzesła i spojrzał znaczącym spojrzeniem na zielonookiego oraz jego partnera. - Spać. - dobitnie zaakcentował to słowo.
Starszy Winchester wywrócił tylko na to oczami i mocniej posplatał swoje palce z odpowiednikami jego ukochanego.
- Sammy, co ty mi insynuujesz? -
Parsknął niby obrażony, ale po chwili z radosnym śmiechem odszedł, ciągnąc za sobą Castiela, który tylko wywrócił na to dziecinne zachowanie oczami w porównaniu do reszty, którzy śmiali się w najlepsze.
- Zuziu? Wracajmy.- mruknął Crowley i podał rękę swojej żonie, która po chwili wahania ją ujęła. - Może dowiem się, o tym demonie, który jest w Polsce. Ale nie obiecuję. Jeśli to nie będzie nikt ode mnie, to jest prawie pewne, że to będzie Rabdos. - Powiedział do pozostałych w pokoju mieszkańców bunkra.
To aż dziw, że Winchesterzy zgadzają się na to, by Lucyfer czasami u nich nocował.
Demon wyprostował się i z cichym pstryknięciem palcami zniknął wraz z brunetką.
- No to czas lulu! - klasnął w dłonie blondwłosy archanioł, na co dostał tylko pilotowane spojrzenie Sama.
...
- Dobra, wszyscy gotowi? - zapytał z entuzjazmem Dean, niosąc kolejną torbę z bronią.
- Po co nam tyle tego? - zapytał Sam, wskazując z niezadowoleniem na trzy postawione na korytarzu torby, ze sprzętem łowieckim wewnątrz.
- Jedziemy do ich starego domu. - prychnął Gabriel, zza kolumny, o którą się opierał i wskazał na Zuzię i Oliwię. - Jak myślisz, ile te psycholki mogą mieć tam broni? - zarechotał złośliwie i po chwili musiał unikać ciosu w żebra od niższej z dziewczyn. Archanioł skoczył za Samuela, chowając się, dość skutecznie, za jego szerokimi plecami.
- Ratuj mnie! - wykrzyknął teatralnie piwnooki, na co Winchester wywrócił tylko oczami.
- Ja się nie wtrącam. Jeszcze mnie pogryzie po kostkach i co? - zaśmiał się, dołączając do wygłupów swojego kochanka.
Oliwia zacisnęła tylko dłonie w pięści i spojrzała na przyjaciółkę, rozmawiającą ze swoim partnerem nad jakąś ewidentnie dotkniętą już czasem książką.
- Mogę ich zabić? - syknęła, na co dostała od razu niewyraźną odpowiedź.
- A zabij w cholerę!
- Liwia...- zaczął spokojnie Lucyfer. - Nie wierzę, że ja to mówię, ale to, że ich zabijesz, nie pomoże. - Wszyscy na to oświadczenie, obejrzeli się zszokowani w kierunku blondyna. Dean to nawet przestał obmacywać Castiela, gdy ten przeglądał jakąś starą książkę, sądząc po okładce o demonologii, którą chciał spakować do torby z bronią.
- Oni są jak jebane karaluchy, nieważne jak będziesz próbować i tak nie zdechną. - dodał Diabeł.
I to tyle tej miłej i pokojowej wersji Lucyfera. Limit się wyczerpał i wszystko wróciło po staremu.
- Dobrze, lećmy już w końcu na to zadupie. Im szybciej się tym zajmiemy, tym lepiej dla nas. - Powiedziała Zuzia i chwyciła Crowleya pod ramię i także jedną z toreb.
Wszyscy po kolei wzięli swoje rzeczy i biorąc się za dłonie, z cichym trzepotem potężnych skrzydeł aniołów przenieśli się do Polski.
...
Ku zaskoczeniu ich wszystkich wylądowali znacznie dalej, niż planowali. Mięli pojawić się tuż przy sklepie w parku, a dolecieli tylko do obdrapanego i pomalowanego licznymi graffiti przystanku autobusowego przy tragiczne wyglądającym znaku, głoszącym "Woźnice".
Dean w momencie, gdy jego ukochany odsunął się od niego, by się rozejrzeć po okolicy, zatrząsł się o dziwo z zimna, co wywołało śmiech jego brata. Starszy Winchester odstawił torbę obok swoich nóg i ściskając ręce, przystawił je do swoich ust, chcąc je rozgrzać. Castiel zauważył to od razu w porównaniu do reszty ich grupy i z niewielkim uśmiechem na ustach złapał delikatnie ciepłą ręką jedną dłoń zielonookiego i schował ją do kieszeni swojego beżowego płaszcza.
Sam widząc ten niewielki pokaz czułości, uśmiechnął się nieznacznie, dziękując w głębi duszy, że może po tylu latach cierpień tej dwójki zobaczyć na ich twarzach tak zwykłe szczęście i miłość, na którą najbardziej ze wszystkich w świecie zasługują. Winchester z całych sił pragnął, by nic nie zniszczyło w przyszłości dopiero teraz w pełni rozkwitających się uczuć tej dwójki do siebie. Tyle razem przeszli, a ich początki zdecydowanie nie były łatwe.
W końcu ich pierwszym spotkaniem było wyrwanie Deana z Piekła.
Patrząc na nich, utwierdzał się w przekonaniu, że szczęście może znaleźć każdy, choćby w najcięższych chwilach swojego życia, choćby w największym mroku skrytym w naszych sercach, wystarczy znaleźć tylko osobę, która złapie twoją dłoń i zapali choćby maleńki promyk światła.
- Oliwia, co się stało?
Do uszu pogrążonego w myślach łowcy doszedł zaskoczony głos jego przyjaciółki.
- Nie wiem. - odpowiedziała druga z dziewcząt, szybko wzruszając ramionami.
- Ostatnim razem jak tu byłam, było stosunkowo w porządku. Nie wiem. - Pokręciła prędko głową. - Może Paweł coś wymyślił, co nie pozwala na teleportację aniołów na danym obszarze. To nie jest wcale takie trudne. Wystarczy tylko kilka zwykłych, starych run. Tylko nie wiem, jak wielkie musiałyby być i jak duża ich ilość, by zająć tak duży obszar. - Myślała gorączkowo.
- Dobrze. To już teraz nieważne. - westchnęła Zuzia i rozejrzała się po okolicy i zaraz potem spojrzała na zegarek na swoim nadgarstku. - Szósta trzydzieści.
Sam w zastanowieniu rozglądał się dookoła, czując, że coś w tym miejscu jest po prostu nie tak. Na popękanej drodze nie widział żadnego przejeżdżającego tedy auta. Jest wcześnie, ale nie na tyle, by nikogo tu nie było, zważywszy na to, że jest poniedziałek, czternastego października.
Czy ludzie nie powinni spieszyć się do pracy, czy do szkoły?
Spojrzał niby w kierunku wioski, lecz niczego nie mógł dostrzec, prócz kawałka trochę już zniszczonej drogi, który i tak w pewnym momencie znikał w śnieżnobiałej, niezwykle gęstej mgle oraz mętnego kształtu wysokich drzew. To, że było dzisiejszego poranka także pochmurnie, nie poprawiało w żaden sposób ich widoczności. To wszystko, plus dotkliwe zimno szczypiące w dłonie i policzki potęgowało nieprzyjemne odczucia związane z tym miejscem.
- Czy tu zawsze jest tak...- Castiel starał się znaleźć odpowiednie słowo, oglądając się z zaciekawieniem, ale i ostrożnością dookoła nich.
- Strasznie? - Z pomocą przyszedł mu Lucyfer, przerzucając sobie plecak z jednego ramienia na drugi.
Niebieskooki na stwierdzenie brata chciał jeszcze chyba coś dodać, ale tylko otworzył i zamknął usta, w głębi duszy trochę się z tym zgadzając.
To miejsce było zdecydowanie zbyt przesiąknięte światem paranormalnym.
Dziewczyny słysząc to, spojrzały po sobie, by po chwili ciszy wybuchnąć śmiechem.
- Nie. Nie zawsze. - odpowiedziały prawie jednocześnie.
- Może teraz już chodźmy pod ten sklep, bo dostaniemy od Weroniki opierdol, jeśli będzie za długo czekać. - parsknęła Oliwia i ruszyła pewnym krokiem w stronę mgły.
- Ta, bo już uwierzę, że się tym przejmujesz. - zaśmiała się druga brunetka, równając z nią krok. Gdy zorientowały się, że towarzyszący im mężczyźni za nimi nie podążyli, zatrzymały się gwałtownie z pytaniem w oczach.
- To jest na pewno rozsądne? - Dean wskazał podbródkiem kierunek, w którym szły ich przyjaciółki.
- Sądzisz, że chodziłybyśmy tu przez kilkanaście lat na spacerki i do szkoły, gdyby nie było bezpiecznie? - Zaśmiała się Zuzia, przyśpieszając swój krok, co chwilę zerkając na swojego męża i przyjaciół z politowaniem. W końcu mieli przecież styczność ze światem nadnaturalnym codziennie. Co to dla nich jakaś tam zwykła wiocha w Polsce.
Sam, gdy zobaczył liczbę okropnie wyglądających, opuszczonych, a nawet i spalonych budynków zatrząsł się wewnętrznie. Od razu, gdy minęli pierwszy zakręt i budynek ochotniczej straży pożarnej, zobaczyli chyba z trzy nieużywane już najwyraźniej bardzo stare stodoły i najprawdopodobniej prawie doszczętnie spaloną stajnię, w której zgliszczach zdążyły wyrosnąć już sporej wielkości drzewa. Taki początek miejscowości nie zachęcał, aby tędy przejeżdżać, a co dopiero zamieszkać. Nie wspominając już o starym magazynie i nawet niewykończonym ogromnym budynku w korytarzu drzew przy głównej drodze, gdy szli z przystanku.
Na całe szczęście im dalej dwie kobiety ich prowadziły, miejsce to wyglądało na mimo wszystko znacznie bardziej przystępne, niż na samym początku. Idąc brukowanym chodnikiem wzdłuż obdrapanego zielonego płotu sięgającego im lekko ponad kolana, który niby miał za zadanie chronić nieszczęsne klomby z kwiatami przed rozwrzeszczaną hałastrą okolicznych dzieciaków, uważnie rozglądali się wokół, szukając czegokolwiek, o czym mówiła im wcześniej Aniela, lecz nic, prócz przeraźliwej ciszy przerywanej szczekaniem zewsząd psów nie udało im się dostrzec. Zuza i Oliwia widząc swoje stare mieszkania obecnie zajmowane przez obcych ludzi, parsknęły śmiechem, ciesząc się, że ich rodzinom udało się jakoś wyrwać z tego zadupia, zanim by wszyscy do końca zwariowali.
Nie minęła chwila, gdy minęli dwa bloki i jeden parterowy dom wielorodzinny, a już stali przed umówionym niewielkim sklepikiem znajdującym się w bloku o różowo - zielonych łatach przez liczne ocieplanie jego mieszkańców.
O dziwo mimo ustaleń Weroniki przed nim nie było.
Niezadowolona Zuzanna wyjęła telefon i wybrała numer do piwnookiej, stukając obcasem o szarą kostkę brukową, kończąc przy okazji nędzny żywot dalej tlącego się niedopałka papierosa walającego się na chodniku na końcu swej egzystencji.
Gdy Zuzia usilnie starała się dodzwonić do łowczyni, Castiel uważnie śledził wzrokiem otoczenie, w którym się obecnie znajdowali. Najbardziej niepokoił go fakt, że główna ulica, jeśli można tak nazwać długą drogę biegnącą najwyraźniej przez całą miejscowość, była całkowicie wyludniona, no może nie licząc tej jednej kobiety, krzątającej się niespokojnie po sklepie z miotłą w ręce. Poza nią nie spotkali nikogo na swojej drodze.
Oliwia przestała przestępować z nogi na nogę i nagle spojrzawszy się w jakimś kierunku, znieruchomiała gwałtownie, by po chwili ruszyć energicznie przez kompletnie bez sensu narysowane pasy na boisko, przy którym obok wspomnianego przez Anielę placu zabaw znajdowała się już stara i trochę zniszczona liźnięciami czasu tablica z ogłoszeniami. Brunetka położyła dłonie na biodrach i ze zmarszczonym czołem zaczęła czytać białe, trochę namoknięte przez wilgoć kartki z czyimiś zdjęciami.
Lucyfer najwyraźniej bardzo się nudząc, skierował się w jej stronę i patrząc nad jej głową, także zaczął czytać drukowany tekst. Z każdym przeczytanym zdaniem mars na czole łowczyni rósł znacznie, aż w końcu odwróciła się do reszty, prawie wpadając na upadłego anioła i sapnęła ciężko, wracając do nich na chodnik.
- Kurwa. - Warknęła Zuzia, starając się dobić do Weroniki już chyba z piąty raz. - Czy wy nigdy choć raz nie możecie odebrać tego pieprzonego telefonu? Po to się go kurwa ma, by go odebrać! - wykrzyknęła po polsku gniewnie do przyjaciółki, która stała spokojnie z niewielkim uśmiechem, czekając, aż była wykładowczyni wyładuje swoją frustrację krzykiem. Gdy w końcu to nastąpiło, schowała telefon do kieszeni czarnego płaszcza, który wyglądał prawie identycznie jak ten należący do stojącego obok niej Crowleya i westchnęła ociężale, ale jakby z ulgą, jakby wielki głaz spadł z jej pleców.
- Dobra, już mi lepiej. - sapnęła. - Co takiego ciekawego było na ogłoszeniach? - spytała i wskazała głową na drewnianą konstrukcję ze wspomnianymi wiadomościami.
- Standardowo. Od wczorajszego wieczora nie ma prądu i elektrycy nie mogą sobie z tym poradzić, więc spółdzielnia wywiesiła karteczkę z przeprosinami, jakby tym ludziom coś to miało dać. - prychnęła w odpowiedzi druga z dziewczyn. - Większym problemem są te zdjęcia dzieci, które zniknęły z placu zabaw, jak mówiła Aniela.
- Dwa ciała i jedno zaginięcie. - dodał o dziwo poważnie Lucyfer, zakładając ręce na piersi. - Przy obu jest napisane "morderstwo". Śmierć nastąpiła przez uduszenie. Brzmi to jakoś znajomo? - mruknął, skacząc spojrzeniem po wszystkich.
- I tu od razu wyjaśnia się, czemu nie widzimy nikogo. - Ponowiła rozmowę Oliwia, po chwilowej ciszy. - Policja apeluje, by dopóki nie odnajdzie się sprawca, być należycie czujnym i nie opuszczać swojego domu bez wyraźnej potrzeby. Oto jak potężny demon został zdegradowany do roli wioskowego psychopaty. - parsknęła pod nosem.
- W takim razie, skoro Weronika nie odbiera, czekamy na nią dalej, czy idziemy? - Zapytał Dean. - I tak sądzę, że od nikogo nie dowiemy się niczego sensownego.
- Tak. Idziemy. Nic tu po nas. - Przytaknęła zielonookiemu Zuza. - Jeśli się pojawi, będzie wiedzieć, gdzie nas znaleźć.
Po jakimś czasie idąc wciąż chodnikiem wzdłuż głównej drogi, usłyszeli straż i policję jadącą na sygnale. Oba pojazdy pojawiły się za nimi w ciągu chwili, wyprzedzając ich, lecz nie minęło dużo czasu, a sygnał ucichł. Cokolwiek się działo, było blisko nich. Dean pchany ciekawością, a może i trochę kompleksem bohatera przyspieszył kroku.
Jakim zaskoczeniem było dla nich, że pojazdy obu służb zatrzymały się tuż przy bramie szkoły, przy której stał niewielki tłum gapiów, z przerażeniem patrząc w stronę pomalowanego na beż trzypiętrowego budynku.
- Przepraszam, co się stało? - Mruknął Castiel po polsku, dotykając ramienia jednej z najbliżej znajdujących się kobiet, a sądząc po jej stroju, musiała być obecną sprzątaczką w tej szkole podstawowej. Blondynka na niespodziewany dotyk wręcz podskoczyła w miejscu i odwróciła się gwałtownie, przykładając sobie trzęsące się dłonie do ust, by nie krzyknąć.
- Em ...Przepraszam za moją reakcję, ale...- chciała chyba się jakoś usprawiedliwić, lecz zrezygnowała z tego pomysłu i spojrzała, wciąż będąc roztrzęsioną w kierunku wejścia do byłej placówki edukacyjnej Zuzi i Oliwii.
- Znaleziono zaginioną dziewczynkę. - odparła i objęła się ciasno ramionami, trzęsąc się jak osika. - Ja... Znalazłam ją, chcąc zabrać parę krzeseł ze strychu na najbliższe przedstawienie dla dzieci, ale...- Przyłożyła drżącą dłoń do ust, nerwowo zaczynając obgryzać pomalowane na czerwono paznokcie. - Ona się powiesiła!
Castiel spojrzał w szoku na swoich towarzyszy, nie wierząc w to, co słyszy.
Jego chłopak patrzył na niego w niezrozumieniu, tak samo, jak jego młodszy brat.
Obaj nie rozumieli na tyle polskiego mimo usilnych lekcji Oliwii z nimi tego języka, by zrozumieć, co powiedziała brązowooka kobieta.
Na szczęście anioły i demon wszystko zrozumiały i już Gabriel ciągnął swojego kochanka za rękaw kurtki, by mu szybko nakreślić sytuację.
Castiel odszedł od prawie płaczącej kobiety i stanął obok Deana, by po chwili złapać go w pasie oraz pochylić się ku niemu, by coś szepnąć mu do zaczerwienionego z zimna ucha.
- Dobra, chodźmy już. Nic tu po nas. - zaproponowała Zuza, łapiąc męża pod rękę, nieznacznie ciągnąc go w kierunku chodnika po drugiej stronie ulicy od strony mieszkań dla nauczycieli.
- To na pewno ten demon. - rzuciła Oliwia, idąc z Lucyferem za przyjaciółką. - To dziecko miało dziewięć lat. To nie jest wiek, by mimo wszystko ot, tak się powiesić, a już w szczególności w szkole. - Spojrzała na wejście do budynku, gdzie policja i ratownicy wbiegli z noszami, które miały posłużyć tylko do przeniesienia skostniałych zwłok. - I zacznijmy od tego, jak dziecko samo mogłoby wejść do budynku bez klucza? Odpowiedzi nasuwają się same. - dodała, schodząc z chodnika na kocie łby, które tylko czyhały na nieuważnego przechodnia, by rozwalić jego spowity myślami i marzeniami łeb o betonowy krawężnik, by gnojek się wykrwawił i umarł po cichu, zanim ktokolwiek wystawiłby czubek nosa zza framugi swojego ciepłego domu.
Crowley wchodząc na chodnik podniesiony chyba o dobre trzydzieści centymetrów od wysokości drogi, potknął się, zachaczając czubkiem buta o obluzowaną kostkę.
- Czy nikt nie umie zrobić w tej mieścince dobrego chodnika?! - fuknął zbulwersowany, lecz z godnością poprawił swój czarny płaszcz, jak na króla Piekła przystało.
Szli kawałek dalej, co chwilę słysząc przekleństwa sypiące się z ust demona, a także i Lucyfera, którym dzięki swoim umiejętnościom Gabe z szerokim uśmiechem na ustach uprzykrzał życie.
Archanioł dziewczyny zostawił w spokoju tylko dlatego, że Oliwia już od rana groziła mu nożem, co prawda od masła, ale jednak, a u dwójki Winchesterów mieszkał częściej niż w Niebie, więc pokusił się tylko o niewidzialne pstryknięcia w uszy, za co dostał wkurzone spojrzenie Samuela.
Oliwia ku zaskoczeniu prawie wszystkich wbiła za płot, za którym mężczyźni zobaczyli tylko ruiny jakichś białych budynków i tir z wielkim napisem "Logistics" za nimi.
- Oliwia, gdzie ty idziesz? - zapytał Dean, wskazując na białe kawałki murów. - Przecież tam nic nie ma.
- Uhm. - parsknęła Zuzia. - Wierz w to dalej.
- Tam nic nie ma, tak samo, jak w waszym bunkrze. - dodała druga brunetka, wyciągając z kieszeni spodni znany im już Znak Wodnika, przez co Dean z Samem wstrzymali na chwilę oddech.
- No ty se chyba żartujesz! - wykrzyknął zielonooki łowca, wskazując na klucz pasujący do wszystkich siedzib Ludzi Pisma na świecie.
- Wy przez cały ten czas mieliście ten klucz? - Sapnął w szoku Sam. - Jakim cudem? Przecież jesteście łowczyniami. Jeszcze same popadłyście w konflikt z polskim oddziałem w sprawie Lokiego.
- Prawda. - Przytaknęła Oliwia, wchodząc między ściany ruin w kierunku żelaznej płyty w ziemi, do której bez wahania włożyła klucz i otworzyła drzwi, a w sumie bardziej klapę, która ukazała im wąskie, metalowe schody prowadzące w dół.
- Ludzie Pisma nas nie lubią, lecz jesteśmy jedynymi łowcami w okolicy, a że oddział w tym kraju jest tak samo na wyginięciu, jak wasz, musieli komuś przekazać pieczę nad tym miejscem i padło na nas. - Wzruszyła ramionami i z wprawą zaczęła zbiegać w dół, stukając obcasami o metalowe stopnie.
- Uwaga na głowę! - krzyknęła, lecz na tyle późno, że Sam wchodzący za nią, czule spotkał się czołem z jakąś belką pod stropem. Następne osoby nie popełniły jego bolesnego błędu.
Gdy wszyscy weszli do środka, po pomieszczeniu rozniósł się donośnie głos Oliwii, krzyczący imię jej siostry. W odpowiedzi wszyscy usłyszeli tylko, jak coś spada na ziemi z głuchym łozgotem i tym czymś był chyba garnek. Po tym nastąpiło cicho wykrzyknięte "Kurwa" i szuranie czegoś dziwnego o posadzkę. Po chwili w ciemnym korytarzu pojawiła się wysoka blondynka w niebieskim szlafroku z różowym ręcznikiem na włosach. Czymś, co szurało po podłodze, okazało się być kapciami w kształcie królików.
- Już jesteście!? - Wykrzyknęła zaskoczona ich wczesnym pojawieniem się Aniela, płynnie przechodząc na angielski, by wszyscy ją jasno zrozumieli.
- Im szybciej to załatwimy, tym lepiej. - odparła jej siostra i ruszyła w kierunku, z którego przybiegła młodsza dziewczyna.
Winchesterzy ku ich zadowoleniu odkryli, że tutejsza siedziba Ludzi Pisma jest prawie że lustrzanym odbiciem ich bunkru w Lebanon. Jedyną różnicą jaką zobaczyli, było to, że jak u nich kuchnia była osobnym pomieszczeniem, tak tu była sporym aneksem kuchennym przy prowizorycznie utworzonym salonie.
- Dobra, czujcie się tu jak u siebie. - mruknęła Zuzia i chwytając Crwoleya za ramię, trzymającego ich rzeczy, pociągnęła go w kierunku innego korytarza, prowadzącego do części mieszkalnej. - Każdy pokój, który nie jest zamknięty na klucz, jest wolny. Wybierzcie sobie jakiś i gdy się jakoś ogarniemy z tym, spotkajmy się w bibliotece.
...
Po piętnastu minutach zgodnie z ustaleniem wszyscy zebrali się o dziwo grzecznie przy stołach w bibliotece, gdzie Oliwia z Zuzią od dobrych pięciu minut wyciągały niezbyt dla Deana zachęcająco wyglądające grubością książki, którymi równie dobrze można było murować. Gdy na stole zebrał się już mały stosik, dopiero wtedy zaprzestały chaotycznego buszowania między regałami.
Oliwia, starając się wziąć na raz kilka takich ksiąg, prawie nie wjebała na jedej z nich, gdyby nie czuwający nad nią blondwłosy Diabeł.
- To chyba wszystkie książki o demonologii, które udało nam się wcześniej przeczytać.
Możliwe, że jest ich znacznie więcej, na przykład w archiwum, ale nie mamy zbytnio na to wszystko czasu. - stwierdziła Zuzia i chwyciła w dłonie pierwszą lepszą książkę i zaczęła ją kartkować, szukając czegoś, co mogłoby im pomóc. Reszta mimo niechęci także przystąpiła do pracy. Gdy Dean otworzył swoją, uderzyły w niego tumany kurzu i już zatęchły zapach pożółkłych stronic.
Czy on już wspominał, jak bardzo kochał czytać?
...
Pół godziny później
- Hej, a wam przypadkiem nie pomagał jakiś Paweł? - zapytał nagle Dean, mrużąc oczy nad swoją książką, której tylko przerzucał beznamiętnie strony, chcąc to wszystko odbębnić i mieć już to z głowy. Chciał im pomóc, ale on wolał działanie, niż bezczynne siedzenie nad jakimś przed średniowiecznym tekstem.
Zuza z Oliwią najpierw spojrzały po sobie w zastanowieniu, a potem prawie synchronicznie spojrzały na Aniele, która grzebiąc nad czymś w internecie, wkładała sobie do ust łyżeczkę z jakimś brązowym jogurtem.
- Nela, gdzie jest Paweł? - Oliwia zadała siostrze pytanie i ta dopiero teraz się uaktywniła, podnosząc głowę znad ekranu.
- Nie wiem, po co pojechał, ale powinien być w Olsztynie. Chyba musiał coś załatwić...- Wzruszyła ramionami. - Nie wiem, nie słuchałam go.
- Ach, jak zwykle pomocna Aniela. - Zuzia Pokręciła głową i odrzuciła już drugą książkę, którą przekartkowała.
Dean, gdy widział, jak szybko to robi, prawie robiło mu się od tego niedobrze.
Castiel nagle wstał ze swojego krzesła i spojrzał na przyjaciół i wskazał głową na lekko przyciemnioną kuchnię.
- Zrobić wam coś? Dean moim zdaniem zdecydowanie potrzebuje kawy. - zaśmiał się, patrząc, jak jego ukochany prawie zasypia nad otwartymi stronami z ręcznie rysowanymi ilustracjami pieczęci wiążących.
- Dla mnie też kawa. - poprosiła Zuzia, nawet nie odrywając wzroku od kartki, na którą coś ze skupieniem przerysowywała, ale chyba stwierdziła, że nie da rady, bo rzuciła ołówek na stół i przeczesała długie włosy.
- Herbatkę, jakbyś mógł. - dodała Oliwia, grzebiąc w tablecie, a Sammy jej przytaknął. Aniela tam wpierdalała pod stołem teraz kolejny jogurt z jakimiś chrupkami, więc nikt się jej nie pytał.
- Poczekaj. Pomogę ci. - Zaproponował z uśmiechem Gabriel, wstając ze swojego miejsca przy młodszym z Winchesterów.
Oba anioły ruszyły do kuchni, pozostawiając resztę z dalszą pracą.
Po dziesięciu długich minutach w końcu wrócili, niosąc w dłoniach cztery parujące kubki. Piwnooki podał niższej brunetce i swojemu chłopakowi ich herbaty. Z drugiej strony Castiel zrobił to samo dla Zuzi i pochyliwszy się nad siedzącym, a w sumie już prawie leżącym na stole Deanem, wręczył mu gorący kubek.
- Proszę. - mruknął.
- Dzięki, kochanie. - blondyn uniósł głowę i z uczuciem wpił się czarnowłosemu w usta.
Dean dopiero naprawdę zakochując się w Castielu, poznał inny, słodki rodzaj miłości niż tylko te ówcześnie znane w jego życiu, dla których warto oddać swoje życie, albo komuś je odebrać. Dopiero ten cudowny, niebieskooki anioł sprawił, że ktoś taki jak on po prostu chciał żyć. Żyć u jego boku, nawet gdyby cały wszechświat był przeciwko nim. Nawet gdyby musieli przejść najgorsze piekło, jeśli na końcu twej drogi czekałby na niego raj z jego miłością, uczyniłby wszystko, tylko by tam trafić.
- Cholera, to nie może być tak proste. My jesteśmy po prostu debilami. - Crowley wpatrywał się w jedną, konkretną stronicę ogromnej księgi z czerwoną, zdobioną okładką z kompletnym zażenowaniem. - Skarbie, pamiętasz, co chciałaś powiedzieć o tym demonie, gdy polecieliśmy do domu Wiewiórki i Łosia?
Brunetka spojrzała na niego i jej oczy wręcz się zaświeciły od szczęścia.
- Zapomniałam o tym. - zarechotała i pokręciła głową. - To przecież najprostsza możliwość. Jesteś wielki! - wykrzyknęła i cmoknęła go soczyście w policzek, na co władca demonów spojrzał na nią z wyrzutem.
- Zuzia, co ty za pańszczyznę odstawiasz?
- Oj, nie teraz. - Zbyła go machnięciem ręki, ale potem uśmiechnęła się do niego szeroko. - Dobra, to jest najprostszy pomysł, ale i też jeden z bardziej problematycznych. - rzuciła zielonooka do wszystkich.
- Jak bardzo problematycznych? - zapytał ostrożnie Samuel, siadając prosto na zajmowanym przez siebie krześle.
- Pierścień Salomona. - odparła, wyrywając spod łokci męża książkę z odpowiednim pierścieniem z widniejącym na nim misternie wygrawerowanym znakiem.
- Tak, to jest problematyczne. - stwierdził Lucyfer, wzdychając ciężko jak stary dziad, którym e sumie już jest i odrzucił trzymany w rękach pergamin.
- Jak bardzo? - dopytywał w dalszym ciągu Sam.
- Powinien być ukryty w jego grobie. Na całe szczęście wszystkie anioły wiedzą, gdzie on się znajduje. - Odpowiedzi udzielił Gabriel, odchylając się na swoim krześle i biorąc do ust wiśniowego lizaka, którego podebrał po cichu z prywatnego słoiczka Anieli.
- A ten grób jest w Syrii. - dodał Castiel, nerwowo przeczesując czarne włosy, niezbyt dobrze wspominając swój ostatni pobyt w tamtym kraju w poszukiwaniu owocu z Drzewa Życia. Miał nadzieję, że może wymazać o tym swoje wspomnienia. Popełnił tam wtedy głupotę i nie wiedział do tej pory, co z tym wszystkim zrobić.
Dean, widząc reakcje swojego chłopaka, zesztywniał nieznacznie i złapał go pod stołem za jak zawsze przyjemnie ciepłą dłoń.
- Skoro wiecie, gdzie on się znajduje, powinniśmy się czym prędzej tam przenieść. - powiedziała Oliwia, patrząc na ich prywatne anioły.
- Na nasze nieszczęście jest to jednak na niezbyt lubiącym nas klanie bestii. - Diabeł przeciągnął się leniwie, odpowiadając swojej dziewczynie. - Niedaleko rośnie też Drzewo Życia. Z tego, co pamiętam, Castiel tam był pewnego razu, prawda? - mruknął, opierając się łokciami o stół, przypatrując się uważnie coraz bardziej spiętemu młodszemu bratu.
- Cas? - mruknęła znacząco Zuzia, patrząc w oczy brunetowi, który mocniej zacisnął dłoń na ten należącej do Deana.
- Ja...- zaczął, ale zaraz potem zrezygnował i pokiwał głową, zgadzając się na niemą prośbę kobiety. - Polecę tam. Nic mi nie będzie. Wrócę najszybciej, jak się tylko da.
- Wiemy, że nic ci nie będzie, ale wszyscy byliby bardziej spokojni, gdybyś poleciał z kimś jeszcze. - powiedziała Oliwia, biorąc porządny łyk śliwkowej herbaty z białego kubka w żółte grochy.
- Mogę z nim polecieć. Przydałaby mi się wycieczka. - zaproponował Gabe, wyjmując lizaka z ust i zaczynając wskazywać nim na anioła czwartku.
- Gabryś, my chcemy, żeby nie wplątał się w tarapaty, a nie je przyciągał, a z tobą to byłoby pewne. - parsknął śmiechem Sam, na co dostał tylko naburmuszony wzrok swojego archanioła.
- A może Lucy? - rzuciła nagle Aniela zza ich pleców, w końcu wyłączając aktualizujący się komputer.
Wszyscy zgodnie, jak jeden mąż spojrzeli na blondwłosego upadłego, który na ten pomysł wytrzeszczył tylko szerzej oczy, ale po chwili zaczął się śmiać w najlepsze.
Skończył dopiero w momencie, w którym zobaczył, że miny wszystkich w pokoju są całkowicie poważne.
- Zgaduję, że nie mam wyboru, co? - westchnął cierpiętniczo, widząc wzrok ukryty za okularami jego łowczyni. - Dobra, już dobra. Polecę z nim. Porobię mojemu kochanemu, młodszemu braciszkowi za ochroniarza. - wywrócił oczami.
...
- Cas, wiesz, że nie musiałeś się zgadzać na ten plan, skoro nie chciałeś. - szepnął Dean, leżąc z aniołem na łóżku w ich tymczasowym pokoju.
Dean poczuł, jak delikatne, pierzaste skrzydło przykrywa go jak najcieplejsza puchowa kołdra.
Od jakiegoś czasu obaj zauważyli, że mimo iż blondyn nie może zobaczyć jednej z największych powodów do dumy niebieskookiego serafina, to był coraz bardziej czuły na ich obecność.
Pierwszy raz Winchester poczuł delikatne pióra pod palcami miesiąc temu, gdy się kochali późnej nocy.
Jakie było zaskoczenie Castiela, gdy jego miłość przejechała powoli palcami po prawie jednej czwartej długości jego skrzydła, wprawiając anioła w czystą euforię. Anioł nigdy wcześniej nie pomyślał, że jego skrywana część może być aż tak wrażliwa na dotyk. Od tego czasu często kładli się na łóżku i Cas rozkładając niewidzialne skrzydła, pozwalał delikatnie gładzić je palcami z niesamowitą czułością i delikatnością przez ostrożne palce.
- Czyżbyś się aż tak martwił? - zaśmiał się i ujął w dłonie jego policzki, przysuwając jego twarz ku swojej, całując kochane usta.
- Cholernie. - ciepły oddech owinął szyję niebieskookiego, by zaraz potem pojawiły się w tamtym miejscu czułe wargi. - A wiesz, dlaczego? - mruknął mu do ucha.
- Nie. Uświadom mnie. - odparł czarnowłosy, uśmiechając się szeroko piany szczęściem.
- Bo szalenie cię kocham. - ponownie musnął ustami wrażliwą szyję Castiela. - Bo dałeś mi prawdziwe szczęście, którego dawno nie czułem.
Serce serafina z każdym słowem coraz mocniej dudniło mu w piersi.
- Też cię kocham. - westchnął, gdy płatek ucha został złapany w zęby blondyna.
Dłonie Deana przesunęły się na pierś drugiego mężczyzny, powolnym ruchem zdejmując mu płaszcz, który po chwili znalazł się na podłodze, zaraz obok wcześniej zdjętych butów. Blondyn delikatnie pieścił wargi anioła, oplatając swoimi raz jedną, raz drugą. Każde muśnięcie doprowadzało obu mężczyzn do gorąca. Z każdą chwilą pocałunki były coraz bardziej żarliwe, a krew coraz mocniej się burzyła i pędziła w niższe rejony ciała, a pożądanie płynęło falami po całym ich organizmie.
Obaj mężczyźni wręcz topili się jak świeży śnieg od pocałunków, które od początku ich związku stały się ich małym, prywatnym uzależnieniem.
Dzięki niebieskookiemu do beżowego trenczu dołączyła szaro-czarna koszula w kratę, a zaraz potem jego błękitny krawat oraz czarna marynarka od garnituru.
Dłonie Castiela zjechały na krawędź jeansów zielonookiego, by mu je pospiesznie rozpiąć i rzucić gdzieś w pierwszy lepszy kąt ciemnego pokoju. Jednocześnie mężczyzna przyssał się do szyi swojego kochanka, tworząc ślady, by pokazać, że już ktoś zagiął parol na tego cudownego blondyna.
Dean zaśmiał się dźwięcznie, nie pozostając mu dłużny.
Prawie że ze śmiechem zdjął ich skarpetki, które prawie przy ich locie wylądowały na pobliskiej lampie.
Castiel również zaczynając chichotać i nie mogąc się powstrzymać, jednym pstryknięciem palców pozbawił ich ostatnich ubrań, za co został nagrodzony cichym pomrukiem aprobaty swojej miłości.
Zielonooki ostrożnie przysunął się do kochanka i przylgnąwszy się do ramienia serafina, ujął w dłoń jego sztywniejący członek. Przy akompaniamencie cichych jęków uciekających zza warg ciemnowłosego blondyn powoli zaczął poruszać dłonią, by sprawić swojej miłości jak najwięcej przyjemność.
Z każdym jego ruchem stopy Casa wsuwały się pod kraniec wymiętej już kołdry i wysuwały ponownie przy każdym napływającym spazmie rozkoszy, przechodzącym przez kręgosłup aż po czubki palców u nóg. Nagie, rozgrzane ciała lgnęły do siebie coraz mocniej, ocierając się leniwie, by jak najdłużej napawać się daną im dzisiejszego dnia chwilą.
Castiel niespodziewanie obrócił ich, przyszpilając swojego chłopaka zszokowanego do miękkiego materaca łóżka, klęcząc nad nagimi udami łowcy. Jedną ręką wsparł się tuż przy jego głowie, a drugą dłonią przesuwał wzdłuż penisa partnera, by po chwili odbić się od materaca i zassać się prawie łapczywie na różowej główce.
Biodra Deana wypchnęły się ku górze, w stronę przyjemnego, wprawiającego go w drżenie ciepła. Mężczyzna przy każdym liźnięciu członka tym fantastycznym językiem wzdychał i sapał, mocno zaciskając dłonie na poduszce.
- Dean, lubrykant, prezerwatywa. - mruknął gardłowo anioł, wciąż masując gorliwie przyrodzenie kochanka powolnymi ruchami, by nie doszedł przypadkiem za szybko w jego dłoni.
- Cholera! - Łowca wypchnął biodra jeszcze raz i spojrzał w kierunku ich wspólnej torby. - Wewnętrzna kieszeń po lewej stronie.
Castiel równie szybko, jak zeszedł z ich łóżka, tak szybko na nie wrócił, mocno oddychając, czując potworny, ale i zarazem przyjemny uścisk w podbrzuszu.
Dean podniósł się na łokciach i odebrał od najukochańszego różową buteleczkę, wpijając się w słodkie usta bruneta, obracając go, by leżał pod nim.
Zanim Cas zdążył jakkolwiek zareagować, poczuł ciepłą dłoń na swoim pośladku, która zacisnęła się na nim lekko.
Z lubieżnym uśmiechem wylał na swoje palce przyjemnie pachnący płyn.
Jednym płynnym ruchem wszedł nawilżonym lubrykantem palcem w wejście swojego kochania i z czystym żarem wpił się ponownie w jego usta.
Blondyn pieścił serafina, dokładając kolejne palce do momentu, w którym Castiel z przyjemności już przymykał piękne, zamglone oczy i sam zaczął już się na nie nabijać, odchylając głowę do tyłu, czując kolejne uderzenia w prostatę.
Powietrze między nimi prawie paliło od wydobywającego się od nich żaru. Cas wzdychał ciężko przez usta, prawie że oddychając jak ryba wyjęta z wody, przyjmując w siebie palce ulegle i idące za tym odczucia.
Zielonooki wyjął palce z cichym, nieprzyzwoitym plaśnięciem i ponownie chwytając buteleczkę z lepkim płynem i powolnym ruchem rozsmarował go na boleśnie nabrzmiałym penisie, starając się nie szarpnąć biodrami, pchany chęcią otrzymania upragnionego orgazmu.
Dean już miał przybliżyć się swoim członkiem do wejścia ukochanego, ale Cas miał inne plany i ponownie przyszpilił go do pościeli. Odchylił się trochę, pozwalając blondynowi podnieść się do pół siadu i oprzeć się o przeraźliwie zimną ścianę.
Anioł chwycił nabrzmiałego członka w dłoń i nakierował na swoje wejścia, powoli go w siebie przyjmując.
Gdy przyjął go całego, siadając na jego biodrach, zadrżał niekontrolowanie, kładąc spocone czoło na ramię kochanka.
Dean objął go rękoma w pasie i ugiął nogi w kolanach, starając mu się zapewnić jak najwygodniejszą pozycję. Niebieskooki przywarł wargami do drugiej pary w pełnym ognia pocałunku, zaczynając się powoli podnosić. Oddychali ciężko przy każdym, nawet najmniejszym ruchu ich ciał, stykając się torsami, przez co stwardniałe sutki pocierają się nieustannie, potęgując doznania. Castiel z każdym potarciem boleśnie twardego członka o podbrzusze Deana wyrywało z jego ust mocne jęknięcia, a penis w jego wnętrzu rozpychał zaciskające się mięśnie przy każdym niekontrolowanym skurczu przy uderzeniu w prostatę.
Głowa blondyna odchyliła się ku ścianie, a zielone oczy przyćmiło uczucie upojenia, a brwi ściągnęły się, marszcząc czoło. Castiel przyśpieszył ruchy bioder, będąc asekurowany przez swoją miłość, czując, że oboje są coraz bliżej spełnienia. Z ich ust co chwilę wydobywały się sapnięcia i imię ukochanej osoby wypełnione uczuciem przyjemności rozlewającym się po coraz wrażliwszym na każdy ruch ciele, na którym wręcz perliły się kropelki potu.
Dean, który do tej pory pozwalał się ujeżdżać aniołowi, tak teraz chwytając go za biodra, wychodził mu naprzeciw, powodując pchnięcia coraz głębszymi, idealnie trafiając za każdy razem w prostatę.
Castiel czując silniejszy skurcz i pulsowanie penisa w jego anusie, spojrzał w rozanielone z przyjemności oczy sensu jego życia.
Zdążyli wykonać jeszcze jedno pchnięcie, zanim w ich oczach nie zaświeciły się gwiazdy, a fala przyjemność nie zwaliła ich z nóg. Czarnowłosy opadł całym ciałem w ciepłe ramiona zielonookiego z błogim uśmiechem. Przymknął oczy, rozkoszując się zapachem najbliższej jego sercu osoby i poczuł słodkie cmoknięcie w czubek głowy.
...
Dzień później
- Gotowi? - zapytała Oliwia, zerkając na swojego chłopaka, to na jego młodszego brata, do którego pleców wciąż czule przylegał Dean, jakby nie chcąc go nigdzie wypuścić.
- No powiedzmy. - Lucyfer wzruszył ramionami, z kpiącym uśmiechem na ustach. - Jakbyśmy w ogóle mogli się jakkolwiek do tego przygotować.
- Po prostu nie wpierdolcie się w jakąś kabałę. Starajcie się nie narobić sobie i przy okazji nam problemów, dobrze? O tyle mogę was prosić? - zapytała Zuzia, przyglądając się z powagą obu aniołom.
- Tak, ale nic nie obiecuję. - parsknął wesoło Diabeł i cmoknął przelotnie Oliwię w czoło. - Cassie, idziemy? - spytał czarnowłosego, który w końcu wyplątał się z ciasnych objęć Winchestera.
- Jasne. Wrócimy najszybciej, jak się tylko da. - powiedział, poprawiając swój pomięty trencz. - W razie czego, jeśli by się nam nie powiodło, szukajcie innej możliwości. - Dodał i skinąwszy głową byłemu archaniołowi, ruszył niezbyt chętnie w kierunku wyjścia z polskiego instytutu Ludzi Pisma.
...
Nie minęły chyba z trzy godziny, a wszyscy pozostali mieszkańcy Instytutu usłyszeli pośpieszne stukanie, a raczej dudnienie obcasów o metalowe schody.
Sam będący najbliżej korytarza wejściowego ruszył w tamtą stronę.
Nie doszedł nawet do wyjścia z pomieszczenia, a dwie postaci z torbami na ramionach stanęły w przejściu z szerokimi uśmiechami na twarzach.
- Cześć wszystkim! Już jestem!- wykrzyknęła wesoło i entuzjastycznie Weronika, na co tylko została spiorunowana przez wszystkich wkurzonym spojrzeniem.
- Dzień spóźnienia. - prychnął z przekąsem Crowley znad planszy szachowej, robiąc sobie przerwę od czytania kolejnych ksiąg.
- Co masz na swoje usprawiedliwienie? - spytała Zuza, wyłaniając się z twardą miną zza regału.
- Mieliśmy mały problem z dotarciem tutaj. - odpowiedział spokojnie Jack, wyłaniając się za Zarzą. - Coś dziwnego jest wokół tego miejsca. Cokolwiek to jest, nie pozwoliło mi tutaj wlecieć. - Podszedł do Sama i objął go ciasno, poklepując po plecach, a potem zrobił to samo z Deanem, już dawno nie widząc się ze swoją przybraną rodziną. Z niezadowoleniem odkrył, że brakuje mu do kompletu jeszcze dwóch ojców, których nigdzie nie mógł dostrzec.
- Przez to...nie wiem... dziwne pole siłowe wywaliło nas za, jeśli się nie mylę, jakieś Olszewo? Tak to się czyta? - zapytał nefilim Gabriela, który stał oparty nieopodal o blat wyspy kuchennej, siorbiąc zdecydowanie zbyt, jak na gust wszystkich w pokoju, przesłodzoną herbatę malinową.
- Tak, Olszewo, ale nie rozumiem, co to ma do rzeczy? Przecież to jest tylko kilkanaście minut drogi. No może trochę więcej. - mruknęła Oliwia, czyszcząc powolnymi ruchami mokrą, nasiąkniętą alkoholem ściereczką swoje okulary.
- Na nasze szczęście albo nieszczęście trafiła nam się sprawa po drodze. - Odpowiedziała piwnooka łowczyni, stawiając swoją niebieską, sportową torbę na stół przy Oliwii. - W jakimś starym domu na odludziu straszył mściwy duch. Na całe szczęście niedaleko tego miejsca były prowizorycznie pochowane kości tego dziecka.
- Pozbyliście się tego ducha? - zapytał Dean, mrużąc oczy, przypatrując się dziewczynie swojego przybranego syna.
- Tak. No przecież mówię. - odparła brązowowłosa.
- No dobra, ale to jest nieważne. - machnęła ręką i zaczęła skakać spojrzeniem po swoich dziwnie cichych przyjaciołach. - Co z tą waszą sprawą? Jak poważnie jest? I gdzie jest Castiel i Lucyfer? - zapytała, siadając z cichym zgrzytem na starym krześle.
Zuzanna westchnęła tylko i zaczęła w skrócie opowiadać, kończąc na tym, że wspomniani aniołowie nie tak dawno polecieli do Syrii, by...co jak co, ale jednak przegrzebać królewski cmentarz.
- Nie jest dobrze. - stwierdził blondwłosy pół anioł, przysłuchując się temu, co mówią łowczynie. - Co zrobimy, jeśli wrócą z pustymi rękoma?
- Szukamy czegokolwiek, w czym moglibyśmy uwięzić tego demona, tak jak dawno temu zrobił to właśnie Salomon, albo chociaż wzmocnić istniejące już pułapki na demony. - odpowiedział Sam, przeczesując w nerwowym geście swoje gęste włosy, pochylając się już chyba nad dziesiątą dzisiejszego dnia książką.
- I tak musielibyśmy go w jakiś sposób uwięzić. - mruknął Gabe, wyjmując łyżeczkę ze swoich ust. - Pierścień Salomona może i potrafi kontrolować i pomagać pieczętować demony, ale jego posiadacz i tak potrzebuje być chroniony. Jeśli pierścień popadłby w łapska demona, którego chciało się zniewolić, będzie tak jakby krucho.
- Po prostu zabierzmy się do pracy. - rzuciła zielonooka brunetka, zerkając zza swoich różowo - czarnych oprawek okularów. - Nie wiadomo, kiedy oni wrócą, a jeszcze musimy przejrzeć ten stosik. - Wskazała głową na dobrych dziesięć dość grubych tomiszczy, traktujących o demonologii. - Nie wspominając o możliwych pojemniku, który nadawałby się do uwięzienia w nim demona.
...
Południe następnego dnia
Dean, słysząc donośne schodzenie do bunkru, zerwał się gwałtownie od wykonywanego zadania, w głębi serca licząc, że to jego miłość już wróciła.
Gdy zobaczył czarną czuprynę, uśmiechnął się szeroko i wręcz rzucił w kierunku jakoś dziwnie zachowującego się anioła. Złapał go za oba policzki i przycisnął swoje usta do tych, należących do niebieskookiego.
Gdy się od niego oderwał, czując, że coś jest nie tak, zobaczył obce, brązowe oczy.
Odsunął się od swojego chłopaka i zaciskając mocno szczękę, przyjrzał się obcej, ciemnowłosej, pięknej kobiecie w miętowej, arabskiej, lekkiej szacie zdobionej w niezwykłe, kwiatowe wzory z białej i złotej koronki.
Kimkolwiek ona była, Lucyfer stojący obok niej zachowywał się dziwnie sztywno, obracając nerwowo w dłoniach niewielki, kartonowy pakunek.
W tym samym momencie z pozostałych pomieszczeń wyszła reszta ich przyjaciół, lecz stanęła równie szybko, przyglądając się uważnie i z lekkim wahaniem niespodziewanemu gościowi. Obca dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, a jej oczy i ciemna, opalona skóra zalśniła na niezwykle jasny błękit w pewnych miejscach na ciele, tworząc misterne wzory. Dzięki temu jednemu momentowi wszyscy w pomieszczeniu już wiedzieli, kim jest ta młodo wyglądająca kobieta. Sam, tak samo, jak i Dean z ledwością powstrzymał swój odruch, by jak najszybciej pobiec po srebrny nóż zatopiony w owczej krwi.
- Witajcie. - uśmiechnęła się szeroko, o dziwo mówiąc bardzo płynnym angielskim. - Jestem Amani, królowa klanu dżinów z Syrii i żona Castiela.
To jedno zdanie wystarczyło, by serce Deana prawie stanęło, nie dowierzając w to, co słyszy. Blondyn pokręcił głową, nie chcąc dopuścić do siebie, że osoba, którą kochał, jest już z kimś związana.
Dopiero teraz przypominał sobie wszystko, co mówił Castiel o tamtejszym klanie dżinów po powrocie z Syrii, lecz do tej pory miał po prostu nadzieję, że to jest zwyczajnie nieśmieszny żart, ale jak zawsze okazało się inaczej.
Castiel widząc reakcje swojego partnera, złapał go czym prędzej za ciepłe dłonie w czułym, pełnym miłości uścisku, nie pozwalając mu nigdzie odejść.
- Kochanie, posłuchaj. To wcale nie tak i ty dobrze o tym wiesz. Nie ożeniłem się z nią, bo coś do niej czuję, tylko dlatego, że zostałem do tego zmuszony. Szukając Drzewa Życia, wszedłem na ich terytorium i przegrałem z nimi walkę, to był jedyny sposób, abym mógł do was wrócić żywy i to wraz z owocami. - tłumaczył, bojąc się utracić ukochanego przez głupie pojawienie się Syryjki w domu ich przyjaciółek.
- Wiem braciszku, że ty teraz masz trochę problem, ale po ten wiosce biega pierdolnięty demon, który dusi ludzi. - Gabe wciął mu się czym prędzej w wypowiedź, zanim przerodziłoby się to niezwykle trudną do okiełznania kłótnię zazdrosnych kochanków. - Gdzie jest pierścień?
- Nie wierzę, że to mówię, ale Gabe ma w tej chwili rację. - sapnął młodszy z braci Winchester, wciąż obserwując z niepokojem nowo poznaną kobietę, ale także z bólem serca obserwował swojego brata, który z zawodem w oczach zerkał to na dżina to na swoje buty.
Diabeł od razu postawił mały pakunek na najbliższy stół i otwierając je, wszystkim wokół ukazał się dużej wielkości złoty pierścień z bardzo dokładnie, wręcz z mikroskopijną dokładnością, rzeźbionymi na nim znakami. Od razu można było poznać, że jest on już bardzo stary, a brud, który oblepiał go ze wszystkich stron, wyglądał, jakby przez te wszystkie lata zardzewiał.
- Dobrze. Mamy go. Teraz tylko trzeba pozbyć się tego demona. - westchnęła z niewielkiej ulgi Weronika. - Mamy pierścień. Wystarczy, tylko aby ktoś z nas go założył, tak? Jest też szkatuła, nad którą Oliwia chyba siedziała cały dzień i noc, aby wszystkie znaki było odpowiednie. Nie mówiąc już o tym, że projektowała nową, wzmocnioną pułapkę.
- Teraz wystarczy go już tylko wezwać. - Westchnęła Liwia, wciąż z nieodgadnioną miną patrząc na Amani, która patrzyła na nich z nieskrywanym zainteresowaniem. Jej spojrzenie było po prostu przeszywające, a świadomość, że dżiny potrafią czytać w myślach i widzą wszystkie ludzkie pragnienia, wcale nie pomagała w próbach uspokojenia się.
- Wybacz Amani, ale dlaczego tu jesteś? - zapytał Sam, jako jedyny chyba mając w tej chwili nerwy, by o to zapytać.
Dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej, ukazując wręcz niesamowicie białe zęby.
- Chciałam poznać osobę, która tak bardzo zawładnęła sercem Castiela, że mimo rytuału z dnia naszego ślubu, mającego za zadanie łączyć umysły i serca, to ty najczęściej przewijałeś się w jego umyśle. Taka miłość to prawdziwy skarb. - W dalszym ciągu uśmiechała się wesoło i to szczerym uśmiechem, bo dotykał on koniuszków jej oczu.
- Wybacz, ale chyba tym zajmiemy się w drugiej kolejności. - przerwała im Zuzia, wskazując na byłe źródło mocy Salomona, dzięki któremu mógł w przeszłości zapanować nad siedemdziesięcioma dwoma demonami.
- Rozumiem. Castiel nakreślił mi sytuację, a przynajmniej to, czego nie zdążyłam wyczytać z jego umysłu. Takie połączenie jest mega problematyczne. Wiem, że mi nie ufacie, szczególnie, przez ten głupi rytuał, który mnie łączy z waszym aniołkiem, ale będę zaszczycona, jeśli będę mogła wam pomóc. - zaproponowała, poprawiając włos, który wypadł jej uplecionego starannie warkocza.
- Niby w jaki sposób? - zapytał Dean, chyba już trochę wracając do siebie, ale wciąż patrząc nieprzychylnie na ciemnooką i nikt się temu nie dziwił.
- Musicie go wezwać, prawda? - zapytała. - Anioły i ten nefilim nie mogą tego zrobić. Od razu ucieknie. Demon był więziony w waszym Piekle, więc to też odpada. - wskazała na ściskającą w dłoniach jakąś kartkę Zuzię i dziwnie cichego Crowleya. Chyba związek z panią profesor historii działał na niego w sposób dobrze działającej lekcji pokory i samokontroli, której dawny Fergus raczej nie miał.
- Więc zostajecie wy dwie. - wskazała na milczącą Weronikę i Oliwię. - Ale tak patrząc na was, nie wyglądacie na za bardzo w dobrej formie. Wezwanie demona przez was może okazać się dla was dość...hm...- zamyśliła się, stukając palcem o swój podbródek. - Niebezpieczne. - dokończyła, ale widząc niezbyt przekonane spojrzenia, westchnęła tylko ciężko. - Może mnie nie znacie, a moja rasa, patrząc na wasze zajęcie, nie dała wam możliwości poznać nad od tej, że tak powiem, lepszej strony, ale możecie mi zaufać. A jak nie mi, to chociaż Castielowi, który czuje moje intencje i widzi moje myśli. Jestem tu w naprawdę dobrej wierze. Nie chcę niszczyć tego, co przez lata wspólnie budowaliście. - mówiąc to, patrzyła prosto w oczy Deanowi, który nerwowo wciąż obejmowany przez niebieskookiego wyłamywał swoje palce.
Mimo wszystko, to co mówiła kobieta, wydawało się szczere.
Wszyscy spojrzeli na wspomnianego anioła, który tylko pokiwał powoli głową.
- Dobrze. Mam nadzieję, że nas nie zawiedziesz. - odparł młodszy Winchester po przetarciu zmęczonej twarzy dłonią, przełamując niezdecydowanie i nieufność, która zawisła w powietrzu.
....
Oliwia ze skupieniem rysowała ogromnym patykiem po piachu projekt nowej, ulepszonej pułapki na demony przetestowanej chyba jakąś godzinę temu na Crowley'u, który chyba nie za bardzo był zadowolony z tego, że musi robić za króliczka doświadczalnego, ale dla Zuzi, pod której pantoflem siedzi zrobiłby chyba wszystko, by nie przechodzić armagedonu w nocy.
Łowczyni przerwała gwałtownie rysowanie, widząc, jak Lucyfer kolejny już raz swoją głupotą wszedł na jej rysunek, przerywając go.
- Lu, do cholery, wypierdalaj. - warknęła i rzucając patyka na ziemię, podeszła do swojego chłopaka, ściągając go ze swojego rysunku. Znowu.
- Stań ty w jednym miejscu i mi się przeszkadzaj, no! - krzyknęła z frustracji, zaciskając dłonie w pięści i to tak, że pobielały jej knykcie.
Zanim brunetka zdążyła ponownie zabrać się do pracy, brązowooka cudzoziemka już zdążyła naprawić szkody i zabrała się do rysowania kolejnego wzoru. Oliwia nieznacznie skinęła jej głową, dziękując, mimo że wciąż nie wiedziała, co o niej myśleć.
Dopiero chyba po pół godziny rysowania i uczenia się na pamięć kilku formułek dokładnie wszystko było gotowe.
Znalezienie odpowiedniego miejsca do przyzwania demona w gruncie rzeczy nie było takim trudnym zadaniem. Większy obszar Woźnic zajmowały liczne pola i łąki, które łatwo można było na tę chwilę użyć.
Misa z przygotowanymi składnikami była już na swoim miejscu, pułapka wiążąca, po licznych oględzinach chyba wszystkich już lepiej narysowana być nie mogła, skrzynia pieczętująca także. Można było już zaczynać.
- O magnum Rabdos obsecro itaque vos ego hic hodie. Audi me venire ad me, et vocatio. Propter quod obsecro vos, ut et susceptionem curae erga vocationem. - zaintonowała łaciną królowa dżinów i jednym zamaszystym ruchem wrzuciła kawałek płonącej się kartki wprost do uszykowanej przez Weronikę wiązanki ziół i olejów.
Wnętrze pentagramu nagle zalśniło szarym blaskiem i wewnątrz niego można było zobaczyć ludzki cień, który powoli zaczął zmieniać swój kształt na bardziej zwierzęcy. Gdy światło opadło, w miejscu cienia stało ogromne psisko, które mogłoby mieć z półtora metra w kłębie.
Demon miał masywny kark i klatkę piersiową. W porównaniu z nimi grzbiet i zad były zdecydowanie zbyt chude. Masywne, potężna łapy były wyposażone w ogromne pazury, paszcza, z której wydobywały się kłęby pary z ciepłego, wydychanego powietrza miała ostre jak brzytwy kły. Przeszywające oczy miały barwę krwi, a sierść przypominała kolorem sadzę. Bestia wyszczerzyła zęby i uderzyła olbrzymimi łapskami o wiążące demona ściany, które zaskwierczały w momencie, gdy Rabdos ich dotknął.
- Kto śmie mnie wzywać?! - ryknął nieludzko, warcząc dziko.
- Poznajesz? - zapytała Zuzia, wyłaniając się zza pleców Amani, na co demon zarechotał trochę hienowato.
- Jak miałbym nie poznać osoby, która tak nieudolnie wypuściła mnie na wolność. Jestem ci zdecydowanie dozgonnie wdzięczny.
- Już zaraz nie będziesz. - wyjęła z kieszeni już oczyszczony sygnet i pokazała go demonowi, który aż cofnął się, jak najdalej tej błyskotki.
- Pierścień Salomona. - warknął i ponownie uderzył w ścianę pentagramu, która przez chwilę trochę zamigotała, ale wciąż nie zgasła. Historyczka bez wahania wsunęła na palec wskazujący dany pierścień i z mściwym uśmiechem zaczęła recytować doskonale wyuczoną formułkę, stworzoną przez nią samą, modląc się w głębi duszy, aby zadziałała.
- Nihilo reputabatur. Veniet tibi a Deo data est potestas tua in me, et ego eram concludens in carcerem et non excludunt ab inferno. - pierścień ku uldze wszystkich zaczął tlić się niewielkim blaskiem, reagując na słowa kobiety, a Rabdos zobaczywszy skrzynię wewnątrz pentagramu pozostawioną tam wcześniej przez Gabriela, zaczął się po nim rzucać, starając się znaleźć jakąś możliwą drogę ucieczki. W tym momencie zdecydowanie nie wyglądał jak potężny demon, a bardziej jak zwykłe, rozjuszone zwierzę.
Kobieta nie zważając na to wszystko, kontynuowała coraz donośniejszym głosem, patrząc jak demon, nie zważając na ból, próbuje sięgnąć do linii go wiążących, chcąc je rozerwać.
Na twarzy kobiety zaczął perlić się pot na czole, a jej przyjaciele w odrętwieniu stali gotowi, by w razie uwolnienia Rabdosa zapobiec jego ucieczce i pustoszeniu okolicznych miejscowości, aby odzyskać przez niego utracone przez lata więzienia w Piekle moce.
- Ego in potentia a Domino usque in sempiternum eo te tenet anulum Salomonis beati pectore in hoc. Sic fiet ex nunc in carcere.
Pierścień wciąż znajdujący się na palcu Zuzi coraz mocniej płonął z każdy kolejnym wypowiedzianym słowem i wręcz parzył kobietę, zadając jej ból, jakby polewała palec wrzątkiem. Brunetka już myślała, że magia tego artefaktu jej nie zaakceptowała, bo przecież została podarowana Salomonowi i tylko jemu, aż w końcu rozbłysł takim światłem, że wszyscy w promieniu kilku metrów zostali na moment oślepieni.
Gdy światło zniknęło, zniknął także i Rabdos, a wraz z nim ból, promieniujący falami od pierścienia, lecz dotychczas czerwona i otwarta skrzynia stała teraz w środku pentagramu zamknięta, przybierając czarną, smolistą barwę.
Zuzia chwyciła za wręcz lodowaty w tym momencie pierścień dalej będący na trochę spuchniętym palcu i czym prędzej go ukryła w niewielkim, wyłożonym satyną pudełeczku schowanym głęboko w jej kieszeni.
Pierwszą osobą, która podeszła do pułapki był oczywiście pchany ciekawością Lucyfer.
Upadły wziął ostrożnie skrzynie w dłonie, lecz nic się nie stało.
Wszyscy uśmiechnęli się, czując rozlewającą się po ich ciałach ulgę.
Udało im się.
Jeden problem z głowy.
Teraz pozostał jeszcze drugi.
- W porządku...Kto go chce? - zapytał ze śmiechem i wyciągnął przed siebie skrzynię. - Bo moim zdaniem ponowny powrót do Piekła będzie mniej rozsądny niż to, żeby został z łowcami w bunkrze.
- W sumie, to nie jest taki zły plan. - Przytaknęła mu Oliwia, odbierając od niego niewielką skrzyneczkę. - Zamkniemy go pod kluczem gdzieś w archiwum. Tam będzie po prostu najbezpieczniej.
- W porządku, w takim razie to cholerstwo zostaje z nami. - Weronika wzruszyła ramionami, jakby tym czymś, o czym mówiła, było zwykłą myszką, albo żabą.
...
Ponownie w polskim instytucie Ludzi Pisma, Sam spojrzał uważnie na zadowoloną Amani, która stała na środku biblioteki, nie za bardzo wiedząc, co ze sobą teraz zrobić, będąc pod czujnym spojrzeniem, nie zawsze przychylnym, wszystkich mieszkańców tego miejsca.
- Jaki jest twój prawdziwy powód wizyty? Bo nie uwierzę, że tylko po to, by poznać Deana. - zapytał nagle Gabriel, siadając na jednym z drewnianych krzeseł przy dębowym stole z obrzydliwymi lampami na środku mebla.
- To proste. - odpowiedziała pewnie i spojrzała porozumiewawczo na Castiela. - Chcę cofnąć to pieprzone połączenie. - wskazała na czarnowłosego anioła i swój palec serdeczny, na którym nagle pojawił się czarny ślad przypominający z wyglądu pierścień. - Z mojej strony ten ślub to była tylko głupia zagrywka polityczna, a dla niego środek do osiągnięcia celu jego ówczesnej podróży. Żadne z nas tego już nie chce. Szczególnie że Castiel ma już osobę, którą kocha wręcz do szaleństwa. Mój klan od dekad był podzielony na wrogie sobie obozy, których nijak nie mogłam pogodzić.
Co chwila dochodziło do bratobójczych walk między nimi, a mnie chciano odsunąć od władzy. Walki ustały w momencie, gdy na naszych ziemiach zjawił się Castiel. Anioł był zagrożeniem. Nawet słaby wysłannik Nieba był znacznie silniejszy od zwykłego dżina, mogąc przeciwstawić się naszej iluzji i manipulacji umysłem. Ten moment był jedynym, gdy udało im się walczyć ramię w ramię, a nie przeciw sobie. Zanim udało im się go pokonać, Castiel zdążył z determinacją godną pochwały zabić ogromną ilość moich ludzi. Gdy już miałam go zabić, wyczytałam w jego umyśle, po co tu przybył i wpadłam na pomysł, aby rozwiązać oba nasze problemy równocześnie. Bo czemu nie? Nie potrzebna mi była zemsta mimo wszystko osłabionego, ale wciąż silniejszego niż od mojego klanu, Nieba. Zmusiłam go do ślubu, grożąc mu karą śmierci. Co innego może tak łatwo pozostawić mnie na tronie, bym dalej mogła kontynuować starania, by połączyć znowu moich ludzi, jak nie potężny anioł przy moim boku, który odstraszałby moich potencjalnych zabójców? - Wzruszyła ramionami, widząc, że wszyscy słuchają ją z uwagą. Dean słysząc coraz dłużej tą historię czuł, że ogromny głaz spada mu z bolącego serca.
- Skoro tu jesteś, zgaduję, że ci się udało? - mruknął Crowley i z cichym skrzypieniem sprężyn w kanapie zmienił pozycję do siedzenia.
- Tak. Nie potrzebuję już tego. - przytaknęła, miętosząc w dłoniach kawałek swojej szaty.
- Tylko jedynym problemem jest, że nie wiem, jak to zrobić. Kapłan, który nadzorował ceremonię, nigdy nie zdradziłby czegoś takiego, nawet swojej królowej. Dla niego małżeństwo to rzecz święta, pobłogosławiona przez duchy piasku, której nie wolno zrywać. - syknęła wyraźnie zdenerwowana.
- Cholera. - syknął Dean i odebrał kubek kawy, którym częstował go Castiel. - Naprawdę nic nie da się z tym zrobić? - zapytał, biorąc zaraz potem porządny łyk aromatycznego naparu.
- Jaki to był rytuał? - ożywił się nieoczekiwanie Crowley, opierając swoje łokcie o kolana, pochyliwszy się do przodu.
- Nie mówiłam wcześniej? - zmarszczyła brwi w zaskoczeniu. - To była magia krwi.
- Magia. - szepnął Sam i raptownie podniósł się ze swojego miejsca i popędził do biblioteki, gdzie zostawił swój telefon. Wracając, już czym prędzej szukał czegoś w telefonie. Gdy w końcu to znalazł, kliknął i przyłożył urządzenie do ucha. Wystarczyło słowo magia wcześniej i już było wiadome, do kogo szatyn dzwonił.
- Tak, Samuelu? - odezwał się leniwie głos rudej kobiety po drugiej stronie słuchawki. - Czym zawdzięczam twój telefon?
- Roweno, potrzebujemy twojej pomocy. - odpowiedział Łoś.
- Jak zawsze. - westchnęła. - W czym tym razem? Ostatnio był Loki, a teraz co? Czupakabra czy inny jednorożec?
- Nie, to nie o to chodzi. Mamy problem z rytuałem magii krwi.
- Magii krwi? - sapnęła zaskoczona wiedźma. - W co wy się chłopcy znowu wplątaliście?
- Mruknęła, a Sam w wyobraźni zobaczył na jej twarzy wyraz czystego załamania. - Magia krwi jest bardzo kapryśną i niebezpieczną gałęzią magii, która powoli przy każdym jej zastosowaniu wyniszcza osobę, która ją praktykuje. Bardzo łatwo można zerwać trwający rytuał, co jest bardzo szkodliwe w skutkach, nie mówiąc o niebezpieczeństwie wynikającym ze źle przeprowadzonych poszczególnych procesów.
Bardzo łatwo można w niej zniweczyć całą swoją pracę głupim, niby nieznaczącym błędem. - odparła pani MacLeod.
- Co to jest albo był za rytuał?
- Małżeństwo. - odpowiedział, a Rowena zamilkła gwałtownie.
- Wybacz, ale bez dokładnego zbadania całego procesu, nie mogę wam w tej chwili pomóc. Musiałabym być przygotowana. Inaczej mogłabym zaszkodzić tym osobom. - sapnęła. - Kto przeprowadzał rytuał?
- Kapłan z klanu dżinów.
- Magia dżinów. - westchnęła, a dźwięk jej obcasów ucichł, podpowiadając Samowi, że kobieta stanęła, albo gdzieś usiadła, zastanawiając się nad tym, co powiedział.
- Przepraszam, ale chyba nie będę mogła pomóc. Gdzie jesteście? Może chociaż zerknę na pokrzywdzonych.
Sam podniósł swoją wolną dłoń i w zdenerwowaniu podrapał się po karku.
- Nie dasz rady tu dotrzeć w odpowiednim czasie. Jesteśmy w tej chwili w Europie.
Kobieta po usłyszeniu tego westchnęła ciężko, wznawiając swój przemarsz po pokoju, w którym obecnie się znajdowała.
- W takim razie, nie wiem, co zrobić. - mruknęła. - Nie wiem, czy ktokolwiek mógłby w tym pomóc. Nie mam przyjaciół, którzy mogliby w tym wam pomóc. Chyba tylko jedynie Bóg. Wybacz, ale muszę kończyć. - powiedziała i Sam usłyszał tylko ciche pikanie przerwanego połączenia.
- No właśnie. - Winchester uśmiechnął się szeroko do swojej myśli.
- I co powiedziała moja cudowna matka? - spytał demon, splatając swoje dłonie na brzuchu.
- Ona nie jest w stanie nam pomóc, ale jest ktoś inny.
Od razu Castiel i Dean podnieśli do tej pory smętnie zwisające głowy, czując nowy napływ nadziei.
- Kto? - zapytali prawie że równocześnie, lecz ich zapał zbladł, gdy usłyszeli tylko jeden, jedyny wyraz.
- Bóg. - obwieścił młodszy Winchester, na co dostał zbiorowy jęk i nawet ciche plaśniecie facepalma.
- Żartujesz teraz, prawda? - Mruknął Dean, patrząc na niego w jawnym szoku na twarzy.
- Kiedy my ostatnio widzieliśmy Chucka? Chyba z dobre kilka lat temu. - kontynuował, widząc poważny wyraz twarzy młodszego brata. - Nie przybywał na nasze wołania podczas wszystkich apokalips. Ignorował nasze wołania, wtedy, gdy go najbardziej potrzebowaliśmy. Sądzisz, że pojawi się tu ot, tak, bo Castiel i Amani chcą rozwodu? - sapnął.
- Wybacz, Sammy, ale to po prostu głupota. - machnął ręką i odchylił się ku oparciu.
- Ktoś coś o mnie mówił? - zapytał nowy głos i wszyscy w pokoju wstrzymali oddech, spoglądając w niebieskie oczy dość niskiego mężczyzny z burzą roztrzepanych włosów na głowie.
- Nie no, to są jakieś jaja. - warknął Dean, aż wstając z kanapy, na której siedział z Castielem, który poderwał się od razu za swoim ukochanym, chcąc go powstrzymać przed jakąkolwiek głupotą, którą by zrobił. - Zjawiasz się po tylu pieprzonych latach, ignorując nasze wołania o pomoc, a teraz stoisz tu, jak gdyby nigdy nic?
Chuck wzruszył tylko ramionami, poprawiając swoją bluzę z logiem jakiegoś zespołu, która zaczęła mu się zsuwać z ramion.
- No, obecnie mam czas. - odparł, na co prawie wszystkim w pokoju opadły ręce z załamania. - Amara od rana mnie męczy, abyśmy przemalowali Niebo, przed czym chciałem jak najszybciej już uciec, więc oto jestem!
- Nie wierzę, że to mówię, ale zaraz jebnę Bogu. - mruknęła do siebie pod nosem Oliwia, krzywiąc twarz w wyrazie kompletnej rezygnacji, wyglądając jak takie załamane dziecko.
- Popieram. Dawaj, zrób to. Będzie fajnie. - parsknął Lucyfer, dźgając ją palcem w żebra, za co dostał w potylicę.
- Dobra, nieważne. - odparła Amani, z prośbą w oczach, patrząc na byłego pisarza i twórcę tego pojebanego świata.
- Możesz nam jakoś pomóc? - zapytała, a mężczyzna z szerokim uśmiechem, skinął jej głową.
- To stosunkowo proste. - powiedział, gładząc swoją przystrzyżoną brodę. - Trzeba przekierować rytuał na inną osobę.
- Że niby jak? - zapytał Gabriel, wpatrując się w szoku na swojego ojca.
- W ich przypadku jest o tyle dobrze, że Cas ma osobę, którą darzy już odwzajemnionym uczuciem. - Niebieskie oczy Boga przeniosły się na wspomnianą dwójkę. Shurley patrząc na nich, uśmiechnął się głupkowato szeroko od ucha do ucha.
- Cas, Dean, radujcie się, bo oto dzień waszego ślubu! - wykrzyknął, na co wszyscy w pokoju gwałtownie wypuścili powietrze ze swoich płuc, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszeli.
...
Po długich instrukcjach i licznych przygotowaniach wszystko było gotowe. Na środku salonu został narysowany ogromny okrąg z jakimiś starymi, nieznanymi nikomu prócz Boga runami. Pośrodku, w miejscu stykania się kilku run stała gliniana misa z położonym w niej srebrnym, niewielkim sztyletem z pięknie ozdobioną rękojeścią. Chuck wymusił nawet na nich spalenie kilku ziół, mających przeróżne znaczenie, niby mając za zadanie wspomóc ich małżeństwo w przyszłości.
Stworzyciel tego świata poprosił Castiela i Deana w pewnym momencie by uklękneli pośrodku przy misie naprzeciwko siebie.
O dalszym ciągu tej ceremonii zostali już powiadomieni, więc Castiel, jako ten znający już rytuał, złapał lewą dłoń ukochanego i jednym pewnym ruchem sięgnął po leżące w misie ostrze, przykładając je już jednak z większym wahaniem do nadgarstka blondyna.
Z głośnym westchnieniem płynnym ruchem rozciął ostrożnie skórę i zielonooki z delikatną gulą w gardle zaczął recytować trochę zmienioną wersje przysięgi, którą Castiel wcześniej mówił wraz z Amani.
- Przysięgam przed Najwyższym i ofiaruję ci moją krew...- Dłoń łowcy, będąc wciąż obejmowaną przez drugie, ciepłe dłonie została przesunięta tak, by szkarłatną krew powoli spływała do naczynia. - moje życie, moją miłość, wierność i szczerość, stabilność i zaufanie. Od dziś łącze z tobą moją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Przyrzekam, że nic, nawet śmierć nie będzie w stanie nas rozłączyć.
Ich złączone dłonie zaczęły świecić się na biało, lecz ceremonia dalej nie była skończona. Dean skrupulatnie wziął do ręki niewielki sztylet i także naciął nadgarstek bruneta, przesuwając jego dłoń nad misę.
Castiel w skupieniu powtórzył tę samą przysięgę co jego miłość w trakcie, gdy pierwsze jego krople krwi, w których były świetliste, błękitne refleksy łaski, która dzięki runom na sztylecie mogła wylecieć wraz z czerwoną posoką. Powoli ich zmieszana krew zmieniała kolor, blędnąc i przerzedzając się, aż w końcu przypominała lekko błękitną wodę.
Castiel jako pierwszy sięgnął po naczynie i przykładając jego ścianki do ust, upił z niego łyk.
Misę podał po chwili Deanowi, który ze spokojem uczynił to samo, przełykając bezsmakowy płyn. Gdy gliniane naczynie zostało ponownie odstawione ponownie na środek okręgu, mężczyźni ponownie złapali się za dłonie, co zaowocowało rozbłyskiem tym razem złoto - niebieskiego światła. Obaj poczuli, jak rany na ich dłoniach zostały wygojone, a zaraz potem po serdecznym palcu obojga rozniósł się ból, jakby ktoś rozcinał niewidzialnym nożykiem wzór dookoła palca i tak właśnie się działo. Zabieg ten trwał tylko chwilę, a potem ponownie wszystkie rany się zagoiły, pozostawiając czarny ślad wokół serdecznego palca prawej dłoni. Po ciałach obojga małżonków przeszło przyjemne ciepło, dające im znać, że ich małżeństwo zostało zapieczętowane.
Dean otworzył oczy, które nie wiedząc, w jakim momencie zamknął i wstrzymał oddech, patrząc na najpiękniejszy widok, o jakim mógł marzyć. Castiel trzymający jego dłonie w ciasnym, pełnym miłości uścisku patrzył na niego czule, rozkładając skrzydła. Skrzydła, które pierwszy raz mógł w końcu zobaczyć. Wielkie, okalane czarnymi, połyskującymi przy świetle piórami skrzydła były rozłożone w całości, ukazując się w całej okazałości.
Są piękne. - pomyślał, nie zwracając uwagi na to, co się dzieje dookoła niego, a mianowicie, że czarne kółko na palcu Amani zniknęło, tak samo, jak kobieta, która mając na ustach szeroki, szczęśliwy uśmiech, widząc ich kwitnącą miłość, została przeniesiona przez jakiegoś młodo wyglądającego anioła, chyba nazywającego się Samadriel, którego po cichu wezwał Chuck.
- Widzisz je. - szepnął Castiel, prawie że oniemiały ze szczęścia, doskonale słysząc myśli swojego męża. - Jak...Jak to możliwe? - zapytał Castiel ojca, podnosząc siebie i Winchestera z podłogi.
- To dzięki twojej łasce, synu, która wypłynęła wraz z krwią, którą wypiliście. - odpowiedział z szerokim uśmiechem. - Można powiedzieć, że Dean pochłoną trochę twojej mocy. - mrugnął do nich wesoło i pomachał im, tak samo, jak ich przyjaciołom, zaczynając się jasno świecić.
- Uważajcie na siebie. I do zobaczenia. - mruknął jeszcze i zniknął, zostawiając młodą parę z ich bliskimi, którzy wręcz taranem rzucili się w ich stronę, chcąc im złożyć życzenia.
The End
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro