Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Madara: Imagin

[ Fanów Ici uspokajam, że również dostanie on własnego imagima 😊 ]

F L U F F

Pamiętał, że podczas ich pierwszego spotkania padał śnieg.

Pierwsze płatki opadały wolno i nieśpiesznie. Wirowały niczym tancerze na parkiecie, mając za partnera wiatr. Choć nie lubił zimy, nie mógł się powstrzymać od śledzenia białego puchu uważnym wzrokiem.

Stolik przy oknie, w kącie sali niewielkiej kawiarenki był świetnym miejscem, by w spokoju obserwować, jak pomału śnieg pokrywał ulice miasteczka. Wpatrzony w świat za szybą mężczyzna, błądził myślami daleko.

Na prostokątnym stole z ciemnego drewna stała jedynie biała filiżanka z porcelany, wypełniona ciemnym napojem, z którego unosiły się małe obłoczki pary. Zamówiona nie tak dawno, jednak wystaraczająco wystygnięta do picia, a mimo to wciąż nietknięta przez klienta.

Po ulicach kręciło się niewielu ludzi, na zewnątrz było niezwykle zimno, toteż większość mieszkańców miasteczka zwyczajnie zostawała w domach. Madara obdarzał każdego przechodnia krótkim spojrzeniem zza swoich okularów - które dokuczliwie zsuwały mu się z nosa i musiał je co jakiś czas poprawiać - po czym znów skupiał wzrok na leniwym prószeniu śniegu, które powoli zmieniało się w śnieżycę.

Drogi szybko opustoszały, za oknem widać było jak biel stopniowo pochłaniała otoczenie. Aż w pewnym momencie na chodniku przy szybie pojawiła się postać. Madara dostrzegł jaskrawoniebieską kurtkę narciarską, która stopniowo się od niego oddalała. Nie odrywając oczu od sylwetki, był chyba jedynym świadkiem, gdy tuż przy drzwiach do kafejki, osoba poślizgnęła się najpewniej na kostce skutej lodem i wpadła wprost w niewielką zaspę, która była wynikiem wczorajszego odśnieżania asfaltu.

Mimowolnie się skrzywił, widząc jak nieporadnie postać wydostała się ze śnieżnej górki i otrzepywała ubrania, nie zważając na warunki panujące na zewnątrz, zwłaszcza płatki śniegu, które opadając gwałtownie, pchane przez wiatr, przyklejały się do odzienia owego ktosia.

Podążał za istotą spojrzeniem, gdy w końcu przestała strzepywać śnieg i, ku jego zaskoczeniu, weszła do kawiarenki. Dopiero wtedy zauważył, że była to kobieta, co stwierdził po ubiorze i ogólnej figurze. Owinięta grubym kremowym szalem, w czapce w tym samym kolorze, ze sterczącym u góry pomponem, omiotła wzrokiem pomieszczenie, by kilka sekund później skierować się do stolika obok kominka, w którym - właśnie w takie zimowe dni jak ten - wesoło skwierczał ogień, przy którym klienci mogli się ogrzać i który nadawał wyjątkowego klimatu temu miejscu, zwłaszcza wieczorami.

Kobieta usiadła na krześle, uprzednio ściągając rękawki, czapeczkę i odwijając szal, na końcu rozpinając kurtkę. Na czerwonej od mrozu twarzy wciąż czuła chłód, który wolnym tempem zanikał w cieple wypałniającym kawiarnię.

- Co podać? - Usłyszała głos kelnerki, która moment później pojawiła się przy stoliku.

- Małą czarną - odparła szybko i zwróciła wzrok ku płomieniom tańczącym w kominku, które kusiły swym jasnym światłem i ciepłem.

Zmęczona załatwianiem spraw dla ojca, chciała jak najszybciej wrócić do domu, jednak w trakcie drogi złapała ją śnieżyca. Znalezienie taksówki w taką pogodę graniczyło z cudem, dlatego nie miała innego wyjścia, jak zatrzymać się w lokalu, z nadzieją, że burza śnieżna szybko minie. Brała jednak pod uwagę również opcję, że mogła utknąć tu na dłużej. Matka Natura była nieobliczna i z nią nigdy nie było nic wiadomo tak na sto procent.

Z braku lepszego zajęcia znów rozejrzała się po sali. Wystrój wnętrza od pierwszej chwili sprawił wrażenie przytulnego. Kremowe i ciemnobrązowe ściany dopełniały się wzajemnie, ozdobione klimatycznymi obrazami oraz doniczkami, w których nawet teraz rosły paprotki, a ich łodyżki z małymi listkami, zawieszone w powietrzu, wprost wylewały się z glinianych mis. Prostokątne, ciemne stoliki i wygodne skórzane kanapy wypełniały większość pomieszczenia. Teraz jednak prawie wszystkie stały puste, a jedynymi gośćmi kawiarni była ona i mężczyzna siedzący w kącie.

Nie mogąc się powstrzymać, zawiesiła na nim ciekawskie spojrzenie, by przeanalizować jego wygląd. Wtedy zdała sobie sprawę, że osobnik robił to samo. Zupełnie jak w transie. Nie odrywał od niej wzroku, co wydało jej się dość... dziwne i ekscytujące zarazem.

Nie odwróciła głowy, przyglądała mu się uważnie, badając fizyczne cechy, jakie posiadał. Krucze i szpiczaste włosy okalały jego jasną twarz przyozdobioną okularami do czytania, za którymi skrywały się na pewno ciemne tęczówki - co z dzielącej ich odległości była w stanie dostrzec. Jego kosmyki zlewały się nieco z czarnymi ubraniami, jednak wciąż dawało się zauważyć, że były zaskakująco długie i gęste.

Był bardzo przystojny, do tego nawet w jej typie i chyba w podobnym do niej wieku, a patrząc na niego czuła się jakoś tak... Sama nie potrafiła tego określić, bo jej głowę praktycznie w całości opanowało stwierdzenie, że był przystojny.

Gdy Madara zauważył, że nieznana mu kobieta również się w niego wpatruje, w końcu obdarzył uwagą swoją kawę, na którą odruchowo, w akcie niespodziewanej i nieświadomej paniki, spuścił wzrok, w środku uważając, że musiał wyglądać co najmniej dziwnie, wgapiając się nieustannie w nieznajomą.

Zajął się filiżanką i na powrót medytował, obserwując świat za oknem, popijając przy tym, szczęśliwie wciąż ciepłą, kawę.

Kobieta uśmiechnęła się kącikiem ust i spojrzała z wdzięcznością na kelnerkę, gdy ta życząc smacznego, postawiła przed nią talerzyk, a na nim filiżankę ze świeżo zaparzonym napojem, by następnie udać się za ladę. [Y/N] upiła łyka, a gdy gorący płyn rozlał się po jej gardle, przymknęła powieki, by w pełni skupić się na wyśmienitym smaku i cieple, które wypełniło jej wnętrze. Tego jej właśnie było trzeba, po tym jak próbowała spacerować podczas śnieżnej zawieruchy.

Myślami wciąż była przy mężczyźnie w kącie sali. Nie mogąc się powstrzymać, kolejny raz na niego zerknęła, zatrzymując wzrok na dłużej. Skoro, nie licząc kelnerki, która zajęła się przeglądaniem gazetki, byli tu tylko oni, nabrała chęci, by najzwyczajniej w świecie przysiąść się do bruneta i wdać się z nim w dyskusję. Zaczynała się bowiem nudzić, a widok za oknem nie zwiastował szybkiej poprawy stanu pogody.

Zastanawiała się jak bardzo żenująco będzie wyglądać i się czuć, gdy odważy się podejść do mężczyzny i zapytać, czy może usiąść obok. W skali od jednego do dziesięciu, przypasowała temu pomysłowi mocną szóstkę, w głowie starając się jakoś usprawiedliwić swoje zachowanie. Cisza była dla niej przyjemna, jednak w sytuacji - gdy siedziała w prawie pustej kawiarni - zdecydowanie nie do przetrawienia.

Kobieta czuła się nieswojo w lokalu pełnym wolnych stolików. Zdecydowanie bardziej wolała skupiska ludzi. Czuła się wtedy lepiej, mogąc należeć do jakiejś grupy. Możliwe, że właśnie dlatego obecnie ogarnęło ją silne poczucie samotności. Była odosobniona przez śnieżycę, odcięta od reszty świata.

Gdyby chociaż mogła zająć się na przykład telefonem, by czas szybciej minął! Ale przez swoje roztatgnienie zapomniała go naładować i pech chciał, że bateria padła jej już godzinę po wyjściu z domu.

Westchnęła cicho i znów napiła się kawy, a przyjemne ciepło w żołądku powróciło, odrywając ją na sekundy od rozmyślań. Poczuła się, jakby właśnie dostała zastrzyk energii.

Skoro już pomyślała, aby zagadać do mężczyzny, to cóż stało jej na przeszkodzie? Najwyżej nieznajomy nie zgodzi się na siedzenie przy jednym stoliku, ale to nie będzie oznaczało, że zbliża się koniec świata.
Chociaż w środku dziewczyna czuła, że osobnik w kącie miał podobnie do niej. W końcu przed jej wejściem, siedział w kawiarni sam, nie biorąc pod uwagę kelnerki, która krzątała się na zapleczu lub siedziała za barkiem i czytała gazetkę, odbywając samotną zmianę - a przynajmniej [Y/N] myślała, że samotną, bo nikogo innego tu ani nie widziała, ani nie słyszała.

W czasie, gdy kobieta jeszcze chwilę wahała się czy podejść, Madara nudził się niemiłosiernie. Wymuszony przez jego rodzinę dzień wolny od pracy był istną katorgą dla kogoś, kto był wręcz stworzony, by pracować w imię większych celów. Uchiha nie zdziwiłby się nawet, gdy okazało się, że urodził się z takim długopisem w ręce, który służył mu do podpisywania całej papierologii korporacji.

On musiał coś robić, czuł taką potrzebę, nieustannie o tym myślał i dziękował Bogu, Matce Naturze, czy innym Kosmitom za obdarzenie go żelazną siłą woli, dzięki której powstrzymywał się od dotknięcia długopisu od samego rana, bo inni, jak to ujął, czepiali się, że jest pracoholikiem.

A może on to lubił?

Lubił zarządzać innymi, stać na czele czegoś ważnego, prowadzić tym i być niczym surowy, ale w głębi duszy dobry ojciec, który opiekował się interesem firmy i jego pracownikami. Lubił tonąć w papierach, zwoływać spotkania w najmniej oczekiwanym momencie, tylko po to, by podnieść innym ciśnienie lub przyprawiać o zawał swoim wzrokiem, który według plotek krążących wśród podwładnych, przeszywał ludzką duszę na wylot. I nawet jeśli czasem zdarzało się, że i on narzekał, to przyzwyczajenie nie pozwalało mu inaczej.

A jego rodzina nie zdziwiłaby się, gdyby okazało się, że Madara bez pamięci się zakochał. W robocie, oczywiście.

Zdesperowany w końcu nie wytrzymał i wyciągnął telefon, chcąc zadzwonić do firmy, by upewnić się czy wszystko funkcjonuje jak powinno, bo paląca go w środku frustracja powoli osiągała poziom krytyczny i choć nie było tego absolutnie po nim widać, to miał już dość nicnierobienia. Wiedział, że dał słowo rodzinie, ale pokusa okazała się zbyt silna. Wbrew przypuszczeniom niektórych, Madara był jednak tylko człowiekiem i nawet on miał swoje słabości, które wystawione na próbę zwyczajnie przegrywały walkę z pragnieniem.

Uchiha popełnił błąd.

Pozwolił, by emocje wzięły nad nim górę.

Zadzwonił.

Brak zasięgu.

Przez zamieć.

Jego rodzina mogła żyć dalej w spokoju, bo Madara nie dodzwonił się do własnej firmy.

Westchnął ciężko, wciskając komórkę w kieszeń, a jego wzrok wręcz mimowolnie przeleciał po sali. Zawiesił go na kobiecie, która siedziała kilka stolików dalej, po przekątnej. Obserwował ją chwilę, gdy popijała kawę, najwyraźniej intensywnie nad czymś myśląc. Po chwili wstała. Sięgnęła po swoje ubrania, jednak nie przywdziała ich, tak jak przypuszczał. Zamiast tego przycisnęła wszystko do siebie kończyną, a wolną dłonią chwyciła talerzyk z filiżanką.

Tamten stolik chyba nie spełniał jej oczekiwań, bo wyglądało na to, że miała zamiar przenieść się w inne miejsce.

Nie odwracał od niej wzroku, gdy powoli, by nie wylać kawy, szła w jego kierunku, patrząc ku niemu. Podejrzewał, który ze stolików sobie upatrzyła, a może nawet był pewien. Choć w życiu tak naprawdę pewna była tylko śmierć, w przypadku Madary było trochę inaczej. On musiał być pewien wszystkiego, a przynajmniej tak zakładał, jako prezes firmy.

- Ym, cześć - odezwała się, stając przy stole i uśmiechnęła się niepewnie do niego.

- Cześć - odparł, prześlizgując po niej nieodgadnionym spojrzeniem czarnych tęczówek.

- Trochę tu pusto - zauważyła, odruchowo rozglądając się po sali, dokładnie w tym samym czasie co Madara. - Siedząc z kimś, byłoby mi raźniej. Mogę się przysiąść? - zapytała grzecznie, a on spodziewając się czegoś podobnego, przytaknął skinieniem głowy. Odłożyła swoje rzeczy na kanapę, postawiła kawę na stole i zajęła miejsce naprzeciwko bruneta. - Jestem [Y/N].

- Madara - przedstawił się i uniósł wystawnie filiżankę, by się napić.

Tak zapoczątkowała się ich znajomość. Z braku lepszego zajęcia, zaczęli rozmowę. Pierwotnie ograniczał ich ten dystans, który między nimi był, w końcu dopiero co się poznali. Ale w miarę upływu czasu, coraz swobodniej gawędzili, nie przejmując się śnieżycą, która nie ustępywała, przetrzymując ich w kawiarni na dłużej.

Dzięki konwersacji, Madara zapominał stopniowo o stresie spowodowanym brakiem możliwości skontaktowania się z kimkolwiek przez telefon. Pragnienie, które wcześniej wrzało w jego środku, powoli gasło, a on sam zaczynał widzieć pozytywy w wyjściu do lokalu. Nie często zdarzały mu się sytuacje, że nawiązywał kontakt z obcymi ludźmi, którzy nie byli związani z jego życiem lub pracą. Była to swego rodzaju odskocznia od codzienności, tak jak cały dzień, który miał się ograniczać do odpoczynku, kategorycznie wykluczając jakąkolwiek pracę z jego strony.

[Y/N] w środku gratulowała sobie, że odważyła się do niego podejść, bo Madara okazał się świetnym rozmówcą, mimo że jego wygląd sprawiał wrażenie poważnego i chłodnego w stosunkach międzyludzkich.

I choć miło im się rozmawiało, to śnieżyca w końcu ustała. Po uregulowaniu rachunków i kilku słowach pożegnania rozeszli się w swoje strony, obawiając się, że zamieć znów może zaatakować miasteczko.

Od ich spotkania minął tydzień. Madara siedział obecnie w swoim gabinecie i czytał maila od prezesa korporacji, z którą jego firma współdziałała od niedawna. Odnieśli premierowy, wielki sukces i trzeba było to jakoś uczcić, choćby po to, by nagrodzić tych wszystkich pracowników, którzy dołożyli swoją cegiełkę do tak pomyślnych wyników. W wiadomości były uzgodnienia co do bankietu, który miał się odbyć w sobotę o dwudziestej. Amator kawy nie mógł się jednak skupić na zapisanych w laptopie słowach, bo w jego głowie, jak co wieczór mimowolnie pojawiały się wspomnienia sprzed tygodnia.

Ta cała [Y/N]... Zaintrygowała go. Wciąż pamiętał jak zaskakująco przyjemna była prowadzona przez nich rozmowa. Czuł się wtedy odprężony. Miał wrażenie, że pierwszy raz ktoś nie patrzył na niego jak na szefa świetnie prosperującej firmy, a zwykłego mężczyznę, dobrego towarzysza rozmów, z którym wymiana zdań dla kobiety była czymś naturalnym, szczerym.

Wcześniej nie miał w swoim życiu takich sytuacji, już od dziecka był postrzegany przez pryzmat swojego nazwiska i traktowany z dystansem, respektem.

Ale siedem dni temu się to zmieniło i poczuł się jak zwyczajny, niczym niewyróżniający się człowiek, który wcale nie dźwigał na barkach odpowiedzialności za cały holding.

Żałował jak diabli, że nie wziął od niej numeru czy innych danych, by jakoś się z nią skontaktować. Brakowało mu tego, co czuł tydzień temu w kawiarni. Tej niezmąconej niczym wolności, gdy odcięty od świata przez intensywnie prószący śnieg, rozmawiał z praktycznie nieznajomą kobietą jak ze starą, dobrą przyjaciółką. I czuł się dobrze w jej towarzystwie. Jednak najbardziej docenił to dopiero, gdy wrócił do monotonii otaczającej go każdego dnia w biurze, tych automatycznych ruchów i pracy, o której teraz nie potrafił myśleć.

Dowiedział się o niej sporo, ale to wciąż było za mało. Nie znał nawet nazwiska. Nie podała mu go, a i on jakoś specjalnie nie nalegał, by je wyjawiła. Sam też pozostał w jej oczach jedynie prostym Madarą, nie wspominając nawet o firmie i stanowisku, jakie w niej pełnił.

Westchnął ciężko i odchylił głowę, przymykając powieki.

Ciągle łapał się na tym, że o niej myślał, a praktycznie jej nie znał. Nie miał jak się z nią skontaktować, był świadom tylko jej imienia. Zaczynał się zastanawiać, czy spotkanie z nią nie było tylko snem. Tamten dzień był bowiem wyjątkowy. A Madara zachowywał się jak nie on. Sam się nie poznawał, ilekroć wspominał tamto spotkanie.

Teraz nie był już pewny. I znów zauważył, że coś się w jego zachowaniu zmieniło. Jak on mógł nie być czegokolwiek pewny? Przecież musiał.

Czy to możliwe, by tajemnicza [Y/N] wywróciła jego świat o sto osiemdziesiąt stopni?

Już sam nie wiedział. Pragnął jedynie znów ją spotkać, chociażby po to, by upewnić się, że to nie był sen, a on wcale nie zwariował...

* * *

Sobotni bankiet rozpoczynał się o dwudziestej. Madara miał jeszcze pół godziny, by dotrzeć do budynku, w którym obie firmy organizowały przyjęcie.

Stojąc przed olbrzymim lustrem w pokoju, poprawiał swój czerwony krawat, który zakładał tylko na tego typu okazje. Nie chciał się niepotrzebnie stroić, miał zamiar wyglądać dobrze i godnie, nic więcej. Nie chciał przesadzać, dlatego założył zwyczajną koszulę, dopasowane spodnie i marynarkę. Ubrany jak zwykle w czarne barwy, ruszył prosto do garażu, gdzie czekał już na niego drogi samochód.

Raczej nie kręciły go takie przyjęcia, ale jego obecność miała znaczenie. Każdy liczył bowiem, że Madara, jako ten najwyżej postawiony, na pewno się pojawi. W końcu jego udział w bankiecie był niezwykłym wyróżnieniem dla zaproszonych gości.

Uchiha nieco się spóźnił, jednak właśnie taki miał zamiar. Gdy przekroczył próg drzwi prowadzących do wielkiej sali pełnej elegancko ubranych ludzi, wszystkie pary oczu automatycznie skupiły na nim wzrok. Na kilka sekund zapadła cisza, którą Madara zwyczajnie zignorował i pewnym, pełnym klasy krokiem podszedł do prezesa współdziałającej firmy, nie zwracając uwagi na śledzące go spojrzenia innych. Na szczęście po chwili wszystko wróciło do normy i każdy na powrót zajął się sobą.

- Dobry wieczór, panie Uchiha - przywitał się starszy mężczyzna i uśmiechnął miło. - Zrobił pan całkiem efektowne wejście - dodał z podziwem, na co Madara jedynie skinął głową.

- Taki miałem zamiar - oznajmił spokojnie i sięgnął po kieliszek szampana z tacy kelnera, który do nich podszedł.

- Pozwoliłem sobie przywitać wszystkich w naszym imieniu. Skoro pan już jest, możemy wygłosić drugą mowę oraz wznieść kolejny toast - zaproponował siwy mężczyzna.

- Jestem pewien, że pańskie rozpoczęcie bankietu wystarczy gościom - odparł i upił łyka trunku.

Madara nie lubił wygłaszać wzniosłych przemówień, budujących morale firmy i wychwalających wszystkich. Cieszył się z sukcesu, jednak ograniczał się w swojej radości jedynie do prawie niezauważalnych uśmiechów i łagodniejszych spojrzeń. Przecież każdy wiedział, że tak dobre wyniki były wielkim plusem dla korporacji i nie trzeba było tego co chwilę ogłaszać, tym bardziej, że miał świadomość, iż takie przemówienia były nudne i w gruncie rzeczy niepotrzebne. Niestety jego prawie dwa razy starszy wspólnik uważał inaczej i dalej ciągnął ten temat.

- Och, panie Uchiha, niech pan się zgodzi. Myślę, że wszyscy bardzo się ucieszą, jeśli wzniesie pan toast na część naszego wielkiego sukcesu - namawiał go.

Brunet czuł, że staruszek nieprędko zrezygnuje. Przywdziewając uprzejmy, pełen zadowolenia wyraz twarzy skinął głową i wszedł na małe podwyższenie, które wskazał mu siwowłosy.

Madara stanął swobodnie, za plecami mając loga dwóch firm, akurat, gdy cicha piosenka grająca w tle się skończyła. W takich sytuacjach najczęściej osoba wznosząca toast miała małą łyżeczkę, którą mogła postukać w kieliszek, by zwrócić na siebie uwagę. Jednak brunet musiał sobie poradzić bez niej, co względnie wyszło mu całkiem dobrze. Głośne chrząknięcie dało radę, zważywszy na to, że część osób widząc jego poczynania, domyśliła się jego zamiarów, a część czekała na jego przemowę od chwili, gdy tylko wszedł do sali.

Madara rozejrzał się po pomieszczeniu, a jego wzrok zdołał wyłapać w tłumie znajomą twarz. W pierwszej chwili nie mógł uwierzyć własnym oczom, jednak im dłużej patrzył, tym był coraz bardziej pewien, że nie miał żadnych halucynacji.

Pośród tych wszystkich zgromadzonych, stała [Y/N]. Wpatrywała się w niego z zaskoczeniem, które było wyraźnie widoczne na jej twarzy. Ona również nie spodziewała się go tu spotkać.

Mężczyzna chciał do niej jak najszybciej podejść, ale wiedział, że obecnie wszyscy czekali na jego słowa. Otrząsnął się szybko z amoku, w jaki wprawił go widok kobiety i grzecznie przywitał zgromadzonych. Nie przedłużając, jedynie podziękował za pracę, która przynosiła owocne efekty i życzył każdemu miłego wieczoru na bankiecie. Nagrodzony brawami, skinął lekko głową w podzięce i bez chwili zwłoki ruszył eleganckim krokiem prosto w stronę [Y/N], która obserwowała każdy jego ruch.

Madara stanął przed nią z zagatkowym wyrazem twarzy, który nie zdradzał kompletnie nic. Na zewnątrz wyglądał spokojnie, jednak w środku jego emocje szalały od chwili, gdy dostrzegł kobietę w tłumie.

- Nie spodziewałem się, że cię tu spotkam - powiedział na wstępie, na co ona wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się delikatnie.

- Ciebie też miło widzieć - odrzekła ze szczerą uprzejmością.

- Co tu robisz? - zapytał wprost szeptem, by tylko ona mogła to usłyszeć.

- Mój ojciec mnie tu zabrał - odparła i wskazała dyskretnie na starszego mężczyznę, który przypadkowo był również wspólnikiem Madary.

Brunet podążył wzrokiem w tamten sam kąt sali co kobieta. Choć w środku był zaskoczony, to nie okazywał tego w żadnym stopniu. Szybko przyswoił do siebie tę informację i znów spojrzał na [Y/N].

- Może wyjdziemy na balkon? Tu jest dość duszno - zaproponował, na co od razu przystała i udali się na zewnątrz, odcinając się od reszty.

Choć drzwi pozostały otwarte, to praktycznie nie docierały do nich dźwięki z środka, przez co mogli w przyjemnej atmosferze porozmawiać bez żadnych przeszkód. Nawet pogoda okazała się łaskawa dla ich rozmowy. Wiatr gwałtownie ucichł i nawet w zimie zrobiło się na tyle cieplej, by nie drżeli, stojąc na balkonie.

Brunet dopiero teraz, gdy byli sami mógł w spokoju przyjrzeć się kobiecie. Wyglądała oszałamiająco w dopasownej czarnej sukience, która idealnie eksponowała jej atuty. Bez wątpienia kreacja miała w sobie pazura, a jednocześnie była na tyle stonowana, by kobieta nie wyglądała wyzywająco, tylko niezwykle elegancko i przyciągała spojrzenia.

Uchiha patrzył na nią z przyjemnością, podczas luźnej pogawędki. Zachowywał się swobodnie i nie zwracał uwagi na otoczenie. Czuł się zupełnie jak wtedy w kawiarni, gdy odcięci od reszty świata rozmawiali tak, jakby znali się od zawsze...

* * *

Leniwe prószenie szybko przeobraziło się w prawdziwą śnieżycę, której w miasteczku nie było od ponad czterech lat.

Białe płatki przyklejały się do szyby, przy której tkwił Madara. Ubrany w ciepły szary szlafrok, nonszalancko trzymał w dłoni szklankę z whiskey. Przyglądając się jak puch pochłania ogród z tyłu rezydencji, myślał o powodzie, dla którego kiedyś nie lubił zimy.

Ta pora roku była wyjątkowa. Może czasem sroga, ale mimo wszystko nadal piękna. W dodatku kojarzyła mu się z jednym ze szczęśliwszych dni w jego życiu.

- Znów patrzysz w okno. - Usłyszał senny pomruk dobywający się z łóżka, na którym przeciągała się jego narzeczona. - Dlaczego? - dopytała, szczerze zaciekawiona, siadając na łóżku i podciągając satynową pościel na piersi.

- Lubię zimę, [Y/N] - odparł spokojnie, wręcz z sentymentem i uśmiechnął się mimowolnie, przypominając sobie dzień, który zapoczątkował tę zmianę.

Dzień, w którym ją spotkał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro