Chorujesz
Sasuke
Kolejne kichnięcie dotarło do jego uszu, sprawiając, że ściągnął bardziej brwi. Pochylony nad dokumentami nie potrafił się skupić na ich wypełnianiu, bo co chwilę wprawiałaś go w dezorientacje i irytację.
Przyjął twoją pomoc, bo niedawno był chory i miał teraz mnóstwo zaległości w papierologii samorządu. Ale wymagał, byś przede wszystkim w tym całym pomaganiu, nie zaczęła mu przeszkadzać.
– [Y/N], jeszcze raz kichniesz, a przyrzekam, że-... – tu zamilkł, gdy w trakcie mówienia zmierzył cię w końcu chłodnym wzrokiem i dostrzegł, jak słabo wyglądałaś.
Twarz biała jak kreda, zaczerwieniony i podrażniony od chusteczek nos oraz cienie pod oczami dały mu do zrozumienia, że twoje kichanie nie było jedynie tanią grą mającą na celu zwrócić jego uwagę, a raczej prawdziwym przeziębieniem.
Brunet wstał i niepewnie ruszył w twoją stronę, przyglądając się badawczo twojej sylwetce.
– Jesteś chora – stwierdził, na co ty natychmiast zaprzeczyłaś, kręcąc głową.
– To tylko zwykły katar... – oznajmiłaś i odsunęłaś się o kilka kroków.
– Jesteś chora – powtórzył z wyraźnym naciskiem i skrzywił się nieznaczne. – Powinnaś była zostać w domu i odpocząć, a nie męczyć się w szkole i dodatkowo rozsiewać zarazki – skarcił cię, a ty westchnęłaś cicho i spuściłaś głowę.
– Nie lubię zostawać sama w domu... Poza tym, rano czułam się bardzo dobrze. Dopiero po pierwszych lekcjach dopadł mnie katar, a z nim reszta nieprzyjemnych objawów – wyjaśniłaś.
– [Y/N], powinnaś natychmiast wracać do domu – powiedział spokojnie, jednak głosem nieznoszącym jakiegokolwiek sprzeciwu. – Albo udać się do lekarza.
– A co z tymi wszystkimi papierami? Miałam ci pomóc – upierałaś się, choć w środku czułaś, że Sasuke nie odpuści. I rzeczywiście tak było. Zapewnił, że sam sobie świetnie poradzi i że przede wszystkim powinnaś myśleć teraz o swoim zdrowiu.
Itachi
Osoby pracujące w szpitalu były bardziej narażone na złapanie jakiegoś przeklętego choróbska niż inni, ale o dziwo, nie zaraziłaś się w swoim miejscu pracy. Twoja choroba wynikała z samotnych spacerów późnymi wieczorami, które ostatnio zaczęłaś preferować (mimo, że noce były coraz chłodniejsze) i spaniu przy otwartym na oścież oknie.
Wyziębiłaś się i zbagatelizowałaś pierwsze objawy, skutkiem czego był męczący cię kaszel oraz gorączka, świadczące o zapaleniu oskrzeli, nie wspominając już o bólu mięśni i stawów, z którym przyszło ci się zmierzyć.
Itachi, choć wykazywał troskę w stosunku do ciebie, to na czas twojej choroby, wolał się trzymać z daleka. Nie chciał się ponownie zarazić, a po chorobie jaką ostatnio przebył, z dodatkowo osłabioną odpornością, był bardziej podatny na wszelkiego rodzaju przeziębienia.
Nie dziwiłaś się, że jeszcze cię nie odwiedził. Właściwie to sama powtarzałaś, że lepiej, by się nie narażał. Ty chorowałaś przez swoją głupotę i nie chciałaś skazywać go na leżenie w łóżku, do którego i tak jakiś czas temu był przykuty.
Nie było ci jakoś szczególnie przykro, że chłopak do ciebie nie zajrzał i osobiście nie sprawdził, jak z twoim stanem zdrowia. Nie miałaś o to żalu. Problem jednak stanowiła narastająca nuda powiązana z monotonią, z jaką przyszło ci żyć podczas choroby.
Zero wychodzenia z domu, zero spotkań z innymi ludźmi, a nawet brak możliwości poruszania się po własnym mieszkanki bez nadzoru w postaci twojej mamy, która kategorycznie zabraniała ci wychodzić z łóżka, niechętnie zezwalając jedynie na krótkie spacery do łazienki.
Aż tu pewnego sobotniego poranka, w twoim pokoju zawitał niespodziewany gość. Przecierając z niedowierzania oczy, wpatrywałaś się w Itachi'ego, który stojąc z miską parującej zupy w dłoniach, uśmiechnął się łagodnie, oznajmiając, że dziś dotrzyma ci towarzystwa, tak długo jak będziesz tylko chciała.
Shisui
– Puk, puk. – Skierowałaś wzrok w stronę wejścia, w którym stanął uśmiechnięty brunet. – Jak się miewa dzisiaj moja chorowitka? – zapytał z troską, omijając porozrzucane chusteczki, by finalnie dostać się do łóżka i usiąść na jego krańcu.
Od kilku dni chrowałaś i choć gorączka ustąpiła, to nadal męczyłaś się z katarem. W tej chwili nie mogłaś sobie wyobrazić gorszego utrapienia niż ciągle zatkany nos, który swym lekko zaczerwienionym odcieniem odznaczał się na bladej twarzy.
Nie dość, że zdążyłaś już podrażnić sobie skórę przy pomocy chusteczek, to zdarzały się momenty, że znacznie ciężej ci się oddychało, co nie pomagało w zasypianiu, a to właśnie snu potrzebowałaś teraz najwięcej, by dostatecznie wypocząć i wrócić do formy.
– No, w końcu! Już myślałam, że zostałam zapomniała przez ten świat – jęknęłaś męczeńsko i na przekór chorobie, uśmiechnęłaś się leniwie, układając się wygodniej, ostatecznie siadając na łóżku oparta o poduszkę, by po chwili pozwolić Shisuiowi się objąć ramieniem.
– Ja nie śmiałbym o tobie zapomnieć – oznajmił uroczystym tonem, zupełnie jakby wygłaszał obietnicę i nie obawiając się zarażenia, musnął ustami twój policzek. – Widzę, że ci się poprawia – zauważył, nie kryjąc zadowolenia. – Może jeszcze zdążysz się wykurować do soboty, żebyśmy mogli iść do klubu?
– Co? Zapomnij, w sobotę zamierzam robić to samo, co dziś! Będę się wylegiwać i gromadzić tłuszcz na zimę – oznajmiłaś z pełnym przekonaniem do tego pomysłu, przeciągając ramiona. – Wreszcie mam wolne i zamierzam wykorzystać ten czas na odpoczynek. W końcu mi od życia też się coś należy, nie? – mruknęłaś, przytulając się do chłopaka, który wpatrywał się w ciebie z lekkim niezrozumieniem.
– Czyli mam iść do klubu sam? – zapytał, smutny na samą myśl o tym, że nie spędzicie razem czasu.
– Zamiast do klubu możesz przyjść do mnie – zaproponowałaś i uśmiechnęłaś się lekko. – Dziewczyn nie będzie od rana, więc całe mieszkanie będziemy mieli dla siebie.
– I co będziemy robić?
– Mówiłam już, co ja zamierzam – odparłaś i sięgnęłaś po chusteczkę, gdy poczułaś, że zaraz kichniesz.
Madara
Nie przyjmowałaś do wiadomości, że jesteś chora. W twoim przypadku przeziębienie się graniczyło z cudem, dlatego mimo coraz większego osłabienia, zwrotów głowy oraz ucisku z tyłu, przyszłaś dziś do pracy, by jak co dzień sumiennie wykonywać wszystkie swoje obowiązki przez kolejne osiem godzin.
Niestety przez zmęczenie i rozkojarzenie słabym samopoczuciem już na starcie popełniłaś kardynalny błąd, gdy przyniosłaś swojemu szefowi czarną kawę. Posłodzoną.
Kiedy Madara jej spróbował, od razu ściągnął brwi i zmierzył uważnym wzrokiem twoją sylwetkę. Nie okazywał jednak złości, nawet jeśli złamałaś podstawową zasadę dotyczącą jego preferencji odnośnie kawy. Bez słowa wstał i obszedł biurko, gdy ty układałaś teczki z raportami na nieskazitelnie czystym blacie.
– [Y/N]. – Wzdrygnęłaś się delikatnie, gdy wypowiedział twoje imię tym niskim, cholernie przyjemnym dla ucha głosem. – Czy coś się stało, [Y/N]? – dopytał, stając za tobą. Ułożył dłoń na twoim biodrze i odciągnął cię od biurka z niezwykłą łatwością, nie wykorzystując przy tym żadnej siły.
– Nie rozumiem... – mruknęłaś, lekko zawstydzona, czując pieczenie na bladych policzkach. Nie wiedziałaś czy to przez jego bliskość, czy przez bagatelizowane wcześniej przeziębienie, ale czułaś jak twoje nogi miękły, a zmysły były powoli przyćmiewane przez lekkie zawroty głowy.
Madara naparł na twoje plecy torsem, sprawiając, że niemal się wywróciłaś, przed upadkiem chroniąc się poprzez oparcie dłoni na biurku.
Mężczyzna widział, że ledwo stałaś na nogach, a w twoim ciele brakowało życia i choćby najdelikatniejszy dotyk sprawiał, że traciłaś równowagę.
– Czy ty aby nie jesteś chora? – dopytał, odwracając cię przodem do siebie.
Zagryzłaś wargę, unikając jego wzroku, który dla ciebie był niczym karcące spojrzenie rodzica podczas prawienia reprymendy swojemu dziecku.
Nie miałaś nawet siły, by zaprzeczyć, jednak nie chciałaś się przyznać do choroby sama przed sobą, a co dopiero przed nim.
Madara potraktował twoje milczenie, jako potwierdzenie, dlatego już kilka chwil później odprawił cię prosto do domu, zapewniając, że znajdzie kogoś, kto zajmie się twoimi obowiązkami, aż nie wyzdrowiejesz.
Obito
– Wybacz mi, [Y/N]-chan, ale zjadłem już wszystkie lizaki... – mruknął cicho, spoglądając na ciebie przepraszającym wzrokiem.
Kiwnęłaś ze zrozumieniem głową i spojrzałaś na butelkę gorzkiego syropu, który miał wyleczyć ból gardła.
Myślałaś, że skoro Obito niedawno cierpiał na to samo, to zostało mu jeszcze kilka lizaków, które stosował. Ale z drugiej strony mogłaś się spodziewać, że brunet wykorzysta okazję i zje wszystkie słodycze. W końcu lekarz mu je zalecił! A on jako grzeczny pacjent z chęcią stosował się do słów doktora.
Nie zdziwiłabyś się nawet, gdyby okazało się, że Uchiha zjadł te wszystkie lizaki już pierwszego dnia.
– No trudno – wychrypiałaś, dodatkowo obciążając swoje i tak podrażnione struny głosowe.
Wlałaś zawartość buteleczki do kieliszka i zbliżyłaś jego krawędź do ust.
– Moje zdrowie – powiedziałaś jeszcze, chcąc się rozluźnić i zapomnieć o nieprzyjemnym smaku substancji, by skupić się na jej zaletach.
Wypiłaś syrop za jednym zamachem i natychmiast się skrzywiłaś, co bez problemu zauważył brunet, który teraz miał wyrzuty sumienia, że nie zachował choć jednego lizaka na tak zwaną czarną godzinę, bo okazało się, że był to okres zachorowań wielu dzieci i leczniczych słodyczy zabrakło w aptece.
– Fuj... – burknęłaś, odstawiając pusty kieliszek.
Obito zmarszczył w zadumie brwi, by po chwili wyciągnąć z kieszeni cukierka. Bez wahania ułożył ci go na dłoni i uśmiechnął się pokrzepiająco.
– To teraz, tak dla odmiany, coś słodkiego – powiedział pogodnie, wyjmując kolejny smakołyk, dla siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro